Krucjaty są często używane jako klasyczny przykład zła, jakiego może dokonać zorganizowana religia. Przeciętny człowiek na ulicy Nowego Jorku i Kairu zgodziłby się, że krucjaty były podstępnym, cynicznym i niczym nie sprowokowanym atakiem dokonanym przez religijnych fanatyków przeciwko pokojowemu, zamożnemu i wyrafinowanemu światu islamu.
Od lat siedemdziesiątych XX wieku krucjaty przyciągają uwagę setek naukowców, którzy skrupulatnie je przetrząsnęli, ponakłuwali i zbadali. W rezultacie wiadomo dużo więcej o świętych wojnach chrześcijaństwa niż kiedykolwiek przedtem. Jednak owoce dziesięcioleci studiów powoli przenikają do powszechnej świadomości. Częściowo jest to wina profesjonalnych historyków, którzy mają tendencję do publikowania studiów, mających z konieczności charakter fachowy i niezbyt łatwo dostępnych poza środowiskiem akademickim. Ale jest to również spowodowane oczywistą niechęcią wśród współczesnych elit, by pozwolić wizji krucjat Runcimana odejść w zapomnienie. I tak współczesne popularne książki o krucjatach – zasługujące w końcu na swą popularność – mają tendencję do małpowania Runcimana. To samo dotyczy innych mediów, np. wieloczęściowego, wyprodukowanego przez BBC/A&E dokumentu telewizyjnego The Crusades(1995), w którym występował Terry Jones, sławny dzięki programowi Latający Cyrk Monty Pythona. By nadać mu znamiona szczególnej wiarygodności, producenci wpletli do programu wypowiedzi pewnej liczby wyrafinowanych historyków zajmujących się krucjatami, którzy wyrazili swój punkt widzenia na temat ówczesnych wydarzeń. Trudność polegała na tym, że historycy nie podzielali poglądów Runcimana. Ale to nieważne. Producenci tak sprytnie zredagowali nagrane rozmowy, że historycy wydawali się z Runcimanem zgadzać. Jak powiedział mi wzburzony profesor Jonathan Riley-Smith: „Sprawili, że zdawałem się mówić rzeczy, w które nie wierzę!”.
A więc, jaka jest prawdziwa historia krucjat? Zapewne możecie sobie wyobrazić, że to długa historia. Ale są dobre książki historyczne napisane w ostatnich dwudziestu latach, które wykładają większą część tej historii. Wziąwszy pod uwagę ogrom zainteresowania, z jakim krucjaty się dzisiaj spotykają, najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu rozważenie, czym krucjaty nie były. Oto więc parę najpowszechniejszych mitów i wyjaśnienie ich nieprawdziwości.
MIT I: Krucjaty były wojnami niczym nie sprowokowanej agresji przeciwko pokojowemu światu islamu
Jest to tak błędne, jak tylko możliwe. Od czasów Mahometa muzułmanie dążyli do podboju świata chrześcijańskiego. Całkiem się też nieźle przy tym spisali. Po kilku wiekach stopniowych podbojów muzułmańskie armie zajęły całą Afrykę północną, Bliski Wschód, Azję Mniejszą i większość Hiszpanii. Innymi słowy, przed końcem XI wieku siły islamu zdobyły dwie trzecie świata chrześcijańskiego. Palestyna, ojczyzna Jezusa Chrystusa; Egipt, miejsce narodzin chrześcijańskiego monastycyzmu; Azja Mniejsza, gdzie św. Paweł zasiał ziarna chrześcijańskich społeczności – to nie były peryferia chrześcijaństwa, ale samo jego centrum. A budowa imperiów muzułmańskich jeszcze nie była ukończona. Kontynuowały one presję na zachód, w stronę Konstantynopola, wkraczając ostatecznie do samej Europy. Jeśli myślimy o niczym nie sprowokowanej agresji, to była ona po stronie muzułmańskiej. W którymś momencie to, co ocalało z chrześcijańskiego świata, musiałoby się bronić lub po prostu poddać się podbojowi islamu. Pierwsza krucjata została zwołana przez papieża Urbana II w roku 1095 w odpowiedzi na ponaglające prośby cesarza bizantyjskiego płynące z Konstantynopola. Papież Urban II wezwał rycerstwo chrześcijaństwa, aby pospieszyło z pomocą wschodnim braciom. Miał to być czyn miłosierdzia, wyzwolenie chrześcijan Wschodu od muzułmańskich napastników. Innymi słowy, krucjaty od początku były wojną obronną. Cała historia wschodnich krucjat jest historią odpowiedzi na muzułmańską agresję.
MIT II: Krzyżowcy nosili krzyże, ale w rzeczywistości byli zainteresowani tylko zdobyciem łupów i ziemi. Ich pobożne frazesy były jedynie przykrywką dla ich chciwości.
Historycy zwykli byli wierzyć, że duży przyrost naturalny w Europie doprowadził do kryzysu zbyt wielu „drugich synów” szlacheckich, którzy byli przeszkoleni w rycerskim rzemiośle, ale nie mieli żadnej ziemi do odziedziczenia. Krucjaty były więc postrzegane jako zawór bezpieczeństwa: można było posłać wojowniczych mężczyzn daleko od Europy, tam gdzie mogli sobie wykroić ziemię czyimś kosztem. Współczesne osiągnięcia naukowe obaliły ten mit. Teraz wiemy, że to „pierwsi synowie” Europy odpowiedzieli na wezwanie papieża w 1095, podobnie jak w następnych krucjatach. Wyprawa krzyżowa była drogim przedsięwzięciem. Trzeba było sprzedać swoją ziemię lub obciążyć ją hipoteką, aby zebrać konieczne fundusze. „Pierwsi synowie” nie byli również zainteresowani zamorskim królestwem. Całkiem jak współcześni żołnierze, średniowieczni krzyżowcy byli dumni z pełnionych obowiązków, ale tęsknili za domem. Po spektakularnym sukcesie pierwszej wyprawy krzyżowej, po zdobyciu Jerozolimy i większej części Palestyny praktycznie wszyscy krzyżowcy wrócili do domu. Tylko drobna garstka pozostała, aby skonsolidować nowo zdobyte terytoria i zarządzać nimi. Łupy także były rzadkością. W istocie, chociaż krzyżowcy bez wątpienia marzyli o ogromnych bogactwach wschodnich miast, praktycznie nikt z nich nawet nie odzyskał poniesionych kosztów. Ale pieniądze i ziemia nie były głównymi powodami, dla których wyruszyli na krucjatę. Wyruszyli, aby odpokutować za swoje grzechy i osiągnąć zbawienie dzięki dobrym uczynkom w dalekim kraju.
MIT III: Kiedy krzyżowcy zdobyli Jerozolimę w 1099 roku, wycięli w pień każdego mężczyznę, każdą kobietę i każde dziecko w mieście, aż ulice spłynęły po kostki krwią
Ten mit jest ulubiony przez tych, którzy lubią podkreślać brutalny charakter wypraw krzyżowych. Ostatnio Bill Clinton w przemówieniu w Georgetown cytował to jako powód, dla którego Stany Zjednoczone stały się ofiarą terroryzmu muzułmańskiego (chociaż Clinton dla lepszego efektu podniósł krew z poziomu kostek do poziomu kolan). Jest z pewnością prawdą, że wielu ludzi w Jerozolimie zostało zabitych po tym, jak krzyżowcy zdobyli miasto. Ale musi to być rozumiane w kontekście historycznym. Przyjętym moralnym standardem we wszystkich przednowoczesnych cywilizacjach Europy i Azji było to, że miasto, które opierało się zajęciu i zostało zdobyte siłą, należało do zwycięskich sił. Dotyczyło to nie tylko budynków i wszelkich dóbr ludzi. To dlatego każde miasto albo forteca musiały dobrze rozważyć, czy są w stanie bronić się przed oblegającymi. Jeśli nie, warto było negocjować warunki poddania się. Obrońcy Jerozolimy dawali odpór aż do samego końca. Liczyli na to, że potężne mury miasta powstrzymają krzyżowców, aż przybędzie odsiecz z Egiptu. Mylili się. Kiedy miasto upadło, zostało poddane grabieży. Było wielu zabitych, jednak wielu innych zostało wykupionych albo pozwolono im odejść. Według współczesnych kryteriów może się to wydawać brutalne. Jednak średniowieczny rycerz równie dobrze mógłby powiedzieć, że o wiele więcej niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci ginie w wyniku bombardowań, niż zginęłoby od miecza w ciągu jednego lub dwóch dni. Warto zauważyć, że w tych miastach muzułmańskich, które poddały się krzyżowcom, ludzie zostali pozostawieni w spokoju, zachowali swoją własność i pozwolono im na swobodne wyznawanie wiary islamskiej. Jeśli chodzi o potoki krwi na ulicach, to żaden historyk nie traktuje ich inaczej niż jako fikcję literacką. Jerozolima jest dużym miastem. Ilość krwi koniecznej do wypełnienia ulic ciągłym i głębokim na trzy cale strumieniem wymagałaby o wiele więcej ludzi, niż mieszkało ich w całym rejonie, nie mówiąc o samym mieście.
MIT IV: Krucjaty były po prostu średniowiecznym kolonializmem ubranym w strój religii
Trzeba pamiętać, że w średniowieczu Zachód nie był kulturą potężną, dominującą. To muzułmański Wschód był potężny, bogaty i zamożny. Europa była Trzecim Światem. Państwa krzyżowców utworzone wraz z pierwszą krucjatą nie były nowymi plantacjami katolików w świecie muzułmańskim podobnymi do brytyjskich kolonii w Ameryce. Liczba katolików w państwach krzyżowców była zawsze niewielka, dużo mniejsza niż dziesięć procent ludności. Przeważającą większość mieszkańców w państwach krzyżowych stanowili muzułmanie. Nie były one wobec tego koloniami – plantacjami albo nawet fabrykami, tak jak to było na przykład w Indiach. Były to placówki. Ostatecznym celem państw krzyżowych była obrona miejsc świętych w Palestynie, szczególnie w Jerozolimie, i zapewnienie bezpieczeństwa chrześcijańskim pielgrzymom odwiedzającym te miejsca. Nie istniał macierzysty kraj, z którym państwa krzyżowe utrzymywałyby stosunki ekonomiczne, ani Europa nie miała z kontaktów z nimi korzyści ekonomicznych. Wprost przeciwnie, koszt wypraw krzyżowych mających zachować łaciński Wschód pochłaniał ogromne środki z Europy. Jako placówki, państwa krzyżowe zachowywały cel militarny. Gdy muzułmanie toczyli wojny przeciwko sobie nawzajem, państwa krzyżowe były bezpieczne, ale kiedy muzułmanie już się zjednoczyli, byli zdolni zlikwidować bastiony, zdobyć miasta i w 1291 roku wyprzeć chrześcijan całkowicie.
MIT V: Krucjaty były prowadzone także przeciwko Żydom
Żaden papież nigdy nie wzywał do krucjaty przeciwko Żydom. W czasie pierwszej krucjaty duża grupa ludzi marginesu, nie powiązana z główną armią, zwaliła się na Nadrenię, aby rabować i zabijać Żydów, których tam napotkała. Po części był to wynik czystej chciwości. Po części efekt błędnej wiary, że Żydzi jako ci, którzy ukrzyżowali Chrystusa, są uzasadnionym celem ataku. Papież Urban II i kolejni papieże ostro potępili wystąpienia przeciwko Żydom. Lokalni biskupi i inni duchowni oraz świeccy próbowali bronić Żydów, choć z umiarkowanym powodzeniem. Podobnie w trakcie początkowej fazy drugiej krucjaty grupa renegatów zabiła wielu Żydów w Niemczech, zanim św. Bernard z Clairvaux zdołał położyć temu kres. Te niewypały ówczesnego ruchu były nieszczęśliwym efektem ubocznym krucjatowego entuzjazmu. Ale nie były celem wypraw krzyżowych. Aby użyć współczesnej analogii, w czasie II wojny światowej niektórzy żołnierze amerykańscy popełniali przestępstwa za oceanem. Byli za te przestępstwa aresztowani i karani. Ale celem aliantów podczas II wojny światowej nie było popełnianie przestępstw.
MIT VI: Krucjaty były tak zdeprawowane i haniebne, że istniała nawet krucjata dzieci
Ta tak zwana „krucjata dziecięca” z 1212 roku nie była ani krucjatą, ani armią dzieci. Był to szczególnie duży wybuch powszechnego zapału religijnego w Niemczech, który doprowadził do tego, że niektórzy młodzi ludzie, w większości nastolatkowie, ogłosili się krzyżowcami i ruszyli w kierunku morza. Po drodze napotkali powszechne poparcie. Przyplątało się do nich jednak nie tak mało zbójów, złodziei i żebraków. Ruch ten rozpadł się i ostatecznie skończył we Włoszech, kiedy Morze Śródziemne nie wyschło, aby zrobić młodym zapaleńcom przejście. Papież Innocenty III nie nazwał tego „krucjatą”. W istocie wciąż zachęcał nie biorących udziału w walce do pozostania w domu i wspomagania wysiłków wojennych przez post, modlitwy i jałmużnę. Pochwalił gorliwość młodych ludzi, którzy doszli tak daleko, a potem powiedział im, aby wracali do domu.
MIT VII: Papież Jan Paweł II przeprosił za krucjaty
Jest to dziwny mit, zwłaszcza że papież był na okrągło krytykowany za to, że nie przeprosił za krucjaty wprost, gdy prosił o przebaczenie tych, których chrześcijanie niesprawiedliwie skrzywdzili. To prawda, że ostatnio Jan Paweł II przeprosił Greków za splądrowanie Konstantynopola w 1204 roku w czasie czwartej krucjaty. Ale podobny żal wyraził w tamtym czasie Innocenty III. Grabież Konstantynopola była tragicznym niezaplanowanym wydarzeniem, a Innocenty III zrobi! wszystko, co mógł, aby mu zapobiec.
MIT VIII: Muzułmanie, którzy żywo pamiętają krucjaty, mają dobry powód, aby nienawidzić Zachodu
Tak naprawdę świat muzułmański pamięta krucjaty niemal tak dobrze jak Zachód – innymi słowy: błędnie. Nie powinno to dziwić. Muzułmanie czerpią wiadomości na temat krucjat z tych samych kiepskich książek historycznych, na których polega Zachód. Świat muzułmański zwykł świętować krucjaty jako swoje w i e l k i e zwycięstwo. W końcu to oni wygrali. A l e zachodni autorzy, przejęci schedą po współczesnym imperializmie, przerobili krucjaty na wojny agresywne, a muzułmanów na łagodnych cierpiętników. Czyniąc tak, unieważnili wieki muzułmańskich triumfów.
THOMAS F. MADDEN TŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAK „Catholic Dossier”, styczeń-luty 2002
Opowieść o Nicku Vojcicku. Nick urodził się jako najstarsze dziecko pastora i pielęgniarki. Rodzice byli zszokowani, gdy okazało się, że nie ma obu rąk ani nóg, jedynie jedną zdeformowaną stopę z dwoma palcami.
Ojciec Adam Szustak w żartobliwy, niezwykle życiowy sposób „demaskuje Boga”. Pokazuje, jak krucha jest nasza wiara, jakie mamy wątpliwości w codziennym życiu, jak często nie odczuwamy
obecności Boga. A co ważniejsze, prezentuje pewien klucz do relacji pomiędzy nami a Nim. Jak my postrzegamy naszego Stwórcę, a jaki On jest naprawdę- zupełnie inny od naszych wyobrażeń i
stereotypów. Na własnym przykładzie obrazuje pewne sytuacje, które są przyjemne, ale też i te mniej pozytywne. Wskazuje jakie błędy popełniamy, jak źle intepretujemy pewne zjawiska, jak często nie wierzymy we własne możliwości, mimo, że wszystko, co mamy jest darem od Boga. Cały materiał obfituje w wiele pytań, które pozostają bez odpowiedzi- dając szansę nam, mnie i Tobie,
zastanowienia się i dojścia do własnych wniosków. Tak naprawdę słowa demaskują… człowieka.
Chyba każdy z nas, choć raz zastanawiał się nad genezą powstania zła.. W końcu jest ono obecne w życiu wszystkich ludzi… Tym czasem wystarczy chwile pomyśleć, by dojść do prostych odpowiedzi.
Mikołaj Kapusta w niezwykle logiczny sposób wyjaśnia, że Bóg nie stworzył zła! Przywołując codzienne sytuacje pokazuje, że zło jest wyłącznie brakiem dobra, czymś, co w rzeczywistości nie istnieje. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, wszystko, co nas spotyka i stanowi ogólnie przyjęte zło, jest tak naprawdę brakiem Boga. Ten krótki filmik ma na celu uświadomienie nam pewnych, oczywistych rzeczy- nieograniczonej miłości Stwórcy i szeregu możliwości od Niego otrzymanych.
Wystarczy obejrzeć go do końca, by refleksje napłynęły same.
Wciąż się martwimy: o zdrowie, życie, pieniądze – o wszystko. Chrystus zapewnia nas, że z Jego pomocą nic nie powinno nam spędzać snu z powiek. On troszczy się o nas bardziej niż o lilie wodne i ptaki. Nigdy o nas nie zapomina.
Pisząc ten artykuł byłem człowiekiem sceptycznym, ściśle naukowo podchodzącym do autentyczności Całunu Turyńskiego. Moja wiedza w tym zakresie okazała się jednak mocno ograniczona. Po tych kilkunastu stronach poznałem rzeczywisty obraz największej chrześcijańskiej relikwii na świecie. Postanowiłem, w sposób krytyczny, podejść do swojego myślenia i jeszcze raz, rzetelnie i prawdziwie przeanalizować własne zdanie.
Praca nad artykułem pochłonęła nie tylko mój czas, ale i emocje czy myśli. Pozwoliła zajrzeć w głąb siebie. Polecam wszystkim wnikliwą analizę swojego sumienia. Nie warto zacietrzewiać się w posiadanych niegdyś poglądach. Tym bardziej, iż ilość obecnie potwierdzonych dowodów pozwala na całkowicie obiektywne spojrzenie na sprawę.
Pomyśl o tym, zanim następnym razem stanowczo zaprzeczysz istnieniu Boga Stwórcy. Zastanów się, czy nie warto poznać dowody. Być może odkryjesz coś, co pozwoli Ci na szczęśliwe życie. Nie tylko tu na Ziemi, ale również po swojej śmierci.
Bardzo wiele osób na całym świecie poddaje w wątpliwość obecność Całunu Turyńskiego. O ile sam fakt istnienia takiego płótna jest jeszcze rzeczywisty, o tyle dl tak zwanych „racjonalistów”, odbicie twarzy Jezusa na materiale wydaje się fikcją, stworzoną na potrzeby wierzących. Czytając poniższą analizę naukową raz na zawsze stwierdzisz, iż jest ona prawdą o Jezusie i świadectwem na Jego istnienie. A skoro już odkryjesz, iż Chrystus istniał, nie będzie niczym dziwnym, że przyznasz się także do wiary w obecność Boga.
Tym, którzy nie mają świadomości czym właściwie jest Całun Turyński należą się słowa wyjaśnienia. Otóż jest to płótno, w które Jezus Chrystus był zawinięty po śmierci na krzyżu, i na którym znajduje się odbicie Jego kształtu ciała. Choć wydaje się to nieprawdopodobne materiał ten przetrwał dwa tysięcy lat i świetnie zachowany istnieje do dziś. To jeden z największych dowodów na prawdę zawartą w Biblii. Do tej pory był już przebadany przez całe rzesze naukowców z różnych dziedzin, wśród których wymienić można:
medycynę sądowa,
fizjo-patologię kliniczną,
hematologię,
botanikę,
kryptologię,
spektroskopię,
krystalografię,
fizykę nuklearną,
fizykę cząstek elementarnych,
chemię, mikroskopię,
radiografię,
archeologię,
historię,
numizmatykę,
kryminologię,
historię sztuki,
naukę o budowie i pochodzeniu płócien,
fotografię, itp.
Sam Całun doprowadził do powstania nowej dziedziny nauki, którą jest syndologia.
Materiał ten stanowi najbardziej przebadany przedmiot na całym świecie. Naukowcy zgodnie zgadzają się co do jednego, iż nie jest to przedmiot możliwy do odtworzenia i ustalenia poprzez metody znane człowiekowi. Jak widać najnowsze badania przychylają się do wiary chrześcijańskiej, wskazując brak jakichkolwiek podstaw do tego, by można było powiedzieć, iż Całun jest dziełem człowieka.
Ciekawostką jest również fakt, iż płótno przebadane przez setki naukowców stało się dowodem, dzięki któremu wielu z nich się nawróciło do Boga. Obecnie przez większość renomowanych naukowców uznaje całun za autentyczny Całun Pochówkowy Jezusa Chrystusa, stający się jednocześnie największą i najważniejszą relikwią chrześcijańską.
Poniższe słowa będą rzetelnym opracowaniem, zarówno od strony naukowej, jak i pod względem wiary. Być może ten wywód pozwoli na potwierdzenie prawdy o istnieniu Boga i Jezusa Chrystusa. Być może właśnie Ty, po przeczytaniu tych kilkunastu stron zmienisz zdanie. Spojrzysz na Całun z zupełnie innej, lepszej strony? Może przyznasz w głębi duszy, że wierzysz i chcesz, by to właśnie Ciebie Bóg zabrał do siebie po śmierci.
2. Kilka słów o Całunie Turyńskim:
Na końcu jednego z najsłynniejszych filmów ostatnich lat – produkcji Mela Gibsona „Pasja” pojawia się oryginalne zdjęcie płótna z podobizną Chrystusa. Jest to Całun Turyński, który jak wszystkie dowody wskazują zachował się do współczesnych czasów. Najcenniejsza z relikwii Chrześcijańskich. Papież Jan Paweł II nazwał go Milczącym Świadkiem Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa.
Przytoczmy zatem Jego słowa:
Przyjmując argumenty wielu uczonych, święty Całun Turyński jest szczególnym świadkiem Paschy: Męki, Śmierci i Zmartwychwstania. Świadek milczący, lecz jednoczenie zaskakująco wymowny! (Turyn 13.04.1980). Dla człowieka wierzącego istotne jest przede wszystkim to, że Całun to zwierciadło Ewangelii. […]Każdy człowiek wrażliwy, kontemplując go, doznaje wewnętrznego poruszenia i wstrząsu. Całun jest znakiem naprawdę niezwykłym, odsyłającym do Jezusa, prawdziwego Słowa Ojca, i wzywającym człowieka, by naśladował w życiu przykład Tego, który oddał za nas samego siebie (Turyn 24.05.1998).
Badania, które są prowadzone od kilkudziesięciu lat potwierdzają autentyczność Całunu Turyńskiego. Sam materiał, wykonany z lnu posiada 4 m 36 cm długości i 1 m 10 cm szerokości. Na nim znajduje się odbicie ciała Jezusa Chrystusa, uwiecznione w postaci ciemnych plam. Co ciekawsze, krew zachowała swój naturalny kolor. Wiele badań ukazało, iż na Całunie znajduje się ok. 700 ran. Sam obraz został przedstawiony w 3D, jednak żadna współczesna technika nie jest w stanie go odtworzyć (racjonaliści próbują to pokrętnie tłumaczyć ale jest to bardziej gdybanie niż faktyczna analiza naukowa). Posiada on żółty kolor, bez barwników, pigmentów czy barw. Ten idealnie płaski obraz powstał wyłącznie na powierzchni płótna, nie da się go wywabić ani zetrzeć. Badający Całun są zgodni co do jednego, musiał on powstać na skutek uwolnienia ogromnej ilości energii. To wciąż jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk, którego współczesna nauka nie jest w stanie wytłumaczyć.
Jedynym twórcą tego niezwykłego odbicia jest człowiek o wzroście 181cm, żyjący w pierwszym wieku naszej ery. Posiadał on regularne, semickie rysy twarzy a jego ciało było proporcjonalnie zbudowane. Dokładnie tak, jak zostało to opisane w Ewangelii.
Eksperci zajmujący się medycyną sądową zgodnie twierdzą, iż ciało owinięte materiałem nie mogło w nim leżeć dłużej, niż 36 godzin, bowiem nie odnaleziono na nim żadnych śladów pierwszego rozkładu komórek. Co ważniejsze, specjaliści podkreślają, że nie ma możliwości, aby ktokolwiek wyjął ciało z materiału, gdyż znajdują się na nim zaschnięte skrzepy krwi i brak jest jakichkolwiek śladów, potwierdzających ich oderwanie. Te wszystkie, początkowe dowody świadczą o jednym, o realności Zmartwychwstania.
Zbawiciel ludzkości, Jezus Chrystus odbił na nim cała swoją mękę i cierpienie. Dlatego dla większości chrześcijan płótno jest jakby Piątą Ewangelią, napisaną przez samego Pana. Jego obecność ma przede wszystkim dać świadectwo, pozwolić na uwierzenie i sprawienie, iż wielu ludzi, którymi miotają wątpliwości, może przekonać się o prawdzie zapisanej w Piśmie Świętym.
Samo odbicie twarzy Jezusa jest wyrazem ogromnej męki, którą musiał przejść dla ludzkiego zbawienia. Uwidaczniają się bowiem ślady na prawym policzku po uderzeniach prawdopodobnie kijem, liczne obrażenia w okolicy nosa a także łuków brwiowych i powiek. Twarz tak zdeformowana musiała przechodzić prawdziwe tortury. Naukowcy dopatrzyli się również ran ociekających krwią, obecnych na czaszce, w miejscu korony cierniowej.
Odbicie twarzy Jezusa z Całunu Turyńskiego
W sumie doliczono się aż 120 ran, powstałych na skutek długiego biczowania rzemieniami, zakończonymi kawałkami metalu, które wyrywały fragmenty ciała i zawijały się również na brzuch czy golenie. Naukowcy badający Całun twierdzą, iż człowiek z wizerunku musiał nieść drewnianą belkę o długości 1,80 cm i ciężarze o masie od 30 do 50 kilogramów. Droga, którą pokonał, wynosiła blisko 500 metrów.
Dodatkowo na ciele można odnaleźć ślady mówiące o gwałtownych upadkach na ostre kamienie, kaleczące kolana. Analiza rąk na Całunie wskazuje dodatkowo, iż dłonie przebijane były gwoździami w nadgarstkach. W ten sposób miały one szansę utrzymać powieszone ciało na krzyżu. Aby można było nabrać powietrza, człowiek musiał podnosić się na rękach i nogach przybitych do krzyża. Taka męka trwała do trzech godzin, ostatecznie doprowadzając do śmierci.
Rana na prawym boku ( długość 4,5 cm oraz szerokość 1,5 cm) pozwoliła potwierdzić naukowcom, iż śmierć nastąpiła na skutek skrajnego wyczerpania, prowadzącego do pęknięcia mięśnia sercowego. W takich sytuacjach krew przedostaje się do osierdzia a następnie do opłucnej. Przypuszcza się, że była to objętość dwóch litrów. To doprowadziło bezpośrednio do rozerwania osierdzia, przepełnionego ciśnieniem krwi.
Śmierci zadanej w ten sposób towarzyszył ogromny, niemalże niewyobrażalny ból. Opisuje to Mateusz w swojej Ewangelii:
„A Jezus jeszcze raz zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha (Mt 27, 50).”
Nikt nie ma wątpliwości, że taka śmierć musiała być straszna, a co gorsza dokonywała się w pełnej, ludzkiej świadomości umysłu. Krew, zgromadzona po śmierci w osierdziu, podzieliła się na czerwone ciałka, opadające na dół oraz bezbarwne osocze, pozostające w górnej jego części. Kiedy po wyzionięciu ducha , żołnierz przebił Jezusowi włócznią bok, doszło do rozlewu płynów, znajdujących się właśnie w osierdziu. Dlatego też Jan napisał:
„Jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19, 34).”
3. Pochodzenie płótna
Najnowsze badania historyczne jasno stwierdzają, że wędrówka Całunu Turyńskiego wiedzie do czasów Starożytności. Jednym z takich miejsc jest Edessa, znajdująca się ok. 640 km od Jerozolimy, w latach 30-40 n.e., podczas panowania króla Abgara V, co zostało potwierdzone dzięki znajdującymi się na Całunie pyłkom roślij z tego regionu.
Słowa zapisane przez kronikarzy (Esebius i Evagrius) przekazują, iż niejaki uczeń, Tadeusz przywiózł ze sobą Całun właśnie do Edessy. Warto nadmienić, iż według relacji płótno było złożone na cztery części, co zdają się potwierdzać ślady składania na materiale. Bizantyjscy Grecy z kolei wspominają w swoich starożytnych przekazach o niezwykłym wizerunku na płótnie, nie będącym dziełem ludzkiej ręki.
Zaprezentowane badania zostały przeprowadzona przez ekspertów światowej sławy i są dowodem na to, iż Całun Turyński prowadzi do czasów Jerozolimy, w której żył Jezus Chrystus.
Specjalistyczne badania z dziedziny tkactwa, tekstyliów i włókiennictwa. Specjaliści w wyżej wymienionych dziedzinach poddali szczegółowym badaniom płótno. Z ich analiz jasno wynika, iż Całun Turyński jest materiałem lnianym, tkanym wzorem w jodełkę, które posiada wymiary 14 stóp i 3 cale na 3 stopy i 7 cali. Zbadane wymiary odpowiadają zwyczajom stosowanym w tamtych czasach, i również wykonane zostały metodami stosowanymi w latach życia Jezusa.
Leviticus 19:19 wspomina dodatkowo, iż w tamtych czasach istniała możliwość mieszania lnu i bawełny, ale nie dopuszczano do połączenia lnu i wełny, czy też domieszek materiałów, pochodzenia zwierzęcego i roślinnego. Dr. Gilbert Raes z Ghent Institute of Textile Technology (Instytutu Technologii Tekstylnej) w Belgii w 1969 roku ogłosił, iż na Całunie znajdują się wyłącznie ślady domieszki bawełny.
W 2002 roku rozpoczęły się prace konserwacyjne Całunu, podczas których nastąpiło rozpoznanie charakterystycznego ściegu na szwie, na zszywce wzdłuż strony Całunu. Tego odkrycia dokonała Mechthild Flury-Lemberg ze Szwajcarii, stanowiąca światowej sławy autorytet w zakresie badań starożytnych płócien oraz ich właściwej konserwacji. Kobieta podkreślała, że ścieg ten jest podobizną ściegu, innego całunu, odkrytego w grobowcach żydowskich fortec z Masady. Ich powstanie datowane jest na 40-70 r n.e. Warto nadmienić, iż ten rodzaj ściegu nie został dotąd odkryty w średniowiecznej Europie. Powyższe informacje świadczą o tym, iż Całun Turyński jest płótnem pochodzącym z czasów antycznych i w rejonie, utożsamianym z życiem Jezusa.
5. Specjaliści Hematologii / Medycyny Sądowej o Całunie:
W ostatnich latach przeprowadzano liczne badania plam, które widnieją na Całunie Turyńskim. Ich celem jest potwierdzenie bądź zaprzeczenie, jakoby ślady te stanowiły krew Jezusa Chrystusa. W ich skład wchodzą badania: fluorescencyjne, immunologiczne, ABO typujące antygeny krwi, radiograficzne, DNA, Rh.
Różnorodne testy i analizy potwierdzają, iż plamy obecne na tkaninie są prawdziwymi śladami krwi o rzadkiej grupie AB. Zawierają w sobie bowiem chromogen, odpowiedzialny za właściwy kolor krwi oraz obecność żelaza.
Dodatkowo naukowcy wykazują, iż pochodzenie pozostałości na materiale jest wynikiem zadanych ran, które w autentyczny sposób weszły w bezpośredni kontakt z tkaniną. Mowa tu o krwi z naczyń tętniczych jak i żylnych oraz cech charakterystycznych dla samego wypływu krwi, osadzającej się na ciele człowieka w czasie jego życia i momentu krwawienia. Dodatkowo zauważono i przebadano także ślady oznaczające wysięki, pojawiające się już pośmiertnie.
Doktorzy Heller i Adler zgodnie stwierdzili, że plamy wynikłe z bezbarwnych wysięków pośmiertnych są niezwykle charakterystyczne dla ran, powstających w wyniku przebicia ciała w okolicy serca. Co ciekawsze, sama krew z płótna zawiera w sobie liczne ślady barwnika żółciowego bilirubiny, zwykle nadprodukowanej w przypadku ofiar, nad którymi się znęcano. To świadczy o tym, że ciało Chrystusa było realnie zmasakrowane podczas Drogi Krzyżowej.
Przeprowadzono również badania biochemiczne na obecność protein – ich wyniki wyszły dodatnie. Co ważniejsze, były one obecne na tkaninie wyłącznie w obszarze widocznych plam. Na materiale można także zauważyć, delikatne, miodowe otoczki wokół krwi, świadczące o obecności płynu surowiczego, stanowiącego rzadszą konsystencję od samej krwi.
Aby upewnić się co do wieku powstałych plam, wykonano serię badań w State University of New York . To specjalistyczne laboratorium, które sprawdza i analizuje ślady krwi o pochodzeniu antycznym. Jego wyniki potwierdzają, że plamy zaschnięte na Całunie są bardzo stare, co można stwierdzić na podstawie rozfragmentowanego DNA.
Badania przeprowadzone w Instytucie Badań DNA w Texasie, pod kierownictwem dr. Victora Tryona potwierdzają wcześniejsze ustalenia, mówiące o pochodzeniu krwi z okresu antycznego. Co więcej, uzyskane próbki posiadają chromosomy XY, świadczące, iż krew należała do mężczyzny.
Dzięki analizie klonowanych segmentów genów ustalono z kolei, że krew obecna na płótnie należy do rzadkiej grupy AB. Według badań, zaledwie 3,2 % populacji ludzi posiada tą grupę. Warto jednak wiedzieć, iż AB jest charakterystyczna szczególnie dla populacji żydowskiej, zaludniającej przeważnie obszary Palestyny Północnej.
Wszystkie powyższe badania i wnioski zostały także potwierdzone przez światowej sławy specjalistów w zakresie medycyny sądowej i hepatologii, mi.in. przez Alana Adlera czy John’a Hellera.
Dodatkowo uzyskane i analizowane informacje uzyskały także aprobatę wybitnego specjalisty w zakresie medycyny sądowej- prof. Baima Bollome.
Wnioski:
Obecność plam, znajdujących się na Całunie Turyńskim powstała w wyniku autentycznej, męskiej krwi, która wypływała bezpośrednio z ciała ofiary. Ślady pozostawione zostały na skutek bezpośredniego kontaktu ciała z tkaniną. Dodatkowo, ilość surowiczych aureoli potwierdza obecność rzeczywistej surowicy.
Krew z rany bocznej na Całunie
Zaprezentowane powyżej wyniki badań są więc dowodem potwierdzającym autentyczność plam, stanowiących ludzką krew. Te same badania są jednocześnie zaprzeczeniem jakichkolwiek tez, według których płótno to miałoby powstać nowoczesną techniką malarską. Ponadto liczne analizy potwierdzają, iż na Całunie znajduje się ludzka krew o rzadkiej grupie AB, charakterystyczna dla populacji Żydowskiej. Jej powstanie wynika z bezpośredniego kontaktu z tkaniną płynu wyciekającego z ran męskiego ciała. Badania DNA wspominają również, iż był to mężczyzna żyjący w okresie antycznym, datowanym na zbliżony do życia Jezusa. Co ważniejsze, ślady krwi są dowodem na istnienie ran na ciele tego człowieka także w wyniku pośmiertnych obrażeń.
Należy także pamiętać, iż krew widniejąca na Całunie odpowiada grupie krwi odkrytej na Chuście Potowej , która podobnie jak Całun została wnikliwie przebadana przez światowej sławy specjalistów w wielu dziedzinach. To Chusta z Oviedo posiada udokumentowane pochodzenie, którego powstanie sięga do czasów starożytnej Jerozolimy i przychyla się do okresu Jezusa Chrystusa. Jest to ten rodzaj materiału, używany w czasach antycznych do ceremonii pochówkowych. Jego obecność wykorzystywano do nakładania chusty na twarz zmarłej osoby. Najważniejszym jest jednak fakt, że ślady krwi znajdujące się na Całunie odpowiadają rozmieszczeniu śladów plam na Chuście Potowej. Być może te dowody pozwolą Ci uwierzyć iż Zmartwychwstanie miało miejsce a wszelkie zbiegi okoliczności są wręcz niemożliwe.
6. Eksperci Botaniki o Całunie:
Warto zacząć od pytania, w jaki sposób pobrano próbki? Otóż specjaliści z zakresu Botaniki dzięki specjalnej taśmie klejącej, pobrali odpowiedni materiał potrzebny do wnikliwych badań w tej dziedzinie.
Max Frei – światowej sławy botanik i kryminolog bada Całun
Dr. Max Frei jest wybitnym botanikiem i kryminologiem. To on odkrył na Całunie 58 różnych pyłków kwiatów, których pochodzenie dotyczy rejonu Jerozolimy. Dodatkowo informacja ta została potwierdzona przez specjalistę w zakresie badania pyłków kwiatowych z rejonu Izraela, żydowskiego profesora botaniki – Dr. Avinoama Danina z Hebru Uniwersity. Jego analiza wykazała, iż owe pyłki służą jako faktyczny wskaźnik kalendarny i geograficzny ( co pozwala na umiejscowienie i określenie dokładnego czasu powstania materiału).
Ponadto, amerykański profesor Alan Whanger odkrył na Całunie odbicia aż 28 roślin kwiatowych, z których 20 porasta bezpośrednio obszar Izraela a pozostałe 8 stanowi rejon w jego najbliższej okolicy. Co ważniejsze, 14 z nich widniejących na płótnie, nigdy nie porastało ani nie porasta Europy, występują bowiem wyłączne na Bliskim Wschodzie.
Jeszcze inne badania, przeprowadzone przez doskonałego paleontologa a jednocześnie znawcę roślin z rejonu Jerozolimy wykazały, iż okres kwitnięcia 27 roślin przypada na czas wiosenny, który w religii Chrześcijańskiej utożsamiany jest z czasem ukrzyżowania i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa ( przełom marca i kwietnia).
Najciekawszym wydaje się jednak odkrycie profesora Avinoama Danina z Uniwersytetu Hebrajskiego, potwierdzającego obecność roślin oraz ich odbitek na Całunie Turyńskim (a szczególnie dwóch z nich, które porastają wyłącznie miejsca w Jerozolimie i nigdzie indziej na świecie) . To oczywisty dowód na to, że samo płótno może odnosić się do miejsca i czasu życia Jezusa Chrystusa.
Faktem potwierdzającym autentyczność Całunu jest również informacja, iż dwa z powyższej wspominanej listy pyłków roślin, zlokalizowanych w obszarze ramion Jezusa (utożsamianych jako roślina służąca do wykonania korony cierniowej) odnalezione zostały także na innej, niezwykle ważnej dla Chrześcijan relikwii- Chuście Potowej z Oviedo. To ona bowiem posiada udokumentowaną historię, sięgającą Starego Jeruzalem, a więc czasów zbliżonych do momentu przyjścia na świat i śmierci Jezusa Chrystusa.
Wnioski:
Powyższe informacje są najlepszym dowodem na autentyczność Całunu Turyńskiego. Dodatkowo każde badania zostały potwierdzone przez specjalistę w zakresie botaniki i znajomości roślin z obszaru Jerozolimy. Dla wielu ludzi niewierzących w istnienie Boga, takie dowody mogą być ostatecznie przekonujące do realnego życia Jezusa Chrystusa oraz prawdomówności samej Biblii.
Próbki botaniczne
Dokładne analizy wskazują, iż obecne na Całunie pyłki roślin muszą pochodzić z Jerozolimy i Bliskiego Wschodu, gdyż tylko tam większość z tych roślin istnieje. To niepodważalne argumenty przemawiające za tym, że relikwia chrześcijan nie jest wyłącznie ich wymysłem a dziełem, którego nie sposób podrobić czy samodzielnie wytworzyć. Co ważniejsze jego obecność zdaje się potwierdzać także Chusta Potowa, na której ( tak dla przypomnienia) odkryto podobne ślady co do ran oraz grupy krwi, a także obecności roślin porastających Palestynę. Za autentyzmem przemawia także fakt, że owa Chusta posiada udokumentowane historię i potwierdzone pochodzenie.
Tym samym ostatnie odkrycia zdają się potwierdzać i przekonywać nawet ludzi ściśle wierzących wyłącznie w naukę, iż Całun Turyński jest płótnem prawdziwym, wykonanym i zastosowanym w antycznych czasach. Jego wcześniejsze przebywanie musiało mieć miejsce w geograficznym regionie Izraela i co do tego, nie ma żadnych wątpliwości.
Spektroskopia i Krystalografia w odniesieniu do osadu na stopach Jezusa.
7. Eksperci Spektroskopii i Krystalografii o Całunie Turyńskim:
W pracach nad Całunem przeprowadzone zostały także badania spektroskopijne, zorganizowane przez znane w kręgach naukowych, małżeństwo Rogera i Marty Gilbertów. Wykazały one szczególne zabrudzenia na płótnie, znajdujące się w obszarze nóg Chrystusa.
Dalsze analizy samego materiału zdały się potwierdzić, iż owy osad znajdujący się na Całunie faktycznie był zabrudzeniem stóp człowieka, który został w niego owinięty. Słowa wcześniej wspomnianego małżeństwa, zostały potwierdzone przez fizyka optycznego Sama Pellicor i Dr. Joseph Kohlbeck z Ośrodka Badawczego Hercules Aerospace w Utach w U.S.A, krystalograf optyczny ustalił również, iż cząsteczki stanowiące zabrudzenie na stopach są pochodnymi cząsteczek wapiennych, zlokalizowanych w niezwykle rzadkim Aragonicie. Samo stwierdzenie niewiele mówi przeciętnemu człowiekowi, jeśli jednak dodamy, iż taki rodzaj skał ma identyczną strukturę co osad wapienny z antycznych grobowców w Jeruzalem , wszystko staje się być jasne. Co ważniejsze, w obu przypadkach składa się on z żelaza i strontu. Dla potwierdzenia pochodzenia Całunu również istotny był fakt, iż pobrane próbki z grobowców są charakterystyczne dla obszarów Jerozolimy, bo nie występują nigdzie indziej na świecie!!
Takiego samego odkrycia, co do osadu na stopach, dokonano także w obrębie kolan Jezusa, co świadczy o faktycznych upadkach podczas Drogi Krzyżowej. Te na pozór drobne szczegóły układają się w logiczną, potwierdzoną naukowo historię, ściśle odpowiadającą tej zawartej w Biblii i licznych przekazach. Aby jednak mieć całkowitą pewność, co do pochodzenia osadu w miejscu stóp i kolan wykonano jeszcze jedno, bardzo szczegółowe badanie. Mianowicie dr. Ricardo Levi-Setti w słynnym Instytucie Badawczym Enrico Fermi w Uniwersytecie Chicagowskim udowodnił, że próbki pobrane z Całunu oraz grobowców, zlokalizowanych w obrębie miejsca pochówku Jezusa są identyczne. To koronny argument potwierdzający powyższe analizy.
Wnioski:
Specjalistyczne badania i doświadczenia, przeprowadzone z dziedziny spektroskopii i krystalografii dały jasny obraz pochodzenia Całunu Turyńskiego. Na podstawie odkrytego osadu w miejscu stóp i kolan Jezusa uznano, iż próbki pochodzące z rzadkiej odmiany skał wapiennych są charakterystyczne wyłącznie dla regionu Jerozolimy. Co ważniejsze, ich obecność i skład został porównany z innymi materiałami zebranymi w obrębie grobu Chrystusa, dzięki czemu udało się ustalić, że obie skały zawierają w sobie domieszkę żelaza i strontu, odpowiadającej wyłącznie temu regionowi. Można więc śmiało stwierdzić, iż Całun Turyński musiał przebywać na tamtejszym terenie w czasach, gdy Jezus żył w Jerozolimie. To kolejny niepodważalny, naukowy dowód, potwierdzający autentyczność tak ważnej dla Chrześcijan relikwii.
8. Biegli Patologii Medycznej / Medycyny sądowej o Całunie:
Całun Turyński był już wielokrotnie badany przez naukowców wielu dziedzin. Nie jest więc niczym dziwnym, iż zainteresowali się nim również specjaliści z zakresu patologii medycznej i medycyny sądowej. To jedne z najbardziej obszernych badań i analiz, którym zostało poddane te płótno. Wyniki, o ile oczywiste dla chrześcijan, o tyle powinny stanowić także niepodważalne dowody dla ateistów i sceptyków, którzy do tej pory powątpiewali w prawdę opisywaną w Piśmie Świętym.
Całun – ślady biczowania na plecach. Twarz oznaczona co do ran i krwi.
Jak podają słowa z opracowania „Poczta Ojca Malachiasza Znaki Czasu” (tom I, str.60): „Ze stanowiska fizjopatologii wyjątkowo dramatyczne przeżycia psychiczne {w Ogrójcu} musiały wpłynąć na okresowe rozkojarzenie systemu neuro-wegetatywnego i kilkakrotną zapaść naczyniową, wywołując przenikanie do potu.” W praktyce badania potwierdziły obecność krwi w pocie, która uwidoczniła się na próbkach badanego Całunu. Te wyraźne znaki świadczą o okropnym cierpieniu, nie tylko fizycznym, którego doświadczył Jezus Chrystus, jeszcze przed Drogą Krzyżową i własną śmiercią.
Sama twarz odbita na całunie jest świadectwem tortur i razów przyjmowanych z rąk rzymskich żołnierzy. Liczne otarcia naskórka, zdeformowanie łuków brwiowych, skóra nabrzmiała oraz podbiegająca krwią potwierdzają technikę bicia zamkniętą pięścią, stosowaną w antycznych czasach przez żołnierzy. Deformacja twarzy jest także widoczna w postaci pogruchotanej chrząstki nosa, następującej w bezpośredniej przyczynie uderzeń grubym kijem.
Jeśli te potwierdzenia nie są wystarczające, aby Cię przekonać warto zwrócić uwagę na ślady biczowania, odpowiadające sytuacji opisywanej przez Biblię. Każdy z nich posiada długość około trzech centymetrów i kształt ósemkowaty. Takie obrażenia bezspornie wywołuje stosowanie flagrum romanum, rzymskiej dyscypliny z rzemieni, dodatkowo zakończonej dwoma ołowianymi kulkami. Były one połączone poprzeczką, która spajała dwa końce. Dzięki takiemu rozwiązaniu jeden bicz posiadał cztery, wyrywające kawałki ciała, ołowiane zakończenia.
Choć brzmi to nieprawdopodobnie, kara z użyciem tego narzędzia oznaczała zwykle trwałe kalectwo bądź śmierć. Według prawa rzymskiego, osoba skazana na śmierć otrzymywała wystarczającą ilość razów, pozwalających ofierze wyłącznie dojść na miejsce ukrzyżowania. Na Całunie odkryto ponad pięćdziesiąt takich uderzeń, z których każde rozrywało mięśnie i docierało aż do samych kości. Trudno sobie zatem wyobrazić spektrum bólu, jaki musiała przeżywać wykończona ofiara, a w tym wypadku, sam Pan Jezus. Z kolei ślady na rękach mówią o sposobie wykonywania kary. Chrystus został przywiązany do słupa z unieruchomionymi rękoma w górze. To najczęstszy sposób stosowany w tamtych czasach.
Na Całunie Turyńskim znajdują się również ślady gehenny, przeżywanej podczas niesienia krzyża. Otarcia naskórka, ubytki w ciele czy też okaleczenie kolan i barku świadczą o olbrzymiej masie krzyża i wysiłku wkładanego w transport takiego przedmiotu na Golgotę. Obrażenia tłuczone na kolanach (wielokrotnie badane także przez specjalistów z innej dziedziny) nieustannie wspominają liczbę upadków pod ciężarem drzewa.
Na wielu dziełach współczesnego i nieco dawniejszego malarstwa, Jezus w trakcie drogi na Golgotę posiada „koronę” z cierni. Praktyka w tamtych czasach odnosiła się jednak do zakładania nie opaski a całej czapki, która poważnie raniła głowę skazańca. Płótno turyńskie odkryło ponad pięćdziesiąt głębokich ran, zadanych przez kolce cierniowe, co jest kolejnym i niepodważalnym dowodem na istnienie całej sytuacji ukrzyżowania, szczegółowo opisanej w Biblii.
Dla specjalistów z zakresu medycyny sądowej i patologii nieprawdopodobne okazały się rany po przebiciu gwoździami, które zostały zlokalizowane w miejscach nadgarstków, a nie, jak podaje wiele dzieł malarskich w samych dłoniach. Jest więc to zgodne z nauką, bowiem ciężar ciała nie mógłby być zostać utrzymany na samych dłoniach. Ponadto chirurgia potwierdziła, iż taki rodzaj przebicia jest zdecydowanie bardziej bolesny a dodatkowo wywołuje ból wszystkich kończyn, szyi, barków a także przykurcz kciuków, co także dało się zauważyć podczas wnikliwej analizy Całunu. Choć dla wielu ludzi te dowody są niewystarczające, wystarczy choć chwilę zastanowić się nad ich autentycznością. Średniowieczna czy też późniejsza wiedza nie pozwala bowiem na wnioski, do których dochodzą współcześni lekarze. Skąd zatem rany pojawiłyby się na nadgarstkach, jeśli Całun nie byłby autentyczny? Chwilowa dedukcja z pewnością przekona Cię do przyznania racji. Dowodom, nie sceptykom.
Szczegółowe badania zostały także przeprowadzone w obszarze nóg i rany na boku, zadanej przez długą włócznię. Oba ślady są zgodne nie tylko z zasadami ówczesnej, żołnierskiej szermierki ale również odpowiadają wymiarom rzymskich włóczni, stosowanych w tamtych czasach. Pchnięcie, które owocowało wyciekiem wody i krwi (według Pisma Świętego) było zadane przez pieszego, co również zgadza się z informacjami przekazywanymi przez Biblię. Tezy te potwierdza także współczesna medycyna, dokładnie badająca zjawisko plam wylewu krwi i płynu surowiczego.
Ostatecznymi wnioskami, do których doszli naukowcy z medycyny sądowej i patologii sądowniczej są te, dotyczące bezpośrednich śladów całego ciała. Sugerują one zmiany następujące w wyniku zdjęcia ciała z krzyża i owinięcia go płótnem. Głęboka analiza doprowadziła ekspertów także do tezy, iż bezpośrednią przyczyną śmierci było uduszenie, wynikłe na skutek porażenia układu oddechowego i wysokiej gorączki. Sama fizjonomia ciała po śmierci przypomina, w odbiorze medycznym śmierć, jaka następuje przy tężcu. Klatka piersiowa jest maksymalnie wydęta, mięsnie piersiowe mocno zaciśnięte a samo nadbrzusze wklęsłe. To także daje podgląd na stan ciała, które tuż po śmierci zostało złożone w grobie.
Wnioski:
Światowej sławy eksperci w zakresie medycyny sądowej i patologii sądowniczej stwierdzają, iż Całun jest autentyczny, gdyż ślady pozostawione na płótnie zgadzają się z tymi, opisywanymi w Biblii. Co ważniejsze, nie ma możliwości ich podrobienia. Największa relikwia chrześcijaństwa nie jest więc falsyfikatem.
9. Eksperci od Numizmatyki i Obrazów Komputerowo-Cyfrowych o Całunie Turyńskim:
Po serii badań, eksperci z kolejnych dziedzin postanowili sprawdzić autentyczność płótna. Tym bardziej, iż w 1978 roku dokonano odkrycia mówiącego, że na całunie, w miejscu śladów oczu znajdują się odbicia monet z rewersem, pochodzącym z okresu dawnej Jerozolimy, za czasów panowania Poncjusza Piłata. Odkrycie miało miejsce przez ekspertów z NASA, pracujących przy pomocy Analizatora Obrazów 3D.
Moneta z czasów Poncjusza Piłata z charakterystyczną laską.
Na kolejne potwierdzenia nie trzeba było długo czekać. Nadeszły one z Uniwersytetu w Chicago, gdzie zajmował się płótnem profesor Francis Filas. To on przeprowadził szereg badań na bardzo dużym powiększeniu, dzięki którym udało się odczytać niektóre litery, zlokalizowane w miejscu lewego oka. Oczywiście w związku z tą zaskakującą informacją pojawiło się wiele nowych spekulacji, na temat wiarygodności badań, samego Całunu czy obecności liter i monet w rzekomym grobie Jezusa. Niestety (dla sceptyków) argumenty i dowody są niepodważalne, a co ważniejsze, wciąż powstają nowe opinie, które jeszcze bardziej je potwierdzają. W 1980 roku Całun, a raczej monety, które niegdyś znajdowały się na oczach Chrystusa uzyskały kolejne potwierdzenie od eksperta w dziedzinie numizmatyki. To on ostatecznie wykazał, iż na płótnie znajdują się pewne litery i symbole, należące do monet datowanych na 29 – 32 rok n.e., wybijanych w tym czasie w Jerozolimie, szczególnie powstałych z okazji urodzin żony Cezara Tyberiusza w 29 roku n.e.
To monety, posiadające na rewersie litery z symbolem UCAI, wybijane w Łacinie. Do dzisiejszych czasów zachowały się oryginały u największych kolekcjonerów na świecie. Wykonana w 1980 roku w Laboratorium Overland Park Laboratory w Teksasie analiza elektroniczna, dodatkowo potwierdziła powyższe odkrycie. Niepodważalnym dowodem stała się również seria badań specyficznego symbolu „laski”, widniejącej zarówno na Całunie, jak i owych monetach przetrwałych do współczesnych lat.
Nie bez echa pozostały także potwierdzenia, wykonane przez dr. Alana D. Whangera z Uniwersytetu Duke. Przeprowadził on analizę, wykorzystującą technikę nałożenia polaryzowanego obrazu, nowoczesnej technologii, działającej podobnie, co współczesna identyfikacja odcisków palców. Rozwiązanie to dało bardzo wyraźny obraz, dzięki któremu można śmiało dojść do wniosków, iż Całun pochodzi właśnie z okresu Jerozolimy w tamtych latach. Wyniki tych badań nie były więc zaskoczeniem dla nikogo, kto już wcześniej miał możliwość przeprowadzenia szczegółowych badań. Dr. Whanger udowodnił aż 73, a na drugim oku 74 punkty wspólne w odniesieniu do wyglądu, wspomnianej powyżej, charakterystycznej „laski”. W jego opinii ilość dowodów ( a więc wspólnych elementów ) jest na tyle przytłaczająca, iż nie ma mowy tu o jakiejkolwiek pomyłce czy oszustwie.
Wieloletnia praktyka i doświadczenie dr. Whangera pozwoliła również na odbijanie „piłeczki” wszystkich sceptyków, którzy nie do końca wierzą w trafność tezy o monetach w grobie Jezusa. Wyjaśnia on, iż w tamtych czasach wielokrotnie zdarzało się, że na oczach zmarłych kładzione były monety. Jest to udowodnione z punktu widzenia historycznego. Zwykle praktyka miała ta na celu zapobieganie samoistnemu otwieraniu się oczu po śmierci. Takich przykładów w historii jest wiele, nie wspominając już o badaniach archeologicznych, odkrywających zwłoki żydowskiej ludności, w czaszkach której znajdowano owe monety.
“The Jewish Encyklopedia” (Vol. III, pp. 434-436, 1925 Ed.) w swoim dziale dotyczącym pochówków stwierdza, iż oczy i usta były zamykane oraz utrzymywane w pozycji na tzw. opaskę. Potwierdzenie znajduje się również bezpośrednio w Biblii, w Księdze Rodzaju, gdzie wymienionych jest kilka gestów wykonywanych bezpośrednio w trakcie trwania pochówku. Były one praktykowane aż do pierwszego wieku naszej ery w rejonie starożytnego Bliskiego Wschodu, a wiele z nich przetrwało także do dziś. Innym, realnym źródłem jest także Mishnah. Największy zbiór ustnych praw żydowskich wspomina, iż równie ważnym elementem pochówku jest podwiązywanie szczęki kawałkiem materiału, w celu zapobiegnięcia jej samoistnego opuszczenia. Prawo to mówi także o następnych czynnościach, którymi jest mycie i balsamowanie ciała, choć specjaliści zgodnie twierdzą, iż w przypadku Jezusa kolejność była odwrotna. Ślady na Całunie mówią jednak jednoznacznie, że ciało Chrystusa nie mogło być wcześniej myte, o czym mogą świadczyć pozostałości zakrzepniętej krwi oraz innych płynów. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, iż takie zjawisko dopuszczone jest przez Prawa Żydowskie, mówiące, iż osobnik może nie przechodzić oczyszczenia jeśli był on ofiarą brutalnej śmierci, a z jego ciała wypływała krew za życia lub zabity przez nie żyda.
Analizując powyższe informacje; wątpliwości, co do braku rytualnych elementów pochówku, wydają się być rozwiane. Co ważniejsze należy także pamiętać, iż Jezus był skazany jako ciężki kryminalista, jednak nie przez żydowskie, a rzymskie prawo, dlatego nie został pozbawiony możliwości, które mu ono dawało. Istnieje zatem olbrzymie prawdopodobieństwo, że w trakcie pochówku Chrystusa była zatem obecna Maryja oraz Jan.
Specjaliści od nauk komputerowych, dr Braim Bollone oraz dr Nello Balossimo odkryli dodatkowo obecność jeszcze jednego odbicia monety, zlokalizowanej w obrębie łuku brwiowego lewego oka. Pochodzi ona z czasów Poncjusza Piłata i najprawdopodobniej wybito ją na cześć żony Cezara- Julii w 29 roku n.e. Ponadto na wysokości brody, naukowcy odnaleźli ślad odbicia amuletu z hebrajskim napisem: ‘ABBA”, czyli „Ojciec”. Tu dobrze przypomnieć słowa Jezusa, który mówił, iż On i Ojciec to jedno.
Wnioski:
Prezentowane dowody są świadectwem na obecność Całunu Turyńskiego w okresie życia Jezusa Chrystusa, o czym utwierdzają w przekonaniu monety stanowiące odbicie na płótnie. Co ważniejsze, ponieważ nie miały one zbyt dużej wartości, rzadko kiedy znajdowały swoje miejsce poza Izraelem. Choć dla wielu sceptyków nie stanowią koronnych argumentów, wraz z innymi wynikami badań potwierdzają autentyczność Całunu Turyńskiego.
10. Fizyka a Całun Turyński:
Początkiem obszernych i zakrojonych na tak dużą skalę badań nad Całunem, było niewątpliwie pierwsze zdjęcie płótna, wykonane w 1898 roku przez Secundo Pia. To on bowiem stwierdził, że obraz uwidoczniony na fotografii, pomimo, iż został wykonany w negatywie wygląda tak, jak klasyczne zdjęcie (czyli pozytyw). To na pozór niewielkie odkrycie pozwoliło na zwiększenie zainteresowania relikwią także przez innych naukowców, którzy potwierdzili ową tezę.
Dr. John Jackson (uznany fizyk) badający Całun
Kolejnym krokiem były badania przeprowadzone przez fizyków: dr. Johna Jacksona, dr. Erica Jumpera, dr. Kenneth Stevensona oraz Giles Chartera i Petera Shumachera. Wykorzystali oni nowoczesną technologię Analizatora Obrazu z NASA, stosowanej zwykle w obrazach aerofotografii. Poniższego odkrycia dokonano w jednym, z najbardziej respektowanych laboratoriów w USA. Dokładne analizy wykazały, iż odbicie na Całunie, w przeciwieństwie do jakichkolwiek fotografii czy malarstwa zostało wykonane przestrzennie i w 3D, co oznacza, że wizerunek mężczyzny został uwieczniony w postaci, w jakiej człowiek widzi drugą osobę. To odbicie świetlne, choć nie jest widoczne gołym okiem. Zadziwiającym jest fakt, iż na Całunie widnieją pewne punkty, które posiadają określone odległości przestrzeni pomiędzy ciałem a płótnem.
W 1982 roku, dr John Jackson powiedział, że: ”żaden rozsądny mechanizm fizyczny nie byłby wstanie wyprodukować obrazu, który jednocześnie byłby trójwymiarowym oraz tak wysoce szczegółowym, jak wizerunek na Całunie Turyńskim, tym samym wskazując, iż jest nieprawdopodobnym, aby Całun powstał poprzez jakikolwiek naturalny proces z uwzględnieniem dyfuzji chemicznych”. Tak ważne stwierdzenie w ustach poważanego naukowca nie mogło pozostać obojętne. Stało się bowiem kolejnym i niezwykle istotnym potwierdzeniem na autentyczność Całunu Turyńskiego.
To nie są jednak ostateczne badania z dziedziny fizyki, które zostały przeprowadzone w ostatnich latach. Sue Benson, teoretyk fizyki podaje, iż płótno nie jest zwykłym obrazem trójwymiarowym i posiada cechy Hologramu Kwantowego. Choć brzmi to niezwykle poważnie, w praktyce oznacza, iż technika umożliwia zapisanie obrazu w postaci interferencji fal świetlnych, które umożliwiają następnie odtworzenie go poprzez projekcję tego obrazu. Z kolei fizyk cząstek elementarnych a także znawca malarstwa monumentalnego- Dame Isabel-Piczek uważa, iż Całun musiał ewidentnie powstać w czasach życia Jezusa Chrystusa. . To, co niezwykle istotne w przypadku analizy wykonanej przez tego naukowca to fakt, że gdy spojrzymy, w cyklu badań eksperymentalno-naukowych na postać z płótna z boku, wygląda ona tak, jakby została zawieszona w powietrzu. Taki wniosek jednoznacznie wskazuje, iż obraz na Całunie jest sprzeczny z jakimikolwiek prawami fizyki.
Zaprezentowane powyżej odkrycia, bezsprzecznie prowadzą do tzw. Horyzontu Zdarzeń, który został wytłumaczony w Wikipedii w następujący sposób: „W teorii względności sfera otaczająca czarną dziurę lub tunel czasoprzestrzenny, oddzielająca obserwatora zdarzenia od zdarzeń, o których nie może on nigdy otrzymać żadnych informacji. Innymi słowy, jest to granica w czasoprzestrzeni, po przekroczeniu której prędkość ucieczki dla dowolnego obiektu i fali przekracza prędkość światła. I żaden obiekt, nawet światło emitowane z wnętrza horyzontu, nie jest w stanie opuścić tego obszaru. Wszystko, co przenika przez horyzont zdarzeń od strony obserwatora, znika.”
Horyzont Zdarzeń wokół czarnej dziury
W tym wypadku, ciało pozostawiło aż dwa odbicia Horyzontu Zdarzeń. Tym samym, opierając się na słowach powyżej, można wytłumaczyć, dlaczego odbicie zmieniło się z pozytywnego do negatywnego wizerunku ciała, co przypomina sytuacje dziejące się w kamerze, oraz w jaki sposób zostało zapisane na płótnie.
Dodatkowo, w roku 2002 dwóch naukowców ( Gulio Fanti i Roberto Maggiollo ) , używając najnowszej technologii skanera odkryło, że na drugiej stronie Całunu znajduje się jeszcze jedno, nieco bledsze odbicie Jezusa twarzy i rąk.
Wnioski:
Przytoczone przykłady są argumentami przemawiającymi za tym, iż Całun Turyński jest niepowtarzalnym obrazem trójwymiarowym, który nigdy wcześniej nie występował w rysunku, malarstwie czy fotografii. Ponadto płótno posiada dwa odbicia twarzy i rąk Chrystusa. Dodatkowo jasno twierdzono, że powstały na płótnie obraz nie jest wynikiem unoszących się oparów. To mini-eksplozja światła w przeciwieństwie do ciepła, która najprawdopodobniej nastąpiła w chwili Zmartwychwstania Chrystusa. O podobnej sytuacji wspomina wszakże Biblia w Ewangelii mówiącej o zajściu na Górze Tabor.
Drugą stroną jest zaskakujące odkrycie wspominające o Hologramie Kwantowym mającym miejsce na skutek Horyzontu Zdarzeń, co okazuje się być olbrzymim, fizycznym dowodem na autentyczność Całunu Turyńskiego.
11. Kilka słów o matematyce i Całunie Turyńskim.
Pomimo tak licznie przeprowadzanych badań, wielu sceptyków nadal pozostaje nieprzekonanych co do autentyczności płótna i jego powiązania z rzekomym Zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. Dlatego matematycy postanowili wziąć „sprawy w swoje ręce” i zbadać, jaka istnieje szansa na obalenie chrześcijańskiej relikwii.
Profesor Bruno Barberis z Turynu, włoski naukowiec przy wsparciu innych, poważanych matematyków , obliczył na podstawie odpowiednich czynników i matematycznych wskaźników, iż szansa, jakoby Całun nie pochodził z czasów Jezusa a postać na nim odbita nie była Synem Bożym, jest jak 1 szansa do 200 miliardów. To jak widać dość niewielkie prawdopodobieństwo sfałszowania czy oszukania miliardów ludzi na całym świecie.
Dedukcja Logiczna, dlaczego nie?
Istnieje wiele wnikliwych spostrzeżeń i wniosków, nasuwających się nie tylko wielkim naukowcom ale i przeciętnym ludziom. Ich zbiór może również przekonać osoby wątpiące w autentyczność Całunu Turyńskiego. Ich przeanalizowanie może ponadto przybliżyć odkrycie prawdy. Warto więc zacząć od początku.
W historii świata, nigdzie, na żadnym z kontynentów nie udało się odnaleźć płótna, podobnego do Całunu Turyńskiego, na którym zachowałby się obraz biologicznego stworzenia. Nie może być zatem mowy o przypadku powstania tego „dzieła”.
Na płótnie zostały odkryte specyficzne szczątki roślin, które występowały wyłącznie na Bliskim Wschodzie, a nigdy w Europie ( zarówno przed wiekami, jak i w czasach obecnych).
Człowiek pośmiertnie owinięty w płótno (zakładając możliwość stworzenia takiego odbicia) dałby najprawdopodobniej zniekształcony i odpowiednio poszerzony obraz, o boczne fragmenty, do których materiał by przylegał. W przypadku Całunu Turyńskiego taka sytuacja nie ma miejsca, gdyż przez tyle lat nie odkryto żadnego odbicia boków Jezusa.
Co ważniejsze, do tej pory nie udało się odkryć drugiego, takiego samego płótna ( o identycznym splocie, wzorze oraz składnikach), które pochodziłoby z czasów Starego Jeruzalem. Ponadto źródła historyczne stanowią dokładne potwierdzenie na jego wędrówkę po świecie.
Sam wizerunek postaci na Całunie jest odzwierciedleniem wyłącznie jednej osoby, która po obejrzeniu jest przez obserwującego utożsamiana z Jezusem Chrystusem.
Koronnym dowodem są też próby odtworzenia takiego obrazu na płótnie, które nawet z pomocą specjalistycznej i nowoczesnej technologii, okazały się nieudane. Nie ma więc mowy, by sam Całun został podrobiony i to jeszcze w czasach starożytnych (wiek materiału również został potwierdzony naukowo). Tym bardziej, iż płótno posiada te same cechy, które zostały zaobserwowane na innych, niezwykle ważnych dla chrześcijaństwa relikwiach, jak chociażby wizerunek Jezusa z Manopello.
Kolejnym argumentem przemawiającym na korzyść autentyczności Całunu jest fakt, że każde ciało zawinięte w materiał pozostawiłoby nawet niewielkie ślady rozkładu szczątek, następujących już po kilkunastu godzinach od śmierci. Całun, pomimo dokładnych analiz płótna nie posiada takich śladów.
Zakładając jednak próbę fałszerstwa owego materiału, należy sobie uzmysłowić, że nikt na całej ziemi, w czasach starożytnych nie byłby w stanie sfałszować dowodów w tak precyzyjny i dokładny sposób, aby po kilku tysiącach lat, nowoczesna technologia mogła to odkryć dopiero teraz. Skoro naukowcy od niedawna posiadają odpowiednią wiedzą, nie ma realnej możliwości, aby takie informacje mógł posiadać ktoś sprzed wieków.
Zwolennikom teorii o nieprawdziwości Całunu, opartej na badaniach przeprowadzonych przy pomocy metody węglem C-14 należy jasno zakomunikować, iż obszar badany w tamtych latach dotyczył skrawka materiału, doszytego w średniowieczu przez siostry zakonne, które próbowały naprawić Całun. Dla tych, których powyższy argument nie przekonuje warto także wspomnieć, iż wcześniejsze badania nie mogły dawać adekwatnych i realnych wyników, chociażby ze względu na możliwość wystawienia płótna na oddziaływanie pierwiastków (przechowywanie w srebrnej szkatule) , czy ekspozycja na węgiel, mająca miejsce podczas pożaru. Te i wiele innych, mniej znaczących ale jednak obecnych czynników przyczyniły się do pomyłki podczas badania Carbo-14.
Logicznym wnioskiem jest również to, że wszelkie eksperymenty z owijaniem zabrudzonej krwią, czy też innymi płynami skóry w płótno, kończą się zawsze przesiąkaniem na drugą stronę materiału. Ciężko jest wobec tego wytłumaczyć fakt, że w przypadku Całunu takie zjawisko nie występuje.
Czy można jeszcze coś dodać, do logicznych rozważań, które dałby możliwość wiary w autentyczność Całunu Turyńskiego? Może fakt, iż wielu specjalistów światowej sławy, zwłaszcza z dziedziny medycyny sądowej zgodnie stwierdziło, iż twarz odbita na płótnie jest za… spokojna. Brzmi dziwacznie? W medycynie sądowej występuje zjawisko patologicznego przerażenia, które odznacza się określonym wyrazem twarzy na ofierze, doświadczającej olbrzymiego cierpienia i bólu. Jest to zacisk mięśni oraz napięcie twarzy, występujące samoczynnie bez wiedzy świadomości ofiary. I tu naukowcy zgadzają się do jednego, żaden człowiek, którego katorga trwała przez taki czas i była tak mocno nasilona i przepełniona torturami, po śmierci nie miałby tak spokojnej, łagodnej i opanowanej twarzy. W takim razie tutaj wniosek nasuwa się sam, taki wyraz twarzy może pozostawić po sobie jedynie Osoba Boska.
Sama analiza ran i płynów, które znajdują się na Całunie potwierdza, iż osoba zawinięta w płótno zginęła w skutek ukrzyżowania. Czy zatem mógł być ktoś inny, ukrzyżowany w tym samym czasie, gdzie ilość śladów i ran, opisywanych przez Biblię pasowałaby do tych z płótna? Mało prawdopodobne.
Odczytane przez naukowców niesamowite zjawisko trójwymiaru wizerunku na Całunie Turyńskim
Sam wizerunek, jest stworzony w sposób trójwymiarowy, na co znaleźli potwierdzenie naukowcy pracujący na nowoczesnym sprzęcie NASA. Co ważniejsze, powstałe odbicie wizerunku na Całunie, w normalnej sytuacji byłoby płaskie a nie trójwymiarowe. Czy to świadczy o boskości osoby, która została pochowana? Bezapelacyjnie tak.
Pismo Święte wspomina o Drodze Krzyżowej, licznej męce, bolesnym ukrzyżowaniu i pochówku w grobie. Na Całunie Turyńskim znajdują się ślady, odpowiadające tym opisywanym w Biblii. Zostały odkryte rany o rozmiarze identycznym jak wielkość gwoździ, stosowanych przez rzymskich żołnierzy w tamtym czasie. Dodatkowo nie odnaleziono śladów łamania goleni, co w przypadkach ukrzyżowań w Starej Jerozolimie także było rytuałem. Jak podaje Pismo Święte, Jezusowi także nie połamano goleni ale w zamian za to przebito Mu bok włócznią. Jej ślady, a raczej wyrządzoną raną również odkryli naukowcy badający płótno. Co więcej, byli w stanie potwierdzić szerokość grota, jak i jasno powiedzieć, iż zadane obrażenie powstało na skutek pchnięcia żołnierza pieszego. Czy może być zatem więcej „zbiegów okoliczności”, w które nie warto wierzyć?
Powyższe rozważania są tylko niewielkim wycinkiem dowodów zebranych przez długie lata, przez naukowców wielu dziedzin. Logiczne myślenie, to poza słuchaniem serca ważna umiejętność, pozwalająca na weryfikację rzeczy prawdziwych i fikcyjnych. Trzeba więc jasno powiedzieć, iż Całun Turyński – największa, chrześcijańska relikwia, jest z pewnością autentyczny.
Aby dodatkowo potwierdzić istotę odkryć naukowych, dotyczących Całunu Turyńskiego, warto przybliżyć również inne relikwie chrześcijańskie, wykazujące podobieństwa cech do wspomnianego powyżej płótna z pochówku Jezusa Chrystusa.
12. Chusta z Oviedo:
Liczne analizy, przeprowadzone na chuście potowej Chrystusa, przechowywanej w północnej Hiszpanii (Oviedo) potwierdzają zadziwiającą zbieżność ran, widniejących również na Całunie Turyńskim. Od IX wieku naszej ery, materiał ten przechowywany jest w skarbcu katedry. Jak mówi tradycja, chustą otarto twarz Jezusa po śmierci a następnie, po zawinięciu ciała w całun i złożeniu w grobie, położono ją na twarzy zmarłego. Czym jest?
To prostokątny kawałek materiału o wymiarach 855 na 525 mm. Wykonany z lnianego płótna, rozpoczynając od roku 1955 stał się przedmiotem szczegółowych badań i analiz ludzi z całego świata. Ich wyniki ukazują zbieżność, pomiędzy śladami krwi i innych płynów znajdujących się na twarzy Jezusa a ranami odkrytymi na Całunie Turyńskim.
Skutkiem wielogodzinnej agonii Pana Jezusa, w Jego osierdziu zebrała się duża ilość krwi. Po śmierci nastąpił jej rozkład na czerwone ciałka i bezbarwne osocze. W momencie przebicia boku włócznią, z powstałej rany wypłynęła krew i woda, co zostało zapisane w Ewangelii św. Jana. Dokładne badania potwierdziły, iż ta sama krew pojawiła się także na twarzy Człowieka owiniętego w całun, na skutek jej upływu z nosa. Podobnie, jak w przypadku Całunu Turyńskiego, tak i na Chuście z Oviedo stwierdzono, iż owa krew jest niezwykle rzadką grupą AB, charakterystyczną dla żydowskiej ludności. Wyniki specjalistycznych analiz, zostały ogłoszone w 1994 roku, na międzynarodowym kongresie w Oviedo. Jak podają naukowcy, przedmiotem badań była tzw. Chusta Potowa, czyli sudarion, służąca według żydowskiej tradycji do ocierania twarzy osoby konającej. Lniany materiał został stworzony w pierwszym wieku naszej ery, w tym samym warsztacie, co najważniejsza relikwia chrześcijańska- Całun Turyński. Dodatkowym dowodem jest bezsprzeczne stwierdzenie jednego z najlepszych specjalistów od pyłków kwiatowych, szwajcarskiego profesora kryminalistyki, potwierdzającego, że owa Chusta posiada ślady roślin występujące w czasach Chrystusa, w Palestynie.
Dowodów na obecność tego samego wizerunku na obu relikwiach jest więcej. Badania dotyczące plam krwi jednoznacznie potwierdzają, iż oba materiały znajdowały się na twarzy zmarłego mężczyzny, posiadającego wąsy, brodę i długie włosy. Dodatkowo , dzięki nowoczesnej technice polaryzacji zwrócono uwagę, że zarówno na chuście, jak i całunie znajduje się blisko 70 punktów wspólnych na czole i ponad 50 na obu policzkach. Różni specjaliści postanowili zbadać także długość nosa na obu płótnach, dzięki czemu udało się potwierdzić także ich identyczny rozmiar.
Żydowska tradycja mówi, iż po śmierci ciało ukrzyżowanego zostało owinięte blisko czterometrowym płótnem a następnie związane aż do samej szyi. Na twarzy kładziono ten sam kawałek materiału, którym ocierana była twarz za życia, gdyż, jak podawało prawo, każdy przedmiot mający bezpośredni kontakt z krwią zabitego, musiał zostać wraz z nim złożony do grobu. Zaprezentowane powyżej dowody świadczą o autentyczności Chusty z Oviedo, jako rzeczywistego płótna mającego kontakt z Jezusem Chrystusem.
Sanktuarium Bra
Sanktuarium Bra jest wyjątkowym, z punktu widzenia religii chrześcijańskiej miejscem, stanowiącym sanktuarium Matki Bożej. Znajduje się ono w diecezji turyńskiej, jednak jego „sława” dotarła już do najbardziej odległych zakątków współczesnego świata. Wszystko za sprawą, na pozór przyrodniczego fenomenu, mającego tu miejsce od blisko 680 lat.
Choć w czasie zimy, tutejsza temperatura jest minusowa, a dokuczliwy mróz potrafi doskwierać nie tylko ludziom ale i roślinom, od początku istnienia budowli, występuje tu zjawisko kwitnięcia drzew dzikich śliwek, pojawiające się rok do roku w grudniu. To jedno z niewytłumaczalnych zjawisk dla współczesnej nauki. Drzewa „prunus spinoza”, posiadające kolczaste gałęzie, zwykle kwitną w marcu, a przy ostrzejszych temperaturach także w kwietniu. Tak dzieje się na całym świecie za wyjątkiem roślin, zlokalizowanych w obrębie Sanktuarium Bra.
Sytuacja „przyrodniczego fenomenu” badana jest od XVI wieku przez naukowców z Uniwersytetu Turyńskiego, jednak do dnia dzisiejszego nie udało się jej wytłumaczyć. Co ciekawsze, liczne analizy potwierdzają, iż drzewka „prunus spinoza” są identyczne, jak pozostałe rośliny tego gatunku, porastające najbliższą okolicę. Nie ma więc zatem wytłumaczenia w postaci przyczyn geofizycznych, czy też niezwykłych prądów elektromagnetycznych, którymi można by było wyjaśnić zjawisko zagadkowego kwitnięcia w środku zimy. Przez wiele lat badano tu glebę by w ostateczności przekonać się, że nie różni się niczym od tej, zlokalizowanej w całej miejscowości. Dla większości chrześcijan, jest to niepodważalny dowód, na autentyczność objawienia Matki Bożej, mającego tu miejsce 29 grudnia 1339 roku.
Wówczas młoda Egidia Mathis, kobieta w zaawansowanej ciąży przebywała na peryferiach Bra. Gdy podczas codziennego spaceru, przechodziła obok Kapliczki Matki Bożej, napadło ją dwóch żołnierzy z zamiarem dokonania gwałtu. W akcie totalnej desperacji dziewczyna, objęła mocno figurkę Matki Bożej, błagając Ją o ratunek. W tej samej chwili nastąpiło oślepiające, jasne światło, które było na tyle silne, że spłoszyło żołnierzy. Według opowieści, to właśnie w tym momencie Matka Boża objawiła się Egidii, przekonując ją o przeminięciu zagrożenia. Sama sytuacja trwała kilka minut. Na skutek ogromnego szoku i silnych przeżyć, młoda dziewczyna tuż po zakończeniu Objawienia urodziła pod kapliczką dziecko. Wycieńczona, owinęła niemowlę własną chustą i udała się do najbliższego domostwa. Przeżyte wydarzenia od razu opowiedziała gospodarzom, a całe historia rozniosła się w błyskawicznym tempie. Pomimo późnej godziny, ludzie nadciągali z całej okolicy by odprawić modlitwę do Matki Bożej. Tego dnia, 29 grudnia zakwitły drzewa dzikiej śliwki, które od wspomnianego momentu kwitną co roku w tym samym czasie. Po wielu latach, na miejscu magicznej kapliczki wybudowane zostało sanktuarium.
Z opisywaną historią wiąże się kilka interesujących faktów. Mianowicie, jak podają kroniki, w 1877 roku drzewa nie zakwitły pod koniec grudnia, a kwiaty pojawiły się dopiero 20 lutego następnego roku. Data ta nie była przypadkowa, gdyż w tym dniu nastąpił wybór następcy Papieża Piusa IX Vincenzo Gioachino Pecchi (Leona XIII).
Ktoś zapyta: jaki związek ma opowiedziana historia z Całunem Turyńskim? Wbrew pozorom olbrzymi. Czas kwitnięcia dzikiej śliwki w tym miejscu trwa 10 dni. Natomiast w 1898 roku okres ten wydłużył się na całe trzy miesiące. Było to związane z wystawieniem Całunu Turyńskiego na publiczny widok, trwającym dokładnie tyle czasu. Należy także nadmienić, że najważniejsza relikwia chrześcijaństwa jest przechowywana w tej samej, turyńskiej diecezji. Również w tym czasie powstała pierwsza fotografia Całunu, wykonana przez wspomnianego wyżej Secondo Pia.
Ponowna sytuacja miała miejsce 23 listopada 1973 roku, kiedy to Całun był po raz pierwszy prezentowany w telewizji. Wówczas dzikie śliwy zakwitły a ich kwiaty utrzymały się do końca zimy. Pięć lat później, podczas kolejnego, publicznego wystawienia Całunu kwiaty ponownie pojawiły się wcześniej i także utrzymywały się aż do wiosny. Co ważniejsze, w tamtym czasie, wśród miliona turystów zmierzających do Sanktuarium Bra znalazł się także Karol Wojtyła.
Czym są zatem kwiaty śliwy? Przede wszystkim to znak dany od Boga, potwierdzającego swoją obecność. Już prorok Izaak wspominał o roślinach, ściśle powiązanych z Matką Bożą: ”A wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzenia”. Symbolika Maryi, czyli delikatne kwiaty pojawiają się również w średniowiecznej ikonografii, w największych i najsłynniejszych katedrach na świecie. To jasny i niezwykle widoczny znak obecności Matki Bożej, o czym wspomina w swoich słowach Grignion de Montfort: „ […] jest Rajem ziemskim nowego Adama (Chrystusa), który wcielił się tam za pomocą Ducha świętego by działać w Nim niepojęte cuda. Maryja jest owym wielkim i cudownym światem Boga, pełnym niewypowiedzianych piękności i skarbów; jest wspaniałością, w której Najwyższy ukrył, jakby we własnym łonie, Syna Swego Jedynego, a w Nim wszystko,
co najdoskonalsze i najkosztowniejsze.”
To ona, matka naszego Pana- Jezusa Chrystusa, daje ludziom znaki aby uwierzyli i zaufali w Nim. Jest naszą opiekunką i troszczy się o każdego człowieka. Dlatego też dała się zauważyć podczas cudownego Objawienia i towarzyszy ludzkości na każdym kroku. Obecność Sanktuarium Bra i kwitnących w grudniu śliwek zdecydowanie potwierdza powyższe słowa.
13. Jezus z Manoppello:
Niech najlepszym wstępem do tego rozdziału staną się słowa z Ewangelii Świętego Jana: „Piotr wszedł do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na głowie Jezusa, lecz nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwinięte na jednym miejscu.”
Manoppello jest niewielką miejscowością we Włoszech, gdzie od ponad 500 lat przebywa tajemnicza chusta, utożsamiana przez naukowców z Chustą świętej Weroniki. Niektórzy znawcy uważają, iż imię Weronika jest zlepkiem dwóch, łacińsko-greckich słów: „vera, eikon” oznaczających „prawdziwy obraz”, czyli nazwa stworzona na potrzeby chrześcijańskiej wiary. Badaczy zainteresowanych tym płótnem było jednak tak wielu, iż przez długie lata obiekt stanowił podstawę różnorodnych analiz i eksperymentów, włączając w to nowoczesne techniki komputerowe. Działania te potwierdziły w sposób niezaprzeczalny podobieństwa do dwóch innych relikwii – a mianowicie Całunu Turyńskiego oraz Chusty z Oviedo. Ta sama twarz o spokojnym wyrazie, ta sama grupa krwi oraz rany powstałe w wyniku wielogodzinnej męki Pana Jezusa.
Wizerunek Chrystusa, który widoczny jest na Chuście św. Weroniki nie został namalowany ludzką ręką, co do tego naukowcy nie mają żadnych wątpliwości. Ponadto wykorzystanie promieni ultrafioletowych, podczerwieni czy też skanera satelitarnego wskazało, iż na żadnym, z wyżej wymienionych płócien nie widnieją ślady farby. Donato Vitore z uniwersytetu w Bari oraz Giulio Fanti z uniwersytetu w Padwie zgodnie potwierdzili, że nie znaleźli jakichkolwiek śladów pigmentów na relikwiach chrześcijańskich. Nastąpiło jednak kolejne odkrycie, potwierdzające obecność spalonych włókien ulokowanych w okolicach oczu. Najprawdopodobniej takie zjawisko nastąpiło na skutek wysokiej temperatury w oczodołach, która poprzepalała nici płótna. Ciekawym wydaje się fakt, iż wizerunek różni się w zależności od konta patrzenia na niego. Tak więc kilka osób, spoglądających na Chustę z odmiennych miejsc może zobaczyć różniący się w niewielkim stopniu obraz Pana Jezusa. Oświetlenie materiału powoduje zanik wizerunku i sprawienie, iż Chusta staje się przeźroczysta. Istotną informacją jest także to, że wizerunek Chrystusa na Chuście św. Weroniki w zupełności odpowiada opisowi trzynastowiecznej mistyczki, Gertrudy z Helfy. To On, jak podaje profesor Heinrich Pfeiffer, stał się wzorcem do wszelkiego rodzaju malowideł i rysunków Pana Jezusa w późniejszych czasach.
Dowodem potwierdzającym antyczność Chusty jest fakt, że została ona wykonana z drogocennego materiału jakim jest bisior (potocznie nazywany również jedwabiem morskim). Ową szlachetność materiałowi nadaje to, że był on tkany z jednego z rzadkich gatunków 90 centymetrowej małży. Ten starożytny i niezwykle delikatny jedwab nie jest produkowany ani wytwarzany od setek lat, co tylko potwierdza autentyczność opisywanej relikwii. W starożytnych czasach bisior ten należał do najdroższych materiałów dostępnych dla ludzi. Jeżeli popatrzeć na wizerunek Chrystusa podniesiony w górze, wówczas z łatwością można dostrzec przedmioty znajdujące się za nim. To niezwykle wytrzymała tkanina, zbudowana z protein i odporna na działanie kwasów, ognia i wody. Na temat samej Chusty krąży podanie, że w XIX wieku postanowiono zmienić ramy relikwii na bardziej szlachetne. Podczas całego procesu wizerunek Jezusa zniknął i pojawił się dopiero wtedy, gdy płótno wróciło w pierwotne ramy.
Chusta św. Weroniki jest obecnie znana i popularna na całym świecie. Wiedzą o niej niemalże wszyscy wierni, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa. Ponoć sam jej widok sprawia, że obrazu naszego Zbawiciela nie da się zapomnieć. Obecny rozgłos płótno uzyskało dzięki szerokim badaniom, wykonywanym przez niemieckich naukowców. Na jego temat powstała także książka a sam papież- Benedykt XVI udał się do Manoppello, by ujrzeć go na własne oczy. Literatury na temat Chusty św. Weroniki jest znacznie więcej. Paul Badde właśnie w takich słowach opisał wizerunek relikwii: „Obraz blaknie w świetle i ciemnieje w mroku, lecz mimo upływu lat nie zaciera się ani nie znika. Portret ukazuje brodatego mężczyznę z lokami na skroniach, którego złamany nos przypomina
zdjęcia zakładników przetrzymywanych w jakiejś ciemnej piwnicy przez bojowników Boga albo więźnia z Abu Ghraib. Prawy policzek jest spuchnięty, broda częściowo wyrwana. Na czole i wargach, jeśli się bliżej przyjrzymy widać zaróżowienie świeżo zadanych ran. Spojrzenie
szeroko otwartych oczu emanuje niewytłumaczalnym spokojem. W rysach twarzy kryje się zaskoczenie, zdziwienie, zdumienie i łagodne miłosierdzie. Nie ma w nich rozpaczy, nie ma gniewu. Przypomina dziecko, które budzi się ze snu i widzi wschodzącą jutrzenkę. Usta są na wpół otwarte, widać końcówki zębów. Słychać niemal, jak z ust dobiega ciche.. a”. Nieprawdopodobnie przejmujący i prawdziwy opis jest dowodem na to, jak wielkie emocje wzbudza w tysiącach wiernych, którzy mają okazję widzieć go na własne oczy.
Wizerunkiem znajdującym się na Chuście św. Weroniki zachwycił się niegdyś Ojciec Pio, wykrzykując, iż jest to największy cud, jaki posiada ludzkość. Oba płótna- także Całun Turyński są więc pewnego rodzaju Ewangelią, początkiem i końcem całej historii, która zmieniła ludzkość i trwa do dziś. Włoska mistyczka, niegdyś dostąpiła cudownego objawienia, w swoim dzienniku, pod datą 22 lutego 1944 napisała: „Chusta Weroniki jest cierniem tkwiącym w duszy sceptycznej. Wy, letni i chwiejni w wierze, którzy kroczycie naprzód dzięki swym ścisłym badaniom, wy, racjonaliści – porównajcie Chustę z Całunem. Na pierwszej widnieje Oblicze żyjącego, na drugim – Zmarłego. Lecz długość, szerokość, cechy somatyczne, kształt, właściwości – są takie same. Połóżcie płótna jedno na drugim, a zobaczycie, że się pokrywają. – To ja jestem. Ja, który wam chciałem pokazać, kim byłem i czym dla was z miłości się stałem. Gdybyście nie należeli do zatraconych, do ślepych, te dwa płótna wystarczyłyby wam, by przywieść was do miłości, do żalu, do Boga.” Cytat ten mówi sam za siebie. Chusta św. Weroniki i Całun Turyński są niezaprzeczalnym znakiem od Boga, wyciągniętą ręką, którą musimy tylko pochwycić by uzyskać życie wieczne. Ludzkość musi zaufać i ofiarować się Bogu.
14. Cud w Lanciano a Całun Turyński:
Pomimo tak wielu znaków, nadal ogromna rzesza ludności nie wierzy bądź wątpi w obecność Jezusa Chrystusa. Sama Eucharystia jest dla nich tylko pewnym rytuałem, wymyślonym na potrzeby chrześcijaństwa. Jednak wielu z nich przekonuje zdarzenie, mające miejsce w małej miejscowości Lanciano. O ile sama historia jest dla sceptyków mało wiarygodna, o tyle ujawnione w marcu 1971 roku wyniki wielomiesięcznych badań i ekspertyz nie pozostawiają żadnych złudzeń. Dotyczą one Ciała i Krwi, przechowywanej od połowy VIII wieku we włoskim mieście. To tu też, w niewielkim, przyklasztornym kościele św. Longina miało miejsce zaskakujące wydarzenie.
Cud Eucharystyczny w Lanciano
Pewien zakonnik, na stałe mieszkający w tamtym rejonie miał wiele dylematów. Wątpliwości, które nim targały były do tego stopnia silne, iż raz, podczas porannej mszy poczuł nieopisane dotąd zwątpienie w wypowiadane do wiernych słowa. Wątpliwości nastąpiły w momencie konsekracji, kiedy to chleb miał zamienić się w Ciało Chrystusa a wino w Jego krew. Podczas wypowiadania słów „To jest Ciało Moje… To jest Krew Moja” zakonnik zauważył wypływającą z Hostii krew. Oszołomiony i zdziwiony trwał tak dłuższą chwilę wpatrując się w cud, który miał we własnych rękach. Dopiero po jakimś czasie, ocknął się, i ze łzami w oczach powiedział do zgromadzonych wiernych: „Patrzcie, oto prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa, które uczynił widzialne dla mnie w tym celu, abym nie był już niedowiarkiem, lecz wierzącym.” Wieść o zaistniałej sytuacji bardzo szybko rozprzestrzeniła się na okoliczne miejscowości, i w ciągu następnych dni pojawiły się tłumy wiernych, którzy chcieli odwiedzić „to miejsce”. Sanktuarium stało się lokalizacją spotkań i modlitw ludzi z całego świata. Święte postacie Ciała i Krwi były przechowywane w specjalnym relikwiarzu. W ciągu następnych lat powstało o nich wiele legend i opowieści. Dlatego też 18 listopada 1970 roku Ojcowie Franciszkanie postanowili sprawdzić wiarygodność i kult Ciała i Krwi. Zlecili zatem przeprowadzenie bardzo szczegółowych badań i analiz, które zostały przeprowadzone pod nadzorem prof. Odoardo Linoli z Arezzo. Ich wyniki ogłoszono po kilku miesiącach nieustannych i bardzo rzetelnych działań, w marcu 1971 roku. To, do jakich wniosków doszli eksperci wstrząsnęło całym światem. Informacje o wynikach badań znajdowały się w lokalnych i krajowych, włoskich gazetach. Co zatem odkryto?
Otóż Hostia stanowiąca cud w Lanciano jest w rzeczywistości fragmentem mięśnia sercowego, na którym nie znaleziono śladów cięcia. Taki wniosek obala tezy, jakoby był to mięsień wycięty jakiemuś człowiekowi. Ponadto stwierdzono, że badane fragmenty z pewnością stanowią komórki mięśnia sercowego oraz wsierdzia i osierdzia, a dodatkowo znajduje się na nich pięć niewielkich bryłek zakrzepniętej krwi. Szczegółowe badania potwierdziły również, iż jest to rzadka grupa krwi AB , która, gwoli przypomnienia, została odkryta także na Całunie Turyńskim i Chuście z Oviedo. Do tej pory naukowcom nie udało się jednak wyjaśnić, w jaki sposób Ciało i Krew przez ponad dwanaście wieków nie uległo jakiemukolwiek rozkładowi i dlaczego zachowało się w tak doskonałym stanie do dnia dzisiejszego. W Lanciano pojawił się niegdyś również kardynał Karol Wojtyła, spędzający noc na modlitwie w tym jakże wyjątkowym miejscu.
Niezwykła moc Ciała i Krwi jest jedyna w swoim rodzaju, podobnie zresztą jak Całun Turyński. Trzeba przyznać, że dzięki niezbitym dowodom w olbrzymiej ilości nawet zatwardziali ateiści uwairzyli. To znak od Boga dla wszystkich ludzi- nie tylko tych gorliwie wierzących, że Pan Jezus obecny jest w Eucharystii. Nie możliwy jest bowiem aż tak duży zbieg okoliczności w odniesieniu do wszystkich, wyżej wspomnianych matgeriałów. Ci, którzy nie do końca chcą jeszcze uwierzyć powinni jeszcze raz dokładnie przeanalizować powyższe dowody i z czystym sumieniem potwierdzić ich autentyczność. Warto tu nadmienić, iż Całun Turyński, zawierający na swoim płótnie również rzadką krew typu AB jest jedynym w świecie takim odkryciem. Zbyt wielu naukowców przez tyle lat go badało, aby ewentualne oszustwo nie wyszło na jaw. To autentyczny materiał pochodzący z pochówku Jezusa Chrystusa, będący splotem roślin i lnu z czasów antycznych, nie porastających żadnej ziemi poza Starożytną Palestyną. Czy tak naprawdę ciężko jest uwierzyć, że współczesna technika i zaawansowana wiedza nie jest w stanie wytłumaczyć skąd wizerunek wysokiego mężczyzny o długich włosach znalazł się na płótnie? Aż w końcu czy tak trudno uwierzyć w historię opisywaną w Piśmie Świętym, stającą się odzwierciedleniem wydarzeń zapisanych na Całunie?
To niesamowite, że w jednej chwili z martwego ciała narodziło się znów życie, które na sekundę wcześniej eksplodowało olbrzymią, wewnętrzną energią, zostawiającą ślad na Całunie. Co ważniejsze, zdecydowanie łatwiej uwierzyć w ten nieprawdopodobny wybuch niż znaleźć człowieka, który w tamtych czasach byłby w stanie wyprzedzić naukę i technologię o tysiące lat a tym samym oszukać kilka miliardów ludzi. Pierluigi Bollone, profesor medycyny sądowej z Turynu stwierdził, że Ewangeliści mieli rację. To jeden z wielu przypadków, gdzie wybitny znawca w swojej dziedzinie, autorytet w skali międzynarodowej zaczyna wierzyć podczas przeprowadzania badań nad Całunem. Jest tylko kolejnym dowodem na to, jak wielkie znaczenie dla współczesnych ludzi ma to płótno. Jak podaje jedna z Ewangelii, Jezus jest kimś, komu i tak ludzie będą się sprzeciwiać. Profesor Bollone twierdzi, iż gdyby takie odbicie było obrazem Juliusza Cezara bądź jakiegokolwiek wielkiego władcy, nikt nie ośmieliłby się w nie wątpić. Sporo jest w tym prawdy, choć zapiski mówiące o życiu cesarza w niczym nie są lepsze czy bardziej wiarygodne od tych dotyczących Jezusa Chrystusa. Skoro zatem naukowcy zaczynają wierzyć Ewangelistom w prawdę dotyczącą śmierci Pana to dlaczego nie wierzyć w ich inne słowa? Jak podaje prof. Bollone wiara w Całun na podstawie przedstawionych dowodów jest niepodważalna. Jeśli zatem ktoś, pomimo tak licznych ekspertyz nadal wątpi w autentyczność płótna, prawdopodobnym jest, że postanowił w nie nie wierzyć od początku.
15. Jeden z najnowszych raportów dotyczących Całunu Turyńskiego.
Kilka lat temu włoska Agencja Naukowa (ENEA) postanowiła opublikować własny raport, sporządzony po prawie pięciu latach badania Całunu Turyńskiego. Jak wskazali naukowcy, miało to miejsce aby ostatecznie poznać pochodzenie i sposób, w jaki wizerunek został utrwalony na płótnie. Raport ten powstał w grudniu 2011 roku i został opublikowany w Watykańskiej Gazecie „Vatican Insider”. Wnioski ostatecznie potwierdziły, jakoby nie było żadnego wyjaśnienia naukowego na powstanie wyjątkowego obrazu Jezusa, co świadczy o tym, iż Całun nie może być zfałszowany. To jeden z bardziej niezależnych raportów, gdzie najwięksi eksperci odrzucili własne przekonania i skupili się na stricte naukowych dowodach i analizach. Oznajmili oni: „Podwójny wizerunek (przód i tył) ubiczowanego i ukrzyżowanego mężczyzny, z ledwością widzialny na lnianym płótnie Całunu Turyńskiego posiada wiele fizycznych i chemicznych oznak, które są tak szczególne, że zafarbowanie, będącego identycznym w całości, wizerunku, byłoby niemożliwe do wykonania w dzisiejszych laboratoriach…
”Nauka wciąż nie jest wstanie odpowiedzieć jak powstał ten wizerunek pomimo użycia do badań najnowocześniejszej i bardzo drogiej aparatury oraz metod naukowych jak: spektroskopii podczerwieni, rentgena fluorescencyjnego, termografii, spektroskopii masy, spektroskopii Romana, pyrolizy, fotografii transmisyjnej, mikroskopii oraz szereg różnych nowoczesnych, chemicznych i innych metod zastosowanych do badania włókien. Od lat trwające badania niezbicie wykazały, że kolor wizerunku na Całunie powstał na samej górnej powierzchni tego obrazu w wymiarze głębokości zaledwie 200 nanometra, nm=200 miliardów metra lub podając inaczej: jednej piątej z tysięcznej milimetra, a co porównywalne jest z grubością błony komórkowej pojedynczego włókna lnu”
Biorąc pod uwagę, iż krew odnaleziona na Całunie z całą pewnością jest ludzką o grupie AB, oraz, że sam wizerunek jest wykonany w trójwymiarowym aspekcie nie ma więc możliwości, aby ktokolwiek potrafił go podrobić. Tym bardziej, iż wielokrotnie naukowcy decydowali się na podjęcie próby odtworzenia takiego samego obrazu przy pomocy współczesnych metod. Każdy eksperyment kończył się jednak niepowodzeniem. Dodatkowo istnieją tylko dwa rozwiązania, sugerujące powstanie owego obrazu. Mianowicie płótno musiało przykrywać ciało mężczyzny bądź też zostało położone nad i pod ciałem, bez jego szczególnego kontaktu. Już na wstępie pierwsza teza zostało odrzucona, ponieważ w momencie okrycia ciała płótnem, pozostałyby na nim ślady boków Jezusa (których nie odnaleziono na Całunie Turyńskim).
„Z drugiej strony plamy krwi na Całunie posiadają wyraźnie zaznaczone brzegi bez rozmazów dając do zrozumienia, że ciało to nie było wyjmowane z Całunu. Na płótnie nie ma również oznak rozkładu ciała pozostawiającego widoczne ślady już ok. 40 godzin po śmierci człowieka. To znów wskazuje, według badaczy, iż gazy rozkładowe ciała (w jakikolwiek niepojęty sposób) nie miały udziału w powstaniu tego wizerunku, a samo ciało nie pozostawało w płótnie przez więcej niż dwa dni.”
W 2011 nastąpiła także próba odtworzenia wizerunku przy pomocy energii elektromagnetycznej, co udało się jednak zaledwie w części. Taki eksperyment był kolejnym dowodem na niemożność podrobienia Całunu Turyńskiego. Tym bardziej, iż stworzony obraz znajdował się zbyt głęboko we włóknach.
Po wielu próbach zdecydowano się na wykorzystanie techniki laserowej, która przyniosła dość zadowalające rezultaty, pod względem odpowiedniego zabarwienia w znacznych szczegółach, czy też zachowania właściwych cieni. Pomimo pozytywnych wyników naukowcy ogłosili, że „całkowita moc promieniowania VUV potrzebna do wyprodukowania całego wizerunku mężczyzny o przeciętnej wadze, jak na Całunie, wynosi 2000MW/cm2 17000 cm2 = 34 tysiące miliardów watów i uniemożliwia dzisiejszej nauce wyprodukowanie takiego wizerunku, gdyż taka moc nie może być dzisiaj osiągnięta przez człowieka, poprzez jakiekolwiek źródło światła VUV. Maksymalnie osiągana dzisiaj moc to zaledwie parę miliardów watów. Badacze przyznali też, że na Całunie Turyńskim widoczne są i inne cechy, których oni w ogóle nie potrafią odtworzyć w dzisiejszych czasach”. Wniosek ten nasuwa całkiem logiczne myślenie, że skoro współczesna nauka nie ma możliwości stworzenia takiego wizerunku, to w jaki sposób miał on być stworzony przez antycznego czy średniowiecznego fałszerza? To całkowicie niemożliwe i pomimo wielu przeciwieństw, logicznie wytłumaczone. Argument ten powinien więc dotrzeć do największych sceptyków, którzy obecność Całunu Turyńskiego traktują w kategoriach największego na świecie oszustwa.
Wszystkie wydarzenia, debaty i badania dotyczące Całunu Turyńskiego są nieprawdopodobne ale pokazują, jak wielkie emocje towarzyszą mu od samego początku. Wystarczy również poczytać wspomnienia, czy też porozmawiać z osobami, które miały bezpośredni kontakt z Całunem by uświadomić sobie jego wielką moc. Moc, która pokazuje potęgę naszego Boga Ojca.
Wniosek?
Jeśli tak poważny raport, jak ten opisywany powyżej, potwierdza autentyczność Całunu, nie ma żadnych podstaw by nie wierzyć licznej grupie specjalistów, żeby nie powiedzieć ekspertów, którzy przez pięć długich lat badali płótno najnowszymi technikami. Jak już zostało to wspomniane wcześniej, gdyby chodziło o wielkiego władcę, wystarczyła by jedna setna wszystkich zgromadzonych dowodów. Nie wiadomo dlaczego fakt, iż Całun jest odbiciem Jezusa Chrystusa powoduje taką niewiarę. Jednak należy powiedzieć to głośno drodzy sceptycy- Całun Turyński jest jednym z najbardziej szczegółowo przebadanych przedmiotów na całym świecie. Pomimo ogromnego rozwoju technologii i wiedzy z zakresu różnych dziedzin, jego powstanie wciąż jest tajemnicą, godną największego Boga. Nie ma co zatem powątpiewać, aż tak liczne grono naukowców nie może się mylić. Płotno jest jednym z najważniejszych znaków danych od Pana Jezusa dla wszystkich- wierzących i nie, aby mogli przekonać się o Jego boskości.
Jan Paweł II w 1998 roku powiedział: ” Całun pozwala nam odkryć tajemnicę cierpienia uświęconego przez ofiarę Chrystusa, które stało się źródłem zbawienia dla całej ludzkości. […]Całun jest także obrazem miłości Boga, a zarazem grzechu człowieka. Wzywa do odkrycia najgłębszej przyczyny odkupieńczej śmierci Jezusa. […] W obliczu takiego cierpienia człowiek wierzący musi zawołać z głębokim przekonaniem: Panie, nie mogłeś mnie umiłować bardziej, a zarazem uświadomić sobie, że przyczyną tego cierpienia jest grzech: grzech każdego człowieka. Całun wzywa nas wszystkich, byśmy wyryli w naszych sercach wizerunek Bożej miłości i usunęli z nich straszną rzeczywistość grzechu. […] W cichym przesłaniu Całunu człowiek słyszy echo Bożych słów i wielowiekowego doświadczenia chrześcijańskiego: uwierz w miłość Boga, największy skarb ofiarowany ludzkości, i broń się przed grzechem, największym nieszczęściem ludzkich dziejów”. (Jan Paweł II, Turyn 24.05.1998 r.). To najpiękniejsze a zarazem najbliższe nam, Polakom podsumowanie naszego Rodaka, który całe swoje życie zawierzył Bogu.
Ostateczne podsumowanie powyższych rozważań na temat Całunu Turyńskiego.
Jeszcze na długo przed narodzinami Chrystusa prorok Izajasz powiedział:
„On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie.” (Iz 53, 2-5)
Bóg Jezus jest wyjątkowy. Potrafił bowiem umrzeć za ludzkie grzechy. Skazany przez ludzi, których umiłował. Cierpiał olbrzymie katusze. Ich wyraz został uwieczniony na Całunie Turyńskim, jedynym takim przedmiocie na całym świecie. Wyjątkowym płótnie, stanowiącym najważniejszą relikwię chrześcijańską. Warto zatem zrobić szczegółowe podsumowanie, pozwalające na zebranie najważniejszych informacji dotyczących wizerunku Jezusa, zapisanego w turynie.
Co wiemy?
Całun Turyński to przedmiot posiadający odległą historię, udokumentowaną chociażby informacjami dotyczącymi Chusty z Oviedo. Oba materiały bowiem posiadają tą samą, rzadką grupę krwi AB, potwierdzoną przez wielu naukowców różnych dziedzin. To jej historia przenosi nas do Jerozolimy, do czasów życia Jezusa. Dodatkowo płótno z pewnością pochodzi z czasów antycznych, co także zostało udokumentowane całą serią badań i analiz. Specyficzny wzór w jodełkę, skład samego płótna powoduje, iż specjaliści nie mają wątpliwości: ten rodzaj materiału wykonywany był w starożytnej Jerozolimie. Co ważniejsze, zarówno Całun, jak i Chusta Oviedo pochodzą z tego samego warsztatu krawieckiego.
Sam materiał to zbiór licznych dowodów, potwierdzających, iż w całun był owinięty zmarły, a raczej skatowany wysoki mężczyzna o długich włosach, brodzie i wąsach. Posiadał on rzadką grupę krwi AB, charakterystyczną dla ludności Żydowskiej. Ponadto na płótnie odkryto również widoczne ślady wycieków surowiczych, o których jest mowa w Ewangelii (Krew i Woda wyciekająca z boku Chrystusa).
Porównanie Pisma Świętego z obrażeniami widocznymi na materiale się zgadza. Podobnie jak w Ewangelii, także na Całunie odkryto dużą ilość ran zadanych na skutek biczowania mężczyzny specjalnym rzemieniem, stosowanym w czasach Starożytności przez rzymskich żołnierzy.
Dowodem koronnym są również badania z zakresu botaniki, potwierdzające obecność szczątków roślin, występujących wyłącznie na obszarze dawnej Palestyny. Gatunki te nigdy nie występowały ani nie występują na terenach Europy. Niektóre z odkrytych roślin kwitną wyłącznie w okresie wiosennym, co jak wiadomo pokrywa się z czasem ukrzyżowania i śmierci Pana Jezusa.
Całun ukrył też próbki niezwykle rzadkich minerałów Aragonitu, z domieszką żelaza, występujących wyłącznie na obszarze Starożytnej Jerozolimy, których szczątki odnalezione były w obszarze bliskim miejsca pochówku Chrystusa. Naukowcy są zgodni co do twierdzenia, że w ciągu kilku tysięcy lat nie odkryto takich sam skał na terenie Europy.
Dowodem potwierdzającym wyjątkowość płótna jest fakt wykonania niezwykle nowoczesnych badań z użyciem sprzętu z NASA. Ich wyniki potwierdzają jednogłośnie, iż na świecie nie ma takiej maszyny czy umiejętności ludzkich, pozwalających na stworzenie tak idealnego i precyzyjnego obrazu trójwymiaru, jaki znajduje się na Całunie Turyńskim. Nie jest to bowiem ani wzór namalowany ani wytworzony inną, znaną współcześnie techniką artystyczną.
Dodatkowo, wizerunek na płótnie turyńskim jest stworzony wyłącznie na powierzchni, co oznacza, że plamy krwi nie przesiąkły na drugą stronę materiału. Z naukowego punktu widzenia takie zjawisko jest niemalże niemożliwe, gdyż jakikolwiek kontakt krwi z materiałem, pozostawiłby odzwierciedlenie także na drugiej stronie płótna. Argumentem uzupełniającym jest również dokładna analiza ekspertów, stwierdzających obecność rewersów monet, umiejscowionych na oczach i czole mężczyzny, których datowanie określa się na czas panowania Poncjusza Piłata.
Warto też nadmienić, że eksperci z zakresu medycyny sądowej nie odnaleźli na Całunie Turyńskim żadnych śladów oderwania materiału od ciała umarłego. Oznacza to, iż niemożliwością jest (z punktu widzenia nauki) aby zakrwawione zwłoki mogły pozostać wyjęte z płótna w sposób nieuszkadzający materiału ani też śladów zakrzepniętej krwi. To niepodważalny dowód na działanie Boga w Zmartwychwstaniu Jezusa. Nie ma również śladów rozkładu zwłok, co świadczy, że ciało zmarłego mężczyzny przebywało nie więcej niż 40 godzin, co również potwierdzone jest w Ewangelii.
Analizując wszystkie dowody należy wspomnieć, że wszelkie ślady odkryte na Całunie zgadzają się z niezwykle obrazowo opisaną śmiercią oraz katuszami, przeżywanymi przez Jezusa przed zgonem. Każda rana, jak i ślady krwi zgadzają się ze słowami Ewangelistów.
Najnowsze analizy wizerunku znajdującego się na płótnie turyńskim wskazują na łagodny wyraz twarzy człowieka pochowanego w Jerozolimie. Patolodzy sądowi zgodnie potwierdzają, iż w przypadku tak drastycznej śmierci i ogromnego bólu zadawanego przed zakończeniem życia niemożliwością jest, aby z punktu widzenia medycznego, twarz pozostawiła taki spokój i łagodność. Zwykle, w przypadkach ofiar brutalnie zakatowanych, pojawia się tzw. zjawisko patologicznego strachu, czegoś występującego poza świadomością człowieka.
Wizerunek twarzy Jezusa na Całunie, podobnie jak na Chuście z Oviedo czy też Chuście św. Weroniki nie posiada żadnych śladów pigmentów ani barwników, przez co potwierdza cudowne jego powstanie. Nie ma bowiem obecnie techniki, pozwalającej na odtworzenie takiego obrazu w formie, w jakiej znajduje się ona na Całunie.
Ostatnim, niezwykle ważnym punktem rozważań na temat cudownej relikwii chrześcijańskiej jest fakt towarzyszenia kwitnięcia śliwy w Bra podczas wystawienia Całunu na widok publiczny. Wszelkie zbieżności pomiędzy płótnem turyńskim a Chustą z Oviedo wydają się nieprawdopodobne do uzyskania w próbie sfałszowania. Tym bardziej,że obecna nauka nie jest w stanie wytłumaczyć wielu fragmentów i wyników badań, przez co Całun Turyński niewątpliwie jest autentycznym płótnem pochówkowym, pochodzącym z czasów życia Jezusa Chrystusa.
Każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek, nie powinien mieć wątpliwości, co do autentyczności Całunu Turyńskiego. Tym bardziej, iż ilość dowodów z różnych dziedzin naukowych jest tak zatrważająca, że nie ma na świecie człowieka ( i nigdy nie było) potrafiącego dokonać tak olbrzymiej i profesjonalnej a przede wszystkim szczegółowej mistyfikacji.
Podsumowując cały cykl rozważań, nasuwają się słowa profesora Bollone (człowieka światowej sławy, naukowca, który po początkowym sceptyźmie uwierzył w Moc Całunu Turyńskiego). Powiedział on, że : „Argumenty przeciwników Całunu nigdy nie są oparte na obiektywnych naukowych badaniach, tylko pochodzą z założeń ideologicznych. Gdyby to był Całun przypisywany np. Juliuszowi Cezarowi, a nie Jezusowi, nie byłoby już nikogo, kto ośmieliłby się w to wątpić.” Są to słowa potwierdzające niezwykłą boskość samego płótna, tym bardziej, iż pomimo tylu potwierdzeń z różnych stron świata wciąż znajdują się wątpiący w autentyczność Całunu. Zatem: ”[…] jeżeli ktoś, znając wyniki badań naukowych, twierdzi, że nie wierzy w autentyczność Całunu, to świadczy to o tym, że od początku postanowił w nią nie wierzyć”
Wśród ludzi na całym świecie, istnieją i teoretycy, uważający, iż na Całunie Turyńskim znajduje się odbicie przypadkowego człowieka. Czy jednak można wierzyć w tą tezę, biorąc pod uwagę, że na płótnie nie znaleziono śladów odbicia bocznych części ciała? Czy przy zdrowym rozumowaniu można stwierdzić, iż jest to możliwe, aby owinięte ciało, nie pozostawiło najmniejszych śladów styku z bokiem ofiary? A czy w końcu możliwe jest odbicie jakiegokolwiek człowieka, które znajdowałoby się wyłącznie na 1/5 grubości włókien? Przecież kontakt zakrwawionego ciała z materiałem oznaczałby jego przesiąknięcie… Czy naprawdę potrzebujemy jeszcze większej ilości dowodów, by poczuć, iż Całun Turyński jest prawdziwym dowodem na istnienie Boga i Zmartwychwstania, które dokonało się poprzez Jezusa Chrystusa?
Kończąc cały wywód my, wątpiący i wierzący zastanówmy się jeszcze raz…
Czy przy obecności wszystkich dowodów, zebranych na całym świecie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat mamy jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do autentyczności czy pochodzenia Całunu Turyńskiego? Czy botanika, medycyna sądowa, fizyka, patologia sądowa, matematyka aż w końcu logika i świeży umysł mogą aż tak bardzo się mylić? Czy słowa największych autorytetów na całym świecie są nieprawdziwe?
Decydując się na własne rozważania nie bójmy się pozostać obiektywni. Tylko wtedy, będziemy w stanie odkryć prawdę o tym, co dokonało się przed tysiącami lat w Jerozolimie. W końcu nasz największy sceptycyzm kiedyś musi się skończyć, a obecność dowodów tak różnorodnych i szczegółowo przeprowadzonych powinna wystarczyć. Zastanówmy się więc, na ile nie chcemy wierzyć w jasno postawione argumenty i dlaczego jesteśmy tak mocno zacietrzewieni we własnych poglądach, że nie dostrzegamy nauki, która towarzyszy na od pokoleń? Skoro więc ufamy komputerom (pozostawiając w nich najważniejsze dane), lekarzom (korzystającym z nowoczesnej technologii w walce z różnymi chorobami) czy astronomom (wykorzystującym nowoczesne metody do badania kosmosu), dlaczego nie możemy zaufać tym dziedzinom także w kwestii Całunu Turyńskiego?
Zastanów się czy ktoś kto poświęcił się za Ciebie na takie katusze może być kłamcą?
Jak przypomniał kiedyś ksiądz Jose Luis Guerrero: „Kiedy Bóg przemienił wodę w wino i rozmnożył ryby i chleb, wydawały się tym samym zwykłym chlebem i winem. […]Pomimo, że były cudowne, wyglądały, podobnie do rzeczy zwyczajnych”. To w jaki sposób powstał wizerunek na Całunie Turyńskim to niezwykła energia, moc i natura. Nie ma w tym nic dziwnego, że takie działanie wybrał Bóg. W końcu cały świat, wszystkie stworzenia, znane i nieznane jeszcze zjawiska czy energie pochodzą od Stwórcy i są Jego dziełem. Nie powinno nas zatem dziwić, iż wykorzystał On swoją moc do stworzenia NIEPODWAŻALNEGO dowodu, dla tych najbardziej wątpiących, aby w końcu zawierzyli własne życie Bogu i zaufali Mu w całości.
Wszak Ewangelia Jana mówi: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (Ew. J 15,13). Niech te słowa Jezusa staną się myślą przewodnią wszystkich ludzi. Powyższy artykuł utwierdza w przekonaniu, iż Całun Turyński jest „piątą Ewangelią”, milczącym świadectwem niewyobrażalnej męki ale i miłości Jezusa Chrystusa do wszystkich ludzi. Po przeczytaniu powyższych analiz, dowodów i konkluzji nie miejmy wątpliwości. Dostaliśmy życie od Pana Jezusa, warto więc zaufać Mu w 100%.
Istnienie Jezusa z Nazaretu jest niepodważalne. I to nie tylko ze względu na ilość osób wierzących, ale przede wszystkim ze względu na fakty historyczne, które mówią same za siebie. Choć w 70 roku naszej ery doszło do zniszczenia niemalże wszystkich źródeł historycznych, na skutek najazdu Rzymian na Jeruzalem, część z nich pozostało nietkniętych. Niestety, jak przypuszczają historycy i badacze wielu dziedzin, spora część informacji uległa zniszczeniu. Co gorsza, tamto wydarzenie doprowadziło do śmierci tysięcy, jak by się mogło wydawać, naocznych świadków życia i nauczania Chrystusa.
Jezus Chrystus jest nie tylko uznaną postacią religijną, ale Jest on również rzeczywistą i uznaną postacią historyczną.
Dobrze jest pamiętać o tym, iż w czasach antycznych historyczność Jezusa nigdy nie była podważana. Nawet sceptycy, czy osoby nie wierzące, nie miały wątpliwości, co do Jego obecności. Wszystko zmieniło się dopiero w połowie XVIII wieku, kiedy to do głosu doszli zagorzali ateiści. Od tego momentu, coraz częściej pojawiały się pogłoski, o rzekomej mistyfikacji i olbrzymiej wyobraźni chrześcijan.
Ewangelia według św. Łukasza jasno podaje, że Jezus jest znakiem, „któremu sprzeciwiać się będą”. (Łk 2, 34). Już te słowa wskazują, iż Biblia ma mnóstwo racji i jest dodatkowym źródłem, potwierdzającym realność istnienia Bożego Syna.
Prawdą jest również to, że nawet historycy żyjący w tamtych czasach niespecjalnie interesowali się działalnością Jezusa. Tym bardziej, jeśli należeli do grona świeckich ludzi. W ich kręgu zainteresowań pojawiały się wydarzenia – z punktu widzenia ówczesnej historii – ważniejsze, niż życie Jezusa. Pewien autor książki pt. „Poczta Ojca Malachiasza” napisał bardzo mądre, i jakże realne słowa: ” Generalnie, postacie podległej, prowincjonalnej i mało liczącej się prowincji Judei i kwestie podbitych Żydów, dla kronikarzy rzymskich nie były specjalnie interesujące. Nie byli oni nawet zapoznani z wieloma istotnymi elementami biografii uwielbianych filozofów greckich, a nie mówiąc już o postaciach zniewolonej i podległej wówczas Judei”.
Warto również uzmysłowić sobie, że tamtejsze czasy zdecydowanie różniły się od naszych obecnych. Przede wszystkim, przepływ informacji nie miał miejsca, jak teraz, w czasie rzeczywistym dzięki internetowi i telewizji. Wszystko odbywało się zdecydowanie dłużej. Jeszcze inną kwestią jest fakt, że Pan Jezus nie szukał rozgłosu. Nie marzył o byciu sławnym, koncentrował się bowiem na swojej misji powierzonej od Boga Ojca. Często też, Jego działania miały miejsce w odosobnionych gospodach, gdzie poza naocznymi świadkami, ciężko było o większą „publikę”.
Kolejną sprawą, która jasno wyjaśnia dlaczego do naszych czasów nie zachowało się aż tak dużo historycznych przekazów jest fakt, że w tamtych latach antyczni historycy pisali o tym, o czym chcieli, albo co im dyktowała władza. Dla nich zwykły, biedny „Mesjasz”, urodzony gdzieś w stajence i przez całe życie wiodący żywot osoby ubogiej i skromnej, był mało interesującą postacią. Zdecydowanie kłócił się ze wszelkimi wyobrażeniami człowieka wykształconego, potężnego i silnego. Był przecież tylko „zwykłym” nauczycielem, zaliczanym do biedoty, którą skutecznie pogardzano. To zaplanowała próba ludzkości, nałożona przez samego Boga. Wielokrotnie Jezus wspomina o niej, w swoich słowach: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”.
Pomimo wielu trudności, prób i działań zmierzających do zniszczenia ważnych przekazów pisemnych, pozostały pewne akty i dokumenty, pozwalające na udowodnienie obecności Jezusa Chrystusa i przedstawienie Jego życia w dość szczegółowy sposób. Źródła te, można podzielić na cztery, różne kategorie. Należą do nich:
źródła Rzymsko- Greckie (te w oczach ateistów i sceptyków są najbardziej wiarygodne),
źródła Żydowskie,
źródła Wczesnochrześcijańskie,
źródła Biblijne.
Jak powiedział niegdyś pewien historyk i Klasyk – E.M. Blaiklock : „Uznaję siebie za historyka. Moje podejście do Klasyki jest historyczne. I oznajmiam wam, że dowody, co do życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa są lepiej udokumentowane niż większość faktów ze starożytnej historii”. Dlatego też warto poznać wszystkie możliwości, aby przekonać się, że uznanie Prawdy nie jest czymś skomplikowanym i niemożliwym, a jedynie wyborem pomiędzy wieloma lekturami. Przyda się to głównie wątpiącym, nie do końca umiejącym poznać siebie i właściwą drogę.
Źródła Rzymsko – Greckie (pozabiblijne).
Jozef Flawiusz.
Poznając historię Jezusa i Jego wiarygodność, nie można pominąć dzieł, które zostały napisane przez Józefa Flawiusza, syna Mattiasza, żyjącego około 37 lat po narodzeniu Syna Bożego w Betlejem. To człowiek niegdyś należący do grupy kapłanów rzymskich, z czasem awansujący na głównego historyka domu cezara Wespazjana i jego syna- Tytusa. Autor ciekawych dzieł o historii i codziennym życiu populacji żydowskiej. To w nich właśnie odnaleźć można wiele postaci biblijnych, które powtarzają się często w różnych dziełach. W Antiquitates” ( XVIII, 116-119) wspomina z ogromnym szacunkiem o chrzcie św. Jana. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż wszystkie zapiski i źródła stworzone przez Flawiusza, uznawane są przez historyków za prawdziwe i niepodważalne.
Jedna z zapisków Flawiusza brzmi tak:
„W owym czasie był tam mądry człowiek, który nazywał się Jezus. Jego postępowanie było dobre i był on człowiekiem cnotliwym. Wielu ludzi spośród Żydów i innych narodów zostało jego uczniami. Piłat skazał go na ukrzyżowanie i śmierć. Ale, ci, którzy stali się jego uczniami, nie odpuścili jego nauczania. Twierdzili oni, że ukazał im się po trzech dniach od ukrzyżowania i że był on żywym; tak więc być może był on Mesjaszem, odnośnie, którego to prorocy głosili, że czynił cuda”.
To, co warto nadmienić przy cytowaniu Flawiusza to fakt, że ów historyk nie był osobą sprzyjającą Jezusowi. To neutralny, obiektywny obserwator, który w swoich pismach zawarł wiele opisów postaci biblijnych- nie ze względu na swoją wiarę czy przekonanie, ale przede wszystkim z powodu relacjonowania wydarzeń mających miejsce w najbliższym otoczeniu. Dlaczego zatem pisma sporządzone przez Żyda, zaliczyć można do grupy Rzymsko- Greckich? Powód jest oczywisty. Flawiusz, jako nadworny historyk cezara obracał się w rzymskim towarzystwie. Musiał więc przyjąć pewne nawyki i zwyczaje, i chcąc, nie chcąc, przejąć pewien tok obserwacji i rozumowania.
Cornelius Tacyt
Innym, doskonałym historykiem rzymskim, wspominającym również o obecności na świecie Jezusa Chrystusa był, bez wątpienia, Cornelius Tacyt, żyjący w latach 56-117 n.e). W większości dzienników i historii, opisywał on panowanie cezara Nerona, jak również samo spalenie Rzymu, mające miejsce w 64 roku. W jego wspomnieniach, można odczytać, że Cezar: „podstawił winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin chrześcijanami nazwał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za Tyberiusza skazany był na śmierć przez prokuratora Poncjusza Piłata a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne albo sromotne, zewsząd napływa i znajduje licznych zwolenników.”
Dlaczego słowa te są tak istotne? Bowiem Tacyt jest jednym z najbardziej wiarygodnych i rzetelnych historyków, żyjących w tamtym czasie. I to on, nikt inny, wskazuje na obecność istnienia gmin Chrześcijan, na Jezusa stanowiącego założyciela tychże gmin, jak również wyroku wydane przez Poncjusza Piłata (prokuratora), skazującego Chrystusa na śmierć. Jako rzymski senator mógł być bowiem na bieżąco we wszystkich sprawach, zapadających „u góry”. Dlatego też, wśród współczesnych naukowców pada przekonanie, że Tacyt to pewne i rzetelne źródło informacji o antycznych latach.
Swetoniusz
Swetoniusz, historyk żyjący do ok. 130 roku naszej ery, napisał w 120 roku, że za Nerona „zostali poddani torturom chrześcijanie, ludzie wyznający nową i zbrodniczą wiarę”. A dalej: ”podburzani przez Chrestosa wywoływali częste zamieszki”. W ostatnim zdaniu chodzi przede wszystkim o spory, które powstawały w gminie, a które dla nie do końca zorientowanego historyka mogły oznaczać konieczność obecności owego Chrestosa w Rzymie. Nikt bowiem w tamtych czasach nawet nie przypuszczał, że zamieszki mogą występować z powodów kazań i idei przekazywanych przez Jezusa. Należy jednak nadmienić, że Swetoniusz nie był pisarzem biblijnym. To człowiek, który przez całość swojego życia zajmował się głównie biografiami 12, następujących po sobie władców. W wielu tekstach jednak pojawiają się pewne opisy Chrześcijaństwa i samego Chrystusa.
Pliniusz Młodszy
Pliniusz Młodszy, prawnik rzymski a jednocześnie magistrator uznany i szanowany w otoczeniu, także wspomina o chrześcijaństwie i Chrystusie. Jego listy do władców, czy innych ważnych historyków, współcześnie mają ogromną wartość historyczną. Nikt nie ma odwagi również powiedzieć, że jego realność jest w jakikolwiek sposób podważana. To jeden z przykładów starożytnych autorów, zawierających w swoich podaniach istotne informacje o chrześcijanach i samej osobie Jezusa Chrystusa. Około 112 roku powstał bowiem tekst, kierowany do cesarza Trajana, wspominający, że w zarządzanej Bitynii chrześcijanie byli liczni i „mieli zwyczaj w pewnych dniach zbierać się przed świtem i śpiewać pieśni Chrystusowi, jako Bogu”. Kilka słów potwierdzających obecność chrześcijańskich gmin, jak również traktowania Jezusa jako Boga. Ważne informacje, dające jasne przesłanie, co do prawdziwości postaci, tak bardzo negowanych przez ateistów i sceptyków.
Aby uzyskać dalsze potwierdzenie, warto zasięgnąć do przekazów z listów cesarza Hadriana, sięgających prawie 125 roku naszej ery, w których zawarte są informacje o normach postępowania w procesach przeciwko chrześcijanom. To kolejne pokazanie przez ówczesną postać faktu, że Jezus istniał i nauczył na terenie Palestyny. Czy potrzeba zatem więcej dowodów? Jezus historyczny jest faktem, niezaprzeczalnym, potwierdzanym przez ekspertów wielu dziedzin. Dlaczego zatem wciąż ktoś stara się podważyć jego obecność?
Być może ateiści chcą za wszelką cenę postawić na swoim, udowadniając jednocześnie wierzącym, ich ciemnotę i naiwność. Innych powodów ciężko jest bowiem się doszukiwać. Jeśli jednak ktoś uważa, że wymienionych przykładów jest zdecydowanie za mało, warto przytoczyć jeszcze inne nazwiska, do których, w razie wątpliwości, można się odnieść.
Mara Bar-Serapion, filozof, znany autor wielu tekstów, jest uważany za jednego z historyków, którzy jako pierwsi przekazywali informacje o życiu Jezusa. To, co zostanie zaprezentowane poniżej jest jednym z fragmentów jego listów, wysyłanych z więzienia do własnego syna. To one są źródłem informacji o Nazarejczyku, który nazywany jest Mądrym Królem. Żydzi Go zgładzili, a jednocześnie pytali: „- jaką korzyść odnieśli mieszkańcy Aten zabijając Sokratesa? Głód i plaga ich spotkała jako kara za ich przestępstwo. Jaką korzyść odnieśli ludzie z Samos ze spalenia Pitagorasa? W jednej chwili ich ziemia pokryła się piaskiem. Jaką korzyść odnieśli Żydzi dokonując egzekucji swojego Mądrego Króla? Po tym właśnie upadło ich królestwo. Bóg sprawiedliwie pomścił tych trzech mądrych ludzi: Ateńczycy umarli z głodu, Samosczycy zostali zmiażdżeni przez morze; Żydzi zrujnowani i wygnani ze swojej ziemi, żyją w całkowitej desperacji. Ale Sokrates całkiem nie umarł; przeżył w naukach Platona. Pitagoras całkiem nie umarł; przeżył w posągu Hery. Również Mądry Król całkiem nie umarł; przeżył w naukach, które pozostawił”. Sam oryginał listu można na żywo zobaczyć w Muzeum Brytyjskim. Nie ma wątpliwości, co do opisywanej postaci, bowiem według współczesnych naukowców, Mądrym Królem mógł być nazywany jedynie Jezus (podobnie, jak został ukrzyżowany przez Żydów). To fragment najlepiej obecnie zachowanego pisma, potwierdzającego obecność Chrystusa i Jego życie w Jerozolimie.
Co ciekawsze, autorami tekstów poza biblijnych, nawiązujących do chrześcijaństwa, są także osoby, które nie były historykami, i często piastowały funkcję satyryków albo retoryków. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku Luciana z Samosaty, piszącego w Grecji w latach 125 – 189 roku naszej ery. W jednym z poważniejszych utworów można odczytać, że:
„Chrześcijanie wciąż ubóstwiają człowieka – osobę wybitną, który przedstawił im ich osobliwe obrzędy, z powodu, czego został ukrzyżowany… że żyją i wierzą w nieśmiertelność…, że są oddanymi ludźmi… i że zostało im zaszczepione przekonanie przez ich prawodawcę, iż są braćmi od chwili nawrócenia się i odrzucenia bogów greckich…, oraz że wierzą w ukrzyżowanego mędrca żyjąc według wskazanych przez niego praw”.
Dla sceptyków, najlepszymi źródłami będą z pewnością jednak te, stworzone przez zatwardziałych oponentów chrześcijaństwa. Jednym z nich był z całym przekonaniem Celsus, żyjący w drugim wieku naszej ery. Sławny filozof grecki, stawiający na racjonalizm i naukę. Anty- chrześcijańskie teksty, które pisał, zawierają jednak sporo wzmianek o wierzących, ich religii, jak i samym Jezusie Chrystusie. Co ważniejsze, obserwator ten widzi cuda dokonane przez Syna Bożego, traktuje je jednak w kategorii czarów, nazywając Pana – „czarownikiem”.
Na jednej ze starożytnych budowli, nie tak dawno, naukowcy odnaleźli pewne graffiti- karykaturę. Prezentuje ona postać człowieka, z oślą głową, ukrzyżowanego na górze. Niewątpliwie jest to odniesienie do śmierci Jezusa, mającej miejsce na Golgocie. Choć sam rysunek dla osoby wierzącej jest mocno obraźliwy, i z satyrą ma niewiele wspólnego, sam fakt, iż w drugim wieku naszej ery, ktoś stworzył karykaturalny obraz pewnego wydarzenia, powinien być niepodważalnym dowodem, na obecność Chrystusa w Jerozolimie.
Kolejnym przykładem niech będzie kilka tekstów Thallusa, które dotrwały do współczesnych czasów. Ten grecki historyk, żył najprawdopodobniej w pierwszym wieku naszej ery. W nielicznych zapiskach można bowiem odczytać informację o ciemnościach, które zapanowały podczas śmierci Jezusa Chrystusa. Pewne cytaty i opisy zaczerpnął więc Juliusz Afrykańczyk w 221 roku n.e., cytując Thallusa w swoim dziele: „na cały świat tamże zaległa zastraszająca ciemność; i skały rozdarły się przez trzęsienie ziemi; i wiele miejsc w Judei i innych okręgach zostały zburzone. Tą ciemność Thallus, w swojej trzeciej księdze Historii, określa (jak mi się wydaje bez powodu) zaćmieniem słońca”.
Jak widać, grecki historyk skupia się na zjawisku zaćmienia słońca, mającego miejsce właśnie w czasie ukrzyżowania, rozpoczynające się od godzin popołudniowych. Co ważniejsze, taki opis sytuacje został również potwierdzony przez Phlegon’a, w 138 roku naszej ery. Nie może być to zatem zwykłym zbiegiem okoliczności.
Babiloński Talmud
Żydowskie źródła potwierdzające obecność Pana Jezusa.
Ważnym źródłem, mogącym wnieść sporo do dyskusji o realności postaci Jezusa Chrystusa, bez wątpienia jest Babiloński „Talmud”. Zapis praw i instrukcji żydowskich, postał ok.70-200 r. n. e. i kilkukrotnie wspomina imię Syna Bożego, w różnych sytuacjach. Jeden z tamtejszych opisów bezpośrednio odnosi się do sądu nad Chrystusem i Jego uczniami oraz sam moment egzekucji. „W dzień Paschy powiesili Yeshu…” (gdzie oczywistym jest zastosowanie takiego zapisu imienia Jezusa). Źródło to wspomina również, że „Jezus miał zostać zgładzony za to, że uprawiał czary i zwodził Izrael do apostazji…”. To cytat, nawiązujący do oskarżeń stawianych Jezusowi oraz Jego pięciu uczniom.
Jeszcze innym przykładem są źródła faryzejskie, gdzie odnaleźć można wzmianki bądź dłuższe opisy, mówiące o obecności Jezusa. Co ważniejsze zapisy te powstały w czasach bliskich życiu Chrystusa.
„Jezus czyli Nozri (Nazarejczyk), syn Marii i ojca o niewiadomym imieniu, nauczywszy się magii w Egipcie- zwodził ludzi i został skazany na śmierć”.
To bardzo duży skrót życia, nauczania i śmierci Nazarejczyka. Jedno poza biblijne zdanie, potwierdzające prawdziwość Syna Bożego, jako postaci historycznej. Nawet informacja o cudach, choć sprowadzona do sił magicznych, potwierdza fundamenty wiary chrześcijańskiej. Jeszcze większej wiarygodności nabierają teksty, wspominające o ukrzyżowaniu Jezusa z Nazaretu w dniu Paschy, co przez prawo Żydowskie było zabronione. Gdyby fakt ten był wymyślony i fikcyjny, z pewnością już wiele setek lat temu, zostałby usunięty z dostępnych tekstów. Nie byłoby mowy o takich wydarzeniach, jeśli ich obecność nie byłyby prawdziwe.
Przetrwanie do współczesnych lat tak wielu dowodów, nie powinno pozostawiać żadnych wątpliwości. Niestety dla wielu sceptyków, to wciąż za mało. Dlatego w artykule warto przytoczyć także kilka przykładów ze źródeł wczesnochrześcijańskich. Jest bowiem kilka znaczących postaci, akceptowanych przez naukę.
Klemens I, zwany także Klemensem rzymskim, najprawdopodobniej zmarł w okolicach setnego roku naszej ery. Nazywany Apostołem Pokoju, stał się świętym. Piastował również urząd papieża w latach 88-97. To najstarszy w historii pisarz wczesnochrześcijański, o którym wiadomo. To on, pozostawił po sobie List do Koryntian, który przez bardzo długi czas znajdował się w Nowym Testamencie i był cytowany w niemalże wszystkich kościołach katolickich na całym świecie.
Kolejną istotną, z punktu widzenia chrześcijaństwa i historii, postacią, był niewątpliwie Ignacy Antiocheński, żyjący mniej więcej w tym samym czasie, co Klemens. Zaliczany do starochrześcijańskich pisarzy, był Ojcem Kościoła. Jako trzeci z kolei, pełnił funkcję Biskupa Antiochii. Dodatkowo, według legendy, miał być dzieckiem postawionym przez Jezusa przed uczniami. Za panowania cesarza Trajana, ok. 107 roku naszej ery, Ignacy, jako głowa chrześcijan został skazany na śmierć. W wieku osiemdziesięciu lat wysłano go do Rzymu, aby stracił życie na arenie, rozszarpany przez dzikie zwierzęta. Podczas każdorazowych postojów w podróży, Ignacy wysyłał listy do kolejnych gmin chrześcijańskich, a także do samego św. Polikarpa, którego spotkał na swojej drodze w czasie ostatniej wyprawy do Rzymu.
Zbiór tych listów, stanowi ogromny dorobek dla wiary chrześcijańskiej. Człowiek ten bowiem wskazywał swoją gotowość na cierpienie, podobnie jak sam Pan Jezus Chrystus. Nie bał się śmierci, nawet tej najbardziej bolesnej. To przykład dla wszystkich ludzi, którzy wielokrotnie wyrzekają się Boga i Chrystusa, w imię wstydu czy nietolerancji innych osób.
Święty Justyn. Człowiek urodzony we Flawii, nazywany również Justynem Męczennikiem. Przyjął wiarę chrześcijańską dopiero w trzydziestym roku swojego życia. Między 163 a 167 roku ścięty mieczem w Rzymie. Święty katolik, a jednocześnie prawosławny. Filozof i apologeta, piszący w greckim języku. Szczegółowe informacje na temat samego Justyna odnaleźć można w jego pismach i tworach.
Najprawdopodobniej pochodził z Sychem w Palestynie. Choć nazywa siebie samego Samarytaninem, podkreśla, iż wychował się w pogańskiej rodzinie. Dzięki zamożności rodziców, udało mu się podjąć studia i zostać filozofem. To właśnie na wyższej uczelni poznał chrześcijaństwo, następnie przez niego przyjęte. W dziele „Dialog z Żydem Tryfonem” opisuje własne nawrócenie. W rezultacie osiada w Rzymie, gdzie podejmuje pracę w założonej przez siebie bezpłatnej szkole.
Papiasz, który był biskupem Hierapolis w Azji Mniejszej, to jeden z Ojców Apostolskich, teologów, świętych. Żył najprawdopodobniej w okresie od 60 d0 135 roku naszej ery. Przypuszcza się, że człowiek ten poniósł męczeńską śmierć wraz ze św. Polikarpem. Według innych podań (np. Ireneusza) Papiasz był uczniem Jana i słuchaczem uczniów. Wielu późniejszych autorów wykorzystuje cytaty i informacje, zebrane przez filozofa w swoich dziełach.
Kwadrat Apologeta był świętym, który żył na przełomie II/III wieku naszej ery. Był uczniem Apostołów, który jednak zasłynął z jednego dzieła. Mianowicie stworzył Apologię- książkę podarowaną cesarzowi Hadrianowi. Była to swoistego rodzaju obrona własnych poglądów i wiary, spisana na kartach przez człowieka gorliwie wierzącego.
Polikarp ze Smyrny. Wspominany już powyżej, był człowiekiem wykształconym, często cytowanym przez innych, późniejszych autorów. Zaliczany do Ojców Apostolskich swoim życiem i twórczością, zaświadczał o obecności Jezusa. Jak podaje tradycja, osobiście znał kilku uczniów Chrystusa, a co najważniejsze, był ponoć ulubieńcem Ewangelisty Jana Teologa. To właśnie przez niego, został mianowany na Biskupa Smyrny. Po męczeńskiej śmierci Polikarpa pojawił się pierwszy tak dokładny i wiarygodny opis męczeństwa dla wspólnot chrześcijańskich.
„Dnia 26 stycznia, w Smyrnie dzień śmierci św. Polikarpa. Był on uczniem św. Jana, Apostoła i przez niego wyświęcony na Biskupa tego miasta. Był także zwierzchnikiem całej prowincji kościelnej Małej Azji. Za czasów Marka Antoniusza i Lucjusza Aureliusza Kommodusa, był na rozkaz prokonsula wrzucony do ognia, gdy w amfiteatrze cały naród żądał jego śmierci. Ponieważ jednak płomienie mu nie zaszkodziły, więc go ścięto mieczem. Razem z nim tę samą śmierć męczeńską poniosło dwunastu mieszkańców Filadelfii.”
Najwybitniejszym teologiem II wieku, którego słowa są powtarzane w wielu innych dziełach, był Ireneusz z Lyonu. Pisał po grecku, stanowił bowiem jednego z najwybitniejszych pisarzy tamtego okresu. Wychowany w Smyrnie, był uczniem św. Polikarpa. Jego teksty pełne są dowodów, poświadczających obecność Jezusa Chrystusa. Jak podają różne źródła, św. Ireneusz także zginął śmiercią męczeńską. Sugeruje to więc, że podobnie jak inni Ojcowie Apostolscy, nie wyrzekł się swojej wiary i do końca życia gorliwie wierzył w Boga.
Wszyscy, wskazani powyżej Ojcowie Apostolscy świadczyli swoim pismem, a przede wszystkim życiem za Jezusa. Byli pewni swojej wiary, nie wyrzekli się jej nawet w obliczu śmierci. Stali się zatem przykładem dla innych, chcących zaufać, ale mających wątpliwości. Przekazy pozostawione po nich pozwalają na pokazanie niedowiarkom, że Chrystus istniał, był postacią historyczną, wspominaną przez ludzi nie związanych z religią.
Nie trzeba chyba zatem wspominać o źródłach Biblijnych, znanych i cytowanych na całym świecie. Zapis Nowego Testamentu – Ewangelii św. Mateusza, Jana, Marka i Łukasza. To również listy świętych Apostołów ( Pawła, Piotra, Judy, Jakuba i Jana). Ich życiorysy są historycznie potwierdzone więc nie ma powodu, by nie wierzyć w słowa zapisane przez te postacie.
Abstrahując od innych źródeł, już same Listy św. Pawła , powstałe w ok. 40 lat po śmierci Jezusa, zostały uznane przez światowych ekspertów za wiarygodne, bezstronne i ciężkie do zakwestionowania. Pierwszy wiek naszej ery był więc czasem szczególnym, gdyż to wówczas chodził po ziemi człowiek, Bóg o imieniu Jezus, o którym pamięć przetrwała do dnia dzisiejszego.
Podsumowując… Pomimo faktu, że w 70 roku naszej ery nastąpiło spalenie Rzymu, w trakcie którego większość dokumentów i pism uległo całkowitemu spaleniu, oraz, że naoczni świadkowie również zginęli w tamtym czasie, to i tak, trzeba przyznać, że ilość pozostałych źródeł jest zaskakująco duża.
Jak również i to, że Jezus Chrystus działający w niewielkim obszarze Imperium Rzymskiego, dla wybitnych historyków był postacią jeszcze wówczas nic nie znaczącą – to niewątpliwie jak widać w zaistniałych okolicznościach i tak istnieje spora i wyśmienicie wystarczająca ilość materiału dowodowego (chrześcijańskiego jak i niechrześcijańskiego) na niezaprzeczalną historyczność Jezusa, którą przedstawilimy tu jedynie w skrótowym zarysie.
Pamiętajmy przede wszystkim i to, że miliony ludzi na całym świecie i na przestrzeni czasu, tak wykształconych jak i nie wykształconych, profesorów, lekarzy, detektywów, matematyków, humanistów, filozofów, pisarzy, kronikarzy, a w tym również wielu wybitnych historyków i prawników, targani własnymi rozterkami i niepewnością również podjęło się trudu skrupulatnego dociekania, badania i analizy owych dowodów na własny użytek, – dochodząc przy tym do takich, a nie innych przekonań prowadzących ich właśnie do wiary w Jezusa. Jak widzimy ludzie oddawali nawet swoje życie za tą prawdę. A nieraz ginęli w torturach i cierpieniach, nie wyrzekając się przy tym Jeuzusa.
Gdy np. św. Polikarpowi oczekujacemu egzekucji przez wrzucenie do ognia, zaoferowano możliwość ocalenia swojego życia w zamian za wyrzeczenie się Jezusa, – odpowiedział: „Służyłem Mu otwarcie przez 86 lat i nigdy mnie nie zawiódł, czemu więc miałbym teraz zaprzeć się mego Pana i Zbawcy?”
Czy możemy określić ich wszystkich za naiwnych bezmózgowców? Gdyby nie posiadali wystarczających dowodów i podstaw, zapewne ich przekonania poszłyby w zupełnie inną stronę. Wszak nikt przecież nie lubi świadomie się oszukiwać.
Dla przypomnienia i przykładu, jak już wskazałem wcześniej w tymże opracowaniu, dr. Simon Greenleaf, były profesor prawa na Uniwersytecie Harvardu, rozpoznany wcześniej przez sąd wyższej instancji jako bodajże największy autorytet w historii w odniesieniu do badania dowodów sądowych, jak również autor głośnego podręcznika zatytułowanego: „A Treatise on the Law of Evidence” – (Traktat o Prawie Dowodowym), będącego jednym z najbardziej kompetentnych opracowań odnoszących się do dowodów wykorzystywanych w prawie sądowym, – sam dokonał niezwykle skrupulatnego badania tychże dowodów dotyczących postaci Jezusa i Jego zmartwychwstania. W swojej konkluzji wysunął on wniosek, że: „w każdym niestronniczym sądzie na świecie, istniejące dowody potwierdziłyby fakt, że Jezus Chrystus zmartwychwstał”.
Jezus Chrystus jest postacią rzeczywistą, z tak dobrze udokumentowanymi dowodami, że Jego istnienie jest niezaprzeczalne. Wspominają o Nim źródła poza biblijne i dokumenty historyczne, stanowiące podstawę dla doartykułowania takich wniosków.
Rozpoczynając cykl potwierdzeń i dowodów, nie można pominąć św. Justyna Męczennika ( a właściwie jego opisu z 150 r. n. e.), czy też Tertulliana (żyjącego w okolicy 200 r n.e.). Obaj mężczyźni w swoich wspomnieniach informują o istnieniu dokumentu rzymskiego, oryginalnego i oficjalnego, nazwanego Aktem Poncjusza Piłata. W owych latach, to właśnie tekst ten miał należeć do akt rzymskich, opierających się na listach i sprawozdaniach, przesyłanych przez różnych pisarzy i kronikarzy z poszczególnych rzymskich prowincji. To właśnie TEN akt, został wysłany, w postaci raportu przez samego Piłata.
Justyn Męczennik
Justyn Męczennik wskazywał, iż w dokumencie znajdują się potwierdzenia, co do samej śmierci i procesu ukrzyżowania Jezusa z Nazaretu, jak również dowody wskazujące na realną obecność wszystkich uzdrowień (cudów), dokonanych za Jego życia.
Z kolei rzymski prawnik, którym był Tertulian, w swoich opisach wielokrotnie donosił, że ów Akt Poncjusza Piłata miał być podstawą do omawiania sprawy traktowania Chrześcijan, podczas obrad Rzymskiego Senatu. Dokument ten rzekomo stanowił dowód, wytaczany przez Cezara Tyberiusza.
Czy zatem można mówić o zbiegu okoliczności? Oczywiście, przeciwnicy wytaczają argument, iż opisywanego powyżej Aktu nigdy nie odnaleziono. Ciężko jednak wątpić w zbieżność relacji dwóch nieznanych sobie osób, które ok. 150 r n.e. wspominają dokładnie o tym samym. Same ich słowa stają się więc dowodem potwierdzającym historyczność Jezusa Chrystusa.
Zjawiska atmosferyczne, a Jezus:
„Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha.” (Ewangelia św. Łukasza 23, 44-45).
Ewangelista Łukasz podkreśla obecność zjawisk przyrodniczych w momencie krzyżowania i śmierci Jezusa Chrystusa. Zapisów takich, można się jednak doszukać także w innych dziełach – obecnie już mniej znanych, a przez niektórych wręcz zapomnianych. Orygenes (żyjący w latach 185-254 r n.e.) swoje wspomnienia odnosi do Kronik innego pisarza i historyka olimpiad, wywodzącego się z Grecji. Mowa w nich o Flegon’ie z Tralles ur. ok. 80 roku n.e. Według tego pierwszego, Flegon donosił, że: „Jezus przepowiedział wydarzenia, które to miały dokonać się w przyszłości”. Wspomina on również o zaćmieniu słońca i wielkim trzęsieniu ziemi, które to zaszło za panowania Cezara Tyberisza, w trakcie ukrzyżowania Syna Bożego. Co ważniejsze, fragmenty tych kronik znalazły swoje miejsce także w innych podaniach i wspomnieniach, m.in. rzymskiego historyka Euzebiusza z Cezarei, czy też Syncellus’a i Photius’a.
Wracając jednak do Flegona, w swoim dziele mówi on wyraźnie o zjawiskach atmosferycznych:
”W czwartym roku, 202 Olimpiady [32/33 r n.e.], doszło do zaćmienia słońca, większego i doskonalszego niż jakiekolwiek, które zaszło przed tymże; w szóstej godzinie, dzień zamienił się w ciemną noc, tak że gwiazdy było widać na niebie, a trzęsienie ziemi w Bityni obaliło wiele budynków miejskich w Nicei”
Euzebiusz
Sam Euzebiusz, narodzony prawdopodobnie w 264 r n.e., powoływał się w swoich dziełach na inne, nieznanego greckiego pisarza, który również odnotował wspomniane wyżej wydarzenie. Na podstawie dwóch źródeł, Euzebiusz stwierdził z całym przekonaniem, iż zjawiska można uznać za rzeczywiste i realne.
Wracając jednak do początku opisywanych tu historii, do wspomnień Tertuliana, należy podkreślić, że sam wielokrotnie opisywał ciemności, które pojawiły się się w okolicach południa, w czasie śmierci Jezusa. Mówią one, że: ”nie ma wątpliwości, co do zaćmienia słońca”, wskazując jednocześnie, iż „wy sami [a więc my-przypisek autora] macie najmocniejsze w świecie potwierdzenie tego w swoich archiwach.”
Ciężko zorientować się w natłoku nazwisk, tym bardziej, że większość z nich jest obcych dla przeciętnego człowieka. Sceptycy doszukują się jednak wszystkich możliwości, dzięki którym mogliby obalić „wielkość” Jezusa, a tym samym podważyć fundamenty wiary chrześcijańskiej. Dlatego też, warto przytoczyć kolejnych autorów, podkreślających historyczność Nazarejczyka.
Rufinus z Aquileia (340 – 410 r. n.e.)- antyczny teolog i historyk, w swoim opracowaniu zamieszcza szczegółowy opis pewnej książeczki. Była ona podarowana Maximinusowi, rzymskiemu władcy, przez Lucjana Antiocheńskiego, starającego się obronić przed nadchodzącą, męczeńską śmiercią. To właśnie ten mężczyzna, wspomina w niej o obecności zaćmienia słońca podczas Pasji Jezusa, a co ważniejsze, wskazuje na istnienie jego potwierdzenia w rzymskich archiwach. Według słów zapisanych przez autora, człowiek zwraca się bezpośrednio do Cezara słowami: „Przeszukaj wasze pisma i powinieneś odnaleźć tą informację z czasu Poncjusza Piłata..”
Następnym, istotnym mężczyzną, opisującym zaćmienie słońca oraz inne zjawiska atmosferyczne, mające miejsce dokładnie w czasie śmierci Chrystusa jest Paulus Orosius (375- 418). Jak podają jego słowa: „…oczywistym było, iż ani księżyc ani chmury nie przysłaniały [wtedy] światła słonecznego; i tak też zostało odnotowane, że owego dnia księżyc mający 14 dni z całym obszarem nieba pomiędzy, był daleko od widzianego słońca, a gwiazdy na całym niebie świeciły w czasie tych godzin dziennych, a właściwie tej okropnej nocy. To zajście poświadcza nie tylko powaga Pisma Świętego, ale nawet niektóre księgi Greków”.
Pisarz Phiopon, tworzący w szóstym wieku naszej ery, wspomina: „Flegon wspomniał o zaćmieniu słońca, które to miało miejsce w czasie ukrzyżowania Jezusa Pana i żadnym innym zaćmieniu słońca; jest jasne, że on nie wiedział z jego źródeł o żadnym, (podobnym) zaćmieniu wcześniej (wówczas) … i to jest wykazane przez historyczną relację Cezara Tyberiusza.” Czy można chcieć czegoś więcej?
Ów Flegon, również napomniany wcześniej, pojawia się w opisach wielu innych autorów antycznych. Nie zawsze mowa o nim bezpośrednio, ale niemalże w każdym wymienionym poniżej dokumencie, znajduje się potwierdzenie jego słów. Sekstus Juliusz Afrykańczyk, podróżnik i historyk rzymski odnotowuje, iż owe zaćmienie słońca miało miejsce między godziną 6 a 9. W jego opracowaniach przewija się także postać Thallus’a, urodzonego w 51 roku n.e, informującego o zasłonięciu słońca i nastaniu ciemności. Odwołując się do tych informacji, Afrykańczyk pisze:
„Na cały świat tamże zaległa zastraszająca ciemność; i skały rozdarły się przez trzęsienie ziemi; i wiele miejsc w Judei i innych okręgach zostało zburzone. Tą ciemność Thallus, w swojej 263-ciej księdze Historii, określa (jak mi się wydaje bez powodu) zaćmieniem słońca. Jednakże Hebrajczycy świętują paschę 14-go dnia według księżyca, a pasja naszego Zbawcy wypada na dzień przed paschą; ale zaćmienie słońca zachodzi jedynie wtedy, kiedy to księżyc wchodzi pod słońce. I nie może to zajść w żadnym innym czasie, jak w okresie pomiędzy pierwszym dniem nowy księżyca, a ostatnim ostatniej tj. w ich złączeniu; jak więc można zakładać zaćmienie słońca, kiedy to księżyc jest prawie diametrycznie przeciwstawny do słońca?”
W kolejnej części swojego wywodu, Sekstus Juliusz koncentruje się na słowach Flegona, zapisując:
„Flegon odnotowuje, że w okresie panowania Cezara Tyberiusza, w pełni księżyca, doszło do pełnego zaćmienia słońca od szóstej do dziewiątej godziny – wyraźnie to, o którym tu mówimy. Ale co ma wspólnego zaćmienie słońca z trzęsieniem ziemi, rozdzieraniem skał i zmartwychwstaniem umarłych, i tak wielkim zamieszaniem we Wszechświecie?…A wyliczenie zaś pokazuje, że okres 70 tygodni, jak wskazane u [proroka] Daniela, dopełnia się w tymże czasie”
Analizując powyższe materiały należy pamiętać, że według kultury Żydowskiej święto Paschy obchodzone jest w czasie pełni księżyca. Wikipedia definiuje to zjawisko, jako: „faza księżyca, występująca kiedy Księżyc znajduje się po przeciwnej stronie Ziemi, niż Słońce. Dokładniej, pełnia występuje wtedy, gdy geocentrycznie widoczne (ekliptyczne) długości Słońca i Księżyca różnią się o 180 stopni; Księżyc znajduje się wówczas w tzw. opozycji do Słońca”
Przypominając sobie słowa Ewangelii, należy pamiętać, iż Droga Krzyżowa Jezusa miała miejsce przed świętem Paschy: „Gdy więc Piłat usłyszał te słowa, wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Lithostrotos, po hebrajsku Gabbata. Był to dzień Przygotowania Paschy, około godziny szóstej. I rzekł do Żydów: „Oto król wasz!” A oni krzyczeli: „Precz! Precz! Ukrzyżuj Go!…”(Ewangelia Jana 19, 13-15)
Mamy więc informacje mówiące o śmierci Jezusa w Dniu Pachy (a więc podczas pełni księżyca), a jednocześnie całą serię podań i dokumentów antycznych pisarzy, wspominających o zaćmieniu słońca. Nauka, podobnie zresztą jak ludzki rozum, wykluczają występowanie tych dwóch zjawisk jednocześnie. Można zatem śmiało, i z pełną świadomością stwierdzić, że to, co miało miejsce podczas Pasji Chrystusa było czymś nienaturalnym, zwiastującym boskość Jezusa.
„Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: „Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!” Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: „Jestem Synem Bożym””. Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani. Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej” (Ewangelia Mateusza 27, 39-45).
Analizując wiele źródeł można dojść do wniosku, że żadne z nich nie wspomina o jakimkolwiek innym zaćmieniu słońca mającym miejsce w tamtych czasach. To, tak na zdrowy rozum, dopełnienie dowodów- bezstronnych relacji, ludzi w żaden sposób nie związanych z chrześcijaństwem.
„A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu.Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: „Prawdziwie, Ten był Synem Bożym”. Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza.” (Ewangelia Mateusza 27, 51-56)
Nie musisz ufać antycznym pisarzom. Ale o wydarzeniach przyrodniczych, mających miejsce w trakcie Pasji Jezusa wspominali również naukowcy. Jednym z nich był sejsmolog, grecki profesor Nicolas Neocles Ambraseys. On również potwierdził, iż w owych latach i na tamtejszym terenie doszło do trzęsienia ziemi. Warto także nadmienić, że również Prorok Amos, już na setki lat przed śmiercią Syna Bożego przewidział dziwne zjawiska przyrodnicze, występujące w momencie konania Pana. Pisał bowiem:
„‘Tego dnia’, zapewnia Najwyższy Pan, “spowoduję, że słońce zajdzie w południe i zaciemnię ziemię w biały dzień” (Prorok Amos 8,9).
Zaprezentowane powyżej źródła dają historyczną prawdę o Jezusie. Są bowiem spisane przez ludzi z różnych regionów, żyjących w podobnym- lecz nie w tym samym czasie. Opierają się na pismach innych osób, często w ogóle nie powiązanych z jakąkolwiek religią. Cała gama argumentów, słów, wspomnień – to wszystko powinno nas tylko utwierdzać w wierze.
Ewangelia św. Jana mówi jednak: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki.” (Ewangelia św. Jana 3, 19-20).
Dlaczego tak się stało? Co kieruje ludźmi, którzy nie chcą uwierzyć? Być może jest to strach przed Tajemnicą, czymś, co tak do końca nie jest poznane przez ludzki umysł, a może strach przed świadomością, że jednak Ktoś oceni nasze poczynania? My wszyscy, wierzący w słowa Pisma Świętego nie dajmy się zwieść pozorom. Ufajmy Bogu i Jezusowi bo tylko w Nim- jak obiecał – czeka nas Zbawienie.
Jezus Chrystus, pomimo licznych źródeł i dowodów, dla wielu osób wciąż pozostaje postacią fikcyjną. Ciężko podać dokładną ilość ludzi niewierzących bądź wątpiących w Jego istnienie. Można jednak, w ostatnich latach, odnaleźć ogromną liczbę osób nawróconych. Niech początek tego artykułu będzie namiastką i dowodem na to, że bez względu na wiek, czy status społeczny, odnaleźć można drogę do Zbawienia, i nawet z największego sceptyka, stać się kimś głęboko wierzącym.
Poniżej przedstawione zostały wypowiedzi osób wykształconych, światłych, wybitnie inteligentnych – ze świata nauki. Co ważniejsze, zaprezentowane osobistości należały do grona sceptyków i zupełnie niewierzących w obecność Boga i Jezusa Chrystusa. Wnikliwe badania, obecnych na całym świecie dowodów, ostatecznie przekonały ich do zawierzenia życia Bogu.
Ludzi, mających ogromny wpływ na funkcjonowanie naszego współczesnego świata. Ze względu na zajmowane stanowiska oraz sławę, jakiej dostąpili, posiadają doskonały zmysł analityczny w doszukiwaniu się prawdy…co w przypadku analizowania Pisma Świętego i samej obecności Boga, ma kluczowe znaczenie.
John Sigleton Copley, zwany również Lordem Lyndhurst jest jednym z największych umysłów prawniczych Wielkiej Brytanii. Dodatkowo, niegdyś sprawował funkcje prokuratora generalnego i polityka, a także przewodniczącego Sądu Kanclerskiego. Choć kiedyś nie należał do osób wierzących, po wnikliwej analizie dowodów i źródeł historycznych powiedział:
„Dobrze wiem, co znaczą dowody, i powiem wam, takie dowody, jakie istnieją na Zmartwychwstanie, nigdy nie zostały jeszcze podważone”
Z kolei uczony o międzynarodowej sławie, J.N.D. Anderson (naczelna postać Instytutu Zaawansowanych Studiów Prawniczych), oświadczył niegdyś :
„W końcu, można zapewnić z przekonaniem, iż mężczyźni i kobiety [nie wierzący] nie wierzą w wydarzenia Wielkiej Nocy, nie z powodu dowodów, ale wbrew tym dowodom”.
Postać znana w całej Anglii, Przewodniczący Sądu Najwyższego Lord Caldecote, skupiając się na badaniu historii Jezusa Chrystusa powiedział:
„Jego Zmartwychwstanie, tak często jak próbowałem badać tego dowody, doprowadzało mnie do przekonania, że jest to fakt niekwestionowany.”
Kolejnym przykładem osoby o światowej sławie, która sceptycznie podchodząc do obecności Jezusa, potwierdziła swoją wiarę po przeprowadzeniu analizy dowodowej, jest bez wątpienia Simon Greenleaf. Prawnik, będący dla wielu ikoną prawa dowodowego, jest jednocześnie twórcą jednej z najważniejszych książek w tym temacie pt. „A Treatise on the Law of Evidence” – (Traktat o Prawie Dowodowym). Powiedział on między innymi:
„A zatem byłoby to niemożliwe, aby [autorzy Ewangelii] tak mocno trwali w ogłaszaniu prawd, które opisywali, gdyby nie widzieli rzeczywiście Jezusa wskrzeszonego z martwych, i gdyby nie traktowali tego faktu z taką sama pewnością, jak jakiegokolwiek innego faktu” Ponadto swoje wywody zakończył stwierdzeniem, że: „Zmartwychwstanie Jezusa jest jednym z najbardziej potwierdzonych faktów w historii”. To zatem kolejny przykład osoby poznającej prawdę o Jezusie.
Dr. Bejamin Gilbert-West z Uniwersytetu Cambridge był jednym ze sceptyków, którzy za wszelką cenę chcieli zburzyć fundamenty wiary chrześcijańskiej. Porzuciwszy nauczanie, oddał się swojej misji pisemnego podważenia wszystkich dowodów na obecność Chrystusa. Wnikliwe, wieloletnie stadium odniosło jednak odwrotny, do zamierzonego, skutek bowiem człowiek ten stał się gorliwym wyznawcą Boga. Powiedział niegdyś, iż nie wolno odrzucać czegoś, dopóki nie zbada się wszystkich dowodów. To on, ku zaskoczeniu wszystkich napisał później książkę zatytułowaną „Observations on the History and Evidences of the Resurrection of Jesus Christ”- (Obserwacja Historiii i Dowodów Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa). Czy może być lepszy przykład potęgi, którą posiada Bóg? Skoro ludzie inteligentni, odrzucający początkowo wiarę, stają się gorliwymi wyznawcami Jezusa?
Jeden z czołowych profesorów Klasyki a jednocześnie historyk o ogromnej wiedzy wspomniał, że:
„Uznaję siebie za historyka. Moje podejście do Klasyki jest historyczne. I oznajmiam wam, że dowody, co do życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa są lepiej udokumentowane niż większość faktów ze starożytnej historii”.
Kolejnym naukowcem, stawiającym na racjonalne podejście do sprawy był Profesor Thomas Arnold, były przewodniczący wydziału historii na Uniwersytecie Oxfordzkim. Jego słowa powinny dać do myślenia wszystkim osobom, które z jakichś powodów wciąż mijają się z Jezusem.
„Przez wiele lat studiowałem historię innych czasów i badałem i wyważałem dowody tych, którzy o tym pisali, i nie znam ani jednego faktu w historii ludzkości, który potwierdzony jest lepszymi i pełniejszymi dowodami wszelkiego rodzaju, niż ten wielki znak, który Bóg podarował nam, że Chrystus zmarł i ponownie zmartwychwstał ze śmierci”.
Ciekawą postacią jest Clive Staples Lewis, profesor na uczelni Oxfordzkiej. Autor wielu książek, między innymi „Kroniki Narni”, na podstawie których nakręcono głośny film. W życiu prywatnym przyjaciel Tolkiena (autora trylogii „Władcy Pierścieni”). Niegdyś zatwardziały ateista, który pod wpływem przyjaciela rozpoczął prywatne poszukiwanie prawdy o Jezusie. Po wielu latach badań i głębokich analiz, w wieku 33 lat nawrócił się na wiarę chrześcijańską. Napisał wówczas, w swojej kolejnej książce pt. ”Zaskoczony przez radość” jedno, bardzo ważne zdanie:
„Dostąpiłem Chrześcijaństwa kopiąc i wrzeszcząc”!
Czy przedstawione powyżej przykłady są dostatecznym dowodem na istnienie Jezusa? Z logicznego punktu widzenia – na pewno tak. Bowiem skoro aż tylu znanych i światłych ludzi, którzy w szerokim świecie uznawani są za autorytety, uznało prawdę o Jezusie, musi to coś oznaczać. Nawet najbardziej zatwardziali przeciwnicy chrześcijaństwa, potrafili przyznać się do błędu. Może to zatem doskonały czas, aby uczynić to samo?
Jeśli nadal wątpisz, w sens wiary, przeczytaj wypowiedzi kolejnych autorytetów… Być może, to właśnie one ostatecznie przekonają Cię do Jezusa.
Lord George Littelton nie był w stanie uwierzyć w słuszność i prawdziwość wiary chrześcijańskiej. Podobnie, jak swój najlepszy przyjaciel- dr. Gilbert West, podjął więc próby obalenia jej i ostatecznego udowodnienia, iż postać Jezusa Chrystusa jest fikcyjna. Po ponad roku intensywnych badań, poszedł jednak w ślady znajomego i zawrócił z drogi ku piekłu. W późniejszym liście, skierowanym właśnie do Westa napisał:
” …poza wszelkimi dowodami, które można wyciągnąć z przepowiedni zamieszczonych w Starym Testamencie, z koniecznych połączeń jakie istnieją z całą religią żydowską, z cudów Jezusa oraz dowodów odnoszących się do Niego podanych przez innych apostołów, uznałem, że nawrócenie i apostolat Świętego Pawła, niewystarczająco rozpatrzony,- jest sam w sobie demonstrujący wystarczające dowody na potwierdzenie Chrześcijaństwa jako Boskiej interwencji”.
Uznany prawnik angielski, Sir, Edward Clark, oznajmił:
„Jako prawnik dokonałem długotrwałych studiów dowodów odnoszących się do zajść pierwszego dnia Wielkanocy. I dla mnie te dowody są ostateczne. Samemu wciąż w Sądzie Wyższej Instancji pozyskuję właściwy wyrok na podstawie dowodów, które to nawet w przybliżeniu nie są tak upewniające. Konkluzja ustanawiana jest na podstawie dowodowej, a wiarygodny świadek jest zawsze naturalny i pogardza skutkiem. Dowody Ewangeliczne odnośnie Zmartwychwstania są właśnie tego gatunku i jako prawnik ja je szczerze akceptuję. Akceptuję je jako zeznanie szczerych ludzi odnośnie faktu, który to byli w stanie uzasadnić.”
Interesującym przypadkiem jest również historia niezwykle ortodoksyjnego Żyda i Rabina- Dr. Pinchas Lapide, który pomimo swojej wiary, z otwartym sercem poddał analizie wszystkie dowody o Jezusie Chrystusie. W swojej książce pt. The Resurrection of Jesus: A Jewish Perspective” (Zmartwychwstanie Jezusa: Z Perspektywy Żydowskiej) dochodzi do pewnych wniosków, starając się jednocześnie pogodzić je z własnymi przekonaniami i wiarą. Wspomina on, że:
„Ta przestraszona i zastraszona grupa apostołów, która prawie porzuciła wszystko, aby uciec w desperacji do Galilei; kiedy ci chłopi, pasterze i rybacy, którzy zdradzili i zaparli się swojego mistrza, a następnie zawiedli go żałośnie, nagle mogli zastać przemienieni przez jedną noc w pewną siebie grupę misyjną, przekonaną o zbawieniu i będącą w stanie działać z dużym sukcesem po Wielkiejnocy i przed Wielkanocą, – to żadna wizja czy halucynacja nie jest wystarczająca, aby wytłumaczyć taką rewolucyjna przemianę”.
Lee Patrick Strobel, niegdyś prawdziwy ateista z krwi i kości, stał się współczesnym autorem wielu pozycji chrześcijańskich, wskazujących na prawdziwość Zmartwychwstania Jezusa i Jego obecności w codziennym życiu ludzi. Zasłynął między innymi z doskonałego przeprowadzania dziennikarskich śledztw, które przyniosły mu ogromną sławę. W 1981, po kilku latach wyczerpującego, osobistego śledztwa, oświadczył:
„W świetle takiej lawiny dowodów wskazujących na Prawdę o Chrześcijaństwie, musiałbym mieć więcej wiary, aby pozostać ateistą niż naśladowcą Jezusa Chrystusa. W zgodzie z tymi dowodami, najbardziej logiczny i racjonalny krok, jaki mogę podjąć, jest krok w kierunku wiary i zawierzenia Jezusowi”.
Niech dowodem na prawdziwość Pisma Świętego będą również słowa Lionela Luckhoo, które pewnie nie wzbudzały by zainteresowania, gdyby nie fakt, iż mężczyzna ten jest uznawany za jednego z geniuszy prawa. Tym bardziej, iż nazwisko Luckhoo zostało wpisane w Księgę Rekordów Guinessa jako prawnika z największą ilością wygranych spraw!
„Poświęciłem więcej niż 43 lata swojego życia w pracy jako prawnik, adwokat i obrońca na rozprawach sądowych, ukazując się w wielu zakątkach świata i wciąż jeszcze pracuję w tym kierunku. Miałem to szczęście, iż osiągnąłem wiele zwycięstw w procesach karnych i oświadczam jednoznacznie, iż świadectwo na Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest tak przytłaczające, że wymusza ono zaakceptowanie tego faktu na podstawie dowodów, które absolutnie nie pozostawiają miejsca na wątpliwości”.
Przytaczając wypowiedzi wielu geniuszy, nie można zapomnieć o Irwinie H. Lintonie, autorze głośnej książki pt.: „Prawnik bada Biblię”. Powiedział on niegdyś:
„Logiczne, historyczne…dowody odnośnie Chrześcijaństwa… są tak bardzo bezsporne, że ukazały mi się jako skuteczne w przykuwaniu zaskoczonej uwagi prawie wszystkich ludzi, którym je przedstawiłem”.
Z kolei dalsza wypowiedź dotyczy Zmartwychwstania i mówi, że: „jest ono nie tylko tak bardzo uzasadnione, że najwspanialsi prawnicy ogłosili je jako będące najbardziej udowodnionym faktem w całej historii, ale jest również tak potwierdzone, że trudno jest nawet wymyślić jakąkolwiek metodę lub linię dowodów, których by ono nie posiadało, a które jeszcze bardziej by je poświadczały. I, że nawet pomiędzy prawnikami, ten, który szczerze nie akceptuje Ewangelicznej, konserwatywnej wiary w Chrystusa i Pismo Święte, ten nigdy jej nie czytał, zapomniał lub też nigdy nie był w stanie jej wyważyć – i z pewnością całkowicie nie jest w stanie zaprzeczyć – nieodpartej sile łącznych dowodów na podstawie, których to ta wiara się opiera..”
Na koniec tej krótkiej prezentacji, warto przypomnieć jeszcze jedne, z najbardziej prawdziwych i logicznych słów, wypowiedzianych niegdyś przez Philipa Schaffa.
„Ten Jezus z Nazaretu, bez broni ani majątku, podbił więcej milionów niż Aleksander Wielki, Cezar, Mahomet i Napoleon; bez pomocy nauki przybliżył nam to, co ludzkie i to, co boskie lepiej, niż wszyscy filozofowie i uczeni razem wzięci; bez akademickiej wymowności wypowiadał takie słowa, jakich nigdy wcześniej nie słyszano i wywołał skutki, jakich nie opowie żaden mówca czy poeta; choć sam nie napisał ani jednej linijki, wprawił w ruch więcej piór i dostarczył tematów do większej ilości kazań, przemówień, dyskusji, uczonych tomów, dzieł sztuki i pieśni pochwalnych niż cała armia wielkich mężów antyku i współczesności.”
Nie ma bowiem drugiej, tak trafnie skonstruowanej wypowiedzi, pozwalającej na podsumowanie sensu i prawdziwości obecności Jezusa Chrystusa. Nie trać czasu uwierz i Ty Bóg czeka na Ciebie!
Groźny wypadek, widmo rychłej śmierci i ozdrowienie… tak rozpoczęła się przygoda Radosława Pazury z Panem Bogiem. Zwykły niefortunny splot wydarzeń, długie godziny strachu i modlitwa…
jedna z najszczerszych i łączących w sobie prośby, żale i obietnice. Słowa znanego aktora i celebryty wskazują na jego nawrócenie dzięki, na pozór, przypadkowemu spotkaniu z siostrami Klaryskami Kapucynkami. Ich obecność, wiara i szczere rozmowy pozwoliły powrócić do Boga, zaufać Mu i trwać w Nim od wielu lat. Codzienna proza życia opowiedziana słowami człowieka, który po długim czasie „przypomniał sobie, że jest Katolikiem”. Materiał wart obejrzenia, gdyż zawarte w nim informacje mogą odnosić się do życia każdego z nas.
Ewangelie są Prawdą o Jezusie. Pozwalają poznać Jego życie bliżej, pokazują właściwą drogę, umożliwiają zaufanie. Niestety grono sceptyków, sugerujących jakoby były one nieprawdziwe stale jest duże. To dziwne zjawisko, gdyż jak podają naukowcy z całego świata, dowody na ich autentyczność są niepodważalne. Jak powiedział niegdyś Dr. A. N. Sherwin-White, historyk klasyki rzymskiej, będący jednocześnie wykładowcą na Uniwersytecie w Oxfordzie:
„Utwierdzenia historyczne odnośnie Wydarzeń z Nowego Testamentu są druzgocące. Jakakolwiek próba odrzucenia jego podstaw historycznych, nawet w kwestii szczegółów, musi obecnie objawiać się jako absurd. Historycy zajmujący się okresem rzymskim już dawno to uznali”.
Obecnie szczególną uwagę zwraca się na tzw. „Listy Kodeksów papirusowych Nowego Testamentu”, stanowiących materiał dowodowy, podkreślający oryginalność Ewangelii, a także ich antyczny zapis. To kopia Nowego Testamentu, spisana na prastarym papirusie. Jego (a raczej ich, bo takich materiałów jest sporo) data powstania jest szacowana z dokładnością do stu lat. Można zatem śmiało stwierdzić, że są one najstarszymi świadkami Nowego Testamentu, odkrytymi w różnych częściach świata. Swoją rangę zyskały jednak dopiero w XX wieku. Przed rokiem 1900 znano bowiem zaledwie 9 papirusów, z których tylko jeden stanowił całą zapisaną kartę. Wiek XX przyniósł zaskakujące odkrycia archeologiczne, pozwalające na zakwalifikowanie do tych niezwykle ważnych źródeł, dodatkowych rękopisów. Co ważniejsze, to właśnie dzięki nim, naukowcy są w stanie odtworzyć wczesne zapiski Nowego Testamentu. Aby zapoznać się z całością tematu, warto przybliżyć pewne przykłady, dzięki którym każdy może przekonać się, że Ewangelie są prawdziwe, a co istotniejsze, posiadają zatwierdzoną, historyczną wartość.
Papirus RylandsaPapirus Rylandsa:
jest obecnie uważany, za jeden z najstarszych. Oznaczony został cyfrą 52 i posiada wymiary 9 na 6 centymetrów. Co się na nim znajduje? Przednia strona jest Ewangelią św. Jana – linijki 18,31-33. Tył z kolei jest zapisem ciągiem dalszym tego samego tekstu (św. Jan 18, 38-39). To zapis rozmowy, prowadzonej pomiędzy Piłatem a Jezusem. Obecnie jeden z najstarszych fragmentów Nowego Testamentu znajduje się w Manchesterze, w John Rylands Library.
Jak podają naukowcy, data powstania Ewangelii św. Jana oscyluje w okolicy pierwszego wieku naszej ery. Zakłada się również różnicę mniej więcej dwudziestu lat, pomiędzy tekstem powstałym poza Egiptem , a czasem, w którym został spisany na jego terenie. Z tak prostych wyliczeń, jednoznacznie wynika, iż opisywany powyżej papirus został stworzony ok. 120- 125 roku n.e. To niewielki kawałek historii, potwierdzający to, w co wierzą chrześcijanie.
Papirus Oxyrynchust 2
Papirus Oxyrynchus 2:
Ten niewielki fragment, oznaczony został numerem jeden. Znaleziony w dalekim Egipcie, obecnie znajduje się w University of Pennsylvania Museum of Archaeology and Anthropology w Filadelfii. Jego nazwa wzięła się od miejscowości, w której dokonano tego ważnego odkrycia. Papirus zawiera bowiem fragment Nowego Testamentu, a dokładniej Ewangelii św. Mateusza 1,1-9.12.14-20. Naukowcy sugerują, iż jego początek miał miejsce w trzecim wieku naszej ery.
Papirus Chester Beatty I:
Wedle numeracji Gregory-Aland, Papirus Chester Beatty jest oznaczony symbolem P45. To rękopis Nowego Testametu, zapisany w formie Kodeksu. Znajdują się w nim Ewangelie oraz Dzieje Apostolskie. Najprawdopodobniej powstał on w trzecim wieku naszej ery. Obecnie przechowywany jest na terenie Wiednia i w Dublinie.
Papirus Chester Beatty I
Papirus oznaczony symbolem P46. Kolejny fragment, składający się na cały cykl dokumentów tego rodzaju, nazywanych Chester Beatty. Ich nazwa najprawdopodobniej pochodzi od amerykańskiego przemysłowca i inżyniera, który w 1931 roku zakupił te papirusy w Egipcie. Prezentowany fragment przechowywany jest obecnie w Dublinie. Czym jest? „Zawiera Listy Pawła (niekompletne), bez Listów pasterskich, na 86 kartach (pierwotnie było ich 104), o wymiarach 21,5-23 cm na 13,5-15,2 cm; kolejność ksiąg: Rz (brak 16, 1-24), Hbr, 1 Kor, 2 Kor, Ef, Gal, Flp, Kol, 1 Tes, 2 Tes. Paleograficznie datowany jest na około 200 rok. Young Kyu Kim opowiadał się nawet za końcem I wieku”. (Wikipedia)
Papirus Chester Beatty II:
Papirus Chester Beatty II
W tym samym wieku jest bez wątpienia także Papirus Chester Beatty II, który oznaczony został symbolem P47. Zapisany w języku greckim, stanowi Apokalipsę św. Jana stworzoną w formie kodeksu. Znajdują się tam fragmenty tekstów 9,10-11,3; 11,5-16,15; 16,17- 17,2.
Istnieje wiele różnych dokumentów, datowanych na II-III wiek naszej ery. Naukowcy zgodnie potwierdzają ich autentyczność, przez co stanowią one nie tylko poważny dorobek historyczny, ale przede wszystkim podstawę wiary chrześcijańskiej. Kolejnymi przykładami takich, antycznych tekstów są bez wątpienia Papirusy Bodmera. Jak podaje Wikipedia:
„Papirus Bodmer II oznaczony symbolem 66 (Gregory-Aland) – kodeks papirusowy z końca II w. n.e. zawierający, z niewielkimi lukami, niemal całą Ewangelię Jana. Przechowywany jest w Bibliotece Bodmera w Genewie, niewielki jego fragment przechowywany jest w Institut für Altertumskunde w Kolonii[1].” Z kolei : „Papirus Bodmer XIV-XV, oznaczony symbolem 75 (według systemu Gregory-Aland) – jeden z najstarszych i dobrze zachowanych rękopisów Nowego Testamentu, paleograficznie datowany na lata 175-225 n.e. Pisany jest na papirusie w formie kodeksu, z którego zachowało się 51 kart. Zawiera on rozdziałów Ewangelii Jana i dużą część Ewangelii Łukasza. Jest jednym z najlepiej zachowanych rękopisów papirusowych.”
Osobnym, niezwykle cennym znaleziskiem jest również Papirus Magdaleński, oznaczony symbolem P64. To niezwykle krótki fragment, najprawdopodobniej tworzący jedną stronę z kolejnymi dwoma papirusami. To trzy osobne zdania, przekazujące Ewangelię według św. Mateusza. Najwybitniejsi naukowcy – archeolodzy datują powstanie tych znalezisk na pierwszy wiek naszej ery. Warto dodać, fakt, iż owe papirusy zostały szczegółowo opisane w książce :”The Jesus Papyrus”, gdzie duży nacisk stawiany jest na najnowsze możliwości technologiczne. Wykorzystano między innymi współosiowe laserowe mikroskopy epifluoroscencyjne i szeroko zakrojone badania porównawcze. Takie działania, pozwoliły na ustalenie wieku tekstów nie później, niż na 68 rok, co świadczy, że papirus pochodzi z okresu przebywania w Jerozolimie Apostołów.
Największe odkrycie dla współczesnego Chrześcijaństwa- Papirusy w Grotach Qumran.
Groty Qumran
Najpoważniejszym odkryciem, była jednak część papirusu odnaleziona w jaskini w Qumran, na Pustyni Judzkiej (okolice Morza Martwego). W 1947 roku odkryto tam tekst, niewątpliwie zawierający zapis z Ewangelii św. Marka tzn. wersety 6, 52-54. Stanowił on przedmiot wielu, różnorodnych badań pod względem kształtu pisma, a także zróżnicowanych porównań z innymi, starożytnymi zapisami. Przyjęto moment powstania tego tekstu na rok 50 n.e. Hiszpański, wybitny profesor Dou, dowiódł, że prawdopodobieństwo tego, że jest to inny tekst niż Ewangeliczny, wynosi 1: 900 000 000 000. Mirosław Rucki, autor publikacji pt. „Miłujcie się” przypomina:
„W odniesieniu do tych odkryć jerozolimski archeolog A. Cohen powiedział w wywiadzie dla Jerusalem Christian Review: <Od stuleci [tj. przed odkryciem papirusów w grotach Qumran – red.] naukowcy uważali, że Nowy Testament, Ewangelia i Listy Apostolskie nie zostały napisane przez apostołów w pierwszym wieku n.e. Dowodzono, że przez dziesiątki lat nauki Jezusa i apostołów przekazywano ustnie, zanim
spisano gdzieś w drugim stuleciu>”. Ważny autorytet, profesor O. Mazar zamieszkujący Jerozolimę dodaje: „Dzisiaj najnowsze badania nad najstarszymi papirusami, zawierającymi fragmenty Nowego Testamentu, podważają te przyjęte [wcześniej jeszcze] w nauce poglądy”.
To, co zdarzyło się w 1947 roku, w grotach Qymran, znajdujących się nieopodal Morza Martwego raz na zawsze zmieniło podejście sceptyków i ateistów, do tej pory negujących autentyczność Ewangelii i całego Pisma Świętego. Najpopularniejsze zwoje papirusowe, zawierały przede wszystkim teksty Biblijne, a także proroctwa spisane na długo przed narodzinami Jezusa. Co ważniejsze, to one wypełniły się w życiu Jezusa co do joty (ponad 400 przepowiedni). Dodatkowo stanowią dowód na oryginalność i niezmienność Biblii, znanej od tysięcy lat i aktualnej do dziś.
Rękopis ze zwoju z Qumran
Opisując to niebywałe odkrycie, należy zwrócić uwagę na fakt, iż papirusy zostały dokładnie przebadane. Współczesna wiedza ekspertów w różnych dziedzinach, podobnie jak najlepsza i najnowocześniejsza technologia dała ostateczny obraz, że teksty biblijne pochodzą z trzeciego wieku przed naszą erą, z kolei Ewangelistyczne z pierwszego wieku naszej ery. Co pisze na ich temat Wikipedia?
„Rękopisy z Qumran:– (Zwoje znad Morza Martwego, Rękopisy znad Morza Martwego albo Manuskrypty znad Morza Martwego itp.) – zbiór dokumentów spisanych po hebrajsku, aramejsku i grecku, znalezionych w latach 1947-1956 w 11 grotach niedaleko ruin Qumran w Izraelu.
Przeprowadzone badania archeologiczne i metodą radiowęglową 14C pozwalają datować rękopisy na okres od II w. p.n.e. do I w. n.e. Dzięki badaniom paleograficznym zwojów wiadomo, że najstarsze z nich powstawały nawet od połowy III w. p.n.e. (4QJer, 4QEx i 4QSam), na długo przed zasiedleniem Qumran. Teksty te należały najprawdopodobniej do esseńczyków (albo jakiegoś ich odłamu), którzy zamieszkiwali Qumran w latach 125 p.n.e.-68 n.e. Około 800 rękopisów znaleziono w 11 grotach. Specjaliści dzielą je według różnych kryteriów. Jeden z podziałów
obejmuje dwie zasadnicze grupy:
teksty biblijne – zawierające całe księgi lub ustępy Starego Testamentu
nawiązujące bezpośrednio do Biblii – zawierające m.in. parafrazy wielu pism starotestamentalnych, tłumaczenia na grekę, apokryfy oraz komentarze do poszczególnych ksiąg biblijnych
teksty niebiblijne niezwiązane bezpośrednio z Biblią – zawierające różne przepisy i wskazówki związane ze wspólnotą zamieszkującą Qumran (np. „Reguła Zrzeszenia”, „Dokument Damasceński”, „Zwój Wojny” i różne hymny)
Część tekstów niebiblijnych dzieli się jeszcze na nieznane do czasów odkryć w grotach Qumran, ale znane powszechnie w Palestynie w czasach działalności wspólnoty Esseńczyków oraz teksty nieznane w ogóle obecnie ani w przeszłości, będące najwyraźniej wewnętrznymi pismami wspólnoty.
Rękopis z Qumran – ze zwoju Proroka Izajasza
Wśród przeszło 200 manuskryptów biblijnych znalezionych w Qumran zidentyfikowano fragmenty każdej księgi Biblii hebrajskiej z wyjątkiem Księgi Estery. W przeciwieństwie do Zwoju Izajasza – który zawiera kompletny tekst Księgi Izajasza – większość z nich jest reprezentowana tylko przez urywki stanowiące najwyżej jedną dziesiątą całej księgi. Najbardziej rozpowszechnione w Qumran były Psalmy (znaleziono 36 odpisów), Księga Powtórzonego Prawa (29 egzemplarzy) i Księga Izajasza (21 egzemplarzy).
W 1972 poruszenie w świecie naukowym wywołała teza, którą wysunął José O’Callaghan, jakoby fragment 7Q5 zawierał fragment Ewangelii Marka.”
Jakie można wysnuć wnioski?
Zaprezentowane powyżej papirusy oscylują w granicach pierwszego, drugiego, aż do początków trzeciego wieku naszej ery. Są autentyczne, oryginalne, a przede wszystkim antyczne. Dowodzą prawdziwości poszczególnych Ewangelii, którą tak bardzo próbują podważyć sceptycy i ateiści. Współczesna nauka jednak nie pozwala na pomyłki i niedopowiedzenia. Co ważniejsze, treść odnalezionych papirusów odpowiada treści dobrze znanej każdego chrześcijaninowi obecnie. Są to bowiem te same słowa, towarzyszące nam od zawsze. Pomimo upływu czasu, nie ma zatem mowy o jakimkolwiek zniekształceniu czy przeinaczeniu treści. Nawet, jeśli pojawiają się drobne różnice- dotyczą one wyłącznie spraw błahych, jak np. opisu otoczenia. Wszystkie znaczące i najważniejsze wydarzenia pozostają niezmienione. Czy istnieją jednak inne dowody na autentyczność Ewangelii? Odpowiedź wydaje się oczywista! TAK. Poniżej przykłady.
Poza opisanymi powyżej dowodami bezsprzecznymi, istnieją również inne metody poznawcze, pozwalające na jednoznaczne stwierdzenie o autentyczności Ewangelii. Mowa tu oczywiście o manuskryptach, przepisywanych na podstawie oryginałów. Na świecie istnieje zatem 24,643. rzeczywistych manuskryptów Ewangelii. To ogromna liczba, potwierdzająca rzeczywistość i prawdziwość spisywanych tekstów. Warto więc nadmienić, iż nie ma drugiego takiego źródła, potwierdzonego na tyle, różnorodnych sposobów. Dla porównania można jedynie dodać, że drugie ważne i prawdziwe dzieło, silnie badane i sprawdzane na wiele sposób- „Iliada” Homera, posiada zaledwie ponad 600 manuskryptów, co w porównaniu z Ewangeliami, jest niczym. Pozostałych, ręcznie przepisywanych tekstów np. Arystotelesa udało się odnaleźć zaledwie 49, Cezara- niewiele ponad 10. Nie ma więc absolutnie żadnej podstawy, aby można było podważać realność Ewangelii. Zaskakującym jest fakt, że pomimo tak miażdżących „konkurencję” dowodów, to właśnie inne teksty nie podlegają wątpliwościom- a Ewangeliczne wciąż próbuje się podważać.
Inne niezbite dowody dla wiarygodności Ewangelii pozyskane są znów za pomocą nauki z tzw. źródeł odnośnie dowodów wewnętrznych-źródłowych:
Specjaliści od badania tekstów, paleografowie dokonują analizy i porównania samego tekstu źródłowego w oparciu o zamieszczone w nim opisy:
– geograficzne z danego okresu czasu,
– architektoniczne w porównaniu z innymi odkryciami archeologicznymi,
– opisy historyczne, kulturowe, chronologiczne, etnologiczne,
– badania dokonane na podstawie językoznawstwa,
– metod porównawczych względem innych zachowanych dokumentów
– antycznych itp.
– a nawet badania węglem C-14
Stosując metodę małych kroków, każde antyczne źródło jest szczegółowo badane, minimetr po minimetrze. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości, odrzuca się dany fragment. Gdy takowe nie występują, potwierdza się jego autentyczność. Tak restrykcyjne normy pozwalają na wykluczenie ewentualnych podróbek czy też nieudanych mistyfikacji. To właśnie one doprowadziły do zatwierdzenia wszystkich czterech tekstów Ewangelii- zarówno pod względem historycznym, jak i samych treści, które sobą reprezentują.
W oczach badaczy, nawet Listy św. Pawła- niegdyś zaciętego przeciwnika Chrześcijaństwa, są dowodem na prawdziwość Pisma Świętego. Obecnie teksty te, są uznawane za jedne z pierwszych, wczesno-chrześcijańskich. Ich powstanie datuje się na zaledwie 20-30 lat po śmierci Jezusa Chrystusa.
Jeden z ważniejszych osobistości Uniwersytetu w Manchesterze, profesor F.F. Bruce trafnie wspomniał kiedyś, że:
”[…]gdyby Nowy Testament był zbiorem opracowań świeckich, to jego autentyczność byłaby uznana przez wszystkich, jako poza wszelkimi wątpliwościami.”. To trafne spostrzeżenie ma w sobie wiele z prawdy. Bowiem realne, racjonalne rzeczy są z reguły przyjmowane zdecydowanie szybciej niż te, niewidzialne dla każdego gołym okiem. Nie wszyscy bowiem potrafią patrzeć sercem u uwierzyć w Boga.
Najlepszym podsumowaniem niech jednak będzie cytat profesor Clarka Pinnocka z McMaster University:
„Nie istnieje żaden dokument z antycznego świata, potwierdzony przez tak wspaniały zbiór pisemnych i historycznych zaświadczeń…..Sceptycyzm odnośnie wiarygodności historycznej Chrześcijaństwa oparty jest o nieracjonalne uprzedzenia”. Nie należy zatem przejmować się opiniami ludzi którzy nie chcą szukać prawdy, bo dla nich, bez względu na ilość dowodów Jezus pozostanie na zawsze fikcyjny.” My jednak, doskonale wiemy, że jest On prawdziwym Synem Bożym, który przybył na Ziemie z konkretną misją. Misją, dzięki której każdy z nas może zostać Zbawiony.
„Znacie drogę, dokąd Ja idę”. Odezwał się do Niego Tomasz: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?” Odpowiedział mu Jezus: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście”. Rzekł do Niego Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: „Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca.”..(J 14, 4-9) Jezus pozwolił swoim uczniom poznać Prawdę o Bogu. Był z nimi, nauczał, stal się drogowskazem, któremu zaufali.
We współczesnych czasach także powinniśmy zawierzyć swoje życie Panu, gdyż tylko w Nim uzyskamy życie wieczne.
Niestety dla wielu wszechobecne, codzienne dowody istnienia są niewystarczające. Warto pamiętać, iż to, co obecnie wiemy na temat Pana Jezusa, to nie tylko domniemania czy przypuszczenia, ale fakty i twarde dowody, potwierdzone naukowo. To właśnie najtwardsi sceptycy, zagorzali ateiści wielokrotnie pokazywali swoje nawrócenie, stanowiąc niepodważalny dowód na działanie Jezusa. To oni – historycy, prawnicy, specjaliści różnorodnych dziedzin wydali jednoznaczny WERDYKT, oparty na prawdziwości i obiektywizmie (podobnie, jak czyni się to w niezawisłych sądach). Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, iż owych obserwacji i wniosków końcowych dokonały osoby światłe – niemalże geniusze nie tylko współczesnego świata, którzy stawiani są za wzór i autorytet w określonych dziedzinach.
Czy możemy zatem wątpić w ich słowa? Czy brak wiary w największe umysły tego świata jest słuszną drogą? Skoro wątpimy w takie osobistości, jak mamy żyć? Na czym opierać swoje konkluzje i wnioski? Czym kierować się w codziennym życiu? Niech poniższy artykuł stanie się ostateczną konkluzją, możliwością zebrania wszystkich argumentów dla tych, którzy jeszcze nie są w stanie zaufać Bogu. Wnioski stanowią bowiem niepodważalne dowody i ukazują całą Prawdę o Jezusie…
„Zmartwychwstanie Jezusa jest jednym z najbardziej potwierdzonych faktów w historii”
Słowa wypowiedziane przez Simona Greenleafa, prawnika, autora chyba jednej z najgłośniejszych pozycji w historii współczesnego prawa („Traktatu o Prawie Dowodowym”) są doskonałym wstępem, pozwalającym na zastanowienie się nad realnością ( i potrzebą) obecności Chrystusa. Właściwie, najlepszym argumentem przemawiającym na korzyść, są wszystkie biblijne i poza biblijne teksty, dostępne w całym dorobku ludzkości. Ich relacje i słowa, zawarte na starych papirusach podkreślają prawdziwość Chrystusa, a co za tym idzie również Pisma Świętego i całej wiary chrześcijańskiej.
Trudno bowiem polemizować z naocznymi świadkami, którzy co prawda, koncentrowali się na otaczającym świecie, ale wspominają, że taki Nazarejczyk był i nauczał w odległym zakątku świata. Ciężko podważać słowa sceptyków, samych, nie do końca wierzących w swoją nagłą przemianę.
Prawdziwość Ewangelii.
We współczesnym świecie, Ewangelie są jedynymi tak szczegółowo zbadanymi tekstami przez, naukowców deklarujących wiarę jak i ateizm. Należy także zwrócić uwagę, że te stare teksty stanowią coś więcej, niż słowa. Ich wiarygodność nie jest obecnie podważana przez świat nauki, gdyż do ich zbadania zostały wykorzystane niemalże wszystkie dostępne techniki i metody.
Rękopis Nowego Testamentu
Niewiele osób wie, że na świecie istnieje prawie dwadzieścia cztery tysiące (24 000) oryginalnych manuskryptów Ewangelii, z czego najstarsze zostały stworzone zaledwie trzydzieści- czterdzieści lat, po wydarzeniach przez nie opisywanych. Czy przypadkiem może być fakt, że wszystkie te dzieła spisywane były przez różne osoby, oddalone od siebie o wiele kilometrów, a mimo wszystko opowiadają te same historie? Czy ma na to wpływ również to, że każdy autor (Ewangelista) był w innym wieku? Przypadki nie są chyba aż tak nieprawdopodobne.
Żaden naukowiec nie zaprzecza istnieniu Ewangeliom, żaden ich też nie podważa. Ciekawostką niech będzie informacja, że drugim- najlepiej udokumentowanym tekstem świata jest „Iliada” Homera, która posiada „zaledwie” ok. 600 oryginalnych manuskryptów. Skoro więc nikt nie neguje jego obecności, nie powinno mieć to również miejsca w przypadku autentyczności Ewangelii.
Ewangelie zawarte w Piśmie Świętym są niepodważalnym dowodem na istnienie i życie Jezusa Chrystusa. To najlepsze źródło informacji o Jego działaniach i cudach, które miały miejsce za Jego sprawą.
„Magia” Jezusa.
Istnieje ogromna liczba tekstów wspominających o Nazarejczyku- Człowieku skromnym, urodzonym w Betlejem . Co ważniejsze są to źródła tworzone nie tylko przez ludzi religijnych, wierzących w Chrystusa i Boga, ale również sceptycznych historyków. Ich przekazy jasno potwierdzają życie Jezusa, choć w wielu przypadkach wspominają cuda, jako działanie magii. Oczywiście nie ma się czemu dziwić – Ci, co nie wierzą nie opierają się przecież na słowach proroków. Bez względu jednak na to, warto obiektywnie podejść do sprawy i nie mieć wątpliwości, że nasz Pan istniał i miał swoją misję na Ziemi.
Wspominanie magii w takich zapisach nie jest czymś zaskakującym, ale dobitnie świadczy o działaniach Jezusa, wykraczających poza tradycyjne myślenie, naukę czy prawa Natury. Nie wolno tego lekceważyć, gdyż takie dowody są kluczowe i potwierdzają boskość Naszego Boga.
Jezus uzdrawia niewidomego
Matematyczne obliczenia, jako niepodważalne dowody na realność Jezusa.
Ilekroć ktoś z najbliższego otoczenia będzie próbował negować obecność Chrystusa, warto nadmienić o istniejących i zapisanych w Starym Testamencie Proroctwach. Obecnie odkryto ich blisko 400, co nie może stanowić jedynie przypadku. Tym bardziej, iż ich sprawą zainteresowało się wielu matematyków na całym globie. Wszelkie przepowiednie dotyczące pojawienia się na świecie Mesjasza, zostały stworzone na wiele setek lat przed Jego narodzeniem. Co ważniejsze, naukowcy o największej renomie i poważaniu w świecie nauki zgodnie twierdzą, iż prawdopodobieństwo wystąpienia zaledwie 8 z nich (a nie wszystkich 400!!) wynosi 1 do 100,000,000,000,000,000. Jak zatem wytłumaczyć fakt, iż słowa proroków wszystkich dzieł spełniły się w 100%? Obliczenie matematyczne tylu przypadków jest niemożliwością. Czy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić zatem taki przypadek? Nawet najwięksi przeciwnicy wiary chrześcijańskiej nie są w stanie tego zrobić. To właśnie stanowi niepodważalny dowód, którego nikt na całym globie nie jest w stanie obalić. Logiczne rozumowanie, połączone z twardą matematyka przeczy jakiemukolwiek oszustwu. Co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości…
Groty Qumran:
Kolejnym, istotnym dowodem są manuskrypty znalezione przez przypadkowych pasterzy w grotach Qumran, w okolicach Morza Martwego. To pozostałości wspólnoty religijnej, osiadającej tam w I wieku przed naszą erą ( a więc również na długi czas przed narodzinami w Betlejem). Znajdują się w nich opisy niektórych proroctw. Najważniejszym jest jednak fakt, iż owe manuskrypty zostały szczegółowo badane przez całe grono specjalistów różnych dziedzin, i obecnie nikt nie podważa ich autentyczności.
Urodzenie Jezusa nie mogło być przypadkiem. Nikt bowiem nie ma takiej możliwości, aby wybrać sobie zarówno miejsce urodzenia, jak i ród, z którego się wywodzi. A przecież w wielu Proroctwach ( między innymi Jeremiasza i Micheasza) wielokrotnie wspominano o okolicznościach narodzin Pana. Czy nawet zakładając, iż przypadkiem było urodzenie w Stajence w Betlejem, w takim a nie innym rodzie, w niewielkiej, żeby nie powiedzieć maleńkiej osadzie, możliwe by było , że właśnie Jezus posiadał wszystkie cechy osobowości i atrybuty, o których pisano, a które ujawniły się w ciągu całego Jego życia? Czy ktoś byłby w stanie świadomie zgodzić się na tak okrutną i niezwykle męczeńską śmierć? W imię mistyfikacji? Kto odważyłby się na coś takiego?
Zastanów się czy ktoś kto poświęcił się za Ciebie na takie katusze może być kłamcą?
Już sama myśl ta jest absurdalna… W końcu, który człowiek z małej osady, poświęciłby całe swoje życie aby wypełniać to, co zostało gdzieś zapisane… jakie więc są szansę na wystąpienie przypadku? Czy można dalej negować dowody i być tak zatwardziałym ślepcem?
Kolejny przykład
W proroctwie Izajasza (35; 5-6) pojawiają się słowa: „kiedy przyjdzie otworzy oczy niewidomym i odetka uszy nie słyszącym”.
Mowa tu oczywiście o wszystkich cudach, dokonywanych przez przyszłego Mesjasza. Zapisanych zarówno przed, jak i po Jego narodzeniu. Ich występowania nie da się wytłumaczyć w logiczny, całkowicie racjonalny i naukowy sposób. Nawet współcześni iluzjoniści, którzy korzystają z najnowocześniejszych technik, nie byliby w stanie (tym bardziej w tamtym czasie) dokonać takich rzeczy, często na oczach wielu świadków. Co więcej, współcześni „magicy” występują w warunkach kontrolowanych, w bezpiecznych, sprawdzonych i odpowiednio przygotowanych, zamkniętych pomieszczeniach. Jezus zaś, Ten właśnie Człowiek, który tak często jest negowany przez ateistów, działał na wielkich, otwartych przestrzeniach. Bez specjalnego przygotowania, pomocy specjalistów różnych dziedzin – po prostu działał i już.
Nasz Pan realizował powierzoną przez Boga misję na przekór wielu ludziom, którzy bacznie Go obserwowali i czekali na najmniejsze potknięcie. Tym bardziej, że zawsze istnieli wątpiący, osoby doszukujące się oszustwa i mistyfikacji (jak np. po śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa). Można zatem śmiało rzecz, że nasz Pan był istotą stworzoną i przysłaną na Ziemię przez samego Boga. Żadne z cudów opisanych przez historyków, czy Apostołów nie mogły być kwestią przypadku.. bo jeśli zakładamy takie myślenie, to dlaczego w całej historii ludzkości, przez tysiące lat, wydarzenia te się nie powtórzyły? Skoro więc nastąpiła tak wielka mistyfikacja, dlaczego nikt na całym świecie, jej nie powielił? Przecież obecnie, rozwój technologiczny i naukowy z pewnością pozwoliłby na nią w zdecydowanie większej formie i zakresie, niż miało to miejsce przed wiekami…
Konspiracja? Niemożliwe… dlaczego?
Proroctwo Zachariasza wspomina o wydaniu Jezusa przez jednego z uczniów- Judasza, który przyjął zapłatę w wysokości trzydziestu srebrników (równowartość ceny jednego niewolnika). Również to wydarzenie miało miejsce w życiu Jezusa. Nie może być zatem mowy o jakiejkolwiek aranżacji, bo przecież sam zainteresowany musiałby o tym wiedzieć i reagować, jeszcze przed pojmaniem. Przecież Ci, którzy przyjęli ( w ich rozumowaniu słoną) zapłatę za wydanie Chrystusa, we współczesnym rozumowaniu, odbierani są jako wielcy przeciwnicy nie tylko Mesjasza, ale i całej religii chrześcijańskiej. Skoro więc nie chcieli rozwoju wiary i brania udziału w rozrastaniu się chrześcijańskiej rodziny, nie mogliby tym samym stać się jej częścią, i poprzez swoje działanie potwierdzić poznane wcześniej proroctwa. Pamiętajmy, iż to wrogowie Boga i Jezusa robią wszystko, aby podważyć ich autentyczność. Z drugiej jednak strony Judasz, który zdradza Chrystusa i przyjmuje za to zapłatę, targany jest później wyrzutami sumienia, prowadzących go do samobójstwa. Dlatego nikt o zdrowych zmysłach, nie może powiedzieć, że wszystkie wydarzenia, są wyłącznie kwestią niefortunnych zbiegów okoliczności.
Planowanie warunków atmosferycznych? Wykluczone.
Proroctwo Amosa, wspomina również ( dla przypomnienia, na długo przez narodzinami Jezusa), że: „owego dnia słońce zajdzie w południe i w dzień świetlany ziemia zostanie zaciemniona”. Podobną informację odnaleźć można także w Ewangelii św. Mateusza, czy też opisie historyka Tallusa. To kolejny i niezbity dowód na to, iż Chrystus nie mógł zaplanować zaćmienia słońca, trwającego blisko trzy godziny i mającego miejsce akurat w momencie Jego śmierci. Czy więc Prorocy żyjący na długo przed życiem Pana, mogli zaplanować warunki atmosferyczne i zjawisko, które pojawia się tak rzadko? Czy po analizie kilku różnych, także tych poza biblijnych, źródeł ktokolwiek może wątpić w działanie Boga? Żadna nauka, bez względu na dziedzinę, nie jest w stanie wytłumaczyć takiego „przypadku”… Wszystko, co zdarzyło się na Golgocie było misją Jezusa, zaplanowaną wyłącznie przez samego Stwórcę, aby ludzkość mogła zostać odkupiona i miała otwartą drogę do Zbawienia.
Kolejne Proroctwo, które się sprawdziło…
„Dlatego w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na śmierć ofiarował i policzony został pomiędzy przestępców. A On poniósł grzechy wielu, i oręduje za przestępcami.” Tak brzmi proroctwo Izajasza (53,12), które zostało opisane na wiele lat, przed przyjściem na świat Jezusa. Słowa w nim zawarte w całości się potwierdziły. Bowiem przed ukrzyżowaniem Chrystusa, został zwolniony przestępca imieniem Barabasz. Dodatkowo, Jezus zawisł na krzyżu w „towarzystwie” dwóch innych złoczyńców. Wspomina o tym Ewangelia św. Marka. Nikt, zarówno sam Pan, jak i Piłat, nie mógł przewidzieć takiego rozwoju sytuacji. W końcu to ludzie zadecydowali o zwolnieniu Barabasza. Niemożliwością jest zatem, aby taki scenariusz został przez kogokolwiek ukartowany.
Kolejnym, istotnym proroctwem, mówiącym o samym Zmartwychwstaniu są słowa Psalmisty, zapisane w Księdze Psalmów. „bo nie pozostawisz mojej duszy w Szeolu i nie dozwolisz, by wierny Tobie zaznał grobu”. Samego faktu Zmartwychwstania, nawet w obecnych czasach, tłumaczyć chyba nie trzeba. To zdarzenie, mające ogromne znaczenie dla nas wszystkich, jest nie do podrobienia. Nikt bowiem, ani w zamierzchłych czasach, ani we współczesności nie mógł dokonać tego bez Boskiej pomocy… A Tylko jeden Człowiek na całej Ziemi został na nią zesłany, aby dokonało się to, co Bóg założył. Ciężko więc zrozumieć, dlaczego inni, Ci wątpiący, nie chcą uwierzyć i wciąż brakuje im dowodów, na wszystko, co niegdyś miało miejsce.
Rozważając wszystkie za i przeciw, nasuwa się wiele pytań…ale nie o istotę czy realność wiary chrześcijańskiej… A o zaślepienie ludzi, którzy ją negują. Przecież na całym świecie, istnieje cała gama dowodów, tych racjonalnych i naukowych, których nie można podważyć. Pozostaje zatem kwestia chęci sceptyków i ateistów, tak wytrwale obstawiających przy swoich opiniach. Tym bardziej, że w zamierzchłych czasach istniały również Sybilie, także przepowiadające narodzenie Jezusa. Były to kobiety czyste, uważane za natchnione przez samego Boga. Choć było ich wiele, najbardziej znanych jest dziesięć znich. Ich posągi znajdują się w Kościele w Loretto- miejscu uznawanym za miejsce życia Najświętszej Marii Panny. To właśnie tam, znajdują się odpisy proroctw, uwzględniających narodziny naszego Pana.
„Przyjdzie dzień, w którym książę wieczności oświeci uradowaną ziemię i zgładzi zbrodnie ludzi. On wymierzy wszystkim sprawiedliwość. Święty Król, który żyje po wszystkie czasy, będzie spoczywał w łonie Królowej świata” – to słowa Sybilii Libijskiej. Kolejna- królowa ze Saby, wspominała do króla Salomona: „ziemia ta około Jerozolimy święta jest, gdyż na niej urodzi się Mesjasz…”
Wspomniane wyżej przepowiednie, oczywiście nie stanowią koronnego argumentu, ale mimo wszystko wliczają się w całą serię, potwierdzonych proroctw. Dlatego też nie warto wątpić i szukać większej ilości dowodów, na istnienie i życie Jezusa Chrystusa. Zdecydowanie łatwiej będzie przyjąć to jako fakt, i powierzyć Jemu swoje życie. Spełnione proroctwa są jednak niepodważalne, bowiem spisanie ich na setki lat przez narodzinami Mesjasza nie mogło być kwestią przypadku… Ani jednego, a tym bardziej wielu, które musiałyby mieć miejsce, aby wszystkie wydarzenia z Jerozolimy mogły zaistnieć. Suma argumentów, których nie wolno nam, jako ludzkości podważać. Tym bardziej, że skłaniają się ku nim, również osoby nie związane z religią chrześcijańską.
„Rzekł do niej Jezus: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” Odpowiedziała Mu {Marta}: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat”. (Ewangelia św. Jana 11, 25-27)
Koronny argument – ZMARTWYCHWSTANIE JEZUSA CHRYSTUSA!
Wśród wielu argumentów, które wysuwane są przez zwolenników i wierzących w Jezusa, niewątpliwie najważniejszym jest Jego Zmartwychwstanie. Jak podają Ewangelię, po swojej śmierci Chrystusa widziało ponad 500 osób, które nie były Apostołami. We współczesnych warunkach jakiekolwiek zdarzenie, posiadające taką ilość naocznych świadków uznane by było za wiarygodne, bez mrugnięcia okiem. Zadziwia zatem fakt, że pomimo licznych opisów i przekazów osób widzących Jezusa po Zmartwychwstaniu, zdarzenie to jest wciąż podważane przez sceptyków na całym świecie. Rozważając jego autentyczność nie można pominąć samoczynnie nasuwających się pytań…
Czy tak duża liczba osób (wraz z Apostołami na czele) mogłaby się mylić w przypadku tak niewiarygodnego i niecodziennego wydarzenia, jakim było Zmartwychwstanie? Co ważniejsze – powstanie z grobu osoby, stanowiącej zagrożenie dla tamtejszego ładu społecznego. Czy Ci, którzy Go ukrzyżowali a także specjalnie powołani żołnierze, do stwierdzenia zgonu mogliby, przy swoim doświadczeniu i szczególnej randze sprawy, pomylić się w tej sytuacji?
Czy kobiety, przychodzące na następny dzień mogłyby pomylić grób Jezusa? Czy mogłyby w końcu nie zauważyć braku Jego ciała? Dla przypomnienia warto tutaj dodać, iż w owych czasach karą za zejście ze służby czy niewypełnienie obowiązków żołnierskich była śmierć. Życie Chrystusa, a także Jego śmierć były na tyle ważnym wydarzeniem, że żaden z ówczesnych rzymian nie pozwoliłby na wykradzenie ciała. A tym bardziej na spanie podczas warty! Dodatkowo, za sprawą władz grób zapieczętowano od zewnątrz, co miało stanowić dodatkowe zabezpieczenie.
Alfred Palla, w swoim głośnym opracowaniu o tytule „Sekrety Biblii” napisał wszak: „sam kamień zastawiający wejście do grobowca był ponad tonowy i niemożliwy do odsunięcia przez jedną czy dwie osoby bez czynienia szumu. Dlatego też kobiety idące do grobu następnego dnia martwiły się, kto odsunie im ów ciężki kamień (Mateusz 13,3). Z kolei, ogromne zaskoczenie uczniów oraz emocje Magdaleny na widok pustego grobu ewidentnie wskazują na niewiedzę tychże osób, odnośnie tego co się faktycznie wtedy wydarzyło. Z drugiej strony, świadectwo o pustym grobie przekazane zostało przez kobiety, które to jako pierwsze stały się tego świadkami. W tamtych czasach słowo kobiet nie miało większego znaczenia. I choć utrudniało to wiarygodność samego świadectwa tego faktu, a zapisanego przez apostołów w Ewangelii w tamtym czasie, to jednak podano tą informacje zgodnie z prawdą. Po mimo tego utrudnienia, nadaje to tylko wiarygodności samej Ewangelii jako potwierdzenia autentycznego zapisu na podstawie faktycznych zajść, naocznych świadków i ich prawdziwych relacji)”.
Kolejnym dowodem jest historia prześladowcy chrześcijan – Szaweła z Tarsu, który mając niepowtarzalne szczęście ujrzenia Zmartwychwstałego Jezusa, nawrócił się i stał się Apostołem Pawłem. Miało to miejsce w drodze do Damaszku, w całkiem nieoczekiwanym momencie jego życia. Tym bardziej, iż jak podaje wiele źródeł człowiek ten bywał okrutny i czystą nienawiścią pałał do Chrześcijan. Czy zwykłe wydarzenie nakłoniłoby Faryzeusza, człowieka wykształconego, zaciekłego w walce z obcą religią do zmiany swojego stanowiska i poglądów? Czy nawet najlepsza mistyfikacja przemieniłaby niezwykle sceptyczną osobę w gorliwie wierzącego Apostoła? Gotowego oddać swoje życie za Jezusa? Nawet pod groźbą straszliwych tortur (którym, jak wiadomo poddawano chrześcijan w tamtych czasach). Św. Paweł to jedna z najważniejszych postaci wczesnego chrześcijaństwa. Zagorzały przeciwnik, okrutny człowiek, które za wszelką cenę starał się nie dopuścić do rozwoju i wzrostu wiary w ówczesnym świecie, sam nawrócił się na skutek spotkania Jezusa po Zmartwychwstaniu. Współcześni naukowcy potwierdzają, iż listy św. Pawła są jednymi z najstarszych tekstów chrześcijańskich, napisanych już na ok. 25 lat po śmierci Pana.
Niektórzy wśród nas potrzebują dowodów, naocznych wskazówek, potwierdzających obecność Boga i Jezusa. Podobnie mieli uczniowie, którzy w momencie śmierci Chrystusa, z paniki i strachu się pochowali. Oni nie byli wówczas gotowi na przyjęcie Pana… uwierzyli dopiero, gdy Go ujrzeli po Zmartwychwstaniu. My, jako ich potomkowie nie powinniśmy jednak wątpić. Historia pokazała, iż pewne wydarzenia miały miejsce jeden raz – lecz ich skutki pozostają widoczne do dziś. To, że uczniowie ukryli się w przerażeniu było związane z ich dezorientacją… faktem, że Mesjasz, ich Pan i Nauczyciel został potraktowany przez Rzymian z olbrzymią brutalnością. Że pomimo wielkiej mocy posiadanej przez Pana, dał on się zwykłym „śmiertelnikom” pobić i zabić w nieludzki sposób. Zwątpienie – to słowo jest kluczowe, bowiem bardzo często występuje i w naszych sercach. Musimy sobie jednak uświadomić, że to właśnie dzięki Jezusowi jesteśmy Dziećmi Bożymi i mamy szansę zostać Zbawieni. Uczniowie zaufali Panu bezgranicznie, postanowili iść za Nim, ale większość z nich potrzebowała argumentu- w postaci Pana stającego przed nimi.
Zmartwychwstanie jest więc niepodważalnym dowodem! Dowodem na istnienie Jezusa! Ludzie, którzy wcześniej wątpili, bali się o własne życie, po ujrzeniu Chrystusa zaufali Mu w 100%. Zaufali w misję, jaką otrzymał On od Boga. Zaufali Mu na tyle, że niemalże wszyscy (poza jednym wyjątkiem) z powodu swojej wiary zostali brutalnie zabici. Jak podają źródła, każdy z nich przez wiedzę i ogromną wiarę w Zmartwychwstanie dostąpił bólu i cierpienia prowadzących do zgonu. Jedynie Jan, choć był również torturowany, uniknął śmierci, zostając skazany na wygnanie.
Jak zginęli Ci, którzy postanowili kroczyć drogą za Panem?
Apostoł Mateusz był torturowany w Etiopii, gdzie w rezultacie po wielu cierpieniach zginął od ścięcia mieczem.
Z kolei Apostoł Marek został zabity w Rzymie. Jego ciało było rozrywane końmi po ulicach, aż do samego zgonu.
Apostoł Łukasz zginął szybko. Został powieszony w Grecji – powód- wiara chrześcijańska.
Prawdziwe katorgi przeżywał Apostoł Jan, będąc gotowanym żywcem w kotle z gorącym olejem. Po cudownym jego ocaleniu, został ostatecznie wygnany z Rzymu i uwięziony na wyspie Patmos.
Analogicznie do Jezusa zginął Apostoł Piotr. Został bowiem ukrzyżowany, ale ponieważ nie czuł się godnym, umierać, jak jego Pan, rzymianie powiesili go głową w dół.
Apostoł Filip, podobnie jak Piotr, został ukrzyżowany. Jego śmierć miała miejsce w 54 roku.
Św. Jakub Sprawiedliwy umierał długo. Po tym, jak strącono go z wysokości i przeżył upadek, bito go kijami i kamienowano.
Śmierć przez ścięcie czekała Apostoła Jakuba Większego, który był bratem Jana Ewangelisty.
Z kolei Natanael, czyli Św. Bartłomiej został ukrzyżowany a następnie ścięty. Pewne źródła podają również, że przed śmiercią był torturowany w okropny sposób – poprzez obdzieranie ze skóry.
Przykładem kolejnej męczeńskiej śmierci był zgon Apostoła Andrzeja. Został on najpierw długo biczowany przez siedmiu żołnierzy, by na końcu zginąć ukrzyżowanym w kształcie litery „X”. Jak wspominają różnorodne zapisy, do końca swoich chwil głosił prawdę i naukę o Jezusie.
Niespodziewana śmierć dosięgnęła Apostoła Tomasza, który został przebity lancą podczas wygłaszania swoich nauk w Indiach.
Zastępca za Judasza – Apostoł Maciej umarł podczas kamieniowania. Mimo wszystko dodatkowo ścięto mu głowę. Podobnie zresztą zginął św. Barnaba.
Rzymski Cesarz Neron wydał wyrok śmierci na Apostoła Pawła. Po długich torturach za wiarę i swoją religię, została odcięta mu głowa.
Oraz wielu innych uczniów Jezusa i Jego apostołów, w owym czasie i dalszym czasie ginących od tortur i potworną śmiercią tak jak i sam Jezus! Czy sądzisz, że te osoby przechodziły by takie tortury i śmierć męczeńską gdyby kłamały głosząc wiarę i oddając swoje życie za Jezusa?
Rozważać kwestii śmierci Jezusa po ukrzyżowaniu zbytnio tu nie będziemy, gdyż pytanie o to czy Chrystus umarł wpierw na krzyżu jest niedorzecznością ze strony pytającego. Ci, którzy choć trochę wiedzą z historii na czym faktycznie polegało ukrzyżowanie człowieka, tej najokrutniejszej w historii egzekucji, już takich pytań więcej nie zadają. Powiemy tylko, że przeżyć ukrzyżowanie było rzeczą wprost niemożliwą, a Jezusa dodatkowo jeszcze okropnie umęczono przed egzekucją. Również obowiązkiem przywódcy rzymskiej grupy odpowiedzialnej za egzekucję było dopilnowanie śmierci skazańca. To właśnie dlatego (w celu potwierdzenia śmierci) wprawiony w tym rzymski żolnierz na końcu przebił serce Jezusa włócznią, a z niego jak opisuje Ewangelista wypłynęła krew i woda (tzn. krew i osocze krwi). Jest to normalnym następstwem zadania rany w tej okolicy!
Także głębsze rozważanie pustego grobu Chrystusa mija się tu z celem, gdyż jest to fakt niekwestionowany historycznie oraz potwierdzony nawet przez nieprzychylnych Jezusowi oponentów. Na straży nie stał wówczas tylko jeden żołnierz, a dodatkowo ranga całego wydarzenia, jak i postać Chrystusa sprawiły, iż Jego grób był bardzo dokładnie pilnowany przez rzymskich strażników. Takie środki ostrożności wykluczały możliwość zabrania ciała przez osoby trzecie, jak również same władze, które nie chciały zaszkodzić swoim sprawom. Co ważniejsze, najwyżsi w mieście wysyłali specjalnych posłańców, zadaniem których było dyskredytowanie informacji o Zmartwychwstaniu. Oczywiście rzecz ta im się nie udała, jednak prób ośmieszenia Jezusa i pokazania Go w najbardziej fikcyjny i błahy sposób, były przeprowadzane nie raz…
Chrystus nie był sam… Obok Niego pojawiali się uczniowie – osoby głęboko wierzące w słowa i czyny Jezusa. Kim byli? Przede wszystkim Apostołowie wybrali Boga i Syna Bożego, bowiem tak podpowiadało im serce. Nie szukali rozgłosu ani pieniędzy, wyzbyli się swoich majątków, aby podążać jedną ścieżką z Panem. Ich bezinteresowność była prawdziwa i autentyczna. Nauczali wspólnie o pokorze, miłości do bliźniego i tym wszystkim, co jest podstawą wiary chrześcijańskiej. Ich zamiarem było relacjonowanie prawdy, tego, co faktycznie miało miejsce… Byli świadkami, nauczycielami, którzy podążali wybraną ścieżką… Sw. Apostoł Paweł mówił: „W trudach bez liczby, w więzieniach zbyt często, chłostach ponad miarę, w niebezpieczeństwie śmierci częstokroć. Od Żydów otrzymałem pięć razy po czterdzieści plag bez jednej. Trzykrotnie byłem smagany rózgami, raz byłem kamienowany, trzy razy przeżyłem rozbicie się okrętu, dniem i nocą byłem na głębi morskiej. W podróżach częstych, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od rozbójników, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach wśród fałszywych braci. W pracy i mozole, w częstym niespaniu, w głodzie i pragnieniu, w postach częstych, w zimnie i nagości”.
Ścięcie głowy świętego Pawła za wiarę w Jezusa i nauczanie tej wiary
Nikt o zdrowych zmysłach, w imię mistyfikacji czy jakiegokolwiek oszustwa nie oddałoby swojego życia… Nikt nie dałby rady znosić tyle upokorzeń i tortur, aż do całkowitego zgonu. Świadectwa w postaci wszystkich Apostołów są prawdziwymi dowodami, na istotę obecności Jezusa Chrystusa. Choć współcześnie, nie jesteśmy narażeni na śmierć, wielokrotnie boimy się przyznać do wiary. Nasze chrześcijaństwo skrzętnie ukrywamy, obawiając się reakcji środowiska i najbliższych osób. Niepotrzebnie. Powinniśmy bowiem odnaleźć w sobie taką odwagę, by otwarcie mówić o swoich poglądach, by z pełną świadomością i radością przyznawać się do Boga Ojca.
To równocześnie jeden z pierwszych tekstów, dotyczących Zmartwychwstania, opisujący je w tych słowach: „Przypominam, bracia, Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i w której też trwacie. Przez nią również będziecie zbawieni, jeżeli ją zachowacie tak, jak wam rozkazałem… Chyba żebyście uwierzyli na próżno. Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł – zgodnie z Pismem – za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu, już po wszystkich, ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży. Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich, nie ja, co prawda, lecz łaska Boża ze mną. Tak więc czy to ja, czy inni, tak nauczamy i tak wyście uwierzyli.” (1 List do Koryntian 15, 1-11)
W tym miejscu, nie należy również zapominać słów Dr Warwick’a Montgomery, pozwalających na ułożenie w głowie ewentualnych wątpliwości i wyzbycie się ich ostatecznie. „W 56 roku n.e. apostoł Paweł pisał, że ponad 500 ludzi widziało Zmartwychwstałego Jezusa i że większość z nich wciąż jeszcze żyła (1 Koryntian 15:6 ff.). To przekracza granice wiarygodności, iż wcześni Chrześcijanie mogliby wytworzyć taką historyjkę i następnie nauczać jej pomiędzy tymi, którzy z łatwością mogli to obalić przedstawiając im ciało Jezusa.”
W jaki sposób zatem najlepiej podsumować powyższe rozważania? Niech każdy z nas zastanowi się nad tym, w co tak naprawdę wierzy. Nie można bowiem bagatelizować dowodów, potwierdzanych przez najlepszych naukowców na całym świecie (przeczytaj inne dowody przedstawione na tej stronie internetowej). Nawet jeśli Jezus miałby być postacią fikcyjną, dobrze jest się zastanowić, z jakiego powodu tak wielu ludzi za Nim poszło? Żydzi są specyficznym narodem, żyjącym w poszanowaniu własnych tradycji i religii. Czy udało by się przekonać tak wielu z nich do mistyfikacji? Czy zechcieliby pójść za Kimś, kto tak naprawdę byłby tylko marionetką? To oni uznali, iż Jezus żył i nauczał dzięki możliwościom danym od Boga. Zaufali Mu w zupełności.
Dodatkowo zastanów się czy gdyby religia chrześcijańska była wymyślona dla pieniędzy czy nie powinna być pozbawiona zakazów i być bardziej nastawiona na uciechy ludzkie? Zauważ że tak nie jest a świadczy o tym choćby dziesięć przykazań i przykazanie „nie będziesz cudzołożył”. Kościół Katolicki stoi na straży zasad wiary i nie pozwala na ich złagodzenie.
Wiele spośród ważnych źródeł podaje, że kilkutysięczny tłum Żydów bez zastanowienia przyjął nową wiarę, uwierzył i bez słowa poszedł za Chrystusem. Należy także dodać, iż w tamtych czasach uznanie, czy nazwanie kogoś Bogiem było największym bluźnierstwem. A mimo wszystko, tak wiele osób zdecydowało przyjąć nieznaną dotąd religię i narazić tym samym siebie na szykany czy potworne prześladowania, a nawet śmierć.
Okoliczności męczeństwa, tortur i śmierci 12 apstołów Chrystusa za wiarę
Żadna nowina, pogłoska czy też informacja nie mogłaby rozprzestrzenić się tak szybko , gdyby nie była prawdą. Tylko niezwykle ważne wydarzenia czy słowa, mogły dotrzeć do najdalszych zakątków świata i stać się czymś ważnym (a do tego pozostać prawdziwym aż do dzisiejszych czasów).
Św. Paweł pisał: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara”. Daremne jest wszystko, gdyż życie bez Jezusa jest przepełnione pustką. Nie ma Istoty, która wysłucha w potrzebie, czuwa w każdym momencie życia a w rezultacie pozwala na spotkanie z samym Bogiem. Jak widać powyżej, człowiek niezwykle negatywnie nastawiony do religii, sam przekonał się na samym sobie, jak wielką moc posiadał Chrystus. Ta moc, objawia się do dziś, pod postacią wielu nawróceń i świadectw, dawanych przez największych sceptyków na świecie. Szymon Piotr dodaje bowiem: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale {nauczaliśmy} jako naoczni świadkowie Jego wielkości.” To nie ludzka wyobraźnia ani nawet podświadomość, to przekazywanie prawdy, informacji o realnych wydarzeniach, które mogą potwierdzić inni ludzie. Nie ma w tym bowiem ludzkiej pychy, Apostołowie nie czerpią żadnych korzyści materialnych z tego, że prowadzą innych do Boga. Robią to z miłości do Syna Bożego Jezusa.
Ci wszyscy, którzy otwarcie wątpią, bądź nie chcą przyjąć wiary do siebie, zostali również wymienieni w Ewangelii: „Dlatego nie mogli uwierzyć, ponieważ znów rzekł [prorok] Izajasz: Zaślepił ich oczy i twardym uczynił ich serce, żeby nie widzieli oczami oraz nie poznali sercem i nie nawrócili się, ażebym ich uzdrowił.” (Ewangelia św. Jana 12, 39-40) I dalej: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu”. (Ewangelia św. Jana 3 , 19-21).
Bóg jest światłem. Powyższe słowa można analogicznie porównać do człowieka spędzającego dużo czasu w ciemnym pomieszczeniu, wychodzącego na pełne słońce. Odruchowe zasłonięcie oczy jest tu porównywane do zasłaniania duszy, odwracania się od Jezusa, który przecież dał siebie poznać możliwie najlepiej. Jak mówi Ewangelia, Chrystus był osobą, której sprzeciwiali się i będą to robić nadal. Materiał dowodowy na Jego istnienie to niepodważalne argumenty… Niepodważalne ze względu nie tylko na wiarę, ale i naukę.
Jak wspominał w swoich zapiskach, słynny na całym świecie prawnik, Lionel Luckhoo: „ Poświęciłem więcej niż 43 lata swojego życia w pracy jako prawnik, adwokat i obrońca na rozprawach sądowych, ukazując się w wielu zakątkach świata i wciąż jeszcze pracuję w tym kierunku. Miałem to szczęście, iż osiągnąłem wiele zwycięstw w procesach karnych i oświadczam jednoznacznie, iż świadectwo na Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest tak przytłaczające, że wymusza ono zaakceptowanie tego faktu na podstawie dowodów, które absolutnie nie pozostawiają miejsca na wątpliwości”.
Przestudiował on wszystkie fakty, i jako zatwardziały ateista doszedł do takich, a nie innych wniosków i uwierzył. Pokonujmy zatem swoje codzienne trudności, walczmy z własnymi ograniczeniami, bądźmy jak Apostołowie, którzy uwierzyli… Uwierzmy i my…
Plotka ma to do siebie, że rozsiewana jest lotem błyskawicy, niekiedy częściej od sprawdzonych informacji. Nie ma się zatem czemu dziwić, że pogłoski dotyczące życia i codziennego funkcjonowania Jezusa oplatają cały świat bez konkretów i sprawdzania ich realności. Tak było także w roku 2012, kiedy to na Międzynarodowym Kongresie Badań Koptyjskich, pojawiła się teza, iż Pan Jezus był… żonaty!
Tą nieprawdopodobną dla chrześcijan tezę ogłosiła profesor Karen King, wykładowca z Uniwersytetu Harvarda w USA. Co ciekawsze, powodem tak dużego zamieszania na całym świecie, nie tylko dla wierzących, ale przede wszystkim ateistów podważających słowa Pisma Świętego, jest kawałeczek koptyjskiego materiału, pochodzący najprawdopodobniej z IV wieku naszej ery. To właśnie na nim, widnieje napis, odczytany w słowach „moja żona”. I to w zasadzie tyle. Tyle, a niektórzy, chcieliby powiedzieć- aż tyle. Ów ważny skrawek materiału, został przekazany pani profesor przez tajemniczego handlarza, który nie szukając rozgłosu, nie chciał ujawniać swoich danych. Dziennikarze, niemalże wszystkich czasopism i dzienników prześcigali się w wymyślaniu kolejnych chwytliwych haseł. Niektóre tytuły podawały nawet dwa nazwiska, jako niepodważalne autorytety potwierdzające autentyczność. Czy aby tak było na pewno? Czy cała historia, zaczerpnięta niemalże z „Kodu Leonarda da Vinci” nie wydaje się nieco dziwna? Czy nie brakuje w niej w końcu realnych, faktycznych elementów? Poniżej kilka informacji, które ewidentnie podważają rzekomą autentyczność materiału z IV wieku naszej ery.
Niby nic… a jednak.
Choć informacja o znalezisku szybko opłynęła cały świat, niektóre jej części zostały ogłoszone mimochodem, zupełnie po cichu, aby nikt, nie przywiązał do nich szczególnej uwagi. Należały do tego zbioru także opinie wielu uznanych autorytetów, z zakresu odmiennych dziedzin, którzy zgodnie wyrazili swoje wątpliwości, a w niektórych przypadkach, otwarcie zaprzeczyli autentyczności. Byli to między innymi:
Profesor Koptologii (Uniwersytet w Muenster), Stephen Emmel
Specjalista zajmujący się papirusami (Uniwersytet w Hamburgu), Alin Suciu
Uznany Koptyjski lingwista i zastępca dyrektora projektu w Bibliotece Koptyjskiej (Uniwersytet Laval w Quebecu), Wolf-Peter Funk
Profesor- archeolog (Uniwersytet w Suffolk), David Gill
Profesor Religioznawstwa (Uniwersytet Princeton), Anne Marie Luijendijk
Profesor nauk dot. Nowego Testamentu, (Seminarium Teologiczne, Dallas w USA), Darrell Bock
Profesor i ksiądz Baptystów (Tennessee w USA), Jim West
Profesor – Religioznawstwa (Polska), Maria Libiszowska-Żółtowska
Kś. Profesor Waldemar Chrostowski w Polsce,
Profesor, specjalista koptologii, (Uniwersytet La Sapienza w Rzymie)
Alberto Camplani, Profesor – i ekspert na kierunku badań dot. Nowego Testamentu (Uniwersytet w Durham), Francis Watson.
Wiele spośród powyżej zaprezentowanych nazwisk jednoznacznie stwierdziło brak autentyczności materiału, pokazanego światu w 2012 roku. Największym sceptykiem, jednoznacznie zaprzeczającym prawdziwości rękopisu był Francis Watson. To zastanawiające, że taka informacja jest przekazywana w sposób cichy, właściwie tak, jakby była mało znacząca, niemalże fikcyjna.
Handlarz, którzy nie ujawnia danych…
Kolejnym pytaniem nasuwającym się w tej całej historii jest to, odnoszące się do anonimowości rzekomego handlarza, który miał dostarczyć „autentyczny” materiał profesor Karen King. Dlatego tak bardzo dbał o zachowanie swojej anonimowości? Co nim kierowało, że zamiast popularności i uznania, wolał pozostać w cieniu? Skoro jego intencje miały być czyste i dotyczyć wyłącznie naukowego odkrycia, dlatego tak wiele pytań w tym zakresie, pozostaje bez odpowiedzi? Pewnie nigdy nie dowiemy się, kim był rzekomy dostawca skrawka materiału, który kilka lat temu przewrócił wszystko do góry do nogami, i w jednej chwili stał się atutem w rękach ateistów. Na krótko jednak.
Autentyczność pozyskanego materiału…
Co przemawia zdecydowanie na niekorzyść odkrycia? Ano fakt pozyskania danego materiału, który rzekomo pochodzi z IV wieku naszej ery rzekomo… Większość cennych znalezisk zostaje odkrytych w badaniach archeologicznych, a ten fragment został zauważony na rynku akwarycznym. I choć trzeba przyznać, że czasem zdarza się znaleźć prawdziwy skarb , jednak w większości przypadków są to tylko ładnie wykonane podróby, nastawione wyłącznie na handel i duży zysk. To niekoniecznie najlepsze źródło uzyskiwania czy odnajdowania tak cennych przedmiotów, które mogłyby pochodzić z pierwszych wieków naszej ery.
Jeśli jednak jest prawdziwy…
Zakładając jednak prawdziwość materiału to nie wolno zapominać o ważnej rzeczy. Określenie „moja żona” może bowiem odnosić się do wielu różnych osób bądź stanowić metaforę. Niektórzy ze zwolenników tego papieru podkreślają, że jest to niewielki, fragment tekstu homilijnego czy też ceremonii. Tak więc interpretacja tekstu na podstawie dosłownie dwóch wyrazów, jest nieporozumieniem. Przenośnia literacka może być czymś zupełnie innym. Ten argument więc też jest niewiarygodny i w oczach racjonalnego, obiektywnego obserwatora nie powinien stanowić jakiejkolwiek wartości.
Obrzędy zaślubinowe.
Jak mówią stare zapisy gnostyczne (a na takie wskazuje opisywany skrawek materiału), istniało pięć różnych obrzędów, wśród których były tak zwane „zaślubiny wieczerzy”, odnoszące się bezpośrednio do Eucharystii chleba i wina. Samym zaś oblubieńcem, bądź oblubienicą, zwykle nazywano osoby, które postępowały w nauce. Należy tu również przypomnieć, iż sam Pan Jezus wspomina w Ewangelii o własnych zaślubinach z Kościołem. To właśnie jego uczestnicy( a więc słuchacze, zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej) należeli do niego.
Kolejny argument to….?
Aby właściwie, obiektywnie ocenić realność skrawka materiału z napisem „Moja żona”, należy również uwzględnić, że w tamtych czasach imiona takie jak Jezus, Maryja czy też Magdalena były dość popularne w tamtym rejonie. Ciężko zatem jednoznacznie stwierdzić, że ewentualne osoby z całym przekonaniem można zaliczyć właśnie do tych najważniejszych dla chrześcijan.
Jak to więc jest z tą żoną Jezusa?
Wysuwanie tezy o żonie Jezusa jest zbyt daleko idącym wnioskiem. Naukowcy wielu dziedzin (Ci, którzy wątpią w autentyczność materiału) zgodnie sugerują, aby nie podejmować zbyt pochopnych decyzji. Nie można bowiem jednoznacznie stwierdzić, iż historyczny Jezus miał żonę – nawet jeśli materiał jest autentyczny. Ekspert z dziedziny opracowań gnostyckich, Luigi Moralni stanowczo potwierdza, iż teksty tego rodzaju: „nie stanowią zbiorów faktycznej biografii z życia Jezusa Chrystusa, lecz generalnie są wyrazem rozważania i myślenia niektórych późniejszych Chrześcijan o tym, czego On sam nauczał.” Tym samym więc nie można traktować takich przekazów, jak coś autentycznego. Nie tylko dlatego, że nie znamy autora tych słów, ale przede wszystkim dlatego, że nie był on naocznym świadkiem, co ma miejsce w przypadku Pisma Świętego. Nie da się bowiem porównać ewentualnych przypuszczeń czy wyobrażeń na jakiś temat, z naocznymi relacjami, które są jedynie obserwacją rzeczywistości.
No i najważniejsze…
Choć często są wspominane, tak naprawdę niewiele osób zdaje sobie sprawę, że teksty gnostyczne, nie są uznawane za natchnione (w przeciwieństwie do tych z II czy też późniejszych wieków naszej ery), w żadnym wypadku nie dowodzą istnienia żony Jezusa Chrystusa. „Ewangelia Tomasza”, „Ewangelia Piotra”, „Dialog Zbawcy” czy też „Ewangelia Filipa” wskazują jedynie na ogromną miłość, okazywaną przez Pana swoim uczniom. I co najważniejsze, to właśnie tam pojawiają się również kobiety, pomimo, iż w czasach antycznych nie dopuszczano ich do spraw religijnych. Być może właśnie obecność Magdaleny, w towarzystwie Jezusa tak bardzo zadziwiała ówczesnych kronikarzy oraz mieszkańców Jeruzalem. Przykrym jest jednak fakt, że to właśnie na tej podstawie, próbuje się dorobić historię do życia Jezusa.
Rozpatrując jednak zjawisko posiadania żony, należy zaznaczyć, że wiara tego nie zabrania. Sakrament małżeństwa należy do tych świętych, a w ówczesnych czasach nauczyciele czy też rabini byli żonaci. Byli również i tacy, którzy poświęcali się Bogu bez słowa, żyjąc w celibacie – i ci, także byli bardzo szanowani w tamtych czasach. Każdy z nich, jeśli szczerze wierzył był blisko Boga, bez względu na to, czy posiadał rodzinę, czy wybrał odosobnienie i celibat.
Kś. dr. Mark D. Roberts, wspominał kiedyś, że próba wmówienia ludziom, że Jezus miał żonę ma jeden, podstawowy cel… chce przedstawić Syna Bożego jako zwykłego śmiertelnika. Jest to dość dziwne, bowiem wszystkie źródła naocznych świadków wspominają o wielu członkach rodziny Jezusa, jednak o żonie wciąż milczą… Przypadek? Przecież gdyby ona istniała realnie, ktoś z najbliższego otoczenia musiałby choć w niewielkim stopniu o tym wspomnieć. Jak podkreślają eksperci, istnieje bardzo obszerny materiał dowodowy, pozwalający na oczywiste stwierdzenie boskości Jezusa, niż fakt, że był on żonatym mężczyzną.
Drugą stroną medalu jest oczywiście obecność wszechobecnych fałszerzy i handlarzy, doszukujących się wyłącznie wysokich zysków, kosztem nawet nieprawdziwych relacji czy przedmiotów. Pozostaje więc jedno zasadnicze pytanie: kto stara się zmienić historycznego Jezusa, i z jakiego powodu? Czyż ludzkość dostała zbyt małą ilość dowodów na Jego boskość? Bez względu na wszystkie starania, powinniśmy wierzyć w to, co zapisane zostało w Piśmie Świętym. To najlepsze źródło prawdy o Bogu i Jego Synu- Jezusie Chrystusie. Nie starajmy się zatem wymyślać historii, nie wierzmy w każde, zasugerowane nam słowo. Ufajmy Bogu i to jemu powierzmy własne życie.
Jak często w obecnym świecie, zdarza nam się trafić na człowieka, który z niezwykłą precyzją i dokładnością, jest w stanie przewidzieć pewne wydarzenia w przyszłości? Ilu było takich, którzy chcieli pokazać światu „prawdę” i przepowiadali coś, co nie miało pokrycia w rzeczywistości? A jednak wiele lat temu żył pewien mężczyzna, który do dziś odgrywa istotną rolę w chrześcijańskiej religii. Nazywał się Daniel i był Prorokiem.
To On ponad 600 lat przed narodzinami Pana Jezusa, przewidział dokładny czas przyjścia na świat Mesjasza. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, proroctwo to zostało zapisane w Świętej Księdze Daniela – najprawdopodobniej co najmniej w trzecim wieku przed narodzinami Jezusa w Betlejem. Obecnie dokument, o którym mowa jest jednym z najlepiej udokumentowanych i najstarszych pism na świecie, znajdujących się w Starym Testamencie!
Kim właściwie był ów Daniel?
Niech wstępem do opisu jego postaci będą informacje zawarte w Wikipedii. Mówi ona, że Daniel: „..był wysoko urodzonym Żydem, wziętym w latach młodzieńczych – do niewoli w Babilonii.
Na dworze króla Nabuchodonozora II Daniel wraz z trzema przyjaciółmi – Szadrakiem, Meszakiem i Abed-Nego mieli zostać przyuczeni do służby. Daniel był zdecydowany zachować posłuszeństwo wobec Boga. Odmówił spożywania potraw królewskich, a mimo to spożywając proste posiłki, na jakie zezwalało prawo żydowskie, wyrósł na silnego młodzieńca. Bóg obdarzył Daniela wielką mądrością. Daniel dwa razy tłumaczył Nabuchodonozorowi II znaczenie dziwnych snów. Później objaśnił także następcy Nabuchodonozora – Baltazarowi znaczenie napisów na ścianie: królestwo miało wkrótce upaść. Tej samej nocy Baltazar został zabity i Persowie zdobyli Babilon. Persowie uczynili Daniela ważnym urzędnikiem, lecz inni zazdrościli mu władzy i spiskowali przeciwko niemu. Przez fałszywe oskarżenia Daniel został wrzucony do jaskini lwów, lecz Bóg uratował mu życie. Daniel zapisał także kilka proroczych snów, w których Bóg wyjawiał mu swe plany na przyszłość. Patrz Księga Daniela w Biblii”.
Księga Daniela w dosyć szczegółowy sposób opisuje zarówno przyjście na świat Mesjasza, jak i jego losy na Ziemi. Wszystko, co zostało zapisane poniżej sprawdziło się w najmniejszej kwestii:
„Ustalono siedemdziesiąt tygodni nad twoim narodem i twoim
świętym miastem, by położyć kres nieprawości, grzech obłożyć
pieczęcią i odpokutować występek, a wprowadzić wieczną
sprawiedliwość, przypieczętować widzenie i proroka i namaścić to, co
najświętsze.
25. Ty zaś wiedz i rozumiej: Od chwili, kiedy wypowiedziano słowo, że
nastąpi powrót i zostanie odbudowana Jerozolima, do Władcy-
Pomazańca – siedem tygodni i sześćdziesiąt dwa tygodnie; zostaną
odbudowane dziedziniec i wał, w czasach jednak pełnych ucisku.
26. A po sześćdziesięciu dwóch tygodniach Pomazaniec zostanie
zgładzony i nie będzie dla niego… Miasto zaś i świątynia zginie wraz z
wodzem, który nadejdzie. Koniec jego nastąpi wśród powodzi, i do
końca wojny potrwają zamierzone spustoszenia.
27. Utrwali on przymierze dla wielu przez jeden tydzień. A około
połowy tygodnia ustanie ofiara krwawa i ofiara z pokarmów. Na
skrzydle zaś świątyni będzie ohyda ziejąca pustką i przetrwa aż do
końca, do czasu ustalonego na spustoszenie.”
(Księga Daniela 9, 24-27)
Jak współcześni badacze interpretują ten zapis?
Przede wszystkim Daniel uzyskuje pewną wiedzę bezpośrednio od Boga. To On informuje, iż od momentu powrotu z wygnania i słów o odbudowie Jerozolimy, do śmierci Mesjasza minie łącznie aż 69 tygodni, bowiem 70 tydzień jest przeznaczony na koniec czasów ludzkości. To, co należy tu wyjaśnić to fakt, że ów tydzień nie był jednostką miary, jaka jest stosowana dziś. Nasze siedem dni, w Izraelu oznaczało 7 lat, przy czym w siódmym roku przyjmowano rok przeznaczając go na odpoczynek konkretnego obszaru ziemi (czyli rezygnując na ten czas z upraw). Te siedem lat występuje także w innych, antycznych pismach. Nazywane również „shabuim”, czyli właśnie tydzień.
Wcześniejszy cytat Daniela, który ,ma miejsce przed słowami zamieszczonymi powyżej mówi: „A od czasu, gdy zostanie zniesiona codzienna ofiara, zapanuje ohyda ziejąca pustką, upłynie tysiąc dwieście dziewięćdziesiąt dni„ . Porównując go z tekstem: „…od czasu zniesienia codziennej ofiary upłynie tysiąc dwieście dziewięćdziesiąt dni” można jasno stwierdzić, że oba fragmenty wspominają o tej samej długości czasu.
Aby jeszcze lepiej zobrazować czas, który obowiązywał w tamtym momencie i jest szczegółowo zapisany w proroctwach Daniela, warto dodać, że połowa tygodnia („Od kiedy ustanie krwawa ofiara”) wynosi właśnie 1290 dni, czyli cały tydzień to 2580 dni, co dzieląc przez ówczesną ilość dni (lata mierzone według starego, babilońskiego 360 dniowego kalendarza), czyli właśnie 360 dni, daje siedem lat.
Słowa Daniela mówią jasno, jaki czas musi upłynąć od wyjścia słowa o odbudowie Jerozolimy aż do przyjścia Mesjasza na świat. To 69 tygodni, które swobodnie można pomnożyć przez okres siedmiu lat, dzięki czemu otrzymany wynik wynosi 483 lata. Aby właściwie skorygować nieścisłości i uzyskać prawdziwą długość roku, w 45 roku p.n.e., na życzenie Juliusza Cezara p.n.e. wprowadzono słoneczny kalendarz Juliański. Dlaczego? Wikipedia odpowiada, że: „Powodem reformy kalendarza było to, że wcześniej stosowany księżycowy kalendarz rzymski rozregulował się, w wyniku czego w 46 p.n.e. kalendarzowy grudzień wypadał we wrześniu. Dlatego, żeby ponownie zsynchronizować kalendarz z porami roku, rok 46 p.n.e. wydłużono o 90 dni. Kalendarz juliański ustalał długość roku na 365 dni oraz jeden dzień dodatkowy, w latach przestępnych (co 4 lata). Średnia długość roku wynosiła 365,25 dnia.”. Na podstawie tych informacji można więc wyliczyć dokładny okres, wynikający z przepowiedni. Dzieląc ilość dni w cytacie Daniela, przez liczbę wynikającą z obliczeń wg kalendarza Juliańskiego, uzyskany wynik to okres 476 lat!
Analizując słowa Proroka Daniela nasuwa się kolejne pytanie: czym jest owe wyście słowa o odbudowie Jerozolimy, i czy faktycznie to realne wydarzenie? Otóż jak podają źródła historyczne taka sytuacja miała miejsce. Faktycznie wyszła ona z ust Artaksereksesa I, perskiego króla, który panował w latach 465 p.n.e – 424 p.n.e. W roku 20 jego panowania, na przełomie marca/ kwietnia, Artaksereks wydał specjalne rozporządzenie namiestnikowi królestwa Persji w Jerozolimie -Nehemiaszowi. Dokument upoważniał go do odbudowy Jerozolimy, a więc także odbudowę murów obronnych, mających stanowić ochronę Jerozolimy przed napastnikami. Nehemiasz dokonał nie tylko tego, ale poprzez wprowadzone przez siebie reformy stał się początkiem integracji i połączenia społeczności żydowskiej.
Słowa Nehamiasza mówią:
„1 I stało się miesiąca Nisan roku dwudziestego Artakserksesa króla, gdy było
wino przed nim, że wziąwszy wino, podałem je królowi, a nie bywałem
przedtem tak smutny przed nim.
2 I rzekł mi król: Czemuż twarz twoja tak smutna, gdyż nie chorujesz? Nic to
innego, jedno smutek serca. I zlękłem się nader bardzo.
3 I rzekłem do króla: Niech król na wieki żyje. Jakoż nie ma być smutna twarz
moja, gdyż miasto, dom grobów ojców moich, zburzono, a bramy jego ogniem
popalono?
4 Znowu rzekł do mnie król: Czegoż ty żądasz? A jam się modlił Bogu
niebieskiemu.
5 I rzekłem do króla: Zdaję się to za rzecz dobrą królowi, i jeżli ma łaskę sługa
twój przed obliczem twojem, proszę, abyś mię posłał do ziemi Judzkiej, do
miasta grobów ojców moich, abym je pobudował.
6 Nadto rzekł mi król (a królowa siedziała podle niego): Długoż będziesz na tej
drodze, i kiedy się wrócisz? I podobało się to królowi, i posłał mię, gdym mu
zamierzył pewny czas.
7 Zatemem rzekł do króla: Zdali się to za rzecz dobrą królowi, niech mi dadzą
listy do starostów za rzeką, aby mię przeprowadzili, ażbym przyszedł do ziemi
Judzkiej;
8 I list do Asafa, dozorcy lasów królewskich, aby mi dał drzewa na przykrycie
bram pałacu przy domu Bożym, i na mur miejski, i na dom, do którego
wnijdę. I dał mi król listy według ręki Boga mego łaskawej nade mną.”
(2 Nehamiasz 1-8)
Aby jednak mieć pełną jasność, warto także przedstawić źródła encyklopedyczne, a więc naukowe, potwierdzające słowa perskiego namiestnika. Jak podaje jedna z najpopularniejszych encyklopedii – Wikipedia: „ Nehemiasz powrócił do Jerozolimy w 445 r. przed Chrystusem. i był gubernatorem przez dwanaście lat, to jest do roku 433 przed Chrystusem. […] Ścisłe związki, jakie istnieją pomiędzy tą księgą a 1 i 2 Księgą kronik oraz Księgą Ezdrasza wskazują, że spisano ją około roku 400 przed Chrystusem, ale najważniejszą częścią księgi wydaje się być dziennik Nehemiasza.”
Rekonstrukcja Jerozolimy już za panowania Heroda
Najważniejsza dla większości, encyklopedia na świecie- Britanica podaje, iż:„Artaxerxes I (Artakseres I), był królem Imperium Rzymskiego od 465 p.n.e do roku 424 p.n.e.. Był synem Xerxes I (Kseresa I) i Amestris, córki Otanes”. Nie ma więc absolutnie żadnych podstaw aby nie wierzyć, że namiestnik Persji żył, a sama przepowiednia, dotycząca odbudowy Jerozolimy nie miała historycznego potwierdzenia w rzeczywistości.
Skoro już wiadomo kiedy zostało wydane rozporządzenie króla perskiego (445 r p.n.e.), jak również posiada się wiedzę dotyczącą wcześniej wyliczonej ilości lat według Daniela, które muszą upłynąć od tego momentu, aż do przyjścia na świat Mesjasza ( a więc 476 lat), można swobodnie obliczyć, w którym roku (według proroctwa) Pan miałby narodzić się królem. Rachunek jest prosty:
445 p.n.e. + 476 lat = 32 rok n.e.
Jak się uważa, rok 32 n.e. jest momentem przełomowym, kiedy to Jezus Chrystus oficjalnie wjeżdża na osiołku do Jerozolimy, jako król. Ma to oczywiście miejsce w Niedzielę Palmową.
Wikipedia informuje:
”Wjazd Jezusa do Jerozolimy opisali wszyscy Ewangeliści (Mt 21,1-11; Mk 11,1-11; Łk 19,29-40; J 12,12-19). Będąc w okolicy Betfage, Chrystus polecił swoim dwóm uczniom, by poszli do pobliskiej wsi i przyprowadzili znajdującego się tam osła (w Ewangelii św. Mateusza mowa jest o oślicy i osiołku). Na pytania, czemu to robią, Jezus kazał im odpowiedzieć: Pan go potrzebuje. Gdy to zrobili, Chrystus dosiadł osiołka i na nim wjechał do Jerozolimy. Lud wyszedł mu na spotkanie, słał pod nogi płaszcze i gałązki i wykrzykiwał: Hosanna!
Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie. Błogosławione królestwo ojca naszego Dawida, które przychodzi. Hosanna na wysokościach! Wydarzenie to miało być spełnieniem słów ze Starego Testamentu: Raduj się wielce, Córo Syjonu, wołaj radośnie, Córo Jeruzalem! Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy (prorok Zachariasz 9,9).”
W ten oto sposób, została wypełniona jedna z wielu przepowiedni Zachariasza, mających miejsce na wiele długich lat, przez przyjściem na świat Jezusa.
Wnioski?
Mogą być tylko jedne. Proroctwa Daniela są dokumentami niekwestionowanymi pod względem archeologicznym, historycznym i paleograficznym. To jedna z najbardziej wiarygodnych ksiąg Starego Testamentu. Umocnienie tych świadectw nastąpiło w 1947 roku, podczas odkryć w grotach Qumran nad Morzem Martwym, aż ośmiu starych rękopisów, stanowiących obecnie jedne z najważniejszych dokumentów dla wiary chrześcijańskiej.
Jak podaje „Baker’s Encyklopedia”, znaczna część z opisywanych powyżej znalezisk została oceniona na wiek paru setek lat przed 2 wiekiem p.n.e. Księgę Daniela cytował sam Pan Jezus. Z kolei już w trzecim wieku p.n.e. została ona przetłumaczona w obszerny sposób na grekę. Czy jest wiarygodna? Z pewnością tak, bowiem za jej autentycznością stoi cały szereg skrupulatnych badań naukowych, wykonywanych przez największe autorytety nauki na świecie: m.in. brytyjski archeolog J. G. Taylor, prof. R. Harrison, czy dr. Jiri Moskala.
Oczywiście zawsze znajdą się sceptycy, dla których słowa Daniela ewidentnie kłócą się z rozumem i logiką, ale czy sam Bóg jest do końca logiczny dla przeciętnego człowieka?
Co zatem wiemy odnośnie przepowiedni Daniela?
Mamy pewność, że istnieją potwierdzenia historyczne i Biblijne, na 360 dniowy (babiloński) i kalendarz, który używany był w tamtych czasach przez Żydów. Wiemy, że obecne są dowody na to, że okres 7 lat odnosi się do określenia jednego tygodnia. Możemy dotrzeć także do argumentów potwierdzających wydanie przez króla perskiego rozporządzenia dotyczącego odbudowy Jerozolimy. Co ważniejsze, według powszechnie znanego zapisu historycznego wszystkie inne przepowiednie Daniela spełniły się w 100%.
Pozostaje zatem jeszcze jedna kwestia – 70 tydzień całej przepowiedni, nawiązujący do czasów ostatecznych. To zapowiedź „ohydy spustoszenia”, jakiej dopuści się antychryst, dopóki na Ziemię nie powróci po raz kolejny Jezus Chrystus. Według badań przeprowadzanych przez znawców, okres ten dotyczy współczesności. Czy warto się bać i rozważać, w którym momencie może nadejść koniec świata? Nie ma to większego sensu, w końcu Pan powróci aby zbawić i wyzwolić nas ode złego. Nie mamy jednak pewności, kiedy dokładnie zdarzenia te będą miały miejsce. Możemy jednak przypuszczać, że również i ta przepowiednia Daniela, w którymś momencie stanie się rzeczywistością.
„Prawdopodobieństwo tego, iż przy zwykłych temperaturach makroskopiczna ilość molekuł zostaje zgromadzona dając początek wysoce zorganizowanym strukturom oraz skoordynowanym funkcjom charakteryzującym żywe organizmy jest absurdalnie małe. Idea spontanicznego pochodzenia życia w swej obecnej formie jest więc wysoce nieprawdopodobna, nawet na skalę miliardów lat, podczas których nastąpiła prebiotyczna ewolucja.”
Choć słowa uznanego chemika, laureata nagrody Nobla – Ilya Prigogine brzmią niezwykle poważnie, ich sens powinien być jasny dla każdego. Nie ma takiego zdarzenia, które mogłoby spowodować powstanie tak inteligętnego eko systemu z niczego, samoistnie. Żadna więc ewolucja czy teoria, nie może mieć miejsca, gdy mowa o powstaniu wszechświata.
„Wielki Wybuch” ( z ang. Big Bang ), choć zdobywa zwolenników na całym świecie, wciąż jest jedynie teorią naukową, której potwierdzenia szuka wielu ekspertów z różnych dziedzin. Prawdą jest jednak fakt, że ewolucja Wszechświata ( a więc wszystko, co stanowi jego część) bez udziału Stwórcy i inteligentnych działań jest ewidentnym zaprzeczeniem II Zasady Termodynamiki, obowiązującej w świecie nauki także pod nazwą Prawa Zachowania Entropii.
Samoczynny, nawet największy wybuch nie jest w stanie utworzyć ładu i porządku. Wręcz przeciwnie, każda taka energia powoduje większy chaos i rozbicie, nie tylko poszczególnych elementów, ale również całości, jako spójności. Zasada Entropii wspomina więc, że wszystkie systemy, pozostawione samym sobie, prędzej czy później ulegają znacznemu rozkładowi. Nie mogą więc tworzyć nowych organizmów czy struktur, tym bardziej o inteligentnej, złożonej budowie. Sugestia, jakoby Kosmos ewoluował jest myśleniem błędnym, nie podpartym żadnymi dowodami.
Zakładając zatem, iż wcześniej wspomniana teoria jest prawdziwa, ludzki język ( a nawet wszystkie jego formy, w zależności od regionu świata) byłyby prymitywne i proste w miarę cofania się w czasie. Oznaczałaby to bowiem, że na początku pojawiały się same dźwięki, jednosylabowe. Tym czasem znani i uznani lingwiści na całym globie potwierdzają, iż współczesne badania prastarych języków ewidentnie wskazują na ich skomplikowany i złożony charakter. Taka forma komunikacji nie mogłaby więc powstać z organizmów prymitywnych, skoro współcześni ludzie, wykształceni i światli, niekiedy długimi latami borykają się z ich rozszyfrowaniem.
Zapaleni zwolennicy Teorii Darwina (mówiącej o pochodzeniu człowieka od małp), nieustannie próbują dowieść, że takie myślenie jest opcją słuszną i niemalże jedyną. Tym czasem wystarczy bardziej zaawansowana matematyka, by także w takich argumentach znaleźć pewne luki. Zakładając bowiem, że każdy małpolud posiadał potomstwo w licznie 2,3 sztuk, a ostatnio odnalezione szkielety tych zwierząt, (od których bezpośrednio ponoć pochodzimy), mają w przybliżeniu 2,5 miliona lat, uwzględniając odpowiedni przyrost naturalny, oraz ewentualne kataklizmy, wojny itp., obecne zaludnienie ziemskie byłoby kilkukrotnie większe, niż teraz. Skoro jednak ludzi jest określona liczba, nie można wierzyć Teorii Darwina, gdyż zwykła matematyka ją jednoznacznie wyklucza. Więcej o matematycznym zaprzeczeniu teorii Darwina przeczytasz tutaj.
Jak widać zatem dzięki obliczeniom, można dojść do wniosku, iż nasza planeta nie jest chyba aż tak stara, jak podają teoretycy- darwiniści, a już w szczególności, biorąc pod uwagę wiek niezbędny do przeprowadzenia mutacji (efektem czego miałby powstać człowiek).
Czy nie należy zatem wierzyć w naukę?
Nauka jest niezbędnym elementem naszej ewolucji, bo to dzięki niej współczesne społeczeństwo znajduje się w takim, a nie innym miejscu. Nie należy jednak tłumaczyć nią wszystkich zjawisk i struktur, występujących we wszechświecie.
Biblia jasno mówi, że Bóg wezwał każdego człowieka po imieniu. W praktyce oznacza to tyle, iż każdy z nas jest niepowtarzalnym egzemplarzem, kimś wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju. Ludzie, w przeciwieństwie do zwierząt posiadają unikalne, niejako wizytówki siebie samych, w postaci odcisków palców, czy indywidualnej twarzy. Ponadto każdy człowiek posiada własną osobowość, czy też charakterystyczny głos.
Gdyby więc iść tokiem myślenia Darwina, bądź też jego zwolenników, populacja ludzka przypominałaby bardziej zwierzęta, pozbawione indywidualnych cech. Mowa tu na przykład o:
– podobieństwie twarzy, które spotykane jest niemalże we wszystkich gatunkach,
– nie posiadaniu odcisków palców, na podstawie których wielokrotnie identyfikuje się ofiary wypadków,
– co najważniejsze, jakby ludzie pochodzili od małp, nie istniałby na świecie taki ogromny wachlarz osobowości, a zaledwie tylko kilka, podstawowych i najbardziej charakterystycznych cech charakteru. Przecież zwierzęta nie mają intelektualnych zdolności, takich które wyróżniają naszą ludzką rasę… mowa tu o odróżnianiu dobra i zła, moralności, wyrzutach sumienia i innych zdolnościach, pozwalających górować nam na innymi gatunkami. ( zdjęcie Odcisk palca).
“Brak pośrednich form przejściowych w wykopaliskach nieustannie sprawia problem ewolucjonistom”dr Stephen J. Gould, paleontolog z Uniwersytetu Harvarda w Bostonie.
Brakujące łańcuchy form przejściowych jako zaprzeczenie ewolucji
Wykopaliska Od wielu lat ewolucjoniści starają się znaleźć dowody na istnienie ewolucji chemicznej w różnego rodzaju wykopaliskach paleontologicznych. Przemierzają oni wciąż kolejne warstwy geologiczne, jednak bez większych efektów.
Efektów takich brak, ponieważ zwyczajnie brak jest oczywistych form przejściowych – z organizmów niższych do wyższych (złożonych). Innymi słowy w uproszczeniu np. od form prostych, jaką są np. ryby do lądowych form, takich jak słonie. Albo też np. od szympansa do człowieka. To są olbrzymie dziury, brakujące ogniwa w teorii ewolucji.
Aby potwierdzić, że formy przejściowe organizmów są faktem, musielibyśmy odkrywać w pokładach geologicznych ich niezliczone ilości. Co jednak znajdujemy? Są to zawsze znane nam już organizmy w pełni wykształcone pod względem anatomiczny. Wprawdzie odkryto kilka organizmów, które próbowano promować jako formy przejściowe (np. tiktaalik), jednak zawsze okazywały się one po prostu pełnoprawnym organizmem, rybą z gromady mięśniopłetwych, które wyginęły.
Tiktaalik
“Pomimo tego, że zapis kopalny jest uważany za podstawowy dowód ewolucji, to mimo to nie ukazuje żadnego pełnego łańcucha organizmów, od prostych do złożonych form” prof. dr Larry Vardiman – astrofizyk.
Ponadto formy, które już zostały odnalezione, zwykle okazują się pochodzić z epoki kambryjskiej, podczas której zaszła tzw. eksplozja kambryjska, czyli nagły wzrost ilości nowych gatunków, które pojawiły się na Ziemi. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu pojawiły się nagle w tym jednym, wczesnym okresie Kambru.
Poszukiwacze zauważają nagłe pojawienie się w warstwach geologicznych olbrzymiej ilości różnorodnych form skamielin reprezentujących formy organizmów wielokomórkowych.
Gdybyśmy chcieli przedstawić na tarczy zegara długość okresu kambryjskiego, to przy założeniu, że 12 godzin odpowiada całemu dotychczasowemu istnieniu Ziemi, to okres kambryjski trwał zaledwie 1 minutę. To wszystko wydarzyło się nagle, jak stwierdzają zgodnie paleontolodzy.
Czy to nie zastanawiające, że w tamtej epoce życie pojawiło się tak znienacka?
“Eksplozja gatunków w epoce kambryjskiej nie jest tylko problemem pojawiania się w tym samym punkcie kolumny geologicznej takiej ilości typów zwierząt. To również w znacznej mierze brak przodków, którzy mogliby zaświadczyć o ich ewolucji.” dr Ariel Roth, zoolog
Neodarwinizm jednak ma wytrwałych zwolenników, którzy wciąż kopią i doszukują się licznych pseudo argumentów na poparcie swoich teorii.
Pracownia paleontologów
Obecnie popularny jest argument, że nie istnieją żadne znaczne, wcześniejsze formy przejściowe, gdyż we wcześniejszych okresach nie wykształciły się u organizmów formy wapienno-szkieletowe, tym samym nie mogły się zachować ślady. Jednak odnalezienie pozostałości fauny ediakarańskiej nie przeszkadza nikomu w w tym wytłumaczeniu.
Przypomina to sytuację, gdy znajomy, który kupił sobie nowe, wspaniałe, sportowe auto zaprasza ciebie i swoich znajomych na testową jazdę. Podczas niej okazuje się jednak, że silnik wydaje podejrzane odgłosy, jednak gdy zwracasz właścicielowi na to uwagę ten mówi, że to tylko wiatr wydaje takie odgłosy pod maską. W dodatku dla uwiarygodnienia swojej teorii mruga do swoich pozostałych kolegów, a ci ochoczo przytakują mu.
Nie da się inaczej przekonać takiej osoby do swoich racji, jak cierpliwie poczekać, aż silnik zwyczajnie się zepsuje.
“Stwierdziłem ostatnio, iż darwinizm nie jest teorią naukową możliwą do udowodnienia, lecz raczej metafizycznym programem naukowym.” – dr Karl Popper, filozof nauki XX wieku.
“90% stwierdzeń ewolucjonistów jest nonsensem bez poparcia w obserwacjach i faktach. W muzeach pełno jest dowodów przeczących ich teoriom. W całym tym muzeum (tu: British Museum) nie ma najmniejszego dowodu na istnienia form przejściowych gatunków.” – dr Robert Etheridge, paleontolog.
Sam Karol Darwin tymi słowami sugerował, że jego teoria jest niedoskonała:
“Liczba form pośrednich, które istniały niegdyś, powinna być bardzo wielka. Wobec tego czemu każda warstwa geologiczna i formacja nie są wypełnione nimi? Geolodzy z pewnością nie odkryją dokładnych przejściowych form w łańcuchach organicznych. To może się stać najpoważniejszym i zarazem najbardziej oczywistym argumentem przeciwko teorii ewolucji” – Karol Darwin “O powstawaniu gatunków”.
Jeżeli więc istnieją jakiekolwiek formy przejściowe gatunków, które powinny się pojawiać od początków powstania życia, to dlaczego jeszcze nie zostały odkryte? Oficjalnie nauka głosi, że to tylko “wiatr wydaje dźwięki pod maską”.
Ostatnim, z wymienionych tu niepodważalnych argumentów, które kłócą się z ewolucją chemiczną, niech będzie wynik badań naukowców ze Stanów Zjednoczonych. W Kalifornii odkryli oni w ludzkim mózgu specjalną przestrzeń, odpowiedzialną za doznania religijne (duchowe). Gdyby więc człowiek, podobnie jak cały świat, był kwestią przypadku, skąd wzięła by się ta szczelina… Czy można zatem mówić, o tak dużym zbiegu okoliczności? Odpowiedź nasuwa się sama. Zanim więc podejmiemy konkretne wnioski i przychylimy się do którejś, z naukowych opinii, przeanalizujmy obiektywnie wszystkie argumenty. Wówczas nie będziemy wątpić, a wszelkie niejasności zostaną rozwiane. Z korzyścią dla nas. Wszystkich. Tutaj możesz przeczytać więcej na temat ewolucji i setkach profesorów którzy jej zaprzeczają.
Od wieków Bóg objawia się w sposób niejednoznaczny. Daje dowody swojego istnienia, jednak nie należą one do oczywistych i prostych w odbiorze. Dlaczego? Wielokrotnie zastanawiamy się, po co Bóg bawi się z nami w chowanego? Przecież łatwiej objawić się wszystkim niedowiarkom i pokazać, jak wielką moc się posiada…
Po głębszej analizie można jednak stwierdzić, że to byłoby za proste. A Bóg nie jest prosty. Cała Jego siła tkwi w tajemniczości. Jak powiedział niegdyś Papież Jan Paweł II: „ On jest Tym, kim jest, czyli niestworzoną Absolutną Tajemnicą. Gdyby nie był Tajemnicą, nie potrzeba by było Objawienia. Ściślej mówiąc – samo-objawienia się Boga. Gdyby człowiek mógł swoim rozumem stworzonym i ograniczonym do wymiaru własnej podmiotowości przekroczyć całą tę odległość, jaka dzieli stworzenie od Stwórcy – byt przygodny i niekonieczny, od Bytu Koniecznego.”
Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo. Dał nam rozum, abyśmy sami mogli podejmować ważne dla nas decyzje. On zdaje sobie sprawę, że błądzimy, wszak świat nie pozbawiony jest ludzkich pokus. Ale to właśnie one pozwalają nam odkryć Prawdę, kroczyć ścieżkami wytyczonymi przez Boga, rozmyślać, sprawdzać, wątpić- aby ostatecznie uwierzyć. Czy mamy prawo sądzić, że nasz Stwórca pomylił się, pokazując nam swoją tajemniczość? Czy bylibyśmy w stanie bardziej uwierzyć, gdyby wszystkie dowody na niebie i ziemi wskazywały jednoznacznie na Jego obecność? Wniosek nasuwa się sam…
To, co nieodkryte stanowi pewnego rodzaju tajemnicę. Ale to właśnie dzięki niej istnieje wiara. Gdyby każdy z nas mógł naocznie stać się świadkiem wielkich cudów, wiara nie byłaby potrzebna. Coś, co teraz wydaje się być czymś niedoścignionym, w innym przypadku byłoby oczywistością. Sytuacja przypomina nieco samą naukę. Jeśli jest coś odkryte, wówczas przyjmuje się to za pewnik, w który się nie wierzy – on po prostu jest. Czy Bóg nie straciłby w naszych oczach na swojej boskości, gdyby był Istotą oczywistą i prostą w swojej formie?
Wszystko sprowadza się jednak do „uczłowieczenia” Boga, które miało miejsce wraz z przyjściem na świat Jezusa Chrystusa. To On, przekonywał ludzi, że tkwi w Bogu, tak jak Bóg tkwi w Nim. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie stał się człowiekiem z krwi i kości w swoim Synu a później oddał życia w olbrzymich męczarniach za nas wszystkich. Dla wielu osób to właśnie jest najbardziej niezrozumiałą tajemnicą dotyczącą Boga. Skoro jest Istotą Wszechmocną, dlaczego doprowadził do śmierci Jezusa? Po co skazywał siebie w postaci Jezusa na niewyobrażalną mękę? Przecież nie musiał umierać, aby udowodnić ludzkości swoją obecność… Dotąd niewyobrażalny Bóg ujawnił się w postaci człowieka – Jezusa.
Jeszcze na dzień przed rozpoczęciem Męki Pańskiej, Apostołowie prosili Jezusa, by pokazał im Boga. Odpowiedź Pana była niezwykle wymowna i jednoznaczna:
„Odezwał się do Niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście. Rzekł do Niego Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. Odpowiedział mu Jezus: Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także
dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca.” (Ewangelia św. Jana: 14,1-12).
To, że Jezus nazywał Boga Ojcem zasiało zgorszenie wśród Żydów. W pewnym sensie człowiek już nie mógł tej bliskości wytrzymać i zaczęto protestować. Ten wielki protest nazywa się naprzód Synagogą, a potem Islamem. I jedni, i drudzy nie mogą przyjąć Boga, który jest tak bardzo ludzki. Protestują:„To nie przystoi Bogu”.
„Powinien pozostać absolutnie transcendentny, powinien pozostać czystym Majestatem– owszem, Majestatem pełnym miłosierdzia, ale nie aż tak, żeby sam płacił za winy swojego stworzenia, za jego grzech”.
W pewnym sensie słusznie więc można mówić, że Bóg za bardzo się odsłonił człowiekowi w tym, co jest najbardziej Boskie. I nie zważał na to, że to odsłonięcie się przesłoni Go poniekąd w oczach człowieka, bo człowiek nie jest zdolny znieść nadmiaru Tajemnicy. Nie chce, ażeby ona tak bardzo go ogarniała i przytłaczała. Owszem wie, że Bóg jest tym, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy (Dz 17,28), ale dlaczego ma to być potwierdzone przez Jego śmierć i zmartwychwstanie? A jednak św. Paweł pisze: Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara (1 Kor 15,14)” .
Rozpatrując sens wiary chrześcijańskiej oraz jej poszczególne elementy, należy rozpocząć od Istoty, od której wszystko się zaczęło. Bóg, jako Ktoś Wszechwiedzący stanowi bowiem fundament całej religii. To On, według Pisma Świętego stworzył świat, dając życie wielu gatunkom roślin i zwierząt. On też powołał do życia człowieka, istotę panującą nad innymi, współczesnymi organizmami. Bóg postać, w którą swoją wiarę deklarują miliony osób. W poniższym artykule postaramy się wyjaśnić kim jest Bóg.
Zanim przeczytasz dalszy fragment myślę, że warto przeczytać
co Bóg mówi sam o Sobie podczas Objawienia z 1932 roku.
Apokalipsa Świętego Jana podaje, iż Bóg jest Alfą i Omegą, Pierwszym i Ostatnim, Początkiem i Końcem. Te kilka słów doskonale definiuje naszego Stwórcę i pozwala na szersze rozpatrywanie Jego obecności w codziennym życiu przeciętnego człowieka.
Wielu ludzi utożsamia Boga jako staruszka, z brodą, który siedzi na chmurze i groźnym spojrzeniem obserwuje poczynania ludzkości. Inni z kolei, słuchając takich słów drwią gdzieś pod nosem z „naiwności wierzących” w Kogoś, kogo potwierdzenia nie ma. Czy aby na pewno?
Faktem jest to, że Stwórca może przyjąć każdą, dowolnie wybraną postać. Stać się człowiekiem, krzewem, ptakiem a nawet nieokiełznaną energią – wszak wszystkim, co sam stworzył. Bo chyba oczywiste jest, że ktoś kto stworzył nasz świat i jego najdrobniejszy element, rozpoczynając od ziarenka piasku, po skałę, rośliny, wodę i piękne krajobrazy, którymi zachwycamy się na co dzień jest dziełem Istoty, nieskończenie inteligentnej posiadającej wszechstronne zdolności i moc. Kimś, komu nie straszna jest śmierć, kto doskonale odróżnia dobro od zła, a w końcu Kimś, kto bezwarunkowo i silnie kocha każdego człowieka, którego stworzył.
To On jest Alfą i Omegą. Od Niego wszystko się zaczyna i kończy. On powołał nas do życia i potrafi odebrać nam je w odpowiednim momencie. Poza Nim, nasze życie nic nie znaczy. Każdy nasz ruch jest uwarunkowany Jego obecnością. On dał nam prawo wyboru, myśli, uczuć i wszelkich innych zachowań, które charakteryzują nas jako gatunek. I choć nie zawsze wybieramy właściwe drogi… kocha nas bezwarunkowo.
Bóg jest wszędzie i zawsze. A to dlatego, że to On to „wszędzie” stworzył. Przenika każdą powierzchnię, jest obecny w chwilach wątpliwości czy radości, ale czeka aż odezwiesz się do Niego. Dziwne? Nie… całkowicie normalne, Bóg dał nam całkowicie wolną wolę i możemy sami zdecydować czy chcemy z nim rozmawiać czy nie. Jeśli masz wątpliwości, czy Stwórca istnieje naprawdę, rozejrzyj się dookoła. Popatrz na przyjaciół, wrogów, zerknij za okno, pójdź na spacer. Wszystko, co Cię otacza jest przepełnione Jego obecnością. Cała Biblia jest przepełniona słowami Boga, kierowanymi do człowieka. ” Moje Dziecko, możesz mnie nie znać, ale ja wiem o Tobie wszystko..” (Psalm 139,1) Takie deklaracje nie powinny stanowić dla nas żadnego zaskoczenia. W końcu Pan stworzył nas na swoje podobieństwo i chce dla nas jak najlepiej.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Pan Bóg stwarza wszystko „od środka”. Przepełnia każdą komórkę, cząsteczkę, wkłada własną energię i moc w powstanie wszystkiego. Wszak: ”[…] góry mogą się poruszyć i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi ciebie” (Iz 53,10). To właśnie to silne uczucie sprawia, że powstawanie nowych rzeczy ma miejsce. Pan daje nam możliwości, uczynił świat takim, aby ludzki umysł mógł pobierać z niego wszystko, co najlepsze. Bowiem to od nas samych zależy jak z tego skorzystamy. Czy wolimy wybrać tylko kilkadziesiąt lat obecnego doczesnego życia, czy życie z naszym Stwórcą w wieczności?
Jak wskazuje Biblia jesteśmy przepełnieni Bogiem, niczym bańka mydlana, która unosi się w powietrzu. Całe nasze wnętrze, jak i otoczenie, jest obecnością Stwórcy. Najczęściej jednak: „[…]zbytnio alienizujemy Stwórcę wyobrażając sobie Go jako kogoś siedzącego na chmurce i patrzącego na nas przez lornetkę. Bóg jest bliższy nam niż my sami sobie”. Warto pamiętać o tych słowach, by móc prawdziwie poczuć boską miłość. Nasz Początek i Koniec, wszystkie Jego działania służą ludzkiemu dobru. Aby zrozumieć Boga trzeba sobie uświadomić że obecne życie nie jest jedynym, a te 80, 90 lat które przeżyjesz to kropla w morzu tego co Bóg Ci oferuje w zamian za wiarę i miłosierdzie względem drugiego człowieka. Bóg bardzo szanuje naszą wolną wolę i możemy z niej skorzystać aby mu zaufać lub całkowicie Go odtrącić, Pamiętaj jednak, że Twój Ojciec jest także nieskończenie miłosierny, jest bezgranicznie sprawiedliwy i gdy nadejdzie czas za pomocą nich oceni jakim byłeś człowiekiem.
Bardzo mądre słowa wypowiedział niegdyś Blaise Pascal: „Jeżeli wierzysz, możesz zyskać wiele: zbawienie i życie pośmiertne, a gdyby Boga nawet nie było – nic nie tracisz. Jeśli zaś nie wierzysz – wiele ryzykujesz, bowiem jeżeli Bóg istnieje – tracisz wszystko”. Podobnego zdania był inny wielki uczony, któremu ludzkość zawdzięcza wiele teorii i odkryć. Johanes Keppler, matematyk, astronom, człowiek, który przyczynił się do rewolucji naukowej w XVII wieku, powiedział:
”Zanim wstanę od stołu, przy którym przeprowadzałem badania, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wznieść oczy i ręce ku niebu, pokornie śląc do Stwórcy wszelkiej światłości tą oto modlitwę: »Wielki jest Bóg nasz i wielka Jego moc, i nieskończona Jego mądrość. Chwalcie Go każde w mowie swojej wy, Niebiosa i Ziemio, i Słońce, i Księżycu, chwal Go i Ty duszo moja, jako Pana i Stwórcę«. […] Wierzę tylko i wyłącznie w służbę Jezusowi Chrystusowi. W Nim jest wszelkie schronienie i pocieszenie”. Skoro więc tak ważne osobistości świata nauki, wierzyły w Boga, dlaczego my, zwykli ludzie mielibyśmy tego nie robić?
Bóg jest jasnością. Tam, gdzie On jest panuje miłość i harmonia. Życie bez Boga pozbawione jest sensu, przepełnia je pustka i tęsknota za Kimś (Możesz jeszcze tego nie odczuwać ale jeżeli będziesz szukać prawdy poczujesz to uczucie). Zło samo w sobie nie istnieje. Jest tworem podobnym do cienia. Cień powstaje na skutek zasłonięcia promieni słonecznych. Zło z kolei powstaje z wolnej woli i jest działaniami ludzi, którzy zasłaniają przed sobą dobro Boga i przesłaniają Jego jasność.
Dlatego, jak ktoś już słusznie zauważył: „Wszak, człowiek z całą swoją dotychczasową wiedzą nie jest w stanie złożyć nawet jednej, pojedynczej komórki i ożywić jej. W przeciwieństwie, Inteligentna Siła Stwórcza jest w stanie wyprodukować ok. 600 miliardów tych komórek, poukładać je w inteligentny sposób i stworzyć dziecko w 280 dni”!
Kto zatem stworzył Boga i Wszechświat?
Bóg jest poza czasem. Jako Stwórca wszechświata projektuje rzeczy, które następnie przemijają. Jest to zjawisko entropii widzialnej i możliwej do zaobserwowania na Ziemi, będącej jakby nie patrzeć częścią całego Wszechświata. Logicznym jest zatem fakt, że nasz Bóg musi być ponad tym wszystkim, gdyż jak wiadomo żadne stworzenie nie może stworzyć samego siebie, jeszcze przed swoim powstaniem. Choć brzmi to dość pokrętnie, to bez względu na to, co powstaje, każdy przedmiot musi mieć swojego Stwórcę.
Jak i Siła tworząca świat jest nadrzędna do tego, co kreuje, tak i sama przestrzeń, w której jest umocowana musi być nad pozostałym otoczeniem. Dlatego też Bóg, będący nie tylko możliwością ale i z pozycji swojej roli w kreacji świata, koniecznością nie może podlegać prawom entropii. Nie ma zatem dla Niego pojęcia czasu czy pojęcia przemijania- to On jest bowiem zarówno czasem, jak i przemijaniem. A skoro sam stworzył wszystko, jest zdecydowanie ponad tym.
Ważnym jest także fakt, iż wszystkie prawa obowiązujące we Wszechświecie są ułożone, inteligentne i logiczne. Taki właśnie jest Bóg, który przecież musiał go stworzyć. Reasumując, skoro więc wszystko we Wszechświecie jest poukładane i spójne, świadczy to jedynie o tym, że sam jego Twórca również musiał być przynajmniej taki.
To, że Wszechświat ma swój początek zostało naukowo potwierdzone w teorii wielkiego wybuchu (Big Bang) powszechnie przyjętej zarówno przez naukowców wierzących, jak i ateistów. Dlatego współcześnie nie kwestionuje się już samego faktu, iż Wszechświat musiał powstać w określonej przestrzeni i w określonym czasie. To duży postęp naukowy, dający także możliwość potwierdzenia słów osób wierzących, mówiących, że to Pan Bóg stworzył świat. Więcej przeczytasz o tym tutaj.
Pytania „Kim jest Bóg?” czy „Kto stworzył Wszechświat?” wydają się więc non sensem. Nie ma bowiem i nie było człowieka, który byłby w stanie stworzyć samodzielnie coś, co wcześniej nie istniało. Skoro Bóg stworzył czasoprzestrzeń, to jest to najlepszy dowód na to, iż Ojciec jest „Początkiem i Końcem”.
Każdy z nas, zwykły, „mały człowiek” nie jest nawet w stanie ogarnąć jak ogromny jest Wszechświat i jak niewiele jeszcze wiemy o tym, co nas otacza. Co ważniejsze, nawet naukowcy zgadzają się, że istnieją pojęcia „wieczność” i „nieskończoność”. A skoro jest coś, co ma swój początek i koniec, musi być też coś, co wykracza poza te ramy. Tak, zasadniczo Bóg jest wielką tajemnicą, i co właśnie tworzy naszą wiarę. Jak widać, Stwórca pozostawia ten rąbek tajemnicy celowo. Gdyby nie był On tajemnicą – nie byłoby WIARY w Boga, lecz już WIEDZA (czyli poznanie), której na ziemi osiągnąć nie można, choć można się do niej zbliżyć maksymalnie i racjonalnie poprzez widzialne przymioty Jego istnienia (Pismo Św.: List do Rzymian 1, 20).
To dlatego Pismo Święte mówi: „Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec” (Ewangelia św. Jana 13). Nie wątp zatem w obecność Naszego Ojca. Zaufaj Mu bezgranicznie. Jego miłość jest wieczna i niczym nieograniczona. Wszystko, co stworzył, powstało z myślą o Tobie…o mnie… o nich. Otwórz swój umysł podczas szukania Boga a znajdziesz go!
“Kiedy Stephen Hawking Mówi o Bogu,nie Mylcie go z Naukowcem” dr Ervin Laszlo, filozof systemów nauk jeden z najbardziej uznanych w świecie filozofów systemów nauk (gałęzi nauki będącej autorytetem i przedmiotem odnośnie oceny w kwestii poprawności danej analityki naukowej). Dwukrotnie nominowany do nagrody Nobla, laureat wielu prestiżowych odznaczeń naukowych, 4 tytułów doktora honoriscausa oraz autor ok. 70 książek i licznych publikacji międzynarodowych.
Astrofizyk i kosmolog – Stephen Hawking
Stephen Hawking jest uważany za jednego z najwybitniejszych kosmologów. Stwierdził on ostatnio, zadowalając tym samym ruchy ateistyczne, że niekoniecznie było tak, że to Bóg stworzył Wszechświat, ale powstał on dzięki istniejącym siłom (np. grawitacji itp.).
Czy możemy założyć, że autor w tych wypowiedziach jest obiektywny, a jego tezy słuszne? Co też mogłoby wpływać na takie postrzeganie przez niego rzeczywistości?
Znany amerykański chemik i informatyk, Henry “Fritz” Schaefer III, wypowiadał się w ten sposób o Hawkingu, nawiązując do źródeł biograficznych: “Teorie Hawkinga dotyczące Boga Stwórcy mogą być w dużej części ukształtowane przez przebieg jego życia w latach dziecięcych”. A w innym miejscu: “Pani Isabel Hawking, jego matka, w latach 30. XX wieku należała do Komunistycznej Partii Wielkiej Brytanii”.
Widać więc tu wyraźnie, iż Hawking dorastał w otoczeniu szkodliwych ideologii, które z pewnością wpłynęły na jego psychikę. Ideologii o tyle szkodliwych, że negujących istnienie Boga Stworzyciela Wszechświata.
Łatwo jest więc się domyślić, że wszelkie wpływy zmanipulowanego otoczenia, które kształtują dojrzewającą świadomość młodego chłopaka często będą miały swoje odbicie w dorosłych latach życia, w jego patrzeniu na świat lub niepowstrzymanej chęci do umacniana przekonań w celu pozbycia się konfliktów wewnętrznych. Dokładnie tak, jak mówi przysłowie: “Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.” Dlatego też już w wieku 13 lat Hawking odnalazł swojego mentalnego mentora, którym był Bertrand Russel, ateistyczny filozof i matematyk.
Jeden ze specjalistów w dziedzinie filozofii systemów nauk, nominowanym do nagrody Nobla, autor licznych publikacji, dr Ervin Laszlo, stwierdził w ostatnim czasie rzecz, która może nas utwierdzić w tych przekonaniach. Tak wypowiadał się na temat ostatniej z książek Hawkinga pt. “Wielki Projekt”, w której autor dyskredytuje koncept Boga Stwórcy: “Stephen Hawking wywiera wrażanie raczej spekulującego filozofa niż pragmatycznego naukowca”.
A następnie dodaje: “naukowiec tego pokroju, a zwłaszcza fizyk, nie powinien i nie może wypowiadać się na temat Boga w kontekście tego, czy Go potrzebujemy i czy rzeczywiście stworzył świat, ale może jedynie ocenić i stwierdzić, czy badania naukowe są w stanie przedstawić wyjaśnienie na działanie wszelkich praw natury”- których jak dotąd nie przedstawiono – “dlatego taka teoria wszystkiego musiałaby zawierać w sobie wytłumaczenie dla każdego prawa obecnego w przyrodzie, kosmosie i czasoprzestrzeni”.
W innym miejscy dr E. Laszlo stwierdza, odnosząc się do powyższych słów: “wyglądałoby to zupełnie tak, jak słowa Alberta Einsteina, który mówił o odczytaniu Bożego rozumu. Hawking zaś stara się udowodnić, iż Bóg w całym tym procesie nie bierze udziału. Wszak teorie, iżby Wszechświat miał powstać samoczynnie są od wielu lat powtarzanym złudzeniem. Dlaczego więc Wszechświat w którym żyjemy miałby stworzyć się sam? Czy był to akt spontaniczny, a może szczęśliwy traf lub czysty przypadek?
Czy nie lepszy wyjaśnieniem będzie stwierdzenie, że Wszechświat wraz z istniejącymi w nim prawami zostały zwyczajnie utworzone w taki sposób, by mogły w kolejnych krokach rozbudowywać się do obecnej postaci?
Zresztą stwierdzenie, że Wszechświat uczynił to spontanicznie, bez ingerencji, jest raczej wymówką niż odpowiedzią na pytanie. Podczas gdy S. Hawking stwierdza, że samo stworzenie się wszechświata jest jakoby dowodem na brak ingerencji Stwórcy w ten proces, przestaje mówić jak naukowiec. To nie jest naukowe podejście do sprawy. Tezy te są raczej natury teologicznej, w tym przypadku typowej dla ateistów. Odrzucenie istnienia inteligentnej siły stwórczej jest tak samo aktem wiary, jak zapewnienie w wiarę w Boga Stwórcę.
Naturalnie, możemy dyskutować i dociekać szczegółów odnośnie tego pytania, bo nigdzie nie jest powiedziane, że kres nauki ma być kresem badania człowieka. Jednak nie możemy wykorzystywać faktu, że jesteśmy szanowanymi naukowcami, do spekulowania na niezbadane tematy.”
Możemy być pewni tego, że każdy parametr Wszechświata jest niezwykle dokładnie skalibrowany i precyzyjnie dopasowany do potrzeb żyjących stworzeń oraz podtrzymania życia, że każde nawet najmniejsze odchylenie od nich okazałoby się katastrofą. A taka doskonałość naturalnych praw może być jedynie wyjaśniana charakterem i celowym działaniem Boga Stwórcy. (z wykładu prof. dr Zbigniewa Jacyny-Onyszkiewicza, Wszechświat na Miarę Człowieka”)
Według dra Philipa Claytona to, w jaki sposób świat przyrody oraz możliwości poznawcze człowieka są do siebie dopasowane, jest niepodważalnym dowodem na istnienie Boga, by człowiek mógł go rozpoznawać w swoim stworzeniu. Tak idealne dopasowanie wręcz zmusza nas do zauważania we Wszechświecie celowości i planu.
Z kolei według astrofizyka z Kalifornijskiego Instytutu Technologicznego, dra Hugh Rossa, istnieje 5 kluczowych argumentów, które przemawiają w sposób oczywisty za istnieniem nieskończenie inteligentnego Boga, Stwórcy Wszechświata. Są to argumenty:
Kosmologiczny – Wszechświat, który jesteśmy w stanie obserwować musiał powstać w celowy sposób.
Teologiczny – sama tylko budowa Wszechświata skłania nas do odkrycia kierunku i celu w ich istnieniu.
Racjonalny – istnienie tak uporządkowanej struktury, jaką jest Wszechświat oraz zawarte w nim prawa sugerują działanie jakiejś inteligentnej siły sprawczej.
Ontologiczny – powstanie u ludzi przekonania i świadomości o istnieniu Boga kieruje nas ku wnioskowi, że istnieje Stwórca, który zaszczepił je w człowieku.
Moralny – zdolność człowieka do odróżniania dobra i zła zmusza nas do przyjęcia faktu, że tylko Wyższa Istota o głębokim rozumieniu praw i porządku mogła je w człowieku zaszczepić.
Analizując książkę pt. “First scientific proof of God” dowiemy się z niej, że skoro istnieje Wszechświat, który posiada swoje granice, miał swój początek (Big Bang) oraz najpewniej zmierza do swojego końca, to sugeruje nam, że nie mógł powstać, ot tak samoczynnie. Przecież jedynie nieskończona forma bytu jest w stanie stworzyć coś skończonego. A ponieważ byt ów nie ma własnej przyczyny ani początku, to nazywamy go Bogiem i przyczynę wszechrzeczy. Istnienie Boga w tym przypadku jest obligatoryjne.
Matematyczne podejście do badania nieskończoności nie powinno być przeceniane. Jest ono jedynie skuteczne dla badań z zakresu rzeczy skończonych, z tego powodu, że wprawdzie rzeczy skończone, jak i nieskończone identyfikują się i pochodzą od tego samego Stwórcy, jednak na zupełnie inny sposób. Sam Galileusz wieki temu pisał o tym, że każda skończona rzecz zawiera w sobie nieskończoną ilość części niepodzielnych.
Ponieważ naukowcy nie potrafią policzyć cząstek nieskończonych, dlatego mają problem w wyjaśnieniu Wszechświata. Nie mogą oni zrozumieć, że składa się on równocześnie z doskonale razem funkcjonujących – wyższego świata Boga oraz niższego świata dla jego stworzeń.
Dr Jason Lisle, astrofizyk, wchodzi w polemikę z teoriami Hawkinga. Stawia pytanie, dlaczego w ogóle istnieje grawitacja i z jakiego powodu Kosmos miałby się do tej siły dostosowywać? Z jakiego powodu prawo grawitacji działa wszędzie i zawsze? A także dlaczego ma na tyle jasną formułę, że jest w łatwy sposób możliwa do pojęcia przez człowieka? Zdecydowanie Hawking nie przemyślał tych argumentów.
W pewnym miejscu swojej książki Stephen Hawking stwierdza, iż zarówno wszechświat, jak i wspominana książka mają swój projekt, jednak wszechświat z tych dwu nie potrzebuje projektanta. Jak to możliwe, skoro Wszechświat jest o wiele bardziej złożony od zwykłej książki? Dlaczego tak inteligentni ludzie nie dostrzegają takich paradoksów? Odpowiedź możemy znaleźć w 1 Liście do Koryntian: “Człowiek zmysłowy bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko duchem można to rozsądzić.” (1 Kor 2,14).
Skoro siła grawitacji jest funkcją masy, to nie może ona narzucać masy materii, tym samym grawitacja nie może być przyczyną powstania materii. Dlatego trudno uznać w tym miejscu “teorię strun” za zasadną. De facto Hawking opiera pośrednio swoje słowa na tzw. teorii M, która nawiązuje do teorii strun, a która przyjmuje, że obok siebie współistnieje miliardy możliwych wszechświatów. I próbuje doprowadzić do uzasadnienia teorii wszystkiego, która staje się ucieczką dla naturalistów z chaosu matematycznego, który sami stworzyli, a który został zanegowany.
Stephen Hawking proponując swoją teorię strun uciekł się do matematycznej sztuczki. Podzielił tę ilość niemożliwych do zaistnienia wszechświatów przez ilość możliwą w założeniu do zaistnienia. W efekcie otrzymał całkiem prawdopodobną wartość. Jednak sposób i metoda pozostawiają wiele niewyjaśnionych pytań i jawią się raczej jako próba ucieczki z tonącego statku jakim jest teoria strun.
W ten sposób postrzegam absurdalność hipotezy “M”, która opiera się na założeniach proponowanych przez Hawkinga.
Jeżeli hipoteza “M” (nazywana niewłaściwie teorią) jest w rzeczywistości jedną z opcji proponowanych wersji “teorii strun”, a każda z nich jest przez swego twórcę uważana za tę właściwą i prawdziwą – a przecież wszystkie naraz nie mogą być prawdziwe – to z logicznego punktu widzenia, w równy stopniu wszystkie te hipotezy mogą być nieprawdziwe, jak wszystkie pozostałe. Więc jeżeli twórcy każdej z tych hipotez mają swoje racje do udowodnienia, a tylko jedna z nich ma szansę być tą prawdziwą, to równie dobrze… żadna może nie być prawdziwa. Więcej o negowaniu hipotezy strun przeczytasz tutaj.
Na dodatek wspominana hipoteza Hawkinga napotyka w pewnym miejscu na ciężki do pokonania problem odnoszący się do DNA w organizmach żywych, który w swej książce rozpatruje Anthony S. Layne.
Jak udowadniają S. Hahn i B. Wiker, pomijając już problemy natury fizycznej i chemicznej, przedstawiane argumenty przez zwolenników teorii spontanicznego powstania życia prowadzą do nieco naciąganego założenia, że niesterowane połączenie się cząsteczek DNA jest niczym trafienie na idealne rozdanie kart w brydżu. Raczej bardziej pasowałoby w tej sytuacji porównanie do ułożenia domku z kart podczas silnego wiatru. I w tym miejscu napotykamy kolejny problem nie do przeskoczenia, stawiając naturalistów w kłopotliwym położeniu: Jak dokonać skoku z obfitego zbioru aminokwasów do całej komórki?
Przecież jasne jest, że cząsteczka DNA nie będzie w stanie spełniaj swych skomplikowanych zadań nie będąc jednocześnie w komórce, co prowadzi nas do wniosku, że DNA nie może istnieć bez komórki i odwrotnie. Ten skomplikowany twór zwany komórką zawiera w swych strukturach cały łańcuch kolejnych wyspecjalizowanych fabryk molekularnych, poruszający się bezwładnie, ale mimo wszystko celowo w soku komórkowym. Te procesy są tak zaawansowane, że twierdzenie, iżby komórka miała powstać przez przypadek jest absurdalne, jak również niewystarczające i niestosowne w obliczu nauki. To właśnie brak możliwości dojścia do rozwiązania zagadki powstania komórki zmusił niejednego sceptyka do zaakceptowania faktu, że Bóg istnieje. Więcej o DNA przeczytasz tutaj.
Idąc dalej za teorią samoczynnego powstania kosmosu, którą faworyzuje Hawking. Wg niej poprzez wzajemną interakcję pola skalarnego oraz grawitacyjnego powstaje masa. Jednak to założenie jest wielce niespójne odnosząc się do masy i materii a także ich wzajemnych relacji. Teoria wprawdzie stara się wytłumaczyć, w jaki sposób powstają planety i gwiazdy z materii, jednak zapomina całkowicie i ignoruje kwestię źródła materii, a co za tym idzie wszystkie skomplikowane struktury obecne w organizmach żywych.
Emerytowany profesor, ekspert biologii molekularnej, Edgar H. Andrews, tak skomentował książkę Hawkinga:
hipoteza M Stephena Hawkinga jest ledwie niemożliwym do sprawdzenia matematycznym konstruktem, który wobec powagi rzeszy naukowców nie może być uznany za zgodny z rzeczywistością fizyczną. Hawking stwierdza w swym opracowaniu, iż nie wierzy w realną rzeczywistość, a następnie odnosi się ponownie do twierdzenia, iż najlepszymi modelami są takie, które odnoszą się do sposobu, w jaki procesy w rzeczywistym świecie zachodzą. Czy to nie kłóci się ze sobą? Profesor Andrews konkluduje, że teoria M wraz ze swymi równoległymi wszechświatami, jest bardzo mało użytecznym substytutem Boga.
Inny naukowiec z dziedziny fizyki teoretycznej, Lee Smolin, stwierdził, że tak naprawdę wiąż nie wiemy, czym w istocie jest teoria M oraz czy tak naprawdę zasługuje na nazywanie teorią.
Podsumowując ten artykuł, jak już wcześniej stwierdziliśmy, szansa na powstanie Wszechświata w którym żyjemy w raz z rzeszą precyzyjnych i niepowtarzalnych parametrów stałych takich jak masa, siła łącząca nukleony w atomie, ciężar elektronu, istnienie jąder atomowych, stosunek siły elektromagnetyzmu do siły grawitacji, równowaga materii i antymaterii, pole elektromagnetyczne i jego siła, ciężar kwarka itp. itd. są bardzo nikłe. Wszak minimalne tylko odchylenie w tych parametrach uniemożliwiłoby zajście wielu procesów. Na przykład, gdyby tempo rozszerzania się wszechświata było zbyt duże, nie byłoby szansy na powstanie gwiazd i planet.
Zwróćmy uwagę na to, jak ogromny to ułamek szans na przypadkowe skalibrowanie się wszystkich stałych kosmologicznych. Mianownik jest liczbą o wiele większą niż ilość atomów we Wszechświecie (1080). Istnienie tutaj przypadku jest nieprawdopodobne. Więcej o matematycznym prawdopodobieństwie przeczytasz tutaj.
Jeżeli prawdopodobieństwo jest tak niewielkie, to jedynym rozwiązaniem tego problemu przez ateistów i zwolenników S. Hawkinga było wymyślenie naprędce teorii strun, czyli założenia, że istnieje wiele równoległych wszechświatów. Wtedy dużo łatwiej o zwiększenie szans. Jednak gdzie jest tu miejsce na uczciwość i rzetelność naukową?
Teorie te wyglądają jak ucieczka w akcie desperacji, jednak zupełnie bezsensowna z punktu widzenia ludzi myślących. Zawsze można postawić pytania – skąd możemy mieć pewność, że teorie te są prawdą, kto niby miałby generować owe równoległe wszechświaty wraz z ich wspaniałymi prawami?
„to, co mówi ten profesor jest dużo bardziej nieprawdopodobne, niż to, w co my biedni Chrześcijanie wierzymy…”Francois Mauriac.
Wiele osób na świecie zachodzi w głowę, dlaczego Stephen Hawking za swoje wybitne osiągnięcia wciąż jeszcze nie otrzymał nagrody Nobla. Otóż trzeba nam wiedzieć, iż Królewska Szwedzka Akademia Nauk stawia ścisłe wymaganie, by każda z nagród była przyznawana tylko i wyłącznie za prace poparte weryfikowalnymi eksperymentami, które przynoszą obserwowalne dowody. Jak już wiemy z niniejszego artykułu, teorie prof. Hawkinga nieprędko przyniosą mu tę nagrodę.
Hawking wciąż balansuje pomiędzy dwiema opcjami dotyczącymi ingerencji Boga w proces stwarzania Wszechświata. Wszak jego małżonka jest osobą wierzącą, dlatego koncept Boga Stwórcy niekoniecznie jest mu obcy. Zresztą wypowiadał się już w tym tonie, w książce „Stephen Hawking: poszukiwania teorii wszystkiego” autorstwa Kitty Ferguson: „Przeciwności, które musiałyby zostać pokonane, aby wszechświat taki jak nasz mógł wyłonić się z czegoś takiego jak Wielki Wybuch są niesamowicie olbrzymie. Uważam, że kiedykolwiek zaczynamy omawiać początki wszechświata dochodzimy do czysto religijnych wniosków.”
Widać tu wyraźnie wahanie Hawkinga pomiędzy dopuszczeniem do istnienia Stwórcy i jego negacją. Postawić można w tym miejscu pytanie, czy przypadkiem jego problemy zdrowotne, cierpienia i ograniczają nie skłaniają go do buntu przeciwko Bogu, który miałby podłoże psychologiczne.
Już nieraz w historii nauki wielkie i perspektywiczne teorie upadały. Np. takie teorie jak stacjonarny model wszechświata Freda Hoyle, czy mechanika kwantowa Alberta Einsteina. Świat naukowy i jego teorie wciąż się zmieniają, a tylko Bóg jest niezmienny i trwa prowokując do wysiłku umysły naukowców. Jedni się buntują, a inni z kolei podejmują to wyzwanie. W gruncie rzeczy nic się nie zmienia od 2000 lat, od kiedy Jezus przyszedł na świat, by „dać świadectwo prawdzie”.
Nurty ateistyczne wciąż starają się odsunąć Boga Stwórcę od odpowiedzialności za powstanie kosmosu. Jednak Bóg stale im się wymyka i zostawia w tyle w argumentacji naukowej i logicznej.
„Iż poznając dziś choćby i wiek Wszechświata jako{ponad} 14 miliardów lat oraz gdyby móc dokopać się do pokładów wiedzy i poznawać jej bezmiar, musimy wciąż pamiętać, że ten Stwórca, {jakkolwiek pojmowany}, zawsze wyprzedzi nas o tą choćby 1/10 sekundy. I dlatego ta, 1/10sekundy jest ważniejsza dla nas od następnych 14 miliardów lat” Autor nieznany.
W środku nocy w hostelu pewien mężczyzna poszedł za Elizabeth do damskiej toalety. Uniemożliwił jej drogę wyjścia. Ale to, co było dalej jest już historią działania Boga.
Każdy z nas szuka namacalnych dowodów na istnienie Boga. Jedni, doszukują się Go w codziennych czynnościach, inni koncentrują na bardziej „nienaturalnych” zjawiskach, oczekując prawdziwych cudów. Wielu ludzi, na całym świecie dostąpiło łaski i spotkało Go w sposób mniej, lub bardziej oczywisty. O ile świadectwa gorliwie wierzących mogą być podważane przez grupy ateistów, o tyle opowieści sceptyków napawają zdumieniem i są żywym dowodem na istnienie Boga. Jedną z najciekawszych historii jest ta, która przydarzyła się uznanemu dziennikarzowi i pisarzowi. Andre Frossard, znana postać w świecie dziennikarstwa, dostąpiła spotkania ze Stworzycielem, co niewątpliwie zmieniło jej całe życie.
„Od chwili kiedy je ujrzałem, mógłbym powiedzieć, że dla mnie tylko Bóg istnieje, a wszystko inne jest jedynie hipotezą (…). Podkreślam: to było obiektywne doświadczenie, prawie z dziedziny fizyki, i nie mam nic cenniejszego do przekazania, jak tylko to: poza tym światem, który nas otacza i którego cząstką jesteśmy, odsłania się inna rzeczywistość, nieskończenie bardziej konkretna niż ta, w której na ogół pokładamy ufność. Jest ona ostateczną rzeczywistością, wobec której nie ma już pytań.”
Słowa zapisane powyżej, wypowiedziane zostały przez zatwardziałego ateistę, nawróconego w nieprawdopodobny sposób. Andre Frossard, niegdyś sceptycznie nastawiony do wiary chrześcijańskiej, jak i obecności samego Boga, na pewnym etapie swojego życia przeżył prawdziwe nawrócenie, które skłoniło go do napisania głośnej i popularnej książki pod tytułem „ Bóg Istnieje, Widziałem Go”.
Człowiek dający innym przykład, znany na całym świecie redaktor popularnego pisma „Le Figaro Magazine”, pozostawił po sobie swoistego rodzaju wyznanie, pewną formę testamentu, stającą się jedną z najbardziej pożądanych pozycji w literaturze światowej. Do dziś, trudno o dostępne egzemplarze wspomnianej książki ( w Polsce występującej pod tytułem „Istnieje inny świat”).
Niech ten artykuł będzie zatem przybliżeniem życia i przemyśleń człowieka, który widział i zaufał Bogu…
„Co mogę zrobić, skoro Bóg istnieje, skoro chrześcijaństwo jest prawdziwe, skoro jest życie pozagrobowe? Co mogę tutaj zrobić, skoro istnieje Prawda i ta Prawda jest Osobą, która chce być poznaną, która nas kocha i która nazywa się Jezus Chrystus? Nie mówię tego na podstawie hipotez, w sposób wyrozumowany, na podstawie tego, co słyszałem, iż mówiono. Mówię o tym z doświadczenia. Widziałem”. Wielokrotnie powtarzane podczas wywiadu z V. Messorim słowa, stanowią najważniejszy dowód dla WĄTPIĄCYCH. Aby lepiej zrozumieć ogrom Łaski Bożej, bezpośrednio dostąpionej przez Andre Frossarda, warto przybliżyć jego życie…
Zagorzały ateista, racjonalny sceptyk.
Człowiek, cytowany współcześnie na całym świecie, urodził się 14 stycznia 1915 roku, a zmarł 2 lutego 1995 roku. Był nie tylko wspaniałym dziennikarzem i pisarzem, ale również przyjacielem Jana Pawła II i członkiem Akademii Francuskiej. Przez większość swojego życia należał do wpływowych dziennikarzy w Europie. Od 1962 roku kierował jednym z najbardziej opiniotwórczych pism, jakim jest niewątpliwie „Le Figaro Magazine”. W wieku dwudziestu lat dostąpił nawrócenia, i z żarliwego ateisty stał się gorliwie wierzącym katolikiem. Jego historia, do dziś jest żywym dowodem na istnienie Boga.
Idiotyczny ateizm kontra zacofane chrześcijaństwo.
Historia Andre nie byłaby tak zaskakująca, gdyby nie środowisko, w którym się wychował. Jego ojciec, Ludwik Oskar Frossard był człowiekiem wykształconym, nie tolerującym żadnej religii- a już w szczególności kościoła katolickiego. W roku 1920 założył on Francuską Partię Komunistyczną i jednocześnie stał się jej pierwszym sekretarzem. Wzorców tolerancji dla różnorodności, nie mógł również Andre zaczerpnąć od matki, która była niepraktykującą protestantką. Młody chłopiec przez większość swojego dzieciństwa uważał więc, że Kościół Katolicki jest zbieraniną ludzi ciemnych, głupich i zacofanych. Już w wieku kilkunastu lat czytał poważne dzieła Rousseau czy Woltera. Jego umysł wówczas przesiąknięty był czystą nienawiścią do chrześcijaństwa.
Jak podkreślał Andre istnieje wiele form ateizmu. Choć do takich wniosków doszedł dosyć późno, pozwoliło to niejako na zrozumienie całego nawrócenia. „Jest ateizm filozoficzny, który
wcielając Boga w przyrodę, odmawia Mu odrębnej osobowości i umieszcza wszystkie rzeczy w zasięgu ludzkiej inteligencji; nic nie jest Bogiem, wszystko jest boskie.” Bardziej racjonalne podejście, nazywane popularnie naukowym, bazuje na rozumieniu i poznawaniu świata jako materii, bez stawiania pytań o jej początek czy stworzenie. Z kolei najbardziej radykalna forma, jaką jest ateizm marksistowski, nie dopuszcza do możliwości istnienia Boga, a nawet jeśli byłaby ona udowodniona, to z całą pewnością, nie w obecnie przyjmowanej formie. Bowiem w takim rozumowaniu, Stwórca nie jest potrzebny, ba, nawet „przeszkadza” wolnej, ludzkiej woli i działaniom. „Istnieje również ateizm najbardziej rozpowszechniony, który dobrze znam – to ateizm idiotyczny. Taki był mój ateizm. Ateizm idiotyczny nie stawia sobie pytań. Uważa za naturalne przebywanie człowieka na ognistej kuli pokrytej cienką warstwą suchego błota i obracającej się wokół swojej osi z prędkością ponaddźwiękową dookoła Słońca – czegoś w rodzaju bomby wodorowej, unoszonej przez miliardy gwiazd o zagadkowym pochodzeniu i nieznanym przeznaczeniu„.
Tak prosto i bez ogródek sam autor określa stan umysłu, jaki towarzyszył mu aż do dwudziestego roku życia. Co stało się później, że w ciągu krótkiego czasu zaufał Panu i stał się Jego wiernym sługą?
Moment tajemniczego nawrócenia.
Rok 1935 był przełomowym w życiu młodego Frossarda. Rozpoczął bowiem pracę jako dziennikarz, i choć był zagorzałym ateistą, mocno zaprzyjaźnił się z katolikiem Andrzejem Villeminem. To on, jako pierwszy, próbował wskazać drogę Andre do Boga. Niestety bezskutecznie – do czasu. Pewnego dnia, dokładnie ósmego czerwca, para przyjaciół postanowiła zjeść razem wspólny obiad. Wybrana restauracja mieściła się w centrum Paryża. Na prośbę jednego z nich, mężczyźni zatrzymali się na Rue d’Ulm, gdzie znajdował się niewielki kościółek, w którym nieustannie trwała adoracja Najświętszego Sakramentu. Andrzej Villemin poprosił przyjaciela, aby chwilę na niego poczekał. Gdy długo nie wracał, Andre postanowił pójść po kolegę. Tłum wiernych wewnątrz uniemożliwiał jednak odnalezienie Andrzeja, dlatego też Frossard skupił się na czymś, co znajdowało się na ołtarzu. Dla wszystkich wierzących oczywistością był fakt, iż w samym centrum kościoła znajdowała się Monstrancja z Najświętszym Sakramentem. Ateista, widział ją jednak po raz pierwszy w życiu.
To, co wydarzyło się później, ktoś złośliwy mógłby określić, mianem sceny rodem z filmu. Całe wnętrze Frossarda wypełnione zostało tajemniczą i niezwykle silną mocą. Czymś, czego do tej pory nie znał, i co pozwoliło mu spojrzeć zdecydowanie dalej, niż do tej pory. Jak podkreślał: „Przede wszystkim zostają mi dane słowa duchowego życia […] słyszę je jakby wypowiadane obok mnie cichym głosem przez osobę, która widzi, czego ja jeszcze – nie widzę”. Po tym niesłyszalnym niemalże szepcie, Andre poczuł nadprzyrodzoną rzeczywistość, bijącą bezpośrednio od Najświętszego Sakramentu. Szczegółowy opis, zawarty w książce jest niezwykle obrazowy i przekonujący. Warto go zatem przytoczyć w całości.
„Jest to niezniszczalny kryształ o nieskończonej przejrzystości..Jasności prawie nie do zniesienia lekko niebieskiego światła (jeden stopień więcej byłby mnie uśmiercił). To jest inny świat o takim blasku i realności, że nasz świat wydaje się przy nim podobny do rozwiewających się cieni sennych marzeń. Tę nową rzeczywistość i prawdę widzę z ciemnego brzegu, na którym stoję. To jest ład we wszechświecie, a na jego szczycie jest Oczywistość Boga. która jest Obecnością i Osobą. Jeszcze przed sekundą zaprzeczałem Jej istnienia. Chrześcijanie nazywają ją »naszym Ojcem«.
Doświadczam Jej łagodnej dobroci i łaskawości, której nie jest w stanie dorównać żadna inna. Łagodność ta jest zdolna przemienić każde ludzkie serce – również takie, które jest twardsze od najtwardszego kamienia. Temu wtargnięciu rzeczywistości Boga towarzyszy radość, która jest entuzjazmem uratowanego od śmierci, w samą porę wydobytego z oceanu rozbitka. Dopiero teraz uświadamiam sobie, w jakim błocie byłem pogrążony, i dziwię się, jak mogłem tam żyć i oddychać.
Jednocześnie zostałem obdarowany nową rodziną, a jest nią Kościół Katolicki. Jego zadaniem jest prowadzenie mnie tam, dokąd muszę iść, gdyż pozostaje mi do przebycia jeszcze kawał drogi (…). Kościół jest wspólnotą; w niej obecny jest Jedyny, którego imienia nigdy więcej nie będę mógł napisać bez trwogi, że zranię Jego miłość. Stoję przed Nim jak dziecko, któremu przypadło w udziale szczęście otrzymania przebaczenia.” („Istnieje inny świat”, str. 39-40)
Sytuacja opisana powyżej uświadomiła Frossardowi, że to, czego dostąpił, było oczywiste dla Kościoła Katolickiego już dawno. Jak wielkie zdziwienie musiały wywołać w nim pewne wnioski, tak prosto i czytelnie zapisane na kartach książki. „To była dla mnie osobliwa sytuacja, dająca się porównać z tą, gdyby Krzysztofowi Kolumbowi powracającemu z Ameryki starzy kartografowie królowej Izabeli (którzy nigdy nie opuścili swoich pracowni) objaśniali jego odkrycia z najdrobniejszymi szczegółami, podając dokładnie położenie wsi i plantacji”. („Istnieje inny świat”, str.144). Jak pokazuje historia, czy też wspomnienia wielu nawróconych, poznanie przez ateistę prawdy o Bogu jest czymś dziwnym i niepojętym, co ciężko wytłumaczyć słowami. Jego zdziwienie, zaszokowanie i radość to uczucia, których z pewnością się nie spodziewał. Czyż nie jest tak także w naszym codziennym życiu? Czy w sytuacji, w której zawierzamy coś Bogu nie czujemy dziwnej ekscytacji, przypływu energii i satysfakcji? Jak często, na pozór, abstrakcyjna obecność Pana, przynosi zaskakujące rezultaty?
Wszystko poza Bogiem jest tylko hipotezą…
To zdziwienie, a w niektórych przypadkach niedowierzanie, było wielokrotnie opisywane przez Frossarda. W książce pt. „Bóg i ludzkie pytania” wspomina: ” Wszedłem do kaplicy jako ateista, a w kilka minut później wyszedłem z niej jako chrześcijanin – i byłem świadkiem swojego własnego nawrócenia, pełen zdumienia, które ciągle trwa”. Wszystko, co go spotkało w ciągu zaledwie kilku minut całkowicie odwróciło jego życie, nie tylko pod względem samej wiary, ale również wartości wyniesionych z rodzinnego domu. Nie ma się zatem czemu dziwić, że ciężko znaleźć odpowiednie słowa, mogące oddać nadmiar przepełniających go odczuć. To, co wielokrotnie zostało podkreślane, to fizyczny, niemalże naukowy charakter samego nawrócenia.
„Byłem (…) ateistą, kiedy przechodziłem przez drzwi kaplicy, i pozostawałem nim nadal w jej wnętrzu. Obecni tam ludzie, widziani pod światło, rzucali tylko cienie, między którymi nie mogłem odróżnić swojego przyjaciela, i coś w rodzaju słońca promieniowało w głębi kaplicy. Nie wiedziałem, że był to Najświętszy Sakrament. Nie doznałem nigdy zmartwień miłosnych ani niepokoju, ani ciekawości. Religia była starą chimerą, a chrześcijanie gatunkiem opóźnionym na drodze historycznej ewolucji. (…) Jeszcze dzisiaj widzę tego dwudziestoletniego chłopca, którym wtedy byłem. Nie zapomniałem jego osłupienia, kiedy nagle wyłaniał się przed nim z głębi tej skromnej kaplicy świat, inny świat – o blasku nie do zniesienia, o szalonej spoistości, którego światło objawiało i jednocześnie zakrywało obecność Boga, tego samego Boga, o którym jeszcze przed chwilą przysięgałby, że istnieje tylko w ludzkiej wyobraźni.”
Co ważniejsze, bardzo wiele z opisywanych uczuć towarzyszy zwykłemu człowiekowi w codziennej wędrówce, w przeżywaniu przyziemnych przyjemności. W końcu sam Frossard był przeciętnym mężczyzną, posiadającym własne życie, plany i marzenia. W jednej chwili ich lista została dopełniona przez to najważniejsze: dzielenie się radością i wiarą z innymi ludźmi. „Owym światłem, którego nie ujrzałem cielesnymi oczyma, nie było to, jakie nas oświeca lub powoduje opalanie. To było światło duchowe, tzn. światło pouczające – jakby żar prawdy. Odwróciło ono definitywnie porządek rzeczy. Od chwili kiedy je ujrzałem, mógłbym powiedzieć, że dla mnie tylko Bóg istnieje, a wszystko inne jest jedynie hipotezą(…). Podkreślam: to było obiektywne
doświadczenie, prawie z dziedziny fizyki, i nie mam nic cenniejszego do przekazania, jak tylko to: poza tym światem, który nas otacza i którego cząstką jesteśmy, odsłania się inna rzeczywistość, nieskończenie bardziej konkretna niż ta, w której na ogół pokładamy ufność. Jest ona ostateczną rzeczywistością, wobec której nie ma już pytań.” (str. 21-24)
Ten moment, w wieku dwudziestu lat, odmienił całe życie pewnego chłopca. Sprawił, że Andre na nowo spojrzał w głąb siebie- ale nie był tam sam… Od tego wydarzenia w kościele, towarzyszył mu Bóg. Wielokrotnie zdarza się, że doświadczamy w swoim życiu czegoś, co wydaje nam się wręcz nieprawdopodobne. Czujemy Jego obecność, a mimo wszystko nie dopuszczamy do siebie takiej możliwości. Niepotrzebnie. Niekiedy wystarczy bowiem chwila, aby poczuć Ojca, i sprawić, że życie stanie się pełniejsze…
Rozważania młodego katolika.
Jak to jest możliwe – zastanawia się sam autor – że młody człowiek, wychowany w atmosferze ateistycznych przesądów nieprzyjaznych Bogu, chrześcijaństwu i Kościołowi, mógł w jednym momencie stać się żarliwym katolikiem? Bezmyślnie wszedł do kościoła, w którym wystawiony był Najświętszy Sakrament, a – kiedy z niego wychodził, przepełniony był niesamowitą radością z odnalezienia prawdy o istnieniu Boga i entuzjazmem do dzielenia się z całym światem tym niesamowitym odkryciem. To było doświadczenie realnej obecności tajemnicy Boga, który jest jeden w trzech Osobach, jedynym źródłem istnienia całej rzeczywistości, utrzymującym wszechświat w harmonii istnienia, udzielającym ludziom zdolności myślenia i odczuwania piękna”.
To, co najważniejsze, głównie dla sceptyków czy wątpiących, to fakt, który wielokrotnie był podkreślany przez Frossarda. Całe nawrócenie miało miejsce bez udziału wyobraźni. Nie było wymyślonych obrazów, mogących uchodzić za dziwne urojenia. Przenikanie Bożej mocy do duszy zagorzałego ateisty, stało się obiektywnym doświadczeniem. Jego zdziwienie i radość, której dostąpił ósmego czerwca, nieprzerwanie trwała aż do końca życia. Po długich latach od nawrócenia, Frossard napisał bowiem: „Radość przeszła nade mną jak fala światła z nieprzepartą, a zarazem delikatną siłą (…). Towarzyszyłem swojemu własnemu nawróceniu ze zdziwieniem, które jeszcze trwa”.
Wszystkie wspomnienia, zapisane na kartach wielostronnicowych lektur bez wątpienia są realne. Ich prawdziwości dodaje również fakt, że sam autor był ignorantem przed dostąpieniem Bożej Łaski. Nie znał słów Pisma Świętego, obrzędów i zwyczajów, nie mógł zatem opierać się na cytatach czy podaniach spisanych przez naocznych świadków. Co ważniejsze, w ciągu krótkiego czasu spędzonego w centrum Paryża, w jednym, z wydawałoby się zwyczajnych kościołów, zdał sobie sprawę, że Prawdą jest Kościół Katolicki. I choć nigdy wcześniej nie spotkał się z nim bezpośrednio, od tego dnia, to właśnie on stał się jego najważniejszą rodziną.
„Istnieje inny świat” – sam tytuł jest swoistego rodzaju wnioskiem, do którego autor doszedł po wielu latach. Zdał sobie bowiem sprawę, że Bóg daje ludziom wybór, nie zmusza i nie zachęca, otwiera jedynie swoje ramiona i czeka… cierpliwie… na niektórych bardzo długo. „W tym dniu stałem się katolikiem od stóp do głów, katolikiem ponad wszelką wątpliwość – a nie protestantem ani muzułmaninem, ani żydem. […] Byłem tak mocno zaskoczony, widząc siebie przy wyjściu z kościoła katolikiem, jakbym był zaskoczony, znajdując siebie przy wyjściu z ogrodu zoologicznego, żyrafą. Żadna instytucja nie była mi bardziej obca niż Kościół katolicki, mógłbym nawet powiedzieć: żadna bardziej niesympatyczna (…). Była dla mnie tak daleka jak Księżyc lub Mars. Wolter nie powiedział mi o niej nic dobrego, a od mego trzynastego roku życia nie czytałem prawie nic innego prócz Woltera i Rousseau. Nagle zostałem oddany Kościołowi, przekazany i powierzony jak nowej rodzinie, z poleceniem podjęcia dalszego ciągu życia na jego rachunek” ( „Istnieje inny świat”, str. 18-19).
Jak widać na każdym kroku, w każdym wspomnieniu pojawia się ogromna radość i zaskoczenie, które wzajemnie mieszają się ze sobą. Moment nawrócenia był więc kluczowy. Przyniósł niespodziewane rozwiązanie, którym później Frossard kierował się całe życie. Od tego dnia liczył się Bóg, a wszystko, co stanowiło najbliższe otoczenie człowieka dowodziło Jego istnienie.
Co dalej z życiem nowo nawróconego?
Po niezwykle intensywnym zajściu w kościele w Paryżu, Andre opowiedział o swoim doświadczeniu przyjacielowi. Ten, niewiele myśląc, z ogromną radością i energią zawiózł mężczyznę do Anity i Stanisława Fumetów. Nie było to przypadkowe działanie, bowiem to właśnie w ich domu odbywały się spotkania osób niedawno nawróconych, głównie młodych, poznających prawdę o Bogu. Każda z odwiedzających małżeństwa osób, doskonale zdawała sobie sprawę, że chrześcijaństwo nie jest ideologią, czy sposobem na życie, ale czymś zdecydowanie głębszym i większym. Sama osoba Jezusa Chrystusa i jego Ojca to realność otaczająca wszystkich. Wystarczy tylko uważnie patrzeć – sercem, nie tylko oczami.
Nowo poznani znajomi, przy każdej okazji rozmawiali o Chrystusie. Nie było bowiem ciekawszych i ważniejszych tematów. W letnie dni, organizowali wspólne wyjazdy do sanktuarium w La Salette. Miejsca szczególnego, bowiem w 1846 roku objawiła się tam płacząca Matka Boża.
Choć nawrócenie trwało kilka minut i Frossard powrócił do pracy dziennikarza, cały świat wydawał się bez znaczenia. Wszystkie wydarzenia mające miejsce wokoło nie były już tak interesujące i ciekawe. Andre pisał, że: „Cud trwał miesiąc. Każdego ranka odnajdywałem z zachwytem to samo światło, przy którym bladło światło dnia. To samo, nigdy nie zapomniane, doświadczenie łagodnej dobroci, porządkujące całą moją teologiczną wiedzę” („Istnieje inny świat”, str. 39-40). Choć siła dostąpienia Bożej Łaski z dnia na dzień słabła, nawrócenie wciąż utrzymywało swoją moc. Tyle, że Andre otrzymał inną drogę- miał co dzień poznawać prawdę o Bogu, w prozaicznych, na pozór błahych czynnościach. Frossard przyjął sakrament chrztu świętego, a jego matką chrzestną została Anna Fumet. Od tego momentu poczuł, że jest Dzieckiem Bożym. Doświadczył uczucia, które było mu dotąd całkowicie obce.
Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w krótkim czasie doprowadziły do przekonania, iż tylko poznanie i zobaczenie wewnętrznego piękna, własną duszą, może przybliżyć człowieka do Boga. Pomimo drobnych porażek, Andre nie zniechęcał się. Tym bardziej, że dość długo trwało, zanim jego własny ojciec zaakceptował wybraną przez syna drogę. Gdy jednak to już nastąpiło, Andre dostał własną rubrykę w gazecie prowadzonej przez ojca.
Frossard szukał jednak nieustannie własnego powołania. Wstąpił nawet do zakonu Trapistów w Citeaux, ale po jakimś czasie wycofał się z tej decyzji. Nadal pozostawał religijny, w wielu oczach, nawet za bardzo. Był swoistego rodzaju mnichem żyjącym w centrum miasta. W roku 1936 rozpoczął służbę w marynarce wojennej, jako sekretarz ministerstwa w Paryżu. Każdy dzień rozpoczynał o bardzo wczesnej porze, stawiając się na mszy świętej w kościele św. Magdaleny. W trakcie pracy w ministerstwie odmawiał brewiarz dla osób świeckich. W czasie przerwy w obowiązkach, skupiał się na odprawianiu modlitwy różańcowej, która zawsze wydawała mu się niedostatecznie długa. W samo południe zajmował się z kolei adoracją Najświętszego Sakramentu u św. Rocha. W wolnych od pracy chwilach, swoje myśli koncentrował na czytaniu Pisma Świętego.
Nieprawdopodobnym wydaje się fakt, iż młody człowiek, który jeszcze do niedawna był zatwardziałym ateistą poświęcał blisko sześć godzin dziennie na obcowanie z Bogiem. Nigdy się nie skarżył, a na pytania o zbyt dużą ilość czasu modlitw, zawsze z przekąsem odpowiadał, że ryba nigdy nie skarży się, na zbyt dużą ilość połykanej wody…
Losy Frossarda były zawiłe, a mimo wszystko, na każdym etapie swojego życia, mężczyzna poświęcał się Bogu. Po wybuchu II wojny światowej, Andre został powołany na służbę na statku pocztowym „Cuba”. Trzy lata później, w czasie kapitulacji Francji, Frossard wrócił do Marsylii, gdzie dzięki opiece ojca, otrzymał posadę dyrektora filii przedsiębiorstwa transportowego w Lyonie. W między czasie mężczyzna wdał się w konspirację i walkę z hitlerowskim zagrożeniem.
Ten okres pozwolił mu na poznanie pewnej dziewczyny, która po niespełna roku została jego żoną. Ponadto w 1943 roku, gdy na świecie było już ich trzymiesięczne dziecko, Andre został aresztowany przez Gestapo. Osadzony w jednym z koszmarnych, niemieckich aresztów, dzielnie znosił liczne tortury i upokorzenia. W swoich wspomnieniach podkreśla, że to właśnie wówczas zrozumiał, jak wielką moc ma wiara i duchowa wolność, której żaden oprawca nie jest w stanie zabrać. Po prawie dwóch latach gestapowskiego horroru, został zwolniony z więzienia wiosną 1945 roku.
Jedyna Prawda, jaka istnieje na świecie…
Pamiętny rok 1935 był przełomowym w życiu Andre, wychowywanego w myśli marksistowskiego ateizmu. Niczym nie wyróżniająca się wizyta w niewielkim kościółku, diametralnie odmieniła dalsze myślenie i funkcjonowanie przyszłego, gorliwego katolika. Jak sam mówił, dostąpił uratowania życia, które można porównać do ratunku wyłowionego rozbitka tuż przed zatonięciem.
To niewiarygodne, jak wielką moc posiada Bóg, skoro kilka chwil przebywania przy Najświętszym Sakramencie mogło tak bardzo zmienić człowieka. Fakt ten można by było podważyć, gdyby nie relacje świadków, najbliższych osób i przyjaciół Frossarda, na własne oczy widzących zachodzące w nim zmiany. Dostąpione światło oczyściło mroczną duszę człowieka, zapewniając mu zbawienie i miłość. Czy może być piękniejszy dowód na to, jak wielki jest nasz Pan?
To, co spotkało go w wieku dwudziestu lat trzymał w tajemnicy przed światem… Prawie trzydzieści lat… Dopiero gdy zyskał sławę, stał się autorytetem ludzi na całym świecie, wykorzystał popularność i otworzył się na innych. To była najlepsza decyzja, jaką mógł podjąć. Jako podrzędny, nikomu nieznany dziennikarz, nie odniósłby zamierzonego efektu. Nikt by go nie posłuchał, a sama historia odbierana by była jako fikcja nieudolnego autora, próbującego za wszelki sposób zaistnieć we współczesnym świecie. Tym czasem trzydzieści lat wytężonej, doskonałej pracy, pozwoliło mu dotrzeć do osób wątpiących, najbardziej sceptycznie nastawionych do katolickiej wiary.
Miał dużo racji w swoim myśleniu. Bowiem w krótkim czasie, książka „Dieu existe, je l’ai rencontre” ( „Bóg istnieje, spotkałem Go”) została światowym bestsellerem. Co ważniejsze, po jej lekturę sięgnął sam papież Jan Paweł II, który po przeczytaniu słów zawartych w książce, postanowił osobiście spotkać się z Frossardem. To właśnie dzięki temu niezwykłemu wydarzeniu, Andre zyskał przyjaciela w postaci Ojca Świętego. Na początku swojego pontyfikatu, Jan Paweł II został poproszony przez Andre Frossarda o przeprowadzenie wywiadu, na podstawie którego powstał kolejny światowy hit- pozycja o nazwie N’ayez pas peur („Nie lękajcie się!”). Warto nadmienić, iż wywiad ten był pierwszym w historii przeprowadzonym z tak ważną i wyjątkową osobistością, jak sam Ojciec Święty.
„Co mogę zrobić, skoro Bóg istnieje, skoro chrześcijaństwo jest prawdziwe, skoro jest życie pozagrobowe? Co mogę tutaj zrobić, skoro istnieje Prawda i ta Prawda jest Osobą, która chce być poznaną, która nas kocha i która nazywa się Jezus Chrystus? Nie mówię tego na podstawie hipotez, w sposób wyrozumowany, na podstawie tego, co słyszałem, iż mówiono. Mówię o tym z doświadczenia. Widziałem. Nie wiem, dlaczego wybrano właśnie mnie, abym był świadkiem naocznym tego, co się ukrywa za powierzchownością świata. Wiem tylko, że mam obowiązek świadczenia. Jestem skazany na mówienie, jestem przynaglany z łagodnością, ale uporczywie potrzebą recytowania lekcji, jakiej Bóg mi udzielił w owym wstrząsającym spotkaniu, latem 1935 roku, w nieznanej kaplicy w centrum Paryża. Kiedy się „wie, że Bóg istnieje, że Jezus jest jego Synem, że jesteśmy oczekiwani po śmierci, że na tej ziemi nigdy nie będzie innej nadziei poza Ewangelią; kiedy się to wie, trzeba o tym mówić. Zrobiłem to i w dalszym ciągu będę to robił, aż do chwili, kiedy pójdę kontemplować na zawsze to, co było mi dane zobaczyć podczas owych minut, kiedy czas został dla mnie zatrzymany”.
Tak argumentował swoje odpowiedzi na wiele pytań, zadawanych przez lata, o jego chrześcijaństwo.
W roku 1995 dostąpił wreszcie zaszczytu spotkania Boga. Odszedł przeżywszy 80 lat. Przez całe życie, od momentu nawrócenia nieustannie trwał przy Stwórcy, potwierdzając Jego obecność. To bez wątpienia człowiek, który swoim życiem dał najlepsze świadectwo.
„Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9). Wszystko jednak pozostaje tajemnicą, której możemy dostąpić wyłącznie patrząc sercem i duszą, a nie tylko oczyma.
Jedno krótkie zdanie: „ Rozłącz się!”, mogące zmienić wiele w naszym życiu. Ten krótki filmik doskonale obrazuje codzienne sytuacje- kontakt z najbliższymi zamieniony na wirtualne przyjemności. Obojętność, brak uwagi- wystarczy tak niewiele, by stracić to, co najważniejsze. Zobacz, co może Cię ominąć, jeśli nie skoncentrujesz się na naprawdę ważnych rzeczach….
Bezsłowny przekaz dający do myślenia… dla każdego z nas!
„Ewangelia na co dzień” jest serwisem proponowanym przez międzynarodowe stowarzyszenie Evangelizo. Misją Evangelizo jest rozpowszechnianie Ewangelii na cały świat przez Internet, w różnych językach i za pomocą różnych środków technicznych. Ekipa Evangelizo składa się z ponad 70 katolików, świeckich i konsekrowanch, pochodzących z różnych wspólnot i kongregacji.
Czy istnieje recepta na szczęśliwe życie? Ks. Egzorcysta Michał Olszewski zwraca uwagę, aby spojrzeć na dekalog z perspektywy Nowego Testamentu. Analizuje pierwsze przykazanie, pokazując
wiernym, jak proste może być życie. Rozważając tę problematykę, warto jednak zastanowić się, kim właściwie jest Bóg? Mówca punktuje św. Jana, który już w pierwszym swoim liście mówi otwarcie, że BÓG JEST MIŁOSCIĄ! W codziennym znoju, wśród problemów i wątpliwości dobrze jest posłuchać tego nagrania, aby przekonać się, że każdy z nas jest Kościołem. To krótka analiza
dekalogu danego przez Ojca, stanowiącego znaną wszystkim receptę na lepsze życie.
Część II
„Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga na daremno”, czyli drugie przykazanie w ustach księdza Michała Olszewskiego. Gonitwa za sławą i pieniędzmi, która często wśród celebrytów, owocuje
atakiem na chrześcijan i ich atrybuty. Codzienne przykłady, zaczerpnięte z życia obrazujące, że tak naprawdę tylko jeden Bóg jest święty- nie ma bowiem nic wspólnego ze złem, podobnie jak i Szatan nie ma nic wspólnego z dobrem. Ciekawe spojrzenie na dekalog Boży, który nie ma być tylko zwykłym punktem w rachunku sumienia, ale stanowić pewnego rodzaju inspirację, czy zaproszenie do wzywania Imienia Pana Boga. W dobrej wierze. W rozsądku i miłości.
Cześć III
Piąte przykazanie, czyli NIE ZABIJAJ! Aby móc mówić o śmierci, ks. Michał Olszewski proponuje rozpocząć rozważania od tego, czym jest życie i jakie są jego płaszczyzny. Tak bardzo błędnie
interpretowane są słowa dekalogu, które wbrew pozorom stanowią zdecydowanie szersze zagadnienie, niż odebranie komuś życia. To udana i niezwykle interesująca próba pokazania, jak każdy z nas codziennie zabija własne życie, człowiek XXI wieku opanowany przez konsumpcjonizm i inne potężne zjawiska, z których wielokrotnie nie zdajemy sobie sprawy. Warto obejrzeć ten filmik i
chwilę zastanowić się, nad własnym postępowaniem.