Poświęć chwilę na przeczytanie świadectwa Catalina Rivas – to kobieta, która w Wielki Piątek otrzymała dar stygmatów Pana Jezusa, która opowiada czym tak naprawdę jest Msza Święta w wymiarze duchowym.
Jest to świadectwo, które muszę i chcę dać całemu światu dla większej chwały Bożej i dla zbawienia tych, którzy chcą otworzyć serca Panu. Także po to, by wiele osób konsekrowanych Bogu na nowo roznieciło w sobie ogień miłości do Chrystusa; niektórzy z nich mają ręce posiadające władzę, by uobecniać Go w tym świecie, tak by stał się naszym pokarmem. Dla innych, aby przełamali „praktykę rutyny” w przyjmowaniu Go i na nowo ożywili w sobie zadziwienie nad codziennym spotkaniem z Miłością. I dla moich świeckich braci i sióstr na całym świecie, aby żyli wielkodusznie tym największym Cudem: celebracją Eucharystii.
– Wasza siostra w Żyjącym Jezusie Catalina Rivas – Świecka misjonarka Eucharystycznego Serca Jezusa
Była to wigilia uroczystości Zwiastowania i członkowie naszej grupy przystąpili do Sakramentu Pojednania. Niektóre panie z grupy modlitewnej nie mogły tego uczynić, więc przełożyły Sakrament na następny dzień przed Mszą Świętą. Kiedy przyszłam do Kościoła przed Mszą Św. następnego dnia, trochę późno, Arcybiskup i kapłani już wychodzili z zakrystii. Dziewica Maryja powiedziała swoim słodkim kobiecym głosem, który działa na duszę:
Maryja: „Dzisiaj jest dzień nauki dla ciebie i chcę, abyś zwróciła szczególną uwagę na to, czego będziesz świadkiem. Wszystkim, czego dziś doświadczysz, masz podzielić się z całą ludzkością.”
Byłam głęboko wzruszona, nie rozumiejąc dlaczego, ale starałam się być bardzo uważna. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był chór pięknych głosów, który śpiewał jakby z oddali. Na chwilę muzyka przybliżała się, a następnie oddalała jak odgłos wiatru. Arcybiskup rozpoczął Mszę Świętą, i gdy doszedł do Aktu Pokuty, Najświętsza Dziewica powiedziała:
„Z głębi serca proś Pana o przebaczenie swoich win, które Go obraziły. W ten sposób będziesz mogła godnie brać udział w tym przywileju, jakim jest Msza Św.”
Przez ułamek sekundy pomyślałam: Na pewno jestem w stanie łaski Bożej; wczoraj wieczorem poszłam do spowiedzi. Matka Boża odpowiedziała:
„Czy sądzisz, że od wczorajszego wieczoru nie obraziłaś Boga? Pozwól mi przypomnieć ci o kilku rzeczach. Kiedy wyszłaś z domu idąc tutaj, dziewczyna, która ci pomaga podeszła do ciebie i poprosiła o coś, a ty, ponieważ byłaś spóźniona, nie odpowiedziałaś jej zbyt miło. To był brak miłości z twojej strony, a ty mówisz, że nie obraziłaś Boga…? W drodze tutaj, autobus wjechał na dróżkę, którą szłaś i omal cię nie potrącił. Odniosłaś się do tego biednego człowieka w sposób nieodpowiedni, zamiast modlić się i przygotowywać do Mszy. Zabrakło ci miłości i straciłaś pokój i cierpliwość. I mówisz, że nie zraniłaś Boga? Przychodzisz w ostatniej minucie, gdy procesja celebransów już wychodzi, by celebrować Mszę Św… i zamierzasz uczestniczyć bez uprzedniego przygotowania…”
Odpowiedziałam: „Dobrze, moja Matko, nie mów już nic więcej. Nie musisz mi przypominać więcej, bo umrę ze smutku i wstydu.”
„Dlaczego wy wszyscy musicie przychodzić w ostatnim momencie? Powinniście przychodzić wcześniej, aby móc się pomodlić i prosić Pana, aby zesłał Swojego Ducha Świętego, który może udzielić wam pokoju i oczyścić z ducha świata, waszych kłopotów, problemów i rozproszeń, aby uzdolnić was do przeżywania tego tak świętego momentu. Jednakże, przychodzicie prawie w momencie, gdy celebracja się już zaczyna i uczestniczycie jak w zwykłym wydarzeniu bez żadnego duchowego przygotowania. Dlaczego? To jest największy z Cudów. Przychodzicie przeżywać moment, gdy Najwyższy Bóg udziela swojego największego daru i nie potraficie go docenić.”
Tego było już dosyć. Czułam się tak źle, że miałam aż nadto, by prosić Boga o przebaczenie. Nie tylko z powodu win tego dnia, ale także za te wszystkie przypadki, kiedy podobnie jak wielu innych ludzi czekałam, kiedy kapłan skończy homilię, by wejść do kościoła. Także za te przypadki, gdy nie wiedziałam lub nie chciałam zrozumieć, co to znaczy być tutaj, i za te, kiedy moja dusza była pełna ciężkich grzechów i miałam śmiałość brać udział we Mszy Św. Była to uroczystość i miało być odmawiane Chwała. Matka Bożą powiedziała:
„Wychwalaj i błogosław całym swoim sercem Świętą Trójcę, uznając, że jesteś jednym z Jej stworzeń.”
Jakże inne było to Chwała! Nagle zobaczyłam siebie w odległym miejscu pełnym światła, przed Majestatem Tronu Boga. Z tak wielką miłością dziękowałam Bogu, gdy powtarzałam: „Dla Twojej wielkiej chwały, wychwalamy Cię, błogosławimy Ciebie, uwielbiamy Ciebie, oddajemy Ci chwałę, dziękujemy Ci, Panie Boże, Królu Nieba, Boże Ojcze Wszechmogący.” I przypomniałam sobie ojcowską twarz Ojca, pełną dobroci. „Panie Jezu Chryste, Jednorodzony Synu Ojca, Panie Boże, Baranku Boży, Ty gładzisz grzechy świata…” A Jezus był przede mną, z twarzą pełną łagodności i Miłosierdzia… „Bo tylko Tyś jest Święty, tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś Najwyższy, Jezu Chryste z Duchem Świętym…” Bóg pięknej Miłości. Ten, który w tej chwili sprawił, że cała moja istota drży… I poprosiłam: „Panie, wybaw mnie od wszelkiego zła. Moje serce należy do Ciebie. Mój Boże, ześlij mi Twój pokój, żebym mogła osiągnąć jak największe korzyści z Eucharystii i żeby moje życie mogło przynieść jak najlepsze owoce. Duchu święty, przekształć mnie, działaj we mnie, prowadź mnie. O Boże, udziel mi darów, których potrzebuję, by lepiej Ci służyć!” Przyszedł czas Liturgii Słowa i Dziewica Maryja kazała mi powtarzać:
„Panie Boże, chcę słuchać Twojego Słowa i przynieść obfity owoc. Niech Twój Święty Duch oczyści wnętrze mojego serca, aby Słowo Boże wzrastało i rozwijało się, oczyszczając moje serce, tak by było dyspozycyjne.” Matka Boża powiedziała: „Módl się w sposób następujący: (i ja powtarzałam) Panie, ofiaruję wszystko czym jestem, wszystko co posiadam, wszystko co mogę. Kładę wszystko w Twoje Ręce. Kształtuj tę małą istotę, którą jestem. Przez zasługi Twojego Syna przekształć mnie, Wszechmogący Boże. Proszę Cię za moją rodzinę, moich dobroczyńców, za każdego członka Apostolatu, za wszystkich, którzy walczą przeciwko nam, za tych, którzy polecają się moim ubogim modlitwom. Naucz mnie kłaść moje serce jakby na ziemi przed nimi, żeby mogli iść bardziej miękko. Oto jak modlili się Święci; oto jak pragnę, byście wszyscy robili.”
Oto jak Jezus prosi nas, byśmy się modlili, żebyśmy kładli nasze serca jakby na ziemi, żeby inni nie czuli twardości, ale raczej żebyśmy łagodzili ból ich kroków. Kilka lat później czytałam książkę z modlitwami świętego, którego bardzo kocham, Jose Maria Escriva de Balaguer, i w tej książce znalazłam modlitwę podobną do tej, której nauczyła mnie Najświętsza Dziewica. Może modlitwy tego Świętego, któremu zawierzyłam siebie, podobały się Matce Bożej. Nagle zaczęły powstawać jakieś postacie, których wcześniej nie widziałam. Wyglądało to tak, jakby u boku każdej osoby obecnej w Katedrze, pojawiła się inna osoba i wkrótce cała Katedra zapełniła się młodymi pięknymi ludźmi. Byli oni ubrani w białe szaty i skierowali się do głównej nawy, a następnie podeszli do ołtarza. Matka Boża powiedziała:
„Patrz. To są Aniołowie Stróżowie wszystkich ludzi, którzy są tutaj. To jest moment, kiedy twój Anioł Stróż zanosi twoje ofiary i prośby przed Ołtarz Boga.”
Byłam zdumiona, bo te istoty miały tak piękne twarze, tak promieniujące, że nie można sobie tego wyobrazić. Ich oblicza były bardzo piękne, niemalże z kobiecymi rysami; budowa ciała, ręce, postawa były męskie. Ich bose stopy nie dotykały podłogi, jakby się prześlizgiwały. Procesja była bardzo piękna. Niektórzy z nich nieśli coś, jakby złote misy z czymś, co lśniło jak złociste światło. Matka Boża powiedziała:
„To są Aniołowie Stróżowie ludzi, którzy ofiarują tę Mszę Świętą w wielu intencjach, tych którzy są świadomi co znaczy ta celebracja. Oni mają coś do ofiarowania Bogu (…) Ofiaruj siebie w tej chwili… ofiaruj swoje smutki, bóle, nadzieje, radości, prośby. Pamiętaj, ze Msza Św. ma nieskończoną wartość. Dlatego bądź hojna w ofiarowaniu i proszeniu.”
Za pierwszymi Aniołami szli następni, którzy nie mieli niczego w rękach; szli z pustymi rękami. Maryja powiedziała:
„To są Aniołowie ludzi, którzy są tutaj ale nigdy niczego nie ofiarują. Nie są zainteresowani tym, by przeżywać każdy moment Mszy Św. i nie mają darów, by je zanieść przed Ołtarz Boga.”
Na końcu procesji szli inni Aniołowie, którzy byli raczej smutni, z rękami złożonymi do modlitwy, ale ze spuszczonymi oczami.
„To są Aniołowie Stróżowie ludzi, którzy są tutaj ale nie chcą być, to znaczy ci, którzy zostali zmuszeni do przyjścia, którzy przyszli z obowiązku ale bez żadnego pragnienia uczestniczenia we Mszy Św. Aniołowie idą smutni, ponieważ nie mają nic do zaniesienia przed Ołtarz poza własnymi modlitwami. Nie zasmucajcie swojego Anioła Stróża. Proście o wiele, proście o nawrócenie grzeszników, o pokój w świecie, za waszych sąsiadów, za tych, którzy proszą was o modlitwę. Proście, proście o wiele, ale nie tylko za was samych, ale także za wszystkich. Pamiętajcie, że ofiara która najbardziej podoba się Panu jest ta, kiedy ofiarujecie siebie samych jako ofiarę całopalną, tak żeby Jezus mógł zstąpić i przekształcić was przez swoje zasługi. Co wy macie do ofiarowania Ojcu sami z siebie? Nicość i grzech. Ale ofiarowanie siebie samego złączone z zasługami Jezusa podoba się Ojcu.”
Widok tej procesji był tak piękny, że trudno byłoby porównać go z czymkolwiek. Te wszystkie niebiańskie istoty pochylające się przed ołtarzem, niektóre zostawiające swoje ofiary na podłodze, inne prosternujące się z czołem prawie dotykającym ziemi. Skoro tylko przybyły do ołtarza, zniknęły mi z oczu. Nadszedł końcowy moment Prefacji i kiedy całe zgromadzenie mówiło: „Święty, Święty, Święty”, nagle wszystko co znajdowało się za celebransami zniknęło. Za Arcybiskupem z lewej strony tysiące aniołów ukazało się po przekątnej, mali aniołowie, wielcy aniołowie, aniołowie z dużymi skrzydłami, aniołowie z małymi skrzydłami, bez skrzydeł. Tak jak poprzedni wszyscy byli ubrani w białe szaty kapłańskie lub ministranckie. Każdy z nich ukląkł ze złożonymi rękami i pochylił głowę ze czcią. Słychać było piękną muzykę jakby wiele chórów z różnymi głosami, wszyscy śpiewali unisono razem z ludźmi: Święty, Święty, Święty… Nadszedł moment Konsekracji, najcudowniejszy z Cudów. Za Arcybiskupem z prawej strony pojawiło się mnóstwo ludzi, także po przekątnej. Byli oni ubrani w identyczne tuniki ale w kolorach pastelowych: różowych, zielonych, jasnoniebieskich, liliowych, żółtych, jednym słowem w różnych i bardzo ciepłych kolorach. Ich twarze były także jaśniejące, pełne radości. Zdawali się być w tym samym wieku. Można było zauważyć (nie potrafię powiedzieć dlaczego), że byli ludźmi w różnym wieku, ale ich twarze wyglądały jednakowo, bez zmarszczek, szczęśliwe. Wszyscy oni także uklękli na śpiew „Święty, Święty, Święty Pan…” Matka Boża powiedziała:
„To są dusze wszystkich Świętych i błogosławionych w Niebie. Pomiędzy nimi są dusze twoich krewnych, którzy już się cieszą oglądaniem Boga.”
Następnie zobaczyłam Ją dokładnie po prawej stronie Arcybiskupa, krok za celebransem. Była zawieszona odrobinę nad podłogą, klęcząc na jakimś bardzo solidnym przezroczystym i jednocześnie jaśniejącym materiale jakby czystej wodzie. Najświętsza Dziewica, z rękami złożonymi patrzyła z uwagą i szacunkiem na celebransa. Stamtąd mówiła do mnie, ale bez słów prosto do serca, nie patrząc na mnie:
„Dziwi cię to, że stoję za Arcybiskupem, nieprawdaż? Tak właśnie powinno być… Z całą miłością, jaką Syn mi daje, On nie udzielił mi godności, której udzielił kapłanom; uobecniania codziennego Cudu moimi rękami, tak jak to oni robią swoimi kapłańskimi rękami. Dlatego czuję głęboki szacunek dla kapłanów i dla cudu, którego Bóg dokonuje przez nich, co skłania mnie do uklęknięcia za nimi.”
O mój Boże, jak wielką godność, jak wielką łaskę wlewa Bóg w dusze kapłańskie, a ani my, a może niektórzy z nich także, nie jesteśmy tego świadomi. Za ołtarzem ukazały się cienie ludzi w szarych kolorach z rękami wzniesionymi. Matka Boża powiedziała:
„To są błogosławione dusze z czyśćca, którzy czekają na wasze modlitwy, by mogły być uwolnione. Nie przestawaj modlić się za nie. Oni modlą się za was ale nie mogą modlić się za siebie. Ty masz się za nie modlić, aby pomóc im wyjść z czyśćca, aby mogli być z Bogiem i cieszyć się Nim wiecznie. Teraz to widzisz; jestem tutaj przez cały czas. Ludzie idą na pielgrzymki, szukają miejsc, gdzie się ukazałam. Jest to dobre z powodu łask, które tam otrzymają. Ale w żadnym objawieniu, w żadnym innym miejscu nie jestem bardziej obecna niż w czasie Mszy Świętej. Zawsze Mnie znajdziesz u stóp ołtarza, gdzie jest odprawiana Eucharystia. U stóp Tabernakulum, pozostaję z aniołami, ponieważ jestem zawsze z Jezusem.”
Widzieć piękne oblicze Matki w chwili odmawiania słów „Święty, Święty, Święty…”, a także innych z promieniejącymi twarzami, rękami złożonymi, oczekującymi na cud, który się nieustannie powtarza, było przebywaniem jakby w samym niebie. I pomyśleć, że są ludzie, którzy w tym momencie mogą być rozproszeni rozmową. Boli mnie, gdy mówię, że wielu mężczyzn, więcej niż kobiet stoi ze skrzyżowanymi rękami jakby składając hołd tak jak równemu sobie. Maryja powiedziała:
„Powiedz wszystkim, że człowiek nie jest nigdy bardziej człowiekiem niż kiedy zgina kolana przed Bogiem.”
Celebrans wypowiedział słowa Konsekracji. Był on człowiekiem normalnego wzrostu, ale nagle zaczął rosnąć, napełniając się światłem, nadzwyczajnym światłem koloru pomiędzy bielą i złotem, które go ogarnęło i stało się bardzo silne wokół głowy. Z tego powodu nie mogłam dostrzec rysów. Kiedy podniósł Hostię zobaczyłam Jego ręce. Na wierzchu dłoni miał jakieś znaki, z których emanowało dużo światła. To był Jezus! To On otaczał Sobą celebransa, otaczał z miłością jego ręce. W tym momencie Hostia zaczęła rosnąć i stała się wielka. Ukazała się cudowna twarz Jezusa patrzącego na swój lud. Instynktownie chciałam pochylić głowę i Matka Boża powiedziała:
„Nie patrz w dół. Patrz w górę i kontempluj Go. Wymień z Nim spojrzenia i powtórz modlitwę z Fatimy: Boże, wierzę w Ciebie, wielbię Ciebie, ufam Tobie i kocham Ciebie. Proszę, przebacz tym, którzy nie wierzą, nie uwielbiają, nie ufają i nie kochają Ciebie. …Przebaczenie i Miłosierdzie… A teraz powiedz Mu, jak bardzo Go kochasz i złóż hołd Królowi Królów.”
Wypowiedziałam te słowa i wydawało się, jakbym była jedyną, na którą On patrzył z ogromnej Hostii. Ale poznałam, że w taki sposób z pełnią miłości spogląda na każdą osobę. Pochyliłam głowę czołem dotykając ziemi, jak to czynili wszyscy aniołowie i błogosławieni z nieba. Przez ułamek sekundy dziwiłam się, jak Jezus przybrał ciało celebransa i jednocześnie był w środku Hostii. Kiedy celebrans położył Hostię, wrócił do normalnych rozmiarów. Łzy płynęły z moich oczu; nie mogłam wyjść z podziwu. Za chwilę Arcybiskup wypowiedział słowa Konsekracji nad winem, i gdy słowa były wymawiane, ukazało się światło z nieba w tle. Ściany i sufit kościoła zniknęły. Wszędzie była ciemność poza błyszczącym światłem z ołtarza. Nagle zobaczyłam zawieszonego w powietrzu Ukrzyżowanego Jezusa. Widziałam Go od głowy do dolnej części piersi. Belka krzyża była podtrzymywana przez jakieś duże, silne ręce. Ze środka tego jasnego światła wyszło małe światełko podobne do lśniącego małego gołębia, który przefrunął szybko nad kościołem. Spoczął na lewym ramieniu Arcybiskupa, który dalej ukazywał się jako Jezus. Mogłam rozpoznać Jego długie włosy, jaśniejące rany i ogromne ciało, ale nie mogłam dostrzec twarzy. W górze był Ukrzyżowany Jezus, z głową opartą na prawym ramieniu. Mogłam kontemplować Jego twarz, zbite ramiona i poszarpane ciało. Po prawej stronie klatki piersiowej miał ranę, z której tryskała krew w kierunku lewej strony, a na prawo coś, co wyglądało jak woda, ale było bardzo błyszczące. Wyglądało to bardziej jak strumienie światła wychodzące w kierunku wierzących i poruszające się w prawo i w lewo. Byłam zdumiona ilością Krwi, która spływała do kielicha. Myślałam, że się przeleje i zabarwi cały ołtarz, ale ani jedna kropla się nie rozlała. W tym momencie Maryja powiedziała:
„To jest cud nad cudami. Powiedziałam ci przedtem, że Bóg nie jest ograniczony ani czasem ani przestrzenią. W chwili Konsekracji, całe zgromadzenie jest zabierane do stóp Kalwarii w chwili krzyżowania Jezusa.”
Czy ktokolwiek może to sobie wyobrazić? Moje oczy tego nie mogą dostrzec, ale my wszyscy jesteśmy tam w momencie, gdy krzyżują Jezusa. A On prosi Ojca o przebaczenie nie tylko dla tych, którzy Go zabili, ale także o przebaczenie wszystkich naszych grzechów: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią.„ Od tego dnia nie dbam o to, że świat sądzi iż jestem szalona, ale proszę każdego, żeby uklęknął i próbował żyć z całego serca, z całą wrażliwością, na którą go stać, przywilejem, który daje nam Bóg. Kiedy mieliśmy odmawiać Ojcze Nasz, Pan przemówił po raz pierwszy w czasie celebracji:
Bóg: „Poczekaj, chcę, żebyś się modliła z największą głębią do jakiej jesteś zdolna. W tej chwili przypomnij sobie osobę lub osoby, które wyrządziły ci wielką krzywdę w ciągu życia, tak żebyś je serdecznie uścisnęła i powiedziała im z serca: „W Imię Jezusa przebaczam wam i życzę wam pokoju. W Imię Jezusa proszę was o przebaczenie i życzenie mi pokoju. Jeśli osoba jest godna pokoju, otrzyma go i poczuje się lepiej. Jeśli osoba nie jest zdolna otworzyć się na ten pokój, wróci on do twojego serca. Nie chcę, żebyś otrzymywała lub ofiarowała pokój, gdy nie jesteś zdolna przebaczyć i pierwsza odczuć go w swoim sercu.”(…)”Uważaj na to, co robisz”, kontynuował Pan, „powtarzasz w Ojcze Nasz: przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy tym, którzy zawinili względem nas. Jeśli jesteś zdolna przebaczyć, ale nie zapomnieć, jak niektórzy mówią, stawiasz warunki przebaczeniu Boga. Mówisz: Przebaczasz mi tylko tak jak ja jestem zdolna przebaczyć, ale nie więcej.”
Nie wiem, jak wytłumaczyć swój ból, jak bardzo możemy ranić Boga. I jak bardzo możemy ranić siebie samych przez tyle urazów, złych uczuć i niepochlebnych rzeczy, które rodzą się z naszych uprzedzeń i nadwrażliwości. Przebaczyłam; przebaczyłam z serca i poprosiłam o przebaczenie wszystkich ludzi, których zraniłam kiedykolwiek, aby odczuć pokój Boży. Celebrans powiedział, „obdarz nas pokojem i jednością…”a następnie, „pokój Pański niech będzie z wami wszystkimi.”Nagle zobaczyłam, że pomiędzy niektórymi (nie wszystkimi) ludźmi, którzy się ściskali, pojawiło się bardzo intensywne jasne światło. Wiedziałam, że to był Jezus i prawie że rzuciłam się, by uścisnąć osobę obok mnie. Naprawdę mogłam odczuć uścisk Pana w tym świetle. To On mnie uścisnął udzielając mi swojego pokoju, ponieważ w tym momencie byłam zdolna przebaczyć i usunąć z serca cały żal do innych. Tego właśnie chce Jezus, by dzielić się tą chwila radości, biorąc nas w objęcia i życząc nam swojego pokoju. Nadeszła chwila Komunii kapłańskiej. Ponownie zobaczyłam wszystkich kapłanów obok Arcybiskupa. Kiedy on przyjął Komunię Świętą, Maryja powiedziała:
„To jest chwila na modlitwę za celebransa i kapłanów, którzy mu towarzyszą. Powtarzaj razem ze Mną: „Boże, błogosław im, uświęcaj ich, pomagaj im, oczyszczaj ich, kochaj ich, troszcz się o nich i wspieraj ich swoją miłością. Pamiętaj o wszystkich kapłanach świata, módl się za wszystkie dusze konsekrowane…”
Drodzy bracia i siostry, to jest moment, w którym powinniśmy modlić się za nich, bo oni są Kościołem tak jak i my, świeccy. Wiele razy my, świeccy, żądamy tak wiele od kapłanów, ale nie jesteśmy zdolni modlić się za nich, niezdolni zrozumieć, że oni są ludźmi, niezdolni zrozumieć i docenić samotności, która często towarzyszy kapłanowi. Powinniśmy zrozumieć, że kapłani są ludźmi tak jak my i że potrzebują być zrozumiani, otoczeni opieką. Potrzebują naszego uczucia i uwagi, ponieważ oddają swoje życie za każdego z nas jak Jezus, przez bycie konsekrowanymi dla Niego. Pan Bóg chce, żeby lud, który mu powierzył, modlił się i pomagał w uświęcaniu Pasterza. Pewnego dnia, gdy będziemy już po drugiej stronie, zrozumiemy cuda, które Pan zdziałał, dając nam kapłanów, którzy pomagają nam zbawiać nasze dusze. Ludzie zaczęli wychodzić z ławek do Komunii. Nadeszła wielka chwila spotkania. Pan powiedział do mnie: „Poczekaj chwilę; Chcę, żebyś coś zobaczyła…” Poruszona wewnętrznym impulsem podniosłam wzrok na osobę, która miała przyjąć Komunię Świętą na język z rąk kapłana. Spostrzegłam, że to była jedna z pań z naszej grupy, która poprzedniego wieczoru nie mogła pójść do spowiedzi, ale dziś rano uczyniła to przed Mszą Świętą. Kiedy kapłan położył Świętą Hostię na jej języku, błysk złocistego światła przeszedł przez tę osobę, najpierw przez plecy, następnie otaczając ją z tyłu, wokół ramion, a na końcu wokół głowy. Pan powiedział:
„Oto jak się cieszę obejmując duszę, która przychodzi z czystym sercem, by Mnie przyjąć.”
Ton głosu Jezusa był tonem szczęśliwego człowieka. Byłam zdumiona widząc moją przyjaciółkę wracającą do ławki otoczoną światłem, w uścisku Pana. Pomyślałam o cudzie, który tracimy wiele razy, przyjmując Jezusa z małymi lub wielkimi winami, podczas gdy powinno być to święto. Wiele razy mówimy, że nie ma kapłanów, do których można pójść do spowiedzi w jakimś momencie. Ale problem nie jest w tym, by się móc powiadać, ale w naszej łatwości ponownego wpadania w zło. Z drugiej strony w ten sam sposób, w jaki szukamy pięknego salonu, a mężczyźni fryzjera, gdy urządzamy przyjęcie, musimy także podjąć wysiłek poszukania kapłana, gdy potrzebujemy usunąć brud z nas samych. Nie możemy śmiało przyjmować Jezusa w momencie, gdy nasze serce pełne jest brzydkich rzeczy. Kiedy poszłam przyjąć Komunię, Jezus powiedział do mnie:
„Ostatnia Wieczerza była momentem największej intymności z Moimi bliskimi. W czasie tej godziny miłości, ustanowiłem to, co mogło być uważane za akt szaleństwa w oczach ludzi, uczynienie Siebie więźniem Miłości. Ustanowiłem Eucharystię. Chciałem pozostać z wami do końca wieków, ponieważ Moja Miłość nie mogła znieść, żebyście pozostali sierotami, wy, których ukochałem bardziej niż własne życie.”
Otrzymałam Hostię, która miała inny smak. Było to połączenie krwi i kadzidła, poczułam się całkowicie pochłonięta. Czułam tak wielką miłość, że łzy spływały mi po policzkach i nie mogłam ich powstrzymać. Kiedy wróciłam na swoje miejsce, gdy klęczałam, Pan powiedział: „Posłuchaj…”Chwilę później usłyszałam modlitwy pani, która siedziała przede mną i która właśnie przyjęła Komunię Świętą. To co mówiła nie otwierając ust brzmiało mniej więcej tak: „Panie, pamiętaj, że jest koniec miesiąca i my nie mamy pieniędzy, by zapłacić za czynsz, opłaty za samochód i szkołę dzieci. Musisz coś zrobić, by mi pomóc… Proszę, spraw, by mój mąż nie pił tak dużo. Nie mogę już wytrzymać jego upijania się tak często i mój najmłodszy syn będzie powtarzał znowu rok, jeśli mu nie pomożesz. On ma egzaminy w tym tygodniu… I nie zapomnij o naszej sąsiadce, która musi się przenieść. Niech ona zrobi to zaraz. Nie mogę już dłużej jej znieść… etc. etc.” Następnie Arcybiskup powiedział: „Módlmy się,” i całe zgromadzenie powstało na końcową modlitwę. Jezus powiedział ze smutkiem:
„Czy zwróciłaś uwagę na jej modlitwę? Ani przez chwilę nie powiedziała mi, że Mnie kocha. Ani przez chwilę nie podziękowała Mi za dar, którego jej w tym celu, aby ją podnieść do Mnie. Ani przez chwilę nie powiedziała: dziękuję Ci, Panie. To była litania próśb… i tak jest prawie ze wszystkimi, którzy Mnie przyjmują.” (…) „Umarłem z miłości i zmartwychwstałem. Z miłości czekam na każdego z was i z miłości pozostaję z wami. Ale wy nie zdajecie sobie sprawy, że potrzebuję waszej miłości. Pamiętaj, że jestem Żebrakiem Miłości w tej wzniosłej dla duszy godzinie.”
Czy zdajecie sobie sprawę, że On, Miłość żebrze o naszą miłość i my Mu jej nie dajemy? Co więcej, unikamy tego spotkania z Miłością ponad inne miłości, z jedyną miłością, która daje się w nieustannej ofierze. Kiedy celebrans miał udzielić błogosławieństwa, Matka Boża powiedziała:
„Bądź uważna, staraj się… Robisz jakiś stary znak zamiast znaku Krzyża. Pamiętaj, że to błogosławieństwo może być ostatnie, jakie otrzymujesz z rąk kapłana. Nie wiesz, gdy stąd odchodzisz, czy umrzesz czy nie. Nie wiesz, czy będziesz miała możliwość otrzymać błogosławieństwo od innego kapłana. Te konsekrowane ręce udzielają ci błogosławieństwa w Imię Trójcy Przenajświętszej. Dlatego czyń znak Krzyża z szacunkiem jakby to było ostatni raz w twoim życiu.”
Jak bardzo brakuje nam zrozumienia i uczestnictwa w codziennej Mszy Świętej! Dlaczego by nie zacząć dnia pół godziny wcześniej i pójść na Mszę Świętą i otrzymać wszystkie błogosławieństwa, które Pan chce na nas zlać? Jestem świadoma, że z powodu obowiązków nie każdy może uczestniczyć w codziennej Mszy, ale przynajmniej dwa lub trzy razy w tygodniu. Tak wielu opuszcza Mszę Świętą w niedziele za najmniejszą wymówką, że mają dziecko, lub dwoje lub dziesięcioro dzieci, i dlatego nie mogą pójść na Mszę Świętą. Jak sobie ludzie poradzą, skoro mają inne ważne zobowiązania? Niech zabiorą wszystkie dzieci, lub niech idą na zmianę, mąż na jedną godzinę, żona na inną, ale niech spełnią swój obowiązek przed Bogiem. Mamy czas na studium, na pracę, na rozrywkę, odpoczynek, ale NIE MAMY CZASU, BY PRZYNAJMNIEJ W NIEDZIELĘ IŚĆ NA MSZĘ ŚWIĘTĄ. Jezus poprosił mnie, żebym pozostała z jeszcze przez kilka minut po zakończeniu Mszy Świętej. Powiedział:
„Nie wychodź pośpiesznie po zakończeniu Mszy Świętej. Pozostań w Moim towarzystwie i ciesz się nim i pozwól Mi cieszyć się twoim…”
Jako dziecko słyszałam, że Pan Jezus pozostaje z nami przez pięć lub dziesięć minut po Komunii. Zapytałam Pana w tym momencie: „Panie, jak długo pozostajesz z nami po Komunii?” Myślę, że Jezus musiał się śmiać z mojej głupoty, gdy odpowiedział:
„Przez cały czas, kiedy chcesz być ze Mną. Jeśli będziesz mówić do Mnie przez cały dzień w czasie twojej pracy, będę cię słuchać. Ja zawsze jestem z tobą. To ty Mnie opuszczasz. Wychodzisz ze Mszy Świętej i dzień obowiązku się kończy. Uczciłaś dzień Pański i wszystko dla ciebie skończone. Nie sądzisz, ze chciałbym uczestniczyć w twoim rodzinnym życiu z tobą, przynajmniej tego dnia.” (…) „W waszych domach macie miejsce na wszystko: pokoje do różnych zajęć: do spania, do gotowania, inny do jedzenia, itd. Jakie miejsce przeznaczyliście dla Mnie? To nie powinno być miejsce, gdzie macie tylko obraz, na którym zbiera się kurz, ale miejsce, gdzie przynajmniej przez pięć minut każdego dnia rodzina spotyka się, by podziękować za dzień i za dar życia, prosić w potrzebach, o błogosławieństwo, opiekę, zdrowie. Wszystko ma miejsce w waszych domach oprócz Mnie.” (…) „Ludzie planują dzień, tydzień, semestr, wakacje, itd. Wiedzą, gdzie będą odpoczywać, w jaki dzień pójdą do kina lub na przyjęcie, kiedy odwiedzą babcię lub wnuczki, dzieci, przyjaciół i kiedy skorzystają z rozrywki. Ile rodzin mówi przynajmniej raz w miesiącu: „Dzisiaj jest dzień, by odwiedzić Jezusa w Tabernakulum” i cała rodzina przychodzi, by porozmawiać ze Mną? Ilu siada przede Mną i rozmawia ze Mną, opowiadając Mi, co się wydarzyło od ostatniego razu, opowiadając Mi swoje problemy, trudności, prosząc Mnie o to, czego potrzebują… czyniąc Mnie częścią tego wszystkiego? Ile razy?” (…) „Ja wiem wszystko. Czytam nawet najgłębsze sekrety waszych serc i umysłów. Ale cieszę się, gdy mówicie Mi o swoim życiu, gdy pozwalacie Mi w nim uczestniczyć jako członkowi rodziny, jako bliskiemu przyjacielowi. Jak wiele łask człowiek traci, jeśli nie daje Mi miejsca w swoim życiu!”
Gdy pozostawałam z Nim tego dnia i w ciągu wielu innych, pouczał nas dalej. Dzisiaj chcę podzielić się z wami misją, którą mi powierzył. Jezus powiedział: ”
Chciałem zbawić Moje stworzenie. Moment otwarcia drzwi do nieba był przesiąknięty zbyt wielkim bólem… Pamiętaj, że nawet matka nie karmi swojego dziecka własnym ciałem. Doszedłem do granic miłości, by udzielić wam wszystkim swoich zasług.” (…) „Msza Święta to jestem Ja przedłużający Moje życie i Moją Mękę na krzyżu pośród was. Co byście mieli bez zasług Mojego życia i Mojej Krwi, by stanąć przed Ojcem? Nic, nędzę i grzech… Musicie przewyższać w cnocie aniołów i archaniołów, bo oni nie mają radości przyjmowania Mnie jako pokarmu tak jak wy. Oni piją kroplę ze źródła, a wy, którzy macie łaskę przyjmowania Mnie, macie cały ocean do picia.”
Inną sprawą, o której Pan mówił z bólem dotyczyła ludzi, którzy spotykają się z Nim z przyzwyczajenia, tych, którzy zagubili lęk przed każdym spotkaniem z Nim. Rutyna sprawia, że ludzie stają się tak obojętni, że nie mają niczego nowego do powiedzenia Jezusowi, gdy Go przyjmują. Powiedział także, że jest tak dużo dusz konsekrowanych, które utraciły swój entuzjazm zakochania w Bogu, i przekształciły swoje powołanie w zajęcie, zawód, do którego nic się nie dodaje, poza tym co jest wymagane, i to bez uczucia… Pan mówił mi o owocach, które muszą pochodzić z każdej Komunii, którą przyjmujemy. Zdarza się, że są ludzie, którzy przyjmują codziennie Jezusa, ale nie zmieniają swojego życia. Spędzają wiele godzin na modlitwie i robią wiele rzeczy, itd. Ale ich życie nie przekształca się, a życie, które się nie zmienia, nie może przynieść prawdziwych owoców dla Boga.
Zasługi, jakie otrzymujemy w Eucharystii powinny przynieść owoce nawrócenia w nas i owoce miłości względem naszych braci i sióstr. My, ludzie świeccy mamy wielką rolę do spełnienia w Kościele. Nie mamy prawa milczeć, ponieważ Pan posyła nas, nas wszystkich jako ochrzczonych, byśmy szli i głosili Dobrą Nowinę. Nie mamy prawa przyswajać tej całej wiedzy i nie dzielić się nią z innymi, pozwalać, by nasi bracia i siostry umierali z głodu, podczas gdy mamy tyle chleba w naszych rękach. Nie możemy patrzeć, gdy Kościół wali się, kiedy my żyjemy wygodnie w naszych parafiach i domach, otrzymując nieustannie tyle od Pana: Jego Słowo, homilie, pielgrzymki, Miłosierdzie Boże w Sakramencie Pojednania, cudowne zjednoczenie w pokarmie Komunii, pouczenia kapłańskie.
Innymi słowy, otrzymujemy tak dużo, a nie mamy odwagi porzucić strefę naszego komfortu i pójść do więzienia, do instytucji poprawczych, rozmawiać z najbardziej potrzebującymi. Pójść i powiedzieć im, by się nie poddawali, że są katolikami, i że Kościół ich na tym miejscu potrzebuje, potrzebuje ich cierpienia, ponieważ ich cierpienie posłuży do zbawienia innych, ponieważ ta ofiara zdobędzie im życie wieczne. Nie jesteśmy w stanie pójść do szpitali, gdzie są terminalnie chorzy i przez odmawianie Koronki do Miłosierdzia, pomóc im naszymi modlitwami w tym czasie walki pomiędzy dobrem a złem, aby uwolnić ich od sideł i pokus szatana. Każdy umierający ma lęk, a proste ujęcie za rękę i powiedzenie im o miłości Bożej i cudach, które czekają na nich w niebie blisko Jezusa i Maryi, blisko ich zmarłych, daje im pociechę.
Czas, w którym aktualnie żyjemy nie pozwala nam być obojętnymi. Musimy być przedłużeniem rąk kapłanów i iść tam, gdzie oni nie mogą dotrzeć. Ale do tego potrzebujemy odwagi. Musimy przyjmować Jezusa, karmić się Jezusem, żyć z Jezusem. Boimy się poświęcić siebie bardziej. Gdy Pan mówi, „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane”, mówi do wszystkich, braci i sióstr. Znaczy to szukać Królestwa Bożego wszystkimi możliwymi sposobami i … otwierać ręce, by otrzymać WSZYSTKO! Dlatego, że On jest Panem, Który odpłaca najlepiej, jest Tym, który jest uważny na nasze najmniejsze potrzeby.
Bracia, siostry, dziękuję wam za to, że pozwoliliście mi wypełnić misję, która została mi powierzona, żeby te strony dotarły do was… Następnym razem, gdy przyjdziecie na Mszę Świętą, przeżyjcie ją. Wiem, że Pan wypełni w was to, co obiecał, że „wasza Msza Święta nie będzie nigdy taka sama.” A gdy to otrzymacie, kochajcie Go! Doświadczcie słodyczy spoczywania w Jego boku, przebitego za was po to, by pozostawić wam swój Kościół i Jego Matkę, by otworzyć drzwi Domu Ojca. Doświadczcie tego, byście mogli odczuć Jego Miłosierną Miłość przez to świadectwo i starać się odwzajemniać dziecięcą miłością. Niech Bóg błogosławi was w tę Wielkanoc.
Wasza siostra w Żyjącym Jezusie Catalina Rivas Świecka misjonarka Eucharystycznego Serca Jezusa
Tekst pochodzi z książki
Tajemnica Mszy Świetej. Świadectwo Cataliny Rivas.
Matka Boża podczas objawień w 1917 roku przekazała trojgu pastuszkom trzy tajemnice, zwane tajemnicami fatimskimi. Poniżej przedstawiamy ich treść spisaną przez siostrę Łucję.
1. Pierwsza część Tajemnicy: Wizja piekła
Blask zdawał się przenikać ziemię i zobaczyliśmy jakby morze ognia. W tym ogniu były zanurzone demony i dusze, jak przezroczyste rozżarzone do czerwoności węgle, czarne lub brązowe, o kształtach ludzkich, unoszące się w pożodze, wznoszone płomieniami, które wypełzały z nich samych wraz z kłębami dymu buchającymi na wszystkie strony, podobne do rozpryskujących się w wielkich pożarach iskier, chwiejne i lekkie. Wszystko to pośród jęków i wycia z bólu i rozpaczy, które przerażały i wywoływały dreszcz grozy. Demony wyróżniały się przerażającymi i ohydnymi kształtami zwierząt, strasznymi, nieznanymi, lecz przezroczystymi jak czarne rozżarzone węgle.
2. Druga część Tajemnicy: Kara i sposoby jej uniknięcia
MATKA BOŻA: Widzieliście piekło, dokąd idą dusze biednych grzeszników. Aby je zbawić, Bóg chce ustanowić w świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca.
Jeżeli zostanie zrobione to, co wam powiem, wiele dusz będzie zbawionych i nastanie pokój.
Wojna zmierza ku końcowi. Lecz jeżeli ludzie nie przestaną obrażać Boga, wybuchnie druga, jeszcze gorsza, w czasie panowania Piusa XI. Gdy zobaczycie noc rozświetloną nieznanym światłem, wiedzcie, że jest to wielki znak, który da wam Bóg, iż nadchodzi kara dla świata za jego zbrodnie w postaci wojny, głodu i prześladowania Kościoła oraz Ojca Świętego.
Aby temu zapobiec, przyjdę prosić o poświęcenie Rosji mojemu Niepokalanemu Sercu oraz o Komunię św. wynagradzającą, w pierwsze soboty miesiąca. Jeżeli moje prośby zostaną wysłuchane, Rosja nawróci się i nastanie pokój. Jeżeli nie, [kraj ten] rozpowszechni swe błędy po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła Świętego. Dobrzy będą umęczeni, Ojciec Święty będzie musiał wiele wycierpieć, różne narody będą unicestwione. Na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci i będzie dany światu na pewien czas pokój.
W Portugalii zawsze będzie zachowany dogmat wiary.
Nie mówcie tego nikomu. Tak, możecie to powiedzieć Franciszkowi.
3. Trzecia część Tajemnicy wyjawionej 13 lipca 1917 w Cova da Iria:
Prorocza wizja nieuniknionej kary, ogromnej katastrofy oraz wielkiego powrotu dusz do Boga
Piszę w duchu posłuszeństwa Tobie, mój Boże, który mi to nakazujesz poprzez Jego Ekscelencję Czcigodnego biskupa Leirii i Twoją i moją Najświętszą Matkę.
Scena pierwsza: groźba kary, która wisi nad światem
Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Matki Bożej nieco wyżej anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Matki Bożej w jego kierunku; anioł wskazując prawą ręką Ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta!
Scena druga: straszliwa katastrofa, która pozostawia świat na wpół zrujnowany i powoduje ofiary we wszystkich warstwach społecznych włącznie i na czele z Ojcem Świętym
I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: „coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim” Biskupa odzianego w biel „mieliśmy przeczucie, że jest to Ojciec Święty”. Wielu innych biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku, w ten sam sposób zginęli jeden pod drugim biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji.
Scena trzecia: Wielki Powrót ludzkości do Boga
Pod dwoma ramionami krzyża były dwa anioły, każdy trzymający w ręce konewkę z kryształu, do których zbierali krew męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga.
„To była najsmutniejsza wieczerza w moim życiu” – zapisała młodziutka jeszcze Łucja dos Santos jesienią 1916 roku. Jej matka, Maria Rosa, płakała z żalu, patrząc na stół.
Państwo dos Santos, wieśniacy z siedmiorgiem dzieci, przeżywali ciężkie czasy w maleńkim siole Aljustrel, o pół mili od Fatimy. Fatimę od stolicy Portugalii, Lizbony, dzieliło może siedemdziesiąt mil. Kraj ten przeżywał udrękę. W marcu wypowiedział Niemcom wojnę, włączając się tym samym w pierwszą wojnę światową.
Manuel, jeden z dwóch braci Łucji, został wcielony do wojska. Antonio, ich ojciec i głowa rodziny, rozpił się i zaniedbywał obowiązki względem najbliższych. Maria Rosa, nie mając oparcia w Manuelu, niewiele mogła zrobić, by zapobiec stopniowemu pogrążaniu się rodziny w biedzie.
Tamten rok okazał się niezwykle absorbujący nie tylko dla Marii Rosy, ale i dla Łucji, jej najmłodszej latorośli. Stwierdzić jednak należy, że córkę pochłaniały sprawy diametralnie różne od tych, którymi żyła jej matka. Maria Rosa nie miała pojęcia, że dziewięcioletniej Łucji już trzykrotnie objawił się anioł.
W pierwszych dniach lata Łucja, do której należała opieka nad owcami, trafiła do jaskini znajdującej się w pobliżu Cabeco, na ziemi jej ojca. Towarzyszyło jej dwoje kuzynów, ośmioletni Franciszek Marto i jego siostra, sześcioletnia Jacynta. Dzieci te przekonały swoich rodziców, Manuela (którego Łucja nazywała Ti – „wujkiem”) i Olimpię Marto, by pozwolili im doglądać rodzinnej trzódki, zwłaszcza że towarzyszyła im Łucja.
Niebo pociemniało i spadł lekki deszcz. Pognali więc do jaskini, wcześniej jednak zapędzili owce pod drzewa. Owa okolica stanowiła część łańcucha górskiego Serra da Estrella. Łańcuch ten przecina niemal całą Portugalię.
Dzieci czekało jednak coś więcej niż tylko letni deszcz. Troje pastuszków ujrzało nagle przed sobą lśniącego młodzieńca, wyglądającego na czternaście lub piętnaście lat. Łucja wspominała później, że był on niezwykle przystojny i ?jaśniejszy niż kryształ prześwietlony promieniami słońca”. Uspokoił dzieci i powiedział im, że jest ?Aniołem Pokoju”. Potem poprosił, by się z nim pomodliły. Zanim zniknął, stapiając się z blaskiem słonecznym, pastuszkowie, powtarzając jego słowa i gesty, nauczyli się adoracji.
Anioł Pokoju objawił im się raz jeszcze tego lata, a później jesienią. Dzieci poznały dzięki niemu znaczenie częstych modlitw i ofiary. Te doświadczenia ogromnie zmieniły ich życie. Ani państwo Marto, ani rodzice Łucji nie mieli o tym pojęcia. Codziennie wysyłali te pogodne, wesołe dzieci, by pasały owce i kozy. Nikt nawet nie podejrzewał, iż rozpoczęły, proste, lecz głębokie życie modlitewne, na co dzień wpisując w nie poświęcenie i pokutę.
Wszystko to przepełniło myśli Łucji pewnego wieczoru, gdy ujrzała swą matkę płaczącą przy stole. Anioł Pokoju powiedział: – Przede wszystkim, przyjmujcie i znoście ulegle cierpienie, które ześle wam Pan. Łucja widziała, że jej matka usilnie stara się je przyjmować i znosić. Nie mogła wiedzieć, że następny rok i jej przyniesie cierpienie – i to za sprawą jej własnej matki, Marii Rosy. Nie wiedziała też, że Matka z niebios obdarzy ją radością – podczas bezpośredniego spotkania.
Niedziela, 13 maja 1917 roku, jawiła się jako wspaniały, słoneczny dzień. Ti i Olimpia Marto też tak uważali, jadąc bryczką na Mszę do Batalha, miasta położonego na zachód od Fatimy. Powiedzieli dzieciom, że po wyjściu z kościoła odwiedzą targ, by kupić prosiaka.
Pożegnawszy rodziców, Jacynta i Franciszek, liczący sobie wtedy siedem i dziewięć lat, wyprowadzili owce. Zapędzili je na miejsce, na którym zwykle spotykali się z Łucją (już prawie dziesięcioletnią), strzegącą stadka rodziców. Razem poszli z owcami na łąki Cova da Iria, należące do Antonia dos Santos. Kiedy się pasły, dzieci oddały się zabawie, nie zapominając jednak o zwierzętach.
Budowały ?dom” znosząc kępy krzaków i kamienie. Takie zabawy sprawiały im wiele radości i przyspieszały upływ czasu. Ale gdy dzieci zbierały kamienie na ścianę owego „domu” przestraszył je błysk światła. który przeciął nagłe czyste i błękitne niebo. Myśląc, że to błyskawica, zbiegły ze stoku, by schronić się pod drzewem. Pojawił się kolejny błysk, jeszcze bliższy. Przyspieszyły kroku – przebiegły może sto jardów – i wtedy uwagę ich przyciągnęło coś, co pojawiło się na szczycie wiecznie zielnego drzewka, znanego tam jako carrasqueira, czyli dąb skalny.
Trzem parom normalnych, zdrowych oczu wystarczyła zaledwie sekunda i już dojrzały na szczycie owego czterostopowego drzewka pokaźną kulę światła. W jej wnętrzu kryła się kobieta, prawdziwie piękna pani.
Jak później napisała Łucja, była to: ?Pani cała w bieli, jaśniejsza niż rozjarzone słońce, bardziej czysta i wyrazista niż kryształowy kielich pełen krystalicznej wody prześwietlonej najintensywniejszymi promieniami słońca”. Nie można wykluczyć, że ten opis, podany przez dorosłą już Łucję ujmował więcej niż to co uświadamiała sobie jako dziecko. Młodzi kuzyni, którzy nie zdążyli nawet nauczyć się pisać, wyraziliby to zapewne prościej. Opowiadali, że nad krzakiem pojawiła się kobieta otulona jasnym światłem. Cała trójka zamarła w bezruchu.
Nie bójcie się – powiedziała owa kobieta – nie skrzywdzę was. Ton jej głosu był kojący, ciepły. Dzięki niemu uwolniły się od lęku i odnalazły w sobie nadzieję. Przypomniały sobie anioła. Obecność tej kobiety niosła więcej spokoju i pociechy.
– Skąd przychodzisz? – zapytała z ogromnym szacunkiem Łucja.
Przybyłam z nieba – odpowiedziała owa Pani.
A czego chcesz ode mnie? – zaciekawiła się po chwili dziewczynka.
Ta niezwykła dama oświadczyła dzieciom, że pragnie, by przez sześć kolejnych miesięcy przychodziły w to miejsce o tej samej porze, zawsze trzynastego. Obiecała też, że podczas ostatniego spotkania wyjawi, kim jest i czego pragnie. Łucja oświadczyła że tak zrobią. Odkrywszy w sobie siłę głosu i odwagę, zaczęła zadawać tajemniczej niewieście kolejne pytania.
– Czy ja też pójdę do nieba? – dociekała.
– Tak, pójdziesz.
– A Jacynta?
– Również.
– A Franciszek?
– On też Ale będzie musiał zmówić wiele Różańców!
Dama ujawniła Łucji szereg utajonych wcześniej prawd. Potem zapytała dziewczynkę, czy zgodzą się przecierpieć wszystko, co się im przytrafi, w imię odkupienia grzechów i nawrócenia grzeszników.
Łucja, rozmówiwszy się z kuzynami, odpowiedziała twierdząco. Potem ich rozmówczyni oznajmiła, że przyjdzie im znieść wiele cierpień, ale otuchę odnajdą w łasce Bożej. Mówiąc to, rozpostarła ręce, a na czerwoną ziemię, na której stali pastuszkowie, spłynęły strumienie światła.
Dzieci natychmiast poczuły moc tej światłości i obecność Boga. Jakby na jakiś znak, padły na kolana i zaczęły się modlić, adorując Pana. Źródło tych modlitw odkryły gdzieś w sobie.
Dama obserwowała je uważnie, aż do momentu gdy owe modlitwy i hymny dobiegły końca.
– Odmawiajcie Różaniec, by zapewnić spokój światu i zakończyć wojnę – powiedziała potem.
A później, inaczej niż Anioł Pokoju, który rok wcześniej niknął pośród blasku, uniosła się ponad drzewko i odpłynęła ku niebu. Widziały, jak maleje, a potem znika. Jeszcze długo przyglądały się niebu. A potem odniosły wrażenie, że ponownie zstąpiły na ziemię.
– Jakże piękna była ta Pani! – stwierdziła wreszcie Jacynta. Przez chwilę rozprawiały w podnieceniu o tym, co ujrzały i czego doświadczyły. Łucja i Jacynta opowiedziały chłopcu, co usłyszały. Chłopiec, mimo iż widział tę niezwykłą postać, nie słyszał jej słów, podobnie jak i tego, co przed rokiem mówił anioł.
Dzieci, wcześniej niż zwykle, zapędziły owce do Aljustrel. Kiedy tam szły, Łucja powiedziała kuzynom, że lepiej nie wspominać o owej Damie z niebios – Ale patrząc na Jacyntę, zwątpiła, czy uda się utrzymać to w sekrecie. Siedmiolatka wprost promieniała. Czyżby nie była w stanie zataić swej radości’? Tego Łucja miała dowiedzieć się następnego ranka.
Najmłodsza córka państwa dos Santos poszła spać, nie ujawniając, co przyniósł jej ów dzień. Rano zjadła śniadanie i poszła się bawić. W pewnym sensie była dość samotnym dzieckiem. Dwie z jej sióstr. Maria od Aniołów i Teresa, były już mężatkami. kiedy przyszła na świat. Caroline, nieco młodsza od nich. miała piętnaście lat – i nie interesowały jej dziecinne zabawy. Śniąc na jawie, Łucja usłyszała głos Marii od Aniołów.
– Och, Łucjo! Słyszałam, że w Cova da Iria zobaczyłaś Najświętszą Panienkę!
Dziewczynka przyjrzała się uśmiechniętej siostrze, ale nic nie powiedziała. Jacynta i Franciszek nie wytrzymali. Wiedziała, że zaczną się kłopoty. Zacisnęła zęby i zaczęła się zastanawiać, co też powiedzą inni. Jeszcze przed zmrokiem owa wieść obiegnie wszystkie zagrody.
Nie minęło pół godziny, a Łucję wezwano do domu. Rodzice chcieli wiedzieć, co jej się przydarzyło poprzedniego dnia. Nie szukając pięknych słów, opowiedziała im o błysku światła, o Damie w bieli i o Jej wyznaniu, iż przybyła z nieba. Nie pominęła niczego, ale zmartwiło ja to, co dostrzegła w oczach rodziców.
Antonio, jej ojciec, zlekceważył całą sprawę.
– Babskie gadanie! – prychnął. Opuścił dom, nie patrząc na Łucję.
Maria Rosa wpadła w furię. Skrzyczała niemal dziesięcioletnią Łucję, podkreślając, że nauczyła swe dzieci, by zawsze mówiły prawdę. A tu najmłodsza córa przysporzyła jej zgryzoty, łgając na potęgę. Łucja nie starała się protestować. Kiedy matka dała jej spokój, dziewczynka wyszła z domu i, zalewając się łzami, pospieszyła do owczarni.
Potem szła powoli, poganiając owce uderzeniami rózgi. Wypatrzyła Franciszka i Jacyntę. Już z dala zobaczyła, że są przygnębieni. Zbliżając się do łąki, na której czekali, milczała.
Franciszek usilnie starał się powstrzymać łzy. Jacynta płakała, kryjąc twarz w dłoniach. Musieli już słyszeć, jak za ich sprawą potraktowano ją w domu.
– Dosyć płaczu – powiedziała, zbliżając się do nich i wyciągając ramiona. Jej oburzenie zniknęło.
Owego dnia, pilnując stada, dzieci czuły przygnębienie. Gdzieś zatraciła się radość, jaką dało im objawienie. Jacynta przysiadła na skale, mając smutną minę. Po jakimś czasie zaczęli rozmawiać. Jacynta wyznała, że chciałaby odmówić cały Różaniec i złożyć ofiarę, o którą prosiła ta niezwykła Pani. Dzieci codziennie powtarzały Różaniec, ale szły na skróty, ograniczając się do mówienia Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo a pomijając resztę słów. Po krótkiej naradzie ustaliły formę ofiary. Oddadzą swoje śniadanie owcom.
Do końca maja Łucja musiała znosić w domu sarkazm i groźby. Największy ból sprawiało jej stanowisko matki. Maria Rosa źle znosiła plotki i drwiny sąsiadów. Podobnie reagowała Olimpia Marto. Jedynie Ti Marto wierzył dzieciom. On wiedział, że nie byłyby zdolne skłamać.
– Jeżeli nie przyznasz, że skłamałaś, zamknę cię w ciemnicy i nigdy już nie ujrzysz słońca – wygrażała Łucji, Maria Rosa.
Ale dziewczynka nie odwołała nawet słowa. Wolała znosić udręki ducha i cierpliwie czekała na trzynasty dzień czerwca.
W miarę jak zbliżało się kolejne objawienie, matka i siostry Łucji coraz częściej przypominały jej o święcie, które przypada na ów dzień. Było to jedno z najważniejszych świąt w Portugalii, dzień poświęcony Św. Antoniemu Padewskiemu. Łucja wiedziała doskonale, że czekają wspaniała procesja, kwiaty, tańce i fajerwerki, a także rozdawanie wszystkim dzieciom przepysznego chleba. Ale nie mogła też zapomnieć, że tego dnia powinna znaleźć się w Cova.
Jeszcze przed świtem, 13 czerwca, wyprowadziła owce na pastwisko, chcąc wcześniej wrócić do swego domostwa. Wzięła też udział w Mszy na cześć Św. Antoniego. Powróciwszy do domu, odkryła, że wielu sąsiadów pragnie jej towarzyszyć w drodze do Cova. Nie była tym zachwycona. Jeszcze gorzej przyjęła ten fakt Maria Rosa. Widok tylu ?naiwnych” dorosłych i dzieci srodze ją rozsierdził. Nic więc dziwnego, że Łucja musiała znieść mnóstwo sarkastycznych i kąśliwych uwag, których nie szczędziły jej matka i siostry.
Owego dnia odczuwałam ogromną gorycz” – napisała po latach. ?Przypominałam sobie przeszłość i dociekałam, gdzie podziało się uczucie, jakim dotąd darzyła mnie moja rodzina”.
Niewielki tłumek, wiedziony przez trójkę dzieci, opuścił wioskę około jedenastej. Łucja roniła łzy, a Franciszek starał się dodać jej ducha. Tuż przed wyznaczoną porą, przed dwunastą, zasiedli przed currasqueirą, czekając na to, co się wydarzy. Odmawiali Różaniec, a ludzie, którzy im towarzyszyli, otwarli koszyki, inicjując piknik. Jedna z dziewczynek recytowała Litanią do Matki Bożej, aż w końcu Łucja wstała, wchodząc jej w słowo.
– Jacynto! powiedziała. Oto nadchodzi nasza Pani! Oto światłość!
Wszyscy wstali. Ludzie stojący na obrzeżach tłumu stwierdzili, że minio iż niebo jest bezchmurne, słońce zaczyna gasnąć. Reszta ujrzała, że ugina się carrasqueira. I znów pojawiła się; niezwykła Pani.
Łucja ponownie zapytała Ją, czego od niej oczekuje. Dama poprosiła dzieci, żeby przyszły w to miejsce po upływie miesiąca i żeby codziennie odmawiały po pięć dziesiątek Różańca. Dodała też, że pragnie, by nauczyły się czytać, i obiecała, że przyjdzie czas na dalsze zalecenia. Łucja chciała jeszcze wiedzieć, czy Pani zabierze ją i kuzynów do nieba.
Tym razem uzyskała precyzyjniejszą odpowiedź. Dowiedziała się, że Franciszek i Jacynta już wkrótce tam trafią. Co do Łucji, plany rysowały się inaczej. Pisane jej było pozostać na ziemi znacznie dłużej, by upowszechnić kult Niepokalanego Serca Matki Bożej.
– Zostanę tu sama? – zapylała ze smutkiem dziewczynka. Niezwykła dama natychmiast ją uspokoiła. Zapewniła, że Łucja nigdy nie będzie całkiem sama.
– Moje Niepokalane Serce będzie ci ostoją.
Mówiąc to, kobieta rozłożyła ręce. I znów popłynęła z nich światłość, tyle że tym razem jeden z promieni dosięgnął Łucji. Inny dotknął małych Marto i pomknął w niebo. Cala trójka ujrzała wtedy Niepokalane Serce. I znów, jak w maju, dzieci ogarnęło poczucie nieziemskiej radości i spokoju. Potem Dama ponownie uniosła się w powietrze i zniknęła w niebie.
Kiedy odeszła, Lucja, Jacynta i Franciszek zawrócili do Aljustrel. Dziewczynki przekazały chłopcu wszystko, co usłyszały. Franciszek raz jeszcze ucieszył się, że ma zapewnione miejsce w niebie. Kiedy rozeszli się do domów, rodzeństwo Marto ponownie spotkało się z przyjęciem dość sceptycznym, ale przynajmniej neutralnym. Łucja nie miała tyle szczęścia: okazało się, że domownicy zaczęli odnosić się do niej jeszcze mniej życzliwie niż – o ile to w ogóle możliwe – po pierwszym spotkaniu z niezwykłą damą. Następnego dnia Maria Rosa zaciągnęła córkę do proboszcza, chcąc sprawdzić, czy i jemu opowie ona o tym zdarzeniu.
Ojciec Ferreira potraktował dziewczynkę łagodnie, uprzedził jednakże tak ją, jak i jej matkę, że owe wizje zsyłać może diabeł. Łucja była przerażona i załamana. Jacynta i Franciszek uważali jednak, że obecności Pani nie można przypisać działaniu złych mocy.
– Widzieliśmy, jak szła do nieba – podkreślała Jacynta. Łucja nie znalazła nikogo, kto mógłby jej pomóc. Maria Rosa nadal odnosiła się do niej nieprzychylnie. Przez cały miesiąc Łucja borykała się z myślą, iż to diabeł podszywa się pod piękną panią z niebios. ?Czy on mnie zabierze?” – zastanawiała się, przestraszona. Postanowiła, że już nigdy nie pójdzie do Cova.
W dniu 13 lipca, niemal w ostatniej chwili, pobiegła do chaty państwa Marto i odkryła, że Jacynta i Franciszek toną we łzach. Wyjaśnili, że nigdzie nie pójdą.
– Nie odważylibyśmy się iść bez ciebie – powiedzieli. To Łucja była ich rzeczniczką, najważniejszą osobą w ich grupie, i o tym jej kuzyni nie mogli zapomnieć.
Dziewczynka z miejsca podjęła decyzję
– Zmieniłam zdanie; idę tam – oświadczyła. Franciszek wyznał, że przez całą noc modlili się za nią. Nie minęło trzydzieści sekund, a już mali Marto wymknęli się z domu i popędzili na spotkanie z Panią. W Cova czekały już dwa- a może nawet trzy -tysiące ludzi. Znalazły się tam też matki dzieci, które przyszły z poświęconymi świecami, by odegnać diabła. Towarzyszył im Ti Marto, który pragnął uchronić dzieci przed tłumem.
W samo południe niezwykła dama znów się pojawiła. Objawienie to w dużej mierze nie różniło się od poprzednich. Łucja znów zapytała Panią, czego pragnie. Ponownie przekazała prośby o uzdrowienie chorych. Raz jeszcze Pani poprosiła dzieci, by odwiedziły to miejsce w wyznaczone dni i codziennie odmawiały Różaniec w imię pokoju. Nazwała siebie ?Królową Różańca” Potem wydarzyło się coś zupełnie nowego.
Pani znów rozpostarła ręce, ale tym razem światłość, która zalała dzieci, wniknęła w grunt pod ich stopami. Wydało się im że ziemia się rozstąpiła i oglądają piekło. Morze ognia; a w owych płomieniach skąpane były demony i dusze, niczym węgielki rozżarzone do czerwoności” – napisała po latach Łucja. Tłum widział, że dzieci są czymś przerażone.
Pani przyznała, że zajrzały do piekła, dodała jednak, że dzięki kultowi Niepokalanego Serca i pokucie wiele dusz zdoła uniknąć potępienia. Były też i inne przepowiednie: powiedziała, że jeśli nie przestanie się obrażać Boga, za pontyfikatu papieża Piusa XI wybuchnie kolejna, jeszcze straszliwsza wojna. Mali pastuszkowie niewiele z tego pojmowali, ale to ostrzeżenie zadziwiło wszystkich, którzy wiedzieli, że na Tronie Piotrowym zasiada Benedykt XV.
Niezwykła Królowa przedstawiła i inne prośby, prośby o zasięgu globalnym.
– Przychodzę prosić o poświęcenie Rosji memu Niepokalanemu Sercu i o przystępowanie w pierwsze soboty miesiąca do Komunii, w imię odkupienia – oznajmiła. – Jeżeli ludzie mnie posłuchają, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Jeśli nie, błędy tego kraju zarażą świat, prowokując wojny i prześladowanie Kościoła. Podkreśliła, że prześladowania też nie ominą nawet papieża, Ojca Świętego.
Moje Niepokalane Serce w końcu zatriumfuje – oświadczyła. – Ojciec Święty ofiaruje mi Rosję, która się nawróci, i na jakiś czas zstąpi na ziemię pokój. Portugalia zaś trzymać się będzie wiary. Potem padły słowa skierowane wyłącznie do dzieci. Królowa Serca Niepokalanego poprosiła Łucję i Jacyntę, by zadbały, żeby i Franciszek poznał całość jej posłania. Wreszcie przekazała dzieciom ostatnią tajemnicę, wyłącznie do ich wiadomości.
Kiedy unosiła się ku niebu, dzieci wyglądały na blade. Spoglądały po sobie, nie mogąc znaleźć słów, jakimi opisałyby to, co widziały i usłyszały. Tłum jakoś wyczuł, że to objawienie różniło się od poprzednich. Kiedy otoczył małych wizjonerów, zasypując ich pytaniami, Ti Marto wyłowił Jacyntę spośród natrętów i poprowadził dzieci do domu. Cała trójka wydawała się świadoma wagi obietnic i ostrzeżeń, które mogły odmienić los świata. Dzieci pożegnały się z cząstką swego dzieciństwa.
Cała Portugalia zaczęła mówić o Fatimie. Do Aljustrel wciąż napływali nowi goście. Ani państwu Marto, ani też rodzicom Łucji nie było dane zaznać ciszy.
– To źle, że nie trzymałaś języka za zębami – zarzucił któregoś dnia Jacyncie rozgoryczony Franciszek. Ilekroć widzieli obcych zmierzających ku ich zagrodzie, chowali się.
Konflikty w domu Łucji rozgorzały na nowo. Jej ojciec odkrył, że tłumy ciekawskich stratowały jego ogrody warzywne w Cova. Zima zaczęła kojarzyć się z głodem. Państwo dos Santos nie mogli tego darować swej córce. Tylko kiedy pasła owce, mogła znaleźć odrobinę spokoju. Co gorsza, nieprzychylne reakcje spotykały Łucję i poza domem.
W roku 1910, kiedy zamordowano króla Carlosa, do władzy w Portugalii doszli republikanie. Do głosu doszły siły antyklerykalne, totalnie przeciwne religii. Urzędnicy państwowi uznali, że z powodów politycznych należy stłumić kult rodzący się w okolicach Fatimy.
Dlatego 13 sierpnia 1917 roku do Aljustrel zawitał zarządca Qurem. Utrzymywał, że się nawrócił. Obiecał, że osobiście dowiezie tę trójkę dzieci na miejsce objawienia. Państwo Marto nie byli tym zachwyceni. Antonio dos Santos zlekceważył to, jak jego córka dotrze do Cova. Stało się jednak tak, że mali wizjonerzy wsiedli na wóz owego ?katolika”.
W połowie drogi zarządca zawrócił i zawiózł dzieci do swego domu w Qurem. Martwiło je to, że straciły szansę na kolejne objawienie. Człowiek ten przez dwa dni więził dzieci, grożąc śmiercią, jeżeli nie ujawnią ?tajemnicy” powierzonej im przez Najświętszą Panienkę. W drugim dniu owego zniewolenia kolejno brał każde z nich na rozmowę. Mówił im że będą się smażyć w oleju. Jacynta poszła na pierwszy ogień. by przestraszyć pozostałą dwójkę.
– Co z tego, że nas zabiją – szepnął Franciszek do pobladłej Łucji. – Pójdziemy prosto do nieba!
Ów niewierny zarządca Qurem uświadomił sobie, że przegrał. 15 sierpnia odwiózł dzieci do Aljustrel i zostawił na stopniach probostwa. W niedzielę, 19 sierpnia, Najświętsza Panienka odwiedziła dzieci w płytkiej dolince, którą nazywano Valinhos. Kiedy odeszła, pastuszkowie ścięli gałęzie z krzewu, na którym się pojawiła, i zanieśli je do swych domów. Maria Rosa uznała zapach tych gałęzi za niebywale słodki, ale wciąż powątpiewała w wizyty Matki Bożej i w relacje Łucji.
Dnia 13 września, rankiem, mali wizjonerzy musieli przedrzeć się przez setki ludzi, by dotrzeć do Cova. Wizyta Najświętszej Panienki nie trwała długo. Pani obiecała, że za następnym razem dzieci ujrzą Pana, Matkę Boską Bolesną, Matkę Boską z Karmelu i św. Józefa z Dzieciątkiem.
Nadal odmawiajcie Różaniec, bo to zakończy wojnę – przypomniała. Potem, obiecawszy zdrowie tym, którzy prosili ją o uleczenie, stopiła się z niebem. Czas dzielący całe Aljustrel i troje małych wizjonerów od kolejnego objawienia upłynął zadziwiająco szybko. Mimo iż dzień 13 października był wietrzny i deszczowy, w okolicach Cova zgromadziło się przeszło siedemdziesiąt tysięcy osób, czekających na południe i choć chwilowe oswobodzenie od deszczu. Rodzice trojga pastuszków, zaniepokojeni, też zapragnęli tam trafić. Obawiali się, że jeśli nie nastąpi żaden cud, rozgoryczony tłum zaatakuje dzieci.
Słońce jeszcze nie osiągnęło zenitu, a już Łucja, wraz ze swymi kuzynami, czekała na nowe objawienie. Nie wiedząc czemu, nakazała zebranym, by złożyli parasole. Deszcz nadal padał, ale przeradzał się w lekką mgiełkę. Wyraz twarzy Łucji raptownie się zmienił.
– Uważaj, córko; nie daj się oszukać – przypomniała jej – wciąż pełna wątpliwości – matka.
Dzieci nie słyszały tych słów Marii Rosy. Klęcząc, obserwowały Panią, która opuszczała się właśnie na krzew, udekorowany już kwiatami i girlandami. Wilgotna mgiełka dotykała ich twarzy.
– Co mam zrobić? – zapytała po raz ostatni Łucja.
– Chcę ci przekazać, że oni mają wybudować tu kaplicę, na moją cześć. Ja jestem Królową Różańca. Mają codzienne odmawiać Różaniec. Wojna dobiega końca i żołnierze w wkrótce powrócą do domów.
Dziecko raz jeszcze poprosiło o uzdrowienie chorych. Królowa Różańca obiecała, że część z nich uleczy; przypomniała jednak, że muszą zmienić swe życie i prosić o wybaczenie grzechów.
– Niech przestaną obrażać Boga, On zniósł już zbyt wiele zniewag – oświadczyła.
Tak brzmiały ostatnie słowa, jakie Matka Boska, goszcząc w Fatimie, przekazała Łucji i całemu światu. Raz jeszcze rozłożyła ręce, a światłość pomknęła ku niebu.
– Patrzcie na słońce! – zawołała Łucja. Nastąpił tak oczekiwany cud, ale Matka Boża odeszła.
Tłumy zobaczyły, że chmury się rozstępują, ukazując słońce. Jawiło się ono jak biały krąg, na który wszyscy mogli patrzeć bez zmrużenia oczu. W owym czasie troje wizjonerów oglądało na niebie tajemnice Różańca. Tajemnice Radosne, jako że ujrzeli Świętą Rodzinę i to, że św. Józef trzykrotnie pobłogosławił zebranych. Trzymał na rękach Dzieciątko. Łucja zobaczyła jeszcze Matkę Boską Bolesną, a potem Matkę Boską z Góry Karmel.
W tym samym czasie inni patrzyli w osłupieniu na słońce przypominające srebrzystą pokrywkę. I nagle ?roztańczone słońce” zamarło, a potem zaczęło się obracać. Wirując, dotykało ziemi wszystkimi barwami widma. Ludzi, którzy głośno wielbili Boga, zagarniały zielenie, czerwienie i fiolety.
Siedemdziesiąt tysięcy zebranych w Cova obserwowało słońce zygzakiem schodzące ku ziemi. W ich sercach zagościło poczucie śmierci. Setki ludzi padły na kolana. Słońce już zdawało się bliskie ziemi, ale nagle zatrzymało się i wróciło na właściwe mu miejsce, ponownie jaśniejąc. Ludzie zauważyli, że przemoczone okrycia wyschły. Ten ?cud słońca” oglądano i w kilku pobliskich miastach. Nie mówiło się o powszechnym urojeniu. Portugalia uwierzyła w te objawienia.
Ludzie skupili się wokół Łucji, Jacynty i Franciszka, których co bardziej krzepcy mężczyźni wzięli na ramiona. Po godzinach starań o wyrwanie się z kręgu wypytujących je osób, dzieci wróciły do domów blade i wyczerpane. W kilka miesięcy później matki Lucji i Jacynty zgodziły się posłać dziewczynki do szkoły, by nauczyły się czytać. O to przecież prosiła Matka Boża. Franciszek nie skorzystał z tej możliwości, wiedząc, że rychło odejdzie spośród żywych. Większość czasu spędzał w fatimskim kościele Św. Antoniego, żarliwie się modląc.
W dniu 4 kwietnia 1919 roku Franciszek zmarł na zapalenie oskrzeli. Miał niespełna jedenaście lat.
– Cóżby z niego był za mężczyzna – mówił ze smutkiem jego ojciec. Jeszcze przed objawieniami ogromnie szczycił się swym najmłodszym synem, urodziwym chłopcem, rozkochanym w przyrodzie i nie znającym strachu. Łucja codziennie odwiedzała Franciszka, przez cały okres jego długiej choroby. Widząc, że jest bliski śmierci, poprosiła go, by modlił się za nią z nieba.
Jacynta również się rozchorowała. Zgnębiona rozstaniem z bratem, cieszyła się jednak, że jego los odmienił się na lepsze. U schyłku lata i na progu jesieni rozwinęło się u niej zapalenie opłucnej, z każdym dniem coraz poważniejsze. Wreszcie 20 lutego 1920 roku, o dwudziestej drugiej trzydzieści, zmarła w lizbońskim szpitalu. Jak przepowiedziała, była zupełnie sama. gdy przyszła po nią Królowa Różańca.
Łucja, która odtąd sama musiała dźwigać brzemię objawienia, jeszcze kilka lat spędziła z rodziną. W roku 1921, jako czternastolatka, opuściła w środku nocy Aljustrek udając się do Porto do szkoły prowadzonej przez Siostry Św. Doroty.
Zatroszczył się o to biskup nowopowstałej diecezji Leiria obejmującej i Fatimę, i Aljustrel. Łucja odwiedziła jeszcze Cova i grób Franciszka a potem pojechała incognito do szkoły, gdzie miała występować pod przybranym nazwiskiem. Mimo iż Kościół w końcu uznał owe objawienia, biskup zdecydował że najle piej będzie, gdy to dziewczę skryje się w cieniu.
W roku 1925 Łucja postanowiła wstąpić do zakonu Sióstr Św. Doroty, Nadal nikł w klasztorze nic wiedział, że jest ona ostatnim z owych trojga dzieci z Fatimy. W roku 1930 biskup ogłosił że uznaje objawienia fatimskie za ?wiarygodne”. Chociaż w owym kraju wciąż wrzały nastroje antykatolickie, mówiło się już o setkach cudownych uzdrowień. W 1936 roku siostra Maria das Dores (Maria od Boleści), posłuszna woli biskupa, spisała pierwszą ze swych relacji z objaweń, Potem nastąpiły jeszcze trzy, jedna w roku 1937 i dwie w 1941. W ostatniej z nich ujawniła, wyłącznie do wiadomości Ojca Świętego, trzecią z tak zwanych ?tajemnic fatimskich”. Ustalono że koperta zawierająca tę relację zostanie otwarta dopiero w roku 1960. chyba że Łucja wcześniej rozstanie się z tym światem.
Dwie poprzednie tajemnice były już znane ludziom. Pierwsza dotyczyła wizji piekła, jaka roztoczyła się przed dziećmi w lipcu 1917 roku, i zapowiedzi wybuchu drugiej wojny światowej, o ile ludzie ?nie przestaną obrażać Boga”. Druga wiązała się z prośbą Najświętszej Panienki o upowszechnienie na świecie kultu jej Niepokalanego Serca.
W roku 1985 prasa włoska zaczęła rozpuszczać pogłoski o straszliwych karach zapowiedzianych w ?trzeciej tajemnicy” i powodach, dla których czterej kolejni papieże tuszowali wszelkie informacje na ten temat. Watykan zdementował te plotki. Osoby z najbliższego otoczenia papieża Jana Pawła II wyjaśnili, dlaczego zrezygnował on z poinformowania opinii publicznej. Po pierwsze, miał do tego prawo; po drugie, treści, zawarte w owej ?tajemnicy”, niczego nowego nie wnoszą do Prawd Objawionych; po trzecie – wreszcie – Ojciec Święty pragnie uniknąć zbędnego rozgłosu, związanego z działalnością środków przekazu i pseudo-proroków usiłujących zwieść wiernych na manowce. Podkreślono, że pewnej dozy cierpienia nie da się uniknąć, ale Matka Boska Fatimska już wcześniej zapowiedziała ostateczny triumf Niepokalanego Serca.
Wiadomo, że papież Jan XXIII zapoznał się z ?trzecią tajemnicą” w roku 1960.
– Nie dotyczy ona mojego czasu – powiedział potem. Polecił złożyć ów dokument w archiwum. Papież Paweł VI również go przeczytał, a później, w roku 1967, w pięćdziesiątą rocznicę objawień, odwiedził Fatimę. Spotkał się tam z Łucją, podówczas siostrą Marią od Niepokalanego Serca, karmelitanką z klasztoru w Coimbra. We wnętrzu fatimskiej bazyliki stanęła kolumienka upamiętniająca miejsce, na którym rosła niegdyś carrasqueira – dąb skalny, wybrany przez Matkę Bożą.
13 maja 1982 roku Jan Paweł II odwiedził Fatimę, gdzie spotkał się z Łucją, jedynym żyjącym świadkiem objawień. Papież wyznał jej, iż zawdzięcza życie Matce Boskiej Fatimskiej, po tym jak 13 maja 1981 roku, na Placu Świętego Piotra, został postrzelony przez zamachowca. Podczas tygodni i miesięcy poświeconych na rekonwalescencję, papież wielokrotnie wczytywał się w dokumenty dotyczące Fatimy. Później wysłał tam kulę wydobytą z jego brzucha, gdzie została umieszczona pomiędzy klejnotami zdobiącymi koronę na głowie figurki.
Po cichu kazał wybudować małą kapliczkę w lesie, w pobliżu granicy rosyjsko-polskiej. Umieszczono tam replikę fatimskiej figurki, której twarz skierowana była na Rosję. Papież naprawdę wierzył, iż Rosja zostanie nawrócona.
W 1984 r. papież Jan Paweł II poświęcił świat oraz Rosję Niepokalanemu Sercu, jednocząc się w tym z biskupami całego świata. Pius XII uczynił coś podobnego w 1942 roku, zaś później w 1952 poświęcił naród rosyjski. Papież Pius XII ustanowił również święto Niepokalanego Serca Maryi oraz ogłosił kościół fatimski bazyliką.
Na przestrzeni pięciu lat od poświęcenia Rosji Najświętszemu Sercu, Związek Radziecki przeszedł pokojowy proces rozpadu. Niektórzy mówili, że rozpad bloku komunistycznego rozpoczął się, gdy okryła go błękitna opończa Maryi.
Dziś miliony wiernych odwiedzają kaplicę w Fatimie, w Portugalii. A kolejne miliony zostały odmienione dzięki posłaniu przekazanemu trójce dzieci przez Najświętszą Panienkę. Stopniowo, chrześcijański świat zdał sobie sprawę, iż te objawienia były najbardziej znaczącymi we współczesnych czasach.
Świat został głęboko dotknięty przez Fatimę. Nowe nabożeństwo do Niepokalanego Serca i pięć pierwszych sobót stało się faktem. A modlitwy, takie jak odmawianie Różańca zostały odnowione.
Siostra Łucia de Jesus dos Santos OCD zmarła dn. 13 lutego 2005r.w klasztorze karmelitanek w Coimbrze po trzymiesięcznej chorobie. Uroczystości pogrzebowe siostry odbyły się 16 lutego w katedrze w Coimbrze. Przeżyła 97 lat.
Pierwsze objawienie Maryi – 13 maja 1917 roku
W momencie, gdy uwaga trójki wizjonerów została przyciągnięta przez podwójny blask, podobny do błyskawic, bawili się w Cova da Iria. Później zobaczyli oni Matkę Boską na zielonym dębie. Była to, zgodnie z opisem siostry Łucji, Pani ubrana na biało, bardziej błyszcząca niż słońce, promieniejąca światłem czystszym i intensywniejszym od kryształowego pucharu z wodą, prześwietlonego promieniami słonecznymi. Jej nieopisanie piękna twarz nie była ani smutna, ani radosna, lecz poważna i malował się na niej wyraz łagodnego napomnienia. Miała dłonie złączone jakby w geście modlitwy, które opierały się na piersiach i które były zwrócone ku górze. Z jej prawej dłoni opadał różaniec. Jej szaty wydawały się całe utkane ze światła. Jej tunika była biała, tak jak
i płaszcz ze złotym rąbkiem, który okrywał głowę Maryi, opadając aż do jej stóp. Wizjonerzy byli tak blisko Matki Bożej – w odległości około półtora metra – że znajdowali się w poświacie, która Ją otaczała lub którą roztaczała wokół.
Rozmowa ich potoczyła się następująco:
MATKA BOŻA: Nie bójcie się, nie zrobię wam nic złego.
ŁUCJA: Skąd Pani jest?
MATKA BOŻA: Jestem z nieba (i wzniosła rękę wskazując na niebo).
ŁUCJA: A czego Pani ode mnie chce?
MATKA BOŻA: Przyszłam was prosić, abyście przychodzili tu przez sześć kolejnych miesięcy, trzynastego dnia, o tej samej godzinie. Potem powiem wam, kim jestem i czego chcę. Następnie powrócę tu jeszcze siódmy raz.
ŁUCJA: A ja też pójdę do nieba?
MATKA BOŻA: Tak, pójdziesz.
ŁUCJA: A Hiacynta?
MATKA BOŻA: Także.
ŁUCJA: A Franciszek?
MATKA BOŻA: Również, ale musi jeszcze odmówić wiele różańców.
ŁUCJA: Czy Maria das Neves jest już w niebie?
MATKA BOŻA: Tak, jest.
ŁUCJA: A Amelia?
MATKA BOŻA: Będzie w czyśćcu do końca świata. Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On zechce na was zesłać, jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, oraz jako wyproszenie nawrócenia grzeszników?
ŁUCJA: Tak, chcemy.
MATKA BOŻA: A więc będziecie musieli wiele wycierpieć. Ale łaska Boża będzie waszą pociechą. Wymawiając te ostatnie słowa (łaska Boża etc.), rozchyliła po raz pierwszy dłonie przekazując nam światło – bardzo intensywne, jakby odblask wychodzący z Jej dłoni, które przenikając przez nasze piersi do najgłębszych zakątków duszy, spowodowało, że widzieliśmy siebie w Bogu, który był tym światłem, wyraźniej niż w najlepszym z luster. Wtedy pod wpływem jakiegoś wewnętrznego impulsu również nam przekazanego, padliśmy na kolana i powtarzaliśmy z głębi duszy: O Przenajświętsza Trójco, uwielbiam Cię! Boże mój, Boże mój, kocham Cię w Przenajświętszym Sakramencie! W chwilę później Matka Boża dodała:
– Odmawiajcie różaniec codziennie, abyście uprosili pokój dla świata i koniec wojny.
Następnie zaczęła się spokojnie unosić w kierunku wschodnim, aż zniknęła w nieskończonej dali. Światło, które Ją otaczało, jak gdyby torowało Jej drogę w gęstwinie gwiazd.
Drugie objawienie Maryi – 13 czerwca 1917
Drugie objawienie także zostało zapowiedziane wizjonerom przez żywy blask, który nazwali „błyskawicą”, lecz który właściwie nią nie będąc, był raczej odbiciem zbliżającego się światła.
Niektórzy, z około pięćdziesięciu obserwatorów, którzy przyszli na to miejsce, widzieli, że słońce, na początku objawienia, utraciło na kilka minut swój blask. Inni przypominali sobie, że wierzchołek drzewka, pokryty listowiem, zdawał się uginać, jakby pod jakimś ciężarem chwilę przed tym jak Łucja zaczęła mówić. Podczas spotkania Najświętszej Maryi Panny z wizjonerami, wiele osób usłyszało szept przypominający brzęczenie pszczoły.
ŁUCJA: Czego Pani sobie życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę, abyście przyszli tu 13 dnia następnego miesiąca, abyście odmawiali codziennie różaniec i nauczyli się czytać2. Potem powiem, czego chcę.
Wtedy to Łucja poprosiła o uleczenie pewnego chorego.
MATKA BOŻA: Jeżeli nawróci się, wyzdrowieje w ciągu roku.
ŁUCJA: Chciałabym prosić, aby nas Pani zabrała do nieba.
MATKA BOŻA: Tak, Hiacyntę i Franciszka zabiorę niedługo. Ty jednak zostaniesz tu przez jakiś czas. Jezus chce posłużyć się tobą, aby ludzie Mnie lepiej poznali i pokochali. Chce On ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca. Tym, którzy je przyjmą, obiecuję zbawienie. Dusze te będą tak drogie Bogu, jak kwiaty, którymi ozdabiam Jego tron. ŁUCJA: Czy zostanę tu sama?
MATKA BOŻA: Nie, córko. Czy bardzo cierpisz? Nie trać odwagi, nie opuszczę cię nigdy. Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która zaprowadzi cię do Boga. W chwili, gdy wypowiadała te ostatnie słowa – opowiada siostra Łucja – rozchyliła swe dłonie i po raz drugi przekazała nam odblask tego niezmiernego światła.
Kiedy wizja ta znikła, Pani, cały czas otulona światłem, które z Niej emanowało, uniosła się lekko, bez najmniejszego wysiłku, ponad zielony dąb w kierunku wschodnim i całkiem znikła. Kilka osób, które znajdowały się najbliżej, spostrzegło, iż liście znajdujące się na wierzchołku krzaka ugięły się w tym samym kierunku, jakby szarpnięte ubraniem Najświętszej Panienki. Krzak pozostał później jeszcze przez kilka godzin ugięty w ten sam sposób, zanim powrócił do swej naturalnej pozycji.
Trzecie objawienie Maryi – 13 lipca 1917
W chwili trzeciego objawienia, mała szara chmurka zawisła nad zielonym dębem, słońce pociemniało, a orzeźwiająca bryza powiała w górach. Był sam środek lata. Manuel Marto, ojciec Hiacynty i Franciszka, jak sam to ujmuje, także usłyszał pobrzękiwanie podobne do brzęczenia much w pustym dzbanie. Wizjonerzy ujrzeli znajomy im już blask światła, a w chwilę później spostrzegli ponad krzewem Najświętszą Maryję Pannę.
ŁUCJA: Czego sobie Pani życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę, abyście przyszli tu 13 dnia następnego miesiąca i nadal codziennie odmawiali różaniec na cześć Matki Bożej Różańcowej, aby uprosić pokój na świecie i koniec wojny, gdyż tylko Ona będzie mogła wam pomóc.
ŁUCJA: Chciałabym prosić, aby Pani powiedziała nam, kim jest i uczyniła jakiś cud, żeby wszyscy uwierzyli, że rzeczywiście nam się Pani ukazuje.
MATKA BOŻA: Nadal przychodźcie tutaj co miesiąc. W październiku powiem wam, kim jestem i czego chcę oraz dokonam cudu, który wszyscy zobaczą, aby uwierzyli.
Następnie Łucja skierowała kilka próśb o nawrócenie grzeszników, uzdrowienia i inne łaski. Matka Boża zawsze odpowiadała tak samo, polecając niezmiennie odmawianie różańca oraz obiecując, że prośby te zostaną wysłuchane w ciągu roku.
Potem dodała: Ofiarujcie się za grzeszników i powtarzajcie wielokrotnie – zwłaszcza gdy będziecie czynić jakąś ofiarę – »O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, w intencji nawrócenia grzeszników oraz jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi«.
Czwarte objawienie Maryi – 13 sierpnia 1917
13 sierpnia, w dniu, w którym miało mieć miejsce czwarte objawienie, wizjonerzy nie mogli się udać do Cova da Iria, ponieważ zostali oni uwięzieni przez administratora kantonu Ourém, który chciał wyrwać im ich tajemnicę siłą. Dzieci wytrzymały to dzielnie.
O zwykłej porze, w czasie, gdy zebrani ludzie obserwowali małą białą chmurkę unoszącą się przez kilka minut nad zielonym dębem, usłyszano w Cova da Iria grzmot, po którym nastąpiła błyskawica. Byli oni także świadkami zjawisk związanych z zabarwianiem się na różne kolory twarzy ludzi, ubrań, drzew czy ziemi. Matka Boża na pewno przybyła, lecz nie odnalazła na miejscu spotkań wizjonerów.
Powróciła kilka dni później, w posiadłości Valinhos ukazując się na zielonym dębie, który był tylko trochę wyższy od dębu z Cova da Iria.
ŁUCJA: Czego sobie Pani życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę, abyście nadal przychodzili trzynastego dnia miesiąca do Cova da Iria i odmawiali różaniec codziennie. W ostatnim miesiącu uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli
ŁUCJA: Co Pani chce, abyśmy zrobili z pieniędzmi, które ludzie zostawiają w Cova da Iria?
MATKA BOŻA: Niech sporządzą dwa feretrony. Jeden ty będziesz nosiła z Hiacyntą i dwie inne dziewczynki, ubrane na biało. Drugi niech nosi Franciszek z trzema innymi chłopcami. Pieniądze składane na te feretrony są przeznaczone na święto Matki Bożej Różańcowej, a reszta jako datek na kaplicę, która ma być zbudowana.
ŁUCJA: Chciałabym prosić o uzdrowienie kilku chorych.
MATKA BOŻA: Tak, niektórych uzdrowię w ciągu roku. I przybierając smutniejszy wyraz twarzy, znowu poleciła dzieciom praktykowanie umartwień: Módlcie się, módlcie się wiele i czyńcie ofiary za grzeszników, ponieważ wiele dusz idzie do piekła, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił.
I jak zwykle zaczęła unosić się ku wschodowi.
Dzieci obcięły gałęzie krzewu, nad którym Matka Boża im się ukazała, i zaniosły je do domu. Wydzielały one szczególnie przyjemny zapach.
Piąte objawienie Maryi – 13 września 1917
Tak jak i poprzednio, tłum ludzi, których liczba została oszacowana na około piętnaście do dwudziestu tysięcy osób, a może nawet i więcej, był świadkiem całej serii zjawisk atmosferycznych: nagłego ochłodzenia, takiego przyćmienia słońca, że można było zobaczyć gwiazdy, pewnego rodzaju deszczu, jakby opadały tęczowe płatki lub płatki śniegu, które znikały, zanim jeszcze mogły dotknąć ziemi. Wtedy to właśnie zauważono świetlistą kulę, która przemieszczała się wolno po niebie ze wschodu na zachód, a przy końcu objawienia w przeciwnym kierunku. Jak zwykle, wizjonerzy dostrzegli błysk światła, po czym ukazała im się ponad zielonym dębem Najświętsza Maryja Panna.
MATKA BOŻA: Odmawiajcie w dalszym ciągu różaniec, aby uprosić koniec wojny. W październiku ukaże się również Pan Jezus, Matka Boża pod wezwaniem Bolesnej i Karmelitańskiej oraz św. Józef z Dzieciątkiem Jezus, aby pobłogosławić świat. Bóg jest zadowolony z waszych umartwień, ale nie musicie spać ze sznurami. Noście je tylko w dzień.
ŁUCJA: Proszono mnie, abym poprosiła Panią o wiele rzeczy; uzdrowienie kilku chorych, uzdrowienie głuchoniemego.
MATKA BOŻA: Tak, niektórych uzdrowię, innych nie. W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli.
Szóste i ostatnie objawienie Maryi – października 1917
ŁUCJA: Czego Pani sobie życzy ode mnie?
MATKA BOŻA: Chcę ci powiedzieć, aby wybudowano tu kaplicę na moją cześć. Jestem Matką Boską Różańcową. Odmawiajcie w dalszym ciągu codziennie różaniec. Wojna się skończy, a żołnierze wkrótce wrócą do swoich domów.
ŁUCJA: Miałam prosić Panią o wiele rzeczy, o uzdrowienie kilku chorych, nawrócenie niektórych grzeszników, etc.
MATKA BOŻA: Jednych uzdrowię, innych nie. Trzeba, aby się poprawili i prosili o przebaczenie swoich grzechów. I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: Niech nie obrażają więcej Boga naszego Pana, który już i tak jest bardzo obrażany.
Następnie, rozchylając dłonie, Najświętsza Maryja Panna zaczęła odbijać się w słońcu, podczas gdy unosiła się, odbicie Jej światła cały czas padało na słońce.
Wtedy to Łucja wykrzyknęła: Spójrzcie na słońce!
Po tym jak Najświętsza Maryja Panna znikła w bezmiarze nieboskłonu, wizjonerzy byli świadkami trzech następujących scen: pierwsza z nich symbolizowała tajemnice radosne różańca, następna tajemnice bolesne, a ostatnia tajemnice chwalebne (tylko Łucja widziała te trzy sceny; Franciszek
i Hiacynta widzieli tylko pierwszą z nich):
Obok słońca zobaczyli pojawiającego się świętego Józefa z Dzieciątkiem Jezus oraz Matkę Boską Różańcową. Była to Święta Rodzina. Maryja była ubrana w białe szaty i w niebieski płaszcz. Święty Józef także był ubrany na biało, natomiast Dzieciątko Jezus miało okrycie w jasnoczerwonym kolorze. Święty Józef pobłogosławił tłum wykonując trzykrotnie znak krzyża. Dzieciątko Jezus uczyniło to samo. Następna była wizja Matki Boskiej Bolesnej i Chrystusa Pana obarczonego cierpieniem w drodze na Kalwarię. Jezus pobłogosławił lud czyniąc znak krzyża. Matka Boża nie miała w piersi miecza. Łucja widziała jedynie górną część ciała Pana Jezusa. Ostatnia była chwalebna wizja Matki Bożej Karmelitańskiej, ukoronowanej na Królową Nieba
i Ziemi oraz trzymającej w swych ramionach Dzieciątko Jezus.
Choć widziałeś to setki razy, to nie masz pojęcia, co znaczą te gesty. Sprawdź nasz krótki poradnik, który zwięźle wyjaśnia najważniejsze kwestie.
Msza Święta to ofiara Chrystusa, który poświęcił sam siebie raz i na zawsze na krzyżu. To centrum naszego chrześcijańskiego życia i podziękowanie, które składamy Bogu za Jego wielką miłość do nas. To nie jest kolejna zwykła ofiara. Nie jest to jej powtórka. To ciągle ta sama ofiara Jezusa. To odtworzenie Kalwarii, wspomnienie zasług Chrystusa.
Msza Święta dzieli się na dwie części: Liturgię Słowa (po akcie pokuty) i Liturgię Eucharystyczną, która jest ofiarą dla Ojca, zarówno od Jezusa, jak i od nas, ponieważ również my jesteśmy dziećmi Boga.
Żeby wykorzystać duchowe owoce, które Bóg daje nam poprzez eucharystyczne świętowanie, powinniśmy znać, rozumieć gesty oraz symbole i uczestniczyć w nich z szacunkiem.
1) Obrzędy Wstępne:
Pieśń na wejście:
Przygotowujemy się do rozpoczęcia Mszy z procesją wejściową. Jest to pieśń, która jednoczy nas wszystkich, ponieważ ludzie przychodzący na Mszę pochodzą z różnych miejsc, kultur, są
w różnym wieku, a śpiewają jednym głosem, są jednym ciałem, którym jesteśmy w Chrystusie. Jednoczymy się, by celebrować jeden z większych darów, które zostawił nam Jezus: Eucharystię.
Znak krzyża:
Msza Święta rozpoczyna się znakiem krzyża i kończy się w ten sam sposób, kiedy otrzymujemy końcowe błogosławieństwo. Robienie znaku krzyża przypomina nam, że należymy do Chrystusa. Jest wielka moc w tej krótkiej modlitwie. Zaczynamy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego nie tylko po to, by wspomnieć imię Boga, ale po to, by umieścić nas w Jego świętej obecności.
Akt pokuty:
W obecności Boga, Kościół zaprasza nas do pokornego przyznania, że jesteśmy grzesznikami.
Święty Paweł mówi: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię” (Rz 7,15). Wszyscy możemy powtarzać słowa Pawła w naszym życiu. Dlatego na początku Eucharystii przyznajemy pokornie, że wszyscy jesteśmy braćmi, że jesteśmy grzesznikami. By prosić Boga o pokutę, używamy słów niewidomego mężczyzny, który usłyszał, jak Jezus przechodził obok, i wiedział, że sam nigdy się nie wyleczy, potrzebował pomocy Boga i zaczął krzyczeć pośrodku tłumu: „Panie, zmiłuj się nade mną”.
Stąd, z wiarą w Boską litość również się modlimy: „Panie, zmiłuj się nad nami”.
Chwała na wysokości Bogu:
W niedziele i święta śpiewamy tę pieśń chwały, która prawdziwie oddaje cześć Bogu: Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli. Chwalimy Cię, błogosławimy Cię, wielbimy Cię, wysławiamy Cię. Dzięki Ci składamy, bo wielka jest chwała Twoja. Panie Boże, Królu nieba, Boże Ojcze wszechmogący. Panie, Synu Jednorodzony, Jezu Chryste. Panie Boże, Baranku Boży, Synu Ojca. Który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami. Który gładzisz grzechy świata, przyjm błaganie nasze. Który siedzisz po prawicy Ojca, zmiłuj się nad nami. Albowiem tylko Tyś jest święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy, Jezu Chryste. Z Duchem Świętym w chwale Boga Ojca. Amen.
Kolekta:
Modlitwa otwierająca to moment, w którym ksiądz zaprasza wspólnotę wiernych do modlitwy. Na początku modlitwy ksiądz mówi: „Módlmy się” i rozkłada swoje ręce na znak wezwania. Jest to czas zjednoczenia się w ciszy i prośby do Boga o pomoc. Na koniec modlitwy wszyscy dołączamy do prośby kapłana, mówiąc: Amen! Tak jak Pan mówi nam w Piśmie: „Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”
(Mt 18,19-20).
Modlitwa otwierająca jednoczy nas z Kościołem Powszechnym, przypominając nam, że w każdym zakątku świata, gdzie odbywa się Msza, nasi bracia i nasze siostry w Chrystusie będą robić dokładnie to samo.
2) Liturgia Słowa
Pan Jezus, przed nakarmieniem nas swoim Ciałem i swoją Krwią przy ołtarzu, najpierw nakarmi nas Słowem. Poprzez czytania słyszymy skierowane do nas słowa Boga.
Czytania:
Pierwsze czytanie pochodzi z jednej z ksiąg Starego Testamentu. Jest ważne, by skupić się na nim, ponieważ poprzez te słowa Bóg przygotowuje swoich wiernych na przyjście Chrystusa. Tak samo jak przygotowuje nas na wysłuchanie Jezusa. Pierwsze czytanie jest zawsze bezpośrednio połączone
z Ewangelią.
Po pierwszym czytaniu śpiewamy Psalm. Psalmy zawsze były bardzo ważne w historii Kościoła. Kiedy modlimy się Psalmami, modlimy się słowami Boga. Są to słowa, które On wkłada nam w usta, byśmy wiedzieli, jak wyrażać się w modlitwie. Wraz z Psalmami uczymy się modlić, uczymy się rozmawiać z Bogiem.
Drugie czytanie pochodzi z Nowego Testamentu: Listy św. Pawła, Listy Apostolskie, List do Hebrajczyków albo Apokalipsa. Słuchamy kazań ludzi, których Jezus poinstruował do nauczania nas, kiedy sam odszedł. Ci ludzie byli przepełnieni Duchem Świętym i zobowiązali się do głoszenia Dobrej Nowiny. Wiele przenikliwości i mądrości zyskamy z tych ksiąg biblijnych.
Ewangelia:
W pierwszym czytaniu Bóg przemawia poprzez swoich proroków, w drugim poprzez swoich Apostołów, a w Ewangelii przemawia poprzez swojego Syna Jezusa Chrystusa. To najważniejszy moment Liturgii Słowa. Słuchamy wyraźnie przemówień Jezusa, Jego nauk, słów, które mogą uleczyć. Słowo Ewangelia oznacza „dobra nowina” i ta dobra nowina nie jest tylko wiadomością, to sam Jezus! Najlepsza nowina, jaka kiedykolwiek istniała!
To bardzo ważny moment, dlatego stoimy i śpiewamy z radością „Alleluja”. Ewangelia jest czytana przez księdza. By zacząć, robimy znak krzyża na naszym czole, ustach i klatce piersiowej; to symbol, który oznacza, że otrzymujemy słowo Boże w naszym umyśle, wyznajemy je naszymi ustami i zachowujemy w naszym w sercu.
I w końcu… kazanie:
Nie wystarczy tylko usłyszeć słowo Boże, by zrozumieć, o czym Bóg do nas mówi. Sowo „kazanie” pochodzi z greki (homilia) i oznacza „dialog”, „rozmowę”. Jest to moment, podczas którego kapłan wyjaśnia czytania Pisma Świętego i jesteśmy w stanie zagłębić się w nie.
Liturgia Eucharystyczna jest najważniejszym momentem Mszy. Są trzy części Liturgii Eucharystycznej: Ofiarowanie, Modlitwa Eucharystyczna (która jest istotą całej uroczystości)
i Komunia.
3) Liturgia Eucharystyczna
Przygotowanie darów:
To moment, w którym chleb i wino zostają przyniesione na ołtarz. To dwa bardzo proste składniki, które ksiądz ofiaruje Bogu. Prostota tych składników przypomina nam dziecko, które przyniosło Jezusowi swoje dary, pięć bochenków chleba i dwie ryby. To było wszystko, co miało, ale ta mała ilość w dłoniach Jezusa zmieniła się w wiele i wystarczyła, by nakarmić ogromny tłum.
Razem z chlebem i winem oddajemy Bogu siebie. Ofiarujemy Mu nasze starania, poświęcenia, radości i cierpienia. Ofiarujemy Mu naszą słabość, by mógł robić z nami wielkie rzeczy. Kiedy Bóg zmienia chleb i wino w Ciało i Krew, również zmienia nas, sprawia, że jesteśmy lepsi, bardziej jak On.
Modlitwa nad darami:
Po przygotowaniu darów kapłan kłania się przed ołtarzem i odmawia cichą modlitwę. Są różne momenty, kiedy ksiądz odmawia taką modlitwę podczas Mszy. W tym momencie mówi: „Przyjmij nas, Panie, stojących przed Tobą w duchu pokory i z sercem skruszonym; niech nasza Ofiara tak się dzisiaj dokona przed Tobą, Panie Boże, aby się Tobie podobała”.
Jest to ważna chwila, ponieważ pokazuje, że kiedy ksiądz celebruje Mszę, modli się, nie tylko powtarzając mechaniczne gesty, ale również rozmawiając z Bogiem.
Prefacja:
To słowo pochodzi od dwóch słów łacińskich „pre” i „factum”, które dosłownie znaczą
„przed czynem”. Skąd taka nazwa? Ponieważ ma miejsce zaraz przed najważniejszą chwilą całej Mszy: Modlitwą Eucharystyczną i wszystkimi modlitwami, które towarzyszą Przeistoczeniu.
Prefacja to dialog z kapłanem: „W górę serca”, „Wznosimy je do Pana”. W prefacji dziękujemy Bogu, uznajemy Jego miłość i wychwalamy Go. Wszystko to prawdziwie wznosi nasze serca. Liturgia prowadzi nas do najważniejszego momentu: kiedy Chrystus staje się obecny ze swoim Ciałem i Krwią.
Święty, święty, święty:
Prefacja kończy się pieśnią pochwalną Boga. Słowa te pochodzą z Pisma Świętego. Pierwsza część to pieśń aniołów, którą usłyszał prorok Izajasz. Powtarzając „Święty” trzy razy, przypominamy sobie o Trzech Osobach Boskich w Trójcy Świętej. Druga część to słowa tłumu, kiedy Jezus wkracza do Jerozolimy, jadąc na ośle w Niedzielę Palmową: „Błogosławiony, który idzie w imię Pańskie. Hosanna na wysokości”.
Oni z radością powitali Jezusa, długo wyczekiwanego króla wkraczającego do ich miasta.
Podczas Mszy Świętej również witamy Chrystusa, który ma zamiar się nam ukazać. Z tego powodu możemy powiedzieć, że Święty, święty, święty to pieśń ludzi i aniołów, która jednoczy nas
w chwale Boga.
Wezwanie:
To moment, kiedy przywoływany jest Duch Święty do uświęcenia ofiary chleba i wina, które zostały przygotowane. W tej chwili ksiądz wyciąga ręce nad darami. Tak jak Duch Święty objawił się Maryi Dziewicy, by mogła począć, tak teraz przywołujemy Ducha Świętego, by objawił się w tych darach i sprawił, by Chrystus stanął między nami.
Konsekracja:
To najważniejszy moment Mszy. Podążając za poleceniem, które Jezus wydał Apostołom: „To czyńcie na moją pamiątkę”, ksiądz, w osobie Chrystusa, wypowiada słowa, które Jezus powiedział podczas Ostatniej Wieczerzy.
Te słowa mają moc zmiany rzeczywistości. Kiedy Jezus powiedział do sparaliżowanego człowieka: „Wstań, weź swoje łoże i chodź!”, ów człowiek, który nigdy nie chodził, wstał i zaczął chodzić. Lub kiedy powiedział do swojego przyjaciela Łazarza cztery dni po złożeniu go w grobowcu: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!” i Łazarz powrócił do życia i wyszedł z grobowca. Tak jak Bóg, Jezus mówiąc, tworzy rzeczywistość.
Podczas Mszy, kiedy Bóg przemawia przez kapłana: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje…”, „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich Krwi mojej…”. Jego słowo, które jest skuteczne, zmienia rzeczywistość – dary chleba i wina przestają nimi być, a prawdziwie stają się Ciałem i Krwią Chrystusa; prawdziwie to Jego Ciało, Krew, Dusza
i Boskość.
Ojcze nasz:
Przed przyjęciem komunii Kościół zaprasza nas do odmówienia modlitwy, której nauczył nas Chrystus. Kiedy modlimy się do naszego Ojca, On rozpoznaje w nas głos swojego Syna Jednorodzonego.
Dzieje się tak, ponieważ kiedy modlimy się Ojcze nasz, nie modlimy się własnymi słowami, ale raczej słowami Boga, tymi samymi słowami, których nauczył nas Jezus. Modlitwa nie brzmi „Ojcze mój”, a „Ojcze NASZ”. To zaproszenie do miłowania się, braterstwa, pojednania. Papież Franciszek powiedział to bardzo wyraźnie: „Dlatego tak ważna jest zdolność do przebaczania, zapomnienia zniewag, ów zdrowy nawyk, by czynić tak jak Ojciec nasz niebieski”. Jest to modlitwa, która przygotowuje nasze serca, ponieważ zaprasza nas do komunii.
Komunia:
Ile razy mówiliśmy: „umieram z głodu!”. Nasz organizm odczuwa czasem głód. Ale posiadamy jeszcze głębszy głód: głód Boga. Chrystus czyni siebie pokarmem, bo nie chce pozostawić nas głodnymi. Przychodzi, abyśmy mogli żyć obficie. Jest to moment komunii. Po otrzymaniu Ciała Chrystusa wchodzimy w intymną i głęboką komunię z Nim. Kiedy ktoś coś zjada, to, co zostaje zjedzone, staje się częścią ciała, staje się jednym z osobą i nie można tego oddzielić.
Kiedy przyjmiemy Ciało Chrystusa, dzieje się jednak coś jeszcze: nie tylko On staje się częścią nas, ale przede wszystkim my stajemy się tym, co jemy, stajemy się podobni do Chrystusa, stajemy się bardziej Jezusem. To prawdziwe pożywienie, pokarm wiecznego życia, ten, kto go przyjmuje, będzie żył wiecznie.
Błogosławieństwo i Odesłanie:
Msza Święta kończy się tak, jak się zaczyna – znakiem krzyża. Możemy iść w pokoju, ponieważ widzieliśmy Boga, spotkaliśmy się z Nim i jesteśmy odnowieni, aby kontynuować misję, którą Bóg nam dał. Po zakończeniu Mszy Świętej kapłan daje nam Ostateczne Błogosławieństwo. W ten sposób kończy się Msza i jesteśmy gotowi, aby kontynuować nasze chrześcijańskie życie.
Tłumacznie: Monika Chomentowska Materiał pierwotnie ukazał się na portalu Catholic Link.
Przeczytaj także świadectwo kobiety, która w Wielki Piątek otrzymuje stygmaty Jezusa
i opowiada czym jest Msza Święta w wymiarze duchowym.
Krucjaty są często używane jako klasyczny przykład zła, jakiego może dokonać zorganizowana religia. Przeciętny człowiek na ulicy Nowego Jorku i Kairu zgodziłby się, że krucjaty były podstępnym, cynicznym i niczym nie sprowokowanym atakiem dokonanym przez religijnych fanatyków przeciwko pokojowemu, zamożnemu i wyrafinowanemu światu islamu.
Od lat siedemdziesiątych XX wieku krucjaty przyciągają uwagę setek naukowców, którzy skrupulatnie je przetrząsnęli, ponakłuwali i zbadali. W rezultacie wiadomo dużo więcej o świętych wojnach chrześcijaństwa niż kiedykolwiek przedtem. Jednak owoce dziesięcioleci studiów powoli przenikają do powszechnej świadomości. Częściowo jest to wina profesjonalnych historyków, którzy mają tendencję do publikowania studiów, mających z konieczności charakter fachowy i niezbyt łatwo dostępnych poza środowiskiem akademickim. Ale jest to również spowodowane oczywistą niechęcią wśród współczesnych elit, by pozwolić wizji krucjat Runcimana odejść w zapomnienie. I tak współczesne popularne książki o krucjatach – zasługujące w końcu na swą popularność – mają tendencję do małpowania Runcimana. To samo dotyczy innych mediów, np. wieloczęściowego, wyprodukowanego przez BBC/A&E dokumentu telewizyjnego The Crusades(1995), w którym występował Terry Jones, sławny dzięki programowi Latający Cyrk Monty Pythona. By nadać mu znamiona szczególnej wiarygodności, producenci wpletli do programu wypowiedzi pewnej liczby wyrafinowanych historyków zajmujących się krucjatami, którzy wyrazili swój punkt widzenia na temat ówczesnych wydarzeń. Trudność polegała na tym, że historycy nie podzielali poglądów Runcimana. Ale to nieważne. Producenci tak sprytnie zredagowali nagrane rozmowy, że historycy wydawali się z Runcimanem zgadzać. Jak powiedział mi wzburzony profesor Jonathan Riley-Smith: „Sprawili, że zdawałem się mówić rzeczy, w które nie wierzę!”.
A więc, jaka jest prawdziwa historia krucjat? Zapewne możecie sobie wyobrazić, że to długa historia. Ale są dobre książki historyczne napisane w ostatnich dwudziestu latach, które wykładają większą część tej historii. Wziąwszy pod uwagę ogrom zainteresowania, z jakim krucjaty się dzisiaj spotykają, najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu rozważenie, czym krucjaty nie były. Oto więc parę najpowszechniejszych mitów i wyjaśnienie ich nieprawdziwości.
MIT I: Krucjaty były wojnami niczym nie sprowokowanej agresji przeciwko pokojowemu światu islamu
Jest to tak błędne, jak tylko możliwe. Od czasów Mahometa muzułmanie dążyli do podboju świata chrześcijańskiego. Całkiem się też nieźle przy tym spisali. Po kilku wiekach stopniowych podbojów muzułmańskie armie zajęły całą Afrykę północną, Bliski Wschód, Azję Mniejszą i większość Hiszpanii. Innymi słowy, przed końcem XI wieku siły islamu zdobyły dwie trzecie świata chrześcijańskiego. Palestyna, ojczyzna Jezusa Chrystusa; Egipt, miejsce narodzin chrześcijańskiego monastycyzmu; Azja Mniejsza, gdzie św. Paweł zasiał ziarna chrześcijańskich społeczności – to nie były peryferia chrześcijaństwa, ale samo jego centrum. A budowa imperiów muzułmańskich jeszcze nie była ukończona. Kontynuowały one presję na zachód, w stronę Konstantynopola, wkraczając ostatecznie do samej Europy. Jeśli myślimy o niczym nie sprowokowanej agresji, to była ona po stronie muzułmańskiej. W którymś momencie to, co ocalało z chrześcijańskiego świata, musiałoby się bronić lub po prostu poddać się podbojowi islamu. Pierwsza krucjata została zwołana przez papieża Urbana II w roku 1095 w odpowiedzi na ponaglające prośby cesarza bizantyjskiego płynące z Konstantynopola. Papież Urban II wezwał rycerstwo chrześcijaństwa, aby pospieszyło z pomocą wschodnim braciom. Miał to być czyn miłosierdzia, wyzwolenie chrześcijan Wschodu od muzułmańskich napastników. Innymi słowy, krucjaty od początku były wojną obronną. Cała historia wschodnich krucjat jest historią odpowiedzi na muzułmańską agresję.
MIT II: Krzyżowcy nosili krzyże, ale w rzeczywistości byli zainteresowani tylko zdobyciem łupów i ziemi. Ich pobożne frazesy były jedynie przykrywką dla ich chciwości.
Historycy zwykli byli wierzyć, że duży przyrost naturalny w Europie doprowadził do kryzysu zbyt wielu „drugich synów” szlacheckich, którzy byli przeszkoleni w rycerskim rzemiośle, ale nie mieli żadnej ziemi do odziedziczenia. Krucjaty były więc postrzegane jako zawór bezpieczeństwa: można było posłać wojowniczych mężczyzn daleko od Europy, tam gdzie mogli sobie wykroić ziemię czyimś kosztem. Współczesne osiągnięcia naukowe obaliły ten mit. Teraz wiemy, że to „pierwsi synowie” Europy odpowiedzieli na wezwanie papieża w 1095, podobnie jak w następnych krucjatach. Wyprawa krzyżowa była drogim przedsięwzięciem. Trzeba było sprzedać swoją ziemię lub obciążyć ją hipoteką, aby zebrać konieczne fundusze. „Pierwsi synowie” nie byli również zainteresowani zamorskim królestwem. Całkiem jak współcześni żołnierze, średniowieczni krzyżowcy byli dumni z pełnionych obowiązków, ale tęsknili za domem. Po spektakularnym sukcesie pierwszej wyprawy krzyżowej, po zdobyciu Jerozolimy i większej części Palestyny praktycznie wszyscy krzyżowcy wrócili do domu. Tylko drobna garstka pozostała, aby skonsolidować nowo zdobyte terytoria i zarządzać nimi. Łupy także były rzadkością. W istocie, chociaż krzyżowcy bez wątpienia marzyli o ogromnych bogactwach wschodnich miast, praktycznie nikt z nich nawet nie odzyskał poniesionych kosztów. Ale pieniądze i ziemia nie były głównymi powodami, dla których wyruszyli na krucjatę. Wyruszyli, aby odpokutować za swoje grzechy i osiągnąć zbawienie dzięki dobrym uczynkom w dalekim kraju.
MIT III: Kiedy krzyżowcy zdobyli Jerozolimę w 1099 roku, wycięli w pień każdego mężczyznę, każdą kobietę i każde dziecko w mieście, aż ulice spłynęły po kostki krwią
Ten mit jest ulubiony przez tych, którzy lubią podkreślać brutalny charakter wypraw krzyżowych. Ostatnio Bill Clinton w przemówieniu w Georgetown cytował to jako powód, dla którego Stany Zjednoczone stały się ofiarą terroryzmu muzułmańskiego (chociaż Clinton dla lepszego efektu podniósł krew z poziomu kostek do poziomu kolan). Jest z pewnością prawdą, że wielu ludzi w Jerozolimie zostało zabitych po tym, jak krzyżowcy zdobyli miasto. Ale musi to być rozumiane w kontekście historycznym. Przyjętym moralnym standardem we wszystkich przednowoczesnych cywilizacjach Europy i Azji było to, że miasto, które opierało się zajęciu i zostało zdobyte siłą, należało do zwycięskich sił. Dotyczyło to nie tylko budynków i wszelkich dóbr ludzi. To dlatego każde miasto albo forteca musiały dobrze rozważyć, czy są w stanie bronić się przed oblegającymi. Jeśli nie, warto było negocjować warunki poddania się. Obrońcy Jerozolimy dawali odpór aż do samego końca. Liczyli na to, że potężne mury miasta powstrzymają krzyżowców, aż przybędzie odsiecz z Egiptu. Mylili się. Kiedy miasto upadło, zostało poddane grabieży. Było wielu zabitych, jednak wielu innych zostało wykupionych albo pozwolono im odejść. Według współczesnych kryteriów może się to wydawać brutalne. Jednak średniowieczny rycerz równie dobrze mógłby powiedzieć, że o wiele więcej niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci ginie w wyniku bombardowań, niż zginęłoby od miecza w ciągu jednego lub dwóch dni. Warto zauważyć, że w tych miastach muzułmańskich, które poddały się krzyżowcom, ludzie zostali pozostawieni w spokoju, zachowali swoją własność i pozwolono im na swobodne wyznawanie wiary islamskiej. Jeśli chodzi o potoki krwi na ulicach, to żaden historyk nie traktuje ich inaczej niż jako fikcję literacką. Jerozolima jest dużym miastem. Ilość krwi koniecznej do wypełnienia ulic ciągłym i głębokim na trzy cale strumieniem wymagałaby o wiele więcej ludzi, niż mieszkało ich w całym rejonie, nie mówiąc o samym mieście.
MIT IV: Krucjaty były po prostu średniowiecznym kolonializmem ubranym w strój religii
Trzeba pamiętać, że w średniowieczu Zachód nie był kulturą potężną, dominującą. To muzułmański Wschód był potężny, bogaty i zamożny. Europa była Trzecim Światem. Państwa krzyżowców utworzone wraz z pierwszą krucjatą nie były nowymi plantacjami katolików w świecie muzułmańskim podobnymi do brytyjskich kolonii w Ameryce. Liczba katolików w państwach krzyżowców była zawsze niewielka, dużo mniejsza niż dziesięć procent ludności. Przeważającą większość mieszkańców w państwach krzyżowych stanowili muzułmanie. Nie były one wobec tego koloniami – plantacjami albo nawet fabrykami, tak jak to było na przykład w Indiach. Były to placówki. Ostatecznym celem państw krzyżowych była obrona miejsc świętych w Palestynie, szczególnie w Jerozolimie, i zapewnienie bezpieczeństwa chrześcijańskim pielgrzymom odwiedzającym te miejsca. Nie istniał macierzysty kraj, z którym państwa krzyżowe utrzymywałyby stosunki ekonomiczne, ani Europa nie miała z kontaktów z nimi korzyści ekonomicznych. Wprost przeciwnie, koszt wypraw krzyżowych mających zachować łaciński Wschód pochłaniał ogromne środki z Europy. Jako placówki, państwa krzyżowe zachowywały cel militarny. Gdy muzułmanie toczyli wojny przeciwko sobie nawzajem, państwa krzyżowe były bezpieczne, ale kiedy muzułmanie już się zjednoczyli, byli zdolni zlikwidować bastiony, zdobyć miasta i w 1291 roku wyprzeć chrześcijan całkowicie.
MIT V: Krucjaty były prowadzone także przeciwko Żydom
Żaden papież nigdy nie wzywał do krucjaty przeciwko Żydom. W czasie pierwszej krucjaty duża grupa ludzi marginesu, nie powiązana z główną armią, zwaliła się na Nadrenię, aby rabować i zabijać Żydów, których tam napotkała. Po części był to wynik czystej chciwości. Po części efekt błędnej wiary, że Żydzi jako ci, którzy ukrzyżowali Chrystusa, są uzasadnionym celem ataku. Papież Urban II i kolejni papieże ostro potępili wystąpienia przeciwko Żydom. Lokalni biskupi i inni duchowni oraz świeccy próbowali bronić Żydów, choć z umiarkowanym powodzeniem. Podobnie w trakcie początkowej fazy drugiej krucjaty grupa renegatów zabiła wielu Żydów w Niemczech, zanim św. Bernard z Clairvaux zdołał położyć temu kres. Te niewypały ówczesnego ruchu były nieszczęśliwym efektem ubocznym krucjatowego entuzjazmu. Ale nie były celem wypraw krzyżowych. Aby użyć współczesnej analogii, w czasie II wojny światowej niektórzy żołnierze amerykańscy popełniali przestępstwa za oceanem. Byli za te przestępstwa aresztowani i karani. Ale celem aliantów podczas II wojny światowej nie było popełnianie przestępstw.
MIT VI: Krucjaty były tak zdeprawowane i haniebne, że istniała nawet krucjata dzieci
Ta tak zwana „krucjata dziecięca” z 1212 roku nie była ani krucjatą, ani armią dzieci. Był to szczególnie duży wybuch powszechnego zapału religijnego w Niemczech, który doprowadził do tego, że niektórzy młodzi ludzie, w większości nastolatkowie, ogłosili się krzyżowcami i ruszyli w kierunku morza. Po drodze napotkali powszechne poparcie. Przyplątało się do nich jednak nie tak mało zbójów, złodziei i żebraków. Ruch ten rozpadł się i ostatecznie skończył we Włoszech, kiedy Morze Śródziemne nie wyschło, aby zrobić młodym zapaleńcom przejście. Papież Innocenty III nie nazwał tego „krucjatą”. W istocie wciąż zachęcał nie biorących udziału w walce do pozostania w domu i wspomagania wysiłków wojennych przez post, modlitwy i jałmużnę. Pochwalił gorliwość młodych ludzi, którzy doszli tak daleko, a potem powiedział im, aby wracali do domu.
MIT VII: Papież Jan Paweł II przeprosił za krucjaty
Jest to dziwny mit, zwłaszcza że papież był na okrągło krytykowany za to, że nie przeprosił za krucjaty wprost, gdy prosił o przebaczenie tych, których chrześcijanie niesprawiedliwie skrzywdzili. To prawda, że ostatnio Jan Paweł II przeprosił Greków za splądrowanie Konstantynopola w 1204 roku w czasie czwartej krucjaty. Ale podobny żal wyraził w tamtym czasie Innocenty III. Grabież Konstantynopola była tragicznym niezaplanowanym wydarzeniem, a Innocenty III zrobi! wszystko, co mógł, aby mu zapobiec.
MIT VIII: Muzułmanie, którzy żywo pamiętają krucjaty, mają dobry powód, aby nienawidzić Zachodu
Tak naprawdę świat muzułmański pamięta krucjaty niemal tak dobrze jak Zachód – innymi słowy: błędnie. Nie powinno to dziwić. Muzułmanie czerpią wiadomości na temat krucjat z tych samych kiepskich książek historycznych, na których polega Zachód. Świat muzułmański zwykł świętować krucjaty jako swoje w i e l k i e zwycięstwo. W końcu to oni wygrali. A l e zachodni autorzy, przejęci schedą po współczesnym imperializmie, przerobili krucjaty na wojny agresywne, a muzułmanów na łagodnych cierpiętników. Czyniąc tak, unieważnili wieki muzułmańskich triumfów.
THOMAS F. MADDEN TŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAK „Catholic Dossier”, styczeń-luty 2002
Opowieść o Nicku Vojcicku. Nick urodził się jako najstarsze dziecko pastora i pielęgniarki. Rodzice byli zszokowani, gdy okazało się, że nie ma obu rąk ani nóg, jedynie jedną zdeformowaną stopę z dwoma palcami.
Powołanie to nie tylko Kapłaństwo. Zostaliśmy powołani do rożnych rzeczy. Przede wszystkim zostaliśmy powołani do Świętości, do życia w rodzinie, do takiej, czy innej pracy. Konferencja ojca Adama mówi nam w jaki sposób rozpoznawać powołanie, jak rozeznawać swoją drogę życia oraz w jaki sposób właściwie dokonywać wyborów.
„Co robić? Kim jestem?” to główne pytania, które stawia o. Adam.
Aby właściwie rozpoznać swoje powołanie najpierw musimy uwierzyć, że Bóg nas kocha i chce dla nas jak najlepiej. Musimy pozwolić mu pokierować naszym życiem i zaufać, nawet jeśli coś jest nie po naszej myśli. To Bóg tak naprawdę pokazuje nam co będzie dla nas najlepsze, musimy mu tylko na to pozwolić.
„Daj mi poznać drogi Twoje, Panie, i naucz mnie Twoich ścieżek! Prowadź mnie według Twej prawdy i pouczaj, bo Ty jesteś Bóg, mój Zbawca, i w Tobie mam zawsze” nadzieję. (Ps 25, 4-5 )
Przybliżona zostaje również postać Gedeona, który ze słabego chłopca staje się przywódcą narodów.
„Pójdziesz z siłą, jaką masz” (Sdz 6,14)
To tylko zarys tego, o czym jest konferencja. Warto wysłuchać jej od początku do końca. Serdecznie polecam i zapraszam.
„Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie.” (J 13,34) to słowa Jezusa, wypowiedziane na Ostatniej Wieczerzy do Apostołów. Słowa te wypowiedziane zostały także i do nas, dzisiaj, nie tracą na swej aktualności. Jednak co to znaczy?
Jezus ukochał nas całkowicie i bezgranicznie, więc my mamy robić to samo. Lecz by w pełni to zrozumieć i sobie uświadomić spróbujmy przypatrzeć się w jaki sposób ukochał on apostołów, a w szczególności Świętego Piotra. Można by wyłonić kilka kroków tej miłości. Gdybyśmy je zapamiętali i nauczyli się ich, wypełnilibyśmy nowe przykazanie miłości.
Pierwszym punktem jest to, czy Ty jesteś gotów kochać jako pierwszy kogoś nowego, nieznajomego, tak jak Jezus kochał Piotra. Czekał na niego, aż ktoś przyprowadzi Szymona – syna Jana, którego On nazwał Piotrem = skałą.
Drugą lekcją miłości jest ta, iż z Jezusem nie ma rzeczy niemożliwych. Pokazuje to historia, kiedy Piotr po całej nocy połowu wraca z pustymi rękami, a z Nauczycielem łowi tyle ryb, że nie jest w stanie sam dotransportować ich do brzegu. I to w szczególnych okolicznościach: w południe – jak wiadomo ryby łowi się o świcie; na środku jeziora, na głębi – łowi się je przy brzegu, gdzie żerują; po nocy, kiedy nie udało im się złowić nic. Uwierz w kogoś, a ktoś zrobi rzeczy, o które siebie nie podejrzewał.
Kolejną lekcją jest napomnienie. Kiedy ktoś błądzi, robi źle wcale nie mamy się od niego odsunąć, lecz pokazać mu właściwą drogę i pomagać mu nią podążać. „Musisz zmienić coś, a ja Ci w tej zmianie pomogę, będę Ci towarzyszyć.”
Jeszcze innym sposobem Miłości Chrystusowej jest przebaczenie. Bóg jest miłosierny i wybacza to, co uczyniliśmy złego, wszystko, nawet zdradę. Jezus nawet Piotrowi przebaczył jego zdradę i to że się go wyparł. My też jesteśmy zobowiązani do wybaczania bliźnim, ponieważ nam też wybaczono.
Jednak najlepiej sprawę miłości wyjaśnia Ojciec Adam w tej konferencji. Warto poświęcić kilka chwil, by wysłuchać jej i zastanowić się samemu. Zapraszam.
Ojciec Adam Szustak w żartobliwy, niezwykle życiowy sposób „demaskuje Boga”. Pokazuje, jak krucha jest nasza wiara, jakie mamy wątpliwości w codziennym życiu, jak często nie odczuwamy
obecności Boga. A co ważniejsze, prezentuje pewien klucz do relacji pomiędzy nami a Nim. Jak my postrzegamy naszego Stwórcę, a jaki On jest naprawdę- zupełnie inny od naszych wyobrażeń i
stereotypów. Na własnym przykładzie obrazuje pewne sytuacje, które są przyjemne, ale też i te mniej pozytywne. Wskazuje jakie błędy popełniamy, jak źle intepretujemy pewne zjawiska, jak często nie wierzymy we własne możliwości, mimo, że wszystko, co mamy jest darem od Boga. Cały materiał obfituje w wiele pytań, które pozostają bez odpowiedzi- dając szansę nam, mnie i Tobie,
zastanowienia się i dojścia do własnych wniosków. Tak naprawdę słowa demaskują… człowieka.
Każdy z nas ma w swym życiu chwile zwątpienia, poczucia bezsensu, czy bezsilności. Jesteśmy słabi i zawodni, bo jesteśmy tylko ludźmi i to grzesznymi.
Pamiętaj jednak, że Ja (Pan) zawsze jestem przy Tobie i nigdy nie jesteś mi obojętny. Zawsze Cię wesprę, wysłucham i pocieszę. Nigdy Cie nie opuszczę, nawet gdyby wszyscy się od Ciebie odwrócili, ja zawsze będę przy Tobie. Ja wesprę Cię, gdy nie masz już sił i uważasz że wszystko jest bez sensu. Życie ma sens i jest piękne, tylko Twój smutek zaciemnia Ci obraz rzeczywistości.
Nie poddawaj się bo Ja jestem i Kocham Cię! Za Ciebie umarłem na krzyżu, więc w Imię moje możesz wszystko. Uwierz we mnie, a wtedy uwierzysz w siebie i dokonasz wielkich rzeczy, bo do tego zostałeś powołany. Ja żyje w Tobie! Niezależnie od tego co się stanie Nie poddawaj się! Wierzę w Ciebie!
„Jestem lubieżnikiem, mordercą, kradnę..” Znany polski muzyk, znany szczególnie w środowiskach rockowych, Ceniony w branży i popularny wśród fanów. Prywatnie mąż, ojciec i dziadek. Sam o sobie mówi: „Swoje nabroiłem, ale nie jest to aż taka masakra”. Jak każdy rockendrollowiec zetknął się z alkoholem i narkotykami, choć osobiście ich nie zażywał. Jednak już na początku swej kariery miał żonę i dziecko, być może właśnie ta odpowiedzialność uchroniła go przed totalną destrukcją, jaką można obserwować w środowiskach muzycznych.
„Jestem lubieżnikiem, mordercą, kradnę..”- To mocne słowa, które wypowiada „Litza” pod swoim adresem, jednak w świetle tego, co mówi Biblia, są prawdą i odnoszą się do każdego z nas. Warto posłuchać o tym co przeżył i czego doświadczył Robert oraz co ma do powiedzenia o sobie i relacji z Bogiem osobiście. Doświadczył on bardzo wiele: przechodził kryzys wiary, otarł się o śmierć.. dlatego teraz jeszcze bardziej wierzy i głosi chwałę Królestwa Bożego.
Chyba każdy z nas, choć raz zastanawiał się nad genezą powstania zła.. W końcu jest ono obecne w życiu wszystkich ludzi… Tym czasem wystarczy chwile pomyśleć, by dojść do prostych odpowiedzi.
Mikołaj Kapusta w niezwykle logiczny sposób wyjaśnia, że Bóg nie stworzył zła! Przywołując codzienne sytuacje pokazuje, że zło jest wyłącznie brakiem dobra, czymś, co w rzeczywistości nie istnieje. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, wszystko, co nas spotyka i stanowi ogólnie przyjęte zło, jest tak naprawdę brakiem Boga. Ten krótki filmik ma na celu uświadomienie nam pewnych, oczywistych rzeczy- nieograniczonej miłości Stwórcy i szeregu możliwości od Niego otrzymanych.
Wystarczy obejrzeć go do końca, by refleksje napłynęły same.
“Istota ludzka, choć posiada tak rozległą wiedzę, nie jest zdolna do poskładania choćby jednej komórki i ożywienia jej. W przeciwieństwie do niej, Stwórca jest zdolny wyprodukować ponad 600 miliardów komórek żywych, ułożyć je w odpowiedni sposób i utworzyć w ten sposób dziecko – w zaledwie 280 dni.” (dr n.med. L. Newman)
Poniższy artykuł ma na celu udowodnienie, iż to Bóg jest początkiem wszelkiego życia na Ziemi.
Kiedy patrzę na wysoki budynek z całym jego technologicznym przystosowaniem, jestem przekonany, że ma on swojego projektanta. Wiem, że ma, chociaż go nigdy nie widziałem, gdyż taki budynek nie zrobił się przecież sam, choćby i przez miliardy lat.
Kiedy znów patrzę na ten cały otaczający mnie świat z jego wielce cudownymi prawami, a nawet inteligentnymi projektantami tychże budynków – tym bardziej wiem, że ten świat nie zrobił się sam i również musi on mieć swojego inteligentnego Projektanta, choć go nigdy nie widziałem.
Dlaczego tak myślę? – gdyż patrząc logicznie np. wiejący wiatr lub podobna, nierozumna siła w żaden sposób nie mógł zbudować takiego, zaawansowanego technologicznie budynku. No, a gdyby nawet, zakładając czysto abstrakcyjnie, mógł go tak budować, to ta sama siła (np. wiatru), która go składa, na przemian rujnowałaby to, co już złożyła.
Podobnie jest i z naszym światem oraz całym Wszechświatem poddanym niszczącemu prawu entropii, tyle, że tu już sparwy są nieporównywalnie dużo, dużo bardziej doskonałe i skomplikowane, nie pozostawiając człowiekowi otwartemu umysłowo żadnych ideologicznych złudzeń. – Andrzej R. Szteborowski.
Stopień skomplikowania oraz zaawansowania budowy organizmu człowieka jest zadziwiający nawet dla najtęższych umysłów świata!
Złożoność budowy wewnętrznej komórek organizmu człowieka i zachodzących w niej procesów biochemicznych jest o wiele większa niż chociażby stopień zaawansowania budowy samolotu oraz jego silników. Tylko jedna komórka człowieka zawiera ilość informacji, która mogłaby wypełnić ponad 100 milionów kartek Encyklopedii PWN!
Zwykle ludzie nie mają czasu, by doszukiwać się podstaw ewolucji i jest przyjmowana na wiarę, bez większego zastanowienia. Również wśród naukowców utarło się aby bezkrytycznie jej wierzyć.
Na szczęście na świecie jest coraz więcej osób, również znakomitych naukowców, którzy interesują się podstawami ewolucjonizmu i dostrzegają w tej teorii ogromne błędy i dochodzą do przeczących jej wniosków. To właśnie dzięki coraz większym możliwościom technologicznym stało się możliwe dogłębne poznanie złożoności świata komórkowego, a wszystko dzięki rozwojowi mikrobiologii, biologii molekularnej, biochemii i genetyki.
Świat komórkowy jest tak niesamowicie złożony i zaawansowany, że wiele osób zaczęło dostrzegać w nim dowody na nieprawdziwość ewolucji chemicznej. W Internecie odnaleźć można obecnie listę ponad 1000 nazwisk osób ze świata nauki, pracowników najlepszych uczelni – od biologów po astrofizyków – która stanowi poparcie dla walki z teorią ewolucji i darwinizmem.
Głównym wymienianym badaczem i promotorem owego ruchu buł znany w USA prawnik i były doradca prezydenta – Philip Johnson. Był on agnostykiem i postanowił samodzielnie i obiektywnie sprawdzić, na ile teoria ewolucji chemicznej w swych podstawach jest słuszna i posiada niezbite dowody. Minęły długie lata analiz i Johnson doszedł do wniosku, że teoria ewolucji chemicznej powinna być zaledwie hipotezą, gdyż zawiera tak wiele luk i nieścisłości. Swoje uwagi i spostrzeżenia zawarł w książce (która nota bene jest przetłumaczona również na język polski) pod tytułem “Sąd nad Darwinem”.
Czemu wciąż tylu światłych ludzi wierzy w teorię ewolucji? Ponieważ podobnie jak Kopernik, Galileusz, Pasteur, Fleming, bracia Wright czy Edison – mogli by zostać wyśmiani, nazwani heretykami o wybujałej wyobraźni. Zwykle jest tak, że każdy postęp technologiczny wpierw kojarzony jest z czymś na kształt magii i sztuczek nie mogąc przebić się przez mur ignorancji. Dopiero potem – co dzieje się na naszych oczach – otwierają się umysły i ludzie zaczynają wierzyć pionierom nauki.
Na koniec dwa cytaty Ernsta Borisa Chaina, biochemika i noblisty w dziedzinie medycyny:
“To absurdalne, że człowiek wyobraża sobie, iż mógłby konkurować z Bogiem. Przecież synteza choćby najprostszej komórki w warunkach laboratoryjnych jest niemożliwa.”
“Łatwiej mi uwierzyć w baśni, niż w tak szalone insynuacje. Od dawna twierdzę, że wymysły na temat pochodzenia życia są bezcelowe i bezużyteczne, ponieważ nawet najprostszy system w organizmie żywym jest o wiele bardziej skomplikowany niż to, co naukowcy próbują udowadniać stosując przykłady prymitywnej chemii, a co niby miało stać się w sposób przypadkowy miliardy lat temu. Nie sposób ominąć Boga wymówkami opartymi na tak naiwnych twierdzeniach.”
Wciąż się martwimy: o zdrowie, życie, pieniądze – o wszystko. Chrystus zapewnia nas, że z Jego pomocą nic nie powinno nam spędzać snu z powiek. On troszczy się o nas bardziej niż o lilie wodne i ptaki. Nigdy o nas nie zapomina.
Każdy z nich spotkał Jezusa żywego i obecnego tu i teraz. Doświadczyli Jego wielkiej miłości i przebaczenia. Zostali wyrwani z niewoli, w której sami siebie uwięzili. Ruszyli nową drogą, komunii i modlitwy, lecz także ewangelizacji również wśród swoich kolegów. Jezus dał im nowe – szczęśliwe życie z Bogiem i Matką Najświętszą.
Najlepiej o tym opowiedzą sami. Zachęcam do wysłuchania tego, co mają do powiedzenia. „Jeśli nie my, to kamienie mówić będą..”
Źródło: www.wyrwanizniewoli.pl
To jesteśmy właśnie my, WYRWANI Z NIEWOLI, a tą Tajemniczą Osobą, która ukochała nas bardziej niż swoje życie jest Chrystus, który wyswobodził nas ku wolności i miłości jakiej nie dał nam świat.
Około 1,5 roku później od tego wspaniałego doświadczenia, poznaliśmy się na niezwykłych rekolekcjach, gdzie było 1,5 tys. ludzi. Rzuciliśmy się sobie w oczy, gdyż we dwóch byliśmy łysi. Gdy przybiliśmy sobie piątkę na przywitanie, pierwszym zdaniem, które jeden z nas wypowiedział, było stwierdzenie: „jestem nawrócony a Ty?”. Drugi odpowiedział „ja też.” Gdy opowiedzieliśmy sobie historię naszego życia, to ze zdumieniem stwierdziliśmy, że spotkaliśmy Chrystusa w tym samym niemal czasie i w bardzo podobny sposób. Spotkaliśmy go w Sakramencie Pokuty i Pojednania, gdzie oczyścił nasze zgniłe i zardzewiałe serca i w Komunii Świętej, gdzie nakarmił nas sobą, gasząc wszystkie pragnienia i potrzeby.
Najzwyklejszą pychą jest wiara w to, że jesteśmy zdolni poprawiać naturę, gdyż natura jest dziełem Boga – dr Alexis Carrel, chirurg, laureat nagrody Nobla w dziedzinie medycyny
1. Po pierwsze
Każda znana człowiekowi forma życia jest w rzeczywistości zakodowana w DNA, będącym niczym innym, jak zapisem uporządkowanej w sposób inteligenty informacji. Każda z form życia przejawia nad wyraz inteligentne zachowania, z czym zapewne zgodzi się każdy naukowiec.
Na przykład: Dr Francis Seller Collins, który jest uznanym w świecie, czołowym badaczem ludzkiego genomu oraz szefem finansowanego przez rząd USA Instytutu ds. Badania Genomu Ludzkiego tak wypowiada się na temat DNA:
„Genom człowieka, który możemy też nazwać programem, skryptem składa się z 3 miliardów liter i zapisany jest dziwnym, zaszyfrowanym czteroliterowym kodem.
Przykład sekwencji DNA:
jest to pierwsza sekwencja zakodowana w DNA człowieka, składają się na nią następujące związki: A – adenina, T – tymina, G – guanina, C – cytozyna
C C A – T A G – C A C – G T T – A C A – A C G – T G A – A G G – T A A
Dla porównania podobnie jak Kod DNA działa Kod programów komputerowych.
Zapis kodu DNA można porównać z zapisem podstawowego kodu komputerowego (binarnego) za pomocą 0 i 1. Np. słowo POLAK w zapisie binarnym będzie wyglądać następująco: 01010000 01101111 01101100 01100001 01101011.
2. Po drugie
Posługując się przykładem programu komputerowego. Każdy program stworzony w sposób inteligentny jest odpowiednio zakodowany przez cyfry 0 i 1.
Wprowadzony do pamięci komputera przez programistę (NADAWCĘ), a komputer jest tej informacji ODBIORCĄ.
Z logicznego punktu widzenia powinniśmy założy, że w związku z faktem, iż każda forma życia posiada swój unikalny kod DNA, to bez wątpliwości istnieje również jakiś Nadawca tej informacji przesłanej w tej wielkiej i zakodowanej strukturze, jaką jest DNA. Sprzeciwianie się temu faktowi stałoby się jednocześnie zaprzeczeniem logice oraz nauce, ponieważ przesłana w sposób uporządkowany informacja zawsze musi posiadać jakieś Źródło, czyli swojego nadawcę.
Na przykład:
Żywe organizmy są Odbiorcami informacji, którą wykorzystują do budowy swojego ciała, a zapisana jest ona w ich podwójnej spirali DNA dzięki kodowi A-T-G-C. Powszechnie wiadomo przecież, iż wielu naukowców DNA nazywają językiem komórki. A z komórek właśnie zbudowany jest każdy żyjący organizm.
“Kod genetyczny to inteligentny zapis, który składa się z liter, słów i zdań nie w jednym, ale w dwóch językach. To tutaj znajdziemy głębię pomysłowości Umysłu Matematyka, inteligentne rozwiązanie szeregu skomplikowanych problemów.” – dr Ron Nielsen, fizyk nuklearny
3. Po trzecie
Nie można kłócić się z faktem, iż tak duża złożoność i zagęszczenie uporządkowanej i zakodowanej w DNA informacji jest rzeczywiście WIELKA i miliony razy większa niż dostępna dziś dla człowieka INFORMACJA zawarta w technologii, którą to człowiek stworzył opierając się na wysiłku umysłowym.
Dr Werner Gitt, który był szefem Departamentu Technologii Informacji w Federalnym Instytucie Fizyki i Technologii w Brunszwiku oraz szanowanym ekspertem w obszarze nauk o informacji opracował i ustanowił zasady teorii informacji. Był również wiele lat w opozycji do neodarwinizmu, a zwolennikiem kreacjonizmu. Stwierdził on, iż pojedyncza molekuła DNA, w której zawarty jest cały wzór powstania życia i człowieka posiada najwyższy znany człowiekowi stopień zagęszczenia informacji. Jedna nić DNA jest tysiące razy cieńsza od włosa, a w niewielkiej tylko objętości DNA, mieszczącej się w główce od szpilki mieści się taka ilość informacji, która starczyłaby do zapełnienia ogromnej ilości książek. Dokładnie tylu, że wieża z nich zbudowana byłaby 500 razy większa niż dystans z Ziemi do Księżyca!
A z kolej wspominany już dr Francis S. Collins, jeden z ważniejszych genetyków i ekspertów od badania ludzkiego genomu powiedział:
“Właśnie taka jest zadziwiająca złożoność informacji zawartej w każdej żywej komórce organizmu człowieka, iż odczytanie na głos kodu przy prędkości 3 liter na sekundę zajęłoby człowiekowi 31 lat, nawet wtedy gdyby miał czytać dzień i noc.” (dr Francis S. Collins, genetyk).
Informacje zawarte w mikroskopijnym DNA miliardy razy przewyższają ludzką myśl techniczną i dostępne człowiekowi zasoby wiedzy.
4. Po czwarte
Rozważając fakt tak niesamowitego zagęszczenia i złożoności DNA i zakodowanej w nim inteligentnie uporządkowanej informacji (objawiającej się cudownie w inteligentnych procesach zachodzących w przyrodzie), która po wielokroć przewyższa dostępną człowiekowi wiedzę zawartą w technologii, trzeba nam wyciągnąć kolejny niezaprzeczalny oraz logiczny wniosek, iż ów Nadawca, czy też Stwórca, będący źródłem wiedzy musi mieć wielką i o wiele większą od ludzkiej inteligencję!
Dlatego Stwórca jest wielce inteligentny, doskonały i wszechwiedzący. Wie wszystko o Wszechświecie, w którym żyjemy dzięki stworzonym przez Niego prawach.
“Przecież człowiek wraz ze swoją całą dotychczasową wiedzą nie będzie w stanie stworzyć jednej, pojedynczej komórki i ożywić jej. W przeciwieństwie do niego, Inteligentna Siła Stwórcza jest zdolna do wyprodukowania 600 miliardów komórek i poukładania ich odpowiednio w celu stworzenia dziecka w 280 dni!” (dr L. Newman).
5. Po piąte
Jeżeli rzeczywiście nadawcaposiada nieskończoną informację, to tym samym możemy logicznie wywnioskować, że zna On całą przyszłość i przeszłość na przestrzeni całego czasu, który jest stworzonym przez niego procesem. Oznacza to również, że nadawca musi istnieć poza ramami czasu i przestrzeni, jego tworami wobec których jest wieczny.
Na przykład: Ktoś mógłby tutaj spytać, czy nadprzyrodzone zdolności tj. zaglądanie w przyszłość (widzenie poza przestrzenią i czasem) są w ogóle do osiągnięcia przez człowieka i możliwe do ogarnięcia umysłem?
Wprawdzie ograniczonym, ale jakże właściwym przykładem takich możliwości widzenia poza czasem i przestrzenią jest dar jasnowidzenia (prekognicji). Zostały nim obdarzone tylko niektóre osoby żyjące obecnie (jakby miał być to tylko przykład możliwości Stwórcy), choć w mocno ograniczonym zakresie.
Biblia, która jest księgą oficjalnie uznaną za informację od Nadawcy mówi nam, że “Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył” (Rdz 1, 27). Odwołuje się ten fragment do wewnętrznych przymiotów Boga, lecz jakby w ograniczonym zakresie, by człowiek mógł sobie z nimi poradzić.
Można by rozeznać dar prekognicji poznając nauki parapsychologiczne, lecz temat ten jest obecnie wielce kontrowersyjny i nie do pojęcia w zestawieniu z naukami ścisłymi. Jednak historycznym przykładem mogą być dla nas takie osoby z darem jasnowidzenia jak liczni Prorocy z Pisma Świętego, Michel de Nostradamus, o. Czesław Klimuszko czy Jeane Dixon.
6. Po szóste
Z tego względu, iż nadawca musiał:
zachować informację DNA w zakodowanej formie w molekułach;
zbudować złożone biomaszyny, które wymagają zdolności zapisania, odczytania i syntezy kodu genetycznego;
oraz zaprojektował każdą funkcję życiową dla każdej formy życia i ich środowiska;
tym samym możemy śmiało wysunąć prosty wniosek, iż Nadawcama jasny cel, a także jest w jego realizacji konsekwentny. To Bóg wszechmocny i wszechpotężny, wszystkowiedzący oraz ogarniający cały wszechświat. Tak właśnie egzystujemy we Wszechświecie stworzonym wg Jego praw wśród stworzonej przez niego przyrody.
Nasuwa się w tym miejscu inne pytanie: Skąd ów Stwórca ma tak wielkie możliwości związane z: kodowaniem informacji do procesu stwarzania oraz samą zdolnością tworzenia inteligentnego życia, budowania prawdziwych bionicznych maszyn i całych organizmów żywych?
Tak odpowiada na to pytanie Christian Boehmer Anfinsesn, biochemik, laureat nagrody Nobla z osiągnięcia w dziedzinie chemii:
“Sądzę, że tylko idiota może być ateistą. Trzeba nam przyznać, że istnieje pewna niepojęta moc czy siła posiadająca nieograniczoną umiejętność przewidywania i wiedzę, która wpierw sprawiła, że cały wszechświat zaistniał.” (Henry Margenau & Ray Abraham Varghese, eds., Cosmos, Bios, Theos: Scientists Reflect on Science, God and the Origin of the Universe, Life and Homo Sapiens, str.139)
Dlatego są tylko dwie możliwości. Albo Bóg jest najwyższą istotą. Albo sam posiadł te dary od jeszcze większego od siebie inteligentnego nadawcy tych wszystkich informacji a zatem istniałby ktoś więcej niż jeden Bóg, a przewodzi wszystkim ponownie jeden największy nadawca, który sam w sobie jest już pełniąinteligencji, mocy i wiedzy.
7. Po siódme
Nie ma wątpliwości, że każda uporządkowana informacja nie wywodzi się z materii, ponieważ to właśnie owa informacja kształtuje i buduje całą materię za pomocą sekwencji kwasu dezoksyrybonukleinowego (tzw. kodu DNA). Zatem wniosek jest prosty: Informacja nie może być częścią materii, istnieje niezależnie w sferze niematerialnej – duchowej. W Piśmie Świętym, które uznajemy za Słowo Boże czytamy, że: “Bóg jest duchem” (J 4, 24). Biblia zwraca nam także uwagę na inne kwestie, takie jak jego wszechwiedza – “Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec” (Ap 22, 13) – wszechmoc “Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący.” (Ap 1, 8) – oraz wiekuistość “od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem” (Ps 90, 2).
Ponadto właśnie w Piśmie Świętym, spisanym tak wiele lat temu, współcześni nam naukowcy odkryli naukowe informacje z wielu dziedzin nauki, które zostały na nowo odkryte dopiero niedawno – w czasie ostatniej rewolucji naukowej.
Jest również prawdą to, iż gdy nawiązujemy kontakt z dowolnym żyjącym organizmem, to stykamy się także z zawartą w nim uporządkowaną informacją, która została wykorzystana do powstania owego organizmu. Ta sama cząstka informacji najwidoczniej dała początek pierwszemu życiu na Ziemi. Bez tej bazy informacji nie powstanie i nie przetrwa żadne życie, ponieważ sam proces powstania organizmu żywego nie istniałby bez kodu genetycznego, który stanowi prawdziwą informację i schemat rozwoju powstającego organizmu.
Żadnemu badaczowi nie udało się jeszcze odkryć, żeby informacja zawarta w tak wielkiej ilości w DNA miała ewoluować samoistnie. A to przez fakt, iż informacja do powstania potrzebuje innej informacji – gotowego schematu.
Każda żywa istota, która powstała według tego schematu posiada również mechanizmy, które są w całości kompletne i na swoim miejscu w celu umożliwienia idealnego odczytania schematu. Drobna ingerencja choćby w najmniejszy fragment informacji prowadzi nieuchronnie do destrukcji całego łańcucha DNA a w konsekwencji do ułomności żywego organizmu i osłabienia jego funkcji życiowych, a nawet śmierci.
Prawdą jest też to, iż obserwować możemy planw działaniu tych mechanizmów, które są niemożliwe do uproszczenia w swej złożoności, a w których składzie znajdziemy struktury korygujące i regulujące zachodzące procesy i czuwające nad prawidłową budową maszynerii molekularnej.
To plan, który mógł zostać stworzony tylko i wyłącznie dzięki inteligentnemu i w odpowiedni sposób kontrolowanemu i regulowanemu w naturze programowi! Źródłem tego programu, który w inteligentny sposób został opracowany, wprowadzony i nadzorowany (dzięki naszemu słusznemu, obiektywnemu i logicznemu wnioskowaniu) mogła być tylko i wyłącznie siłarównie inteligentna, nieprzypadkowa. My zaś tę siłę nazywamy Stwórcą, czyli Bogiem! Jest to jakże logiczne następstwo naszego myślenia w obliczu tych niezbitych faktów, a także myślenia każdego rozumnego człowieka!
Widzimy w tym miejscu jasno, że nasze wnioski nie są pochodną naiwnych i pobożnych życzeń lub innych niejasnych plotek, ale są wynikiem skutecznie wyciągniętych i racjonalnie ocenionych konkluzji. Dlatego zakończyć powinniśmy te próżne rozważania i winniśmy zakończyć tłumaczenia wszystkiego przez pryzmat ślepego przypadku, który ludzie mieniący się inteligentnymi nazywają doborem naturalnym oraz ewolucją opartą na wyniszczających błędach genetycznych. To takie myślenie jest błędem!
Mam żonę, której zdarzyło się pewnego dnia zrobić na obiad taką potrawę, o której akurat tego dnia myślałem i na którą miałem ochotę. Ktoś mógłby powiedzieć, że to czysty przypadek. Ale co, jeżeli moja żona będzie gotować inną wymarzoną przeze mnie potrawę każdego dnia, aż do naszej śmierci, bez nawet najmniejszej wskazówki ode mnie? Cóż, z pewnością stwierdzimy, że to niemożliwe, na pewno coś tu jest nie tak!
Być może, na przykład, ja, co noc nieświadomie, głośno mówię przez sen, o tym, co wymyśliłem sobie wcześniej na jutrzejszy obiad, itp., ale na pewno nie dzieje się to już przypadkowo w drodze potrzeby doboru naturalnego do mojego apetytu.
W ten sam sposób nie możemy wybierać sobie (tzn. uskuteczniać doboru naturalnego lub sztucznego) różnorakich teorii na potrzeby własnej ideologii i na przestrzeni wieków mieszać w umysłach nic nieświadomym ludziom.
Dr T.N. Tahmisian z Komisji Energii Atomowej stwierdził:
“Naukowcy, którzy uczą, iż ewolucja jest dowodem życia, są wielkimi oszustami, a historie które opowiadają mogą być największą mistyfikacją wszechczasów. W próbie wyjaśnienia ewolucji nie mamy krztyny faktów.” (The Fresno Bee, August 20, 1959 . As quoted by N. J. Mitchell, Evolution and the Emperor’s New Clothes, Roydon Publications, UK, 1983, title page. / Evolution and the Emperor’s New Clothes, 3D Enterprises Limited, 1983, title page).
Innych słów użył Ernst B. Chain, noblista, biochemik i naukowiec:
“Nie ominiemy Boga wymówkami opartymi na tak dziecinnym myśleniu!!!”.
Biblia od tysięcy lat mówi nam, jaki tak naprawdę jest Bóg Stworzyciel. Już dziesiątki wieków temu przekazało człowiekowi informację, że:
“Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom.” (2 Tm 4, 3-4).
Należy pamiętać, że to nie ślepy los, który tak chętnie jest propagowany przez zwolenników teorii ewolucji genetycznej, ale INTELIGENTNY STWÓRCA zbudował cały Wszechświat. Takie, wymienione poniżej, fakty są dowodem na istnienie Inteligentnego Stwórcy:
stworzony w sposób inteligentny mechanizm agregacji informacji w strukturach organizmów żywych;
cudownie skomplikowana lecz kompleksowo działająca struktura budowy tych organizmów;
mądre i przemyślane rozwiązania w procesach przemian biochemicznych w molekułach organizmów;
harmonia, ale również celowość istniejąca we Wszechświecie i naturze;
niemożliwy do zredukowania stopień skomplikowania budowy istot żywych;
idealnie dopasowane środowisko na naszej planecie do przetrwania na niej życia;
idealnie skalkulowane prawa rządzące Wszechświatem, które umożliwiły powstanie środowiska oraz życia w nim;
tajemniczy i ciężki do zrozumienia początek życia;
II zasada termodynamiki kłócąca się z przypadkowością budowy Wszechświata oraz struktur życiowych;
brak jakichkolwiek śladów działania makroewolucji u istot żywych;
bezsilność badaczy w znalezieniu form pośrednich organizmów w miejscach wykopalisk, choć takich powinno być wiele;
statystycznie i matematycznie niemożliwa możliwość powstania życia w sposób przypadkowy;
niezgodność z możliwością genetycznego przyrostu informacji i powstawania form żywych przy udziale przypadkowych mutacji;
świadomość człowieka oraz zdolność do zrozumienia przez niego PRAW MORALNYCH.
Teraz, mając otwarty umysł, samodzielnie odpowiedz z pokorą i obiektywnie na pytanie: Czy to jest w końcu przypadek, czy może jednak projekt powstały w sposób inteligentny i celowy? Tak więc, czy nie możemy teraz zgodzić się, bazując na obiektywnym i logicznym myśleniu, z którymkolwiek spośród wymienionych 7 wniosków? Ostatecznie zamierzona i inteligentna siła sprawcza, czy przypadek? Co z tego ostatecznie wynika?
W ten sposób nasze wnioski mógłby podsumować dr D. J. Kennedy:
„W bajkach Grimma ktoś całuje żabę i w 2 sekundy ona staje się księżniczką. To jest bajka. W ewolucji, ktoś całuje żabę i za 2 miliony lat ona staje się księżniczką. To nie nauka, to jest po prostu wiara!”
A w taki sposób przewodniczący Towarzystwa Biologicznego w Strasburgu, dyrektor Muzeum Zoologicznego oraz dyrektor badawczy w Narodowym Centrum Badań Naukowych we Francji – prof. Louis Bounoure:
“Ewolucja jest bajeczką dla dorosłych. Ta teoria w żaden sposób nie przyczynia się do rozwoju nauki. Jest bezużyteczna.” (The Advocate, March 8, 1984, str. 17)
Wnioski
W ten sposób zobaczyć można, że wszystko co jest powołane do biologicznego życia i duchowego istnienia w więzi z Bogiem – Stwórcą powstaje za przyczną Słowa Bożego objawiającego się, zaszyfrowanego i danego nam z góry w formie INFORMACJI.
To kod genetyczny DNA jest tą informacją powołującą stworzenie do biologicznego życia i egzystencji – wszystkich organizmów żywych, w tym człowieka.
W identyczny sposób ma się sprawa z Kodem Duchowym objawionym poprzez Słowo Boże, daną nam od Boga informację i instrukcję, a także przekazanym poprzez JEDYNEGO Zbawiciela, który jest Światłością Świata, zesłanym na Ziemię i będącym orędownikiem Boga Przedwiecznego. On sam jest owym Słowem Bożym, który daje nam najwyższą formę INFORMACJI i uczy nas jak prowadzić życie duchowe w Prawdzie i Światłości oraz jak trwać w wieczności z BOGIEM!
Kod Duchowy (INFORMACJA – dokładnie tak jak zawarta w kodzie DNA informacja biologiczna) została w całości zapisana i dana człowiekowi w Biblii. Człowiek został obdarzony wolną wolą, dlatego iż jest Istotą Wyższą. Człowiek może tę informację w dowolny sposób przyswajać i interpretować, jak mu się tylko podoba, może też ją odrzucić. Bóg który jest Miłością nie chce zmuszać żadnego ze swych stworzeń do przyjęcia Słowa Bożego, ani do nawiązywania relacji z Nim samym.
“Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało,a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.
(…) A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas.” (J 1, 1-5;14)
“Ja jestem ŚWIATŁOŚCIĄ ŚWIATA. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8, 12)
I znowu przytoczmy w tym miejscu słowa dr L. Newmana:
“Wszak, człowiek z całą swoją dotychczasową wiedzą nie jest w stanie złożyć jednej, pojedynczej komórki i ożywić jej. W przeciwieństwie, Inteligentna Siła Stwórcza jest w stanie wyprodukować ok. 600 miliardów tych komórek, poukładać je odpowiednio i utworzyć dziecko w 280 dni!”
To Ciebie właśnie, drogi czytelniku, stworzyła wspominana Siła! Ta energia stwórcza w sposób cudowny i inteligentny dzięki swemu doskonałemu programowi, którego źródłem nie jest ślepy los, ale najinteligentniejsza Przyczyna – źródło, które nazywać możemy Ojcem, Stwórcą, Alfą i Omegą, Początkiem i Końcem, czy po prostu Bogiem!
Bóg Przedwieczny niczym wspaniały matematyk (lecz nie zwykły starzec z brodą, ale najdoskonalsza i najinteligentniejsza energia Ducha Bożego – patrz Ewangelia wg św. Jana 4, 24) stwarza i uruchamia ten niesamowicie dokładny i mądry program, a posługując się tym programem – jak wyśmienity malarz pędzlem – w nieskończonej ilości czasu oraz bezgranicznej przestrzeni na okrągło kolejne obrazy maluje. A obrazy te możemy podziwiać w przyrodzie, tę niesamowitą różnorodność, obfitość, piękno, równowagę i niezmierzoną mądrość całego stworzenia.
To właśnie przed tym nieskończonym Absolutem, przyjacielu, przed tym Bogiem-Miłością staniesz pewnego dnia i zdasz relację z całego swoje życia i z wszystkich rzeczy, które jako inteligentne stworzenie uczyniłeś aby pomnożyć Jego chwałę.
Nikt inny, jak Matka Teresa z Kalkuty, błogosławiona kobieta, wspomożycielka biednych ludzi i noblistka powiedziała:
“Drugi człowiek jest przestrzenią naszej wiary. To przez wzgląd na niego będziemy nagrodzeni bądź ukarani.”
To nie ma najmniejszego znaczenia, czy jesteś człowiekiem wierzącym, czy niewierzącym. Czy masz otwarty umysł, a może jesteś uwikłany w ideologie, fanaberie, albo demagogie propagowane usilnie przez ludzi z nurtu New Age. Dr Alexis Carrel dostąpił pewnej formy objawienia w obecności Stwórcy, będąc wcześniej zagorzałym agnostykiem, wątpiący i ignorującym Prawdę. Tak stwierdził po swojej przemianie:
“Nie powinniśmy wybierać tylko tych rzeczy, które odpowiadają naszym upodobaniom, wyobrażeniom czy zakorzenionych w naszym umyśle teorii naukowych i filozoficznych. Trudność lub brak przejrzystości jakiegoś problemu nie jest wystarczającym powodem, aby ten problem zlekceważyć.”
A potem:
“Najzwyklejszą pychą jest wiara w to, że jesteśmy zdolni poprawiać naturę, gdyż natura jest dziełem Boga.”
Powyższe słowa wypowiadał zaraz po tym, jak jako wybitny naukowiec doznał oświecenia i zerwał z agnostycyzmem i wyśmiewaniem naiwności wiary w Boga. Dzięki temu stał się przypadkowym świadkiem cudu, który objawił się w nagły i ponad naturalny sposób wiernym w Lourdes za mocą ich modlitw i błagań. A jeszcze chwilę wcześniej wyśmiewał takie zdarzenia. Tu przyznać musiał, że pewne fakty wymykają się ludzkiemu pojęciu praw natury i nauki.
Nie zapomnij więc, drogi czytelniku, że:
U kresu czasów nie będzie się liczyło to, kim się stałeś za życia, ale to, jak zapamiętali cię inni!
Nie liczy się to, czego się dorobiłeś, ale to co dałeś innym od siebie!
Nie liczy się to, jakich odkryć naukowych dokonałeś, ale to jak byłeś otwarty na Słowo Boże.
A także nie liczy się też twoja prywatna opinia o Bogu i jego przymiotach, ale to czy byłeś bożym człowiekiem, żyjącym w zgodzie z Prawem Bożym i czy przybliżałeś swym życiem innych do WIARY w Boga. Czy zawsze starałeś się, aby nikt nie uronił choć jednej łzy przez twoje czyny?!
Kończąc temat wiedz, że dalej wystarczy już tylko logiczne myślenie, by dostrzegać kolejne cuda objawiające się w przyrodzie, byś mógł dostrzegać fakty naukowe i samodzielnie wnioskować na ich podstawie.
W podsumowaniu powyższych wniosków, powiemy tylko, że:
“Dla tego, kto chce w sposób obiektywny wierzyć, żadne udowadnianie nie będzie nigdy potrzebne! Dla tego, kto chce unikać wiary, żadne udowadnianie nie przyniesie skutku.”
Opisane na podstawie: www.wiara.us/Wnosek-niesamowity.html
Podsumowując, w związku z tym, iż astronomia wprowadza nas w wydarzenia i wszechświat, który został stworzony z niczego, taki który w swej delikatnej równowadze zapewnia szczególne warunki potrzebne do przetrwania życia i który ma zasadniczy plan (ktoś mógłby powiedzieć, że ponad naturalny). Zatem obserwacje współczesnej nauki wydają się prowadzić do takich samych wniosków, co wiekowe wierzenia kreacjonistyczne. W tym samym czasie, cała nasza współczesna nauka wydaje się bardziej skłaniać ku światu, jakby był opisywany zaledwie od wczoraj.
– dr Arno A. Penzias – noblista w dziedzinie fizyki
O zegarkach szwajcarskich, galaktykach i Bogu Stwórcy
Poniższy artykuł będzie bardzo, ale to bardzo mocny. Nie będzie tu jednak opisu żadnych krwawych scen, ale czysta prawda o Stwórcy Wszechświata. Mogłoby się wydawać, że pisać o Bogu to nic strasznego, jednak zastanów się dobrze. Jaki on jest i Kim on jest? Czasami na tę myśl aż szczęka opada. Usiądź zatem i posłuchaj.
Na wstępie chciałbym się jeszcze pochwalić; mianowicie kupiłem sobie niedawno nowiutki zegarek. Zwykły i prosty zegarek tarczowy, na tarczy zaś trzy wskazówki. Nie zaglądałem do środka, ale z pewnością znalazłbym wewnątrz liczne zębatki odpowiedzialne za ruch wskazówek. Na samej tarczy znajduje się logo szwajcarskiego wytwórcy zegarka – firmy Delbana. Również na twoim zegarku zapewne jest jakieś logo? Jakiś inteligentny człowiek zaprojektował go, a potem ktoś inny wyprodukował go.
Przypomnij sobie, ile razy w życiu widziałeś zdjęcia Ziemi zrobione przez satelity? Z kosmicznych zdjęć mam jedno ulubione – to które zrobili astronauci z misji Apollo 17 podczas lotu na Księżyc. Doskonale widać na nim kształt Ziemi. Olbrzymia geoida o obwodzie nieco ponad 42 000 km. Kula ta obraca się wokół własnej osi, a jeden jej obrót zajmuje 24 godziny (bez 3 minut i 56 sekund). Ponadto Ziemia obraca się również wokół Słońca, które znajduje się od nas w odległości 150 milionów km. Porusza się zawsze po tym samym torze, który nazywamy orbitą. A droga ta zajmuje Ziemi 365 dni 5 godzin 48 minut i 46 sekund – zawsze dokładnie tyle samo nie mniej nie więcej.
Teraz wyobraź sobie planetę Ziemię – wielką, ogromną kulę o średnicy 12 104 km sunącą przez przestrzeń kosmiczną po zawsze identycznej orbicie w tempie ok. 30km/s by po nieco ponad 365 dniach i przebyciu prawie miliarda kilometrów wrócić dokładnie w to samo miejsce. Nieźle? To teraz wyobraź sobie, że to się dzieje od wielu setek lat.
Księżyc – nieodłączny towarzysz Ziemi w tej wędrówce wykonuje obieg wokół niej w ciągu 27,5 dni.
Jednak najważniejszym dla nas zaraz po Ziemi ciałem niebieskim jest Słońce, nasza najbliższa wodorowo-helowa gwiazda, bez której ciepła i światła nie byłoby możliwe życie na Ziemi, a temperatura planety wynosiłaby jakieś -270°C. Ten gazowy gigant ma 109 razy większą od Ziemi średnicę, a waży 335 000 razy tyle co ona. Słońce można by nazwać wielkim piecem termojądrowym o sprytnej, ale też prostej konstrukcji, z samoregulacją, niepotrzebującym napraw czy modernizacji. Działa tak od setek lat, a mimo ogromnego zużycia jego masa spadła w tym czasie zaledwie o 0,03%.
Ziemia nie jest jedyną planetą krążącą wokół Słońca. Jest jeszcze 8 innych planet, które razem z Ziemią tworzą Układ Słoneczny. Ten układ ma rozpiętość ponad 10 miliardów km, a wszystkie planety wciąż krążą po stałych orbitach w mniej więcej jednakowej płaszczyźnie. To niesamowicie wielkie odległości. Światło, które ma źródło na Słońcu, by dotrzeć do krańców Układu Słonecznego potrzebuje aż 9,5h przy prędkości prawie 300 000 km/s.
Umysł człowieka jest przyzwyczajony raczej do ziemskich jednostek miary, dlatego trudno mu wyobrazić sobie tak wielkie przestrzenie. Układ Słoneczny jednak działa niczym wspominany zegarek szwajcarski. Olbrzymie ciała niebieskie krążące wokół jeszcze większej gwiazdy utrzymując porządek i precyzję. Z łatwością moglibyśmy obliczyć godziny wschodu i zachodu Słońca w dowolny dzień.
Co książki mówią na temat powstania Układu Słonecznego? Słońce i planety powstały ok. 5 mld lat temu z gigantycznego obłoku materii międzygwiezdnej. Gazy i pyły pierwotnego obłoku zaczęły się zagęszczać, a jądra kondensacji dały początek Słońcu. W miejscu największego zagęszczenia materii i ciśnienia możliwe stało się zachodzenie reakcji prowadzących do powstania światła i energii.
Z powstałych okruchów, które jak spłaszczony dysk krążyły wokół dopiero, co narodzonej gwiazdy, powstały początkowo ciała niebieskie o średnicy kilkudziesięciu kilometrów, które następnie zderzyły się i łączyły, dając początek planetom. Ze skupisk pyłu krążącego w pobliżu Słońca powstały planety typu ziemskiego. Z pierwiastków lżejszych, które krążyły w dalszej odległości tworzyły się planety gazowe.
W podobny sposób powstał mój zegarek. Zbudowany został głównie ze szlachetnej stali i niklu. Z rudy żelaza i niklu [same] wytopiły się te metale. Następnie z nich zrobiły się małe koła zębate, wskazówki, tarcza i koperta zegarka. Powstał także mechanizm napędzający koła zębate. Potem wszystko się połączyło…
Całkiem ciekawy opis, nieprawdaż? Ale chyba czegoś w nim brakuje…
Czy nie byłoby rozsądne przyjąć, że również Układ Słoneczny musi mieć jakiegoś Konstruktora czy Projektanta, choć w podręcznikach astronomii nie ma o kimś takim słowa, jakby wszystko miało się dziać samo. Gdy odmawiasz w Kościele modlitwę “Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych…”. Dokładnie tak! Stworzyciela nieba i ziemi! To właśnie Bóg jest tym Konstruktorem, którego brakuje w podręcznikach. Biblia mówi: “Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1). Nie dziwmy się, że psalmista wychwala Boga słowami: “O Boże mój, Panie, jesteś bardzo wielki!” (Ps 104,1b).
Nic w tym dziwnego, że znany fizyk Izaak Newton miał zwyczaj za każdym razem, gdy usłyszał słowo “Bóg” ściągać czapkę. Lub inny znany fizyk i astronom Robert Kirchner, który by dać świadectwo wiary swemu przyjacielowi wątpiącemu w istnienie Boga zakupił wspaniały globus i postawił go na swoim biurku. Gdy przyjaciel odwiedził go następnym razem spytał skąd ma taki wspaniały globus. Kirchner zaś odpowiedział, że sam się zrobił. Rozbawiło to jego przyjaciela naukowca, a wtedy Kirchner zapytał: Dlaczego jest ci łatwiej uwierzyć że tak wielka i piękna planeta jak ziemia powstała samoistnie a nie możesz uwierzyć że ten globusik też tak powstał?
Droga mleczna
Galaktyka w której znajduje się Układ Słoneczny nazywamy Drogą Mleczną. Gdy patrzymy na nią z Ziemi widzimy jasne pasmo (jakby drogę), która rozpina się na nieboskłonie. Starożytnym Grekom to pasmo skojarzyło się z rzeką rozlanego mleka na tle ciemnego nieba. W rzeczywistości jest to galaktyka spiralna, której średnica wynosi ok. 100 000 lat świetlnych. Układy planetarne są w niej niezwykle rzadkie, choć szacuje się w niej 200-400 miliardów gwiazd podobnych do Słońca.
Również Droga Mleczna obraca się wokół własnej osi, a Układ Słoneczny znajdujący się 30 000 lat świetlnych od jej centrum pokonuje całą drogę dookoła galaktyki w ok. 250 milionów lat. Istnieje również coś, co nazywamy grupą lokalną, w której skład wchodzą Droga Mleczna, Wielki i Mały Obłok Magellana, Galaktyka Trójkąta oraz M31. Wszechświat jest wypełniony miliardami galaktyk, a każda z nich mieści miliardy gwiazd, z których najdalsze znajdują się ok. 15 miliardów lat świetlnych od nas. Znawcy kosmologii twierdzą, że właśnie 15 miliardów lat temu powstał Wszechświat podczas zdarzenia nazwanego Wielkim Wybuchem. Od tego czasu wciąż rozszerza swe granice. Na początku zaś cała materia mieściła się w objętości mniejszej niż główka szpilki.
Jeżeli to wszystko jest prawdą, to kto zapoczątkował Wielki Wybuch?
Kto ustalił prawa fizyczne, które nim rządzą? Jakie jest źródło tej materii?
Ktoś tworzący coś z niczego to Stwórca, a ten kto robi coś z czegoś innego to twórca. Stwórca powołuje do istnienia to, co nie istnieje (patrz List do Rzymian 4, 17). Wszechmocny Bóg zapoczątkował wszystko, co istnieje, a On sam jest nieskończenie potężniejszy od swoich wszelkich dzieł. Jest w tej chwili w tym miejscu, w którym siedzisz, jak i jednocześnie na krańcach Wszechświata 15 miliardów lat świetlnych stąd. Bóg istniał przed Wielkim Wybuchem, bo istniał od zawsze! Nic więc zaskakującego w tym, że niektórzy ludzie wolą zamknąć się klasztorze i kontemplować Boga. Nic dziwnego, że niejeden wolał umrzeć niż się Go zaprzeć. Bóg jest niezmierzony, pasjonujący, nieogarniony. Niektórzy materialiści w swej naiwności wierzą, iż kiedyś nauka da dowód na nieobecność Boga.
Równie dobrze mógłbyś udowadniać, że piękna katedra na którą patrzysz nie miała ani budowniczych, ani nawet architekta. Spróbuj udowodnić komuś, że twój zegarek powstał samoczynnie. Nie da się! Na szczęście ty wierzysz w Boga – Stworzyciela nieba i ziemi! Mogę codziennie podziwiać coraz bardziej mądrość i wielkość Stwórcy dzięki poznawaniu nauk przyrodniczych. W samej astronomii jest tyle przejawów istnienia życia wiecznego. A teraz pomyśl, że ten wspaniały i nieogarniony Bóg, który stworzył wszystko chce byś nazywał Go swoim Ojcem. Ojcem kochającym każdego po równo nie więcej i nie mniej!
Źródło tekstu: Pismo „Miłujcie się”
WAŻNE: powyższy artykuł udowadnia nam niesamowitą precyzję istniejącą we Wszechświecie. Idealnie panujący ład i porządek. Skomplikowana fizyka i tajemnicze cuda! Planowanie i niezmierzona inteligencja! Ogromny cud, który ciężko nam pojąć. Ale dano nam umysły, dzięki którym możemy go poznawać i badać!
“Bóg podarował nam niesamowicie fascynujący świat, w którym możemy mieszkać i badać go.” (William Phillips, fizyk, noblista)
+Zastanówmy się teraz nad kilkoma argumentami i spróbujmy z nich wyciągnąć prawdę.
W wielu różnych publikacjach i opracowaniach (jak np. w “Dowody na istnienie Boga”) przedstawiane są tylko 3 logiczne i możliwe do zaistnienia możliwości powstania Wszechświata:
Wszechświat, który istniał zawsze
Wszechświat, który sam się stworzył
Wszechświat, który został przez kogoś stworzony (tzn. jakaś forma inteligentnej Siły doprowadziła do powstania Wszechświata).
innych możliwości już nie ma!
Wszechświat istniał zawsze?
Obecnie przez naukowy świat odrzucana jest powszechnie teoria, jakoby Wszechświat miał istnieć od zawsze. Są liczne, pewne dowody na to, że Wszechświat powstał w pewnym momencie (Wielki Wybuch) i wciąż się rozszerza. Oto niekóre z nich:
Odtworzenie mapy Wszechświata, która wskazuje na fluktuacje resztek promieniowania od razu po odłączeniu się od materii, a potwierdzona przy użyciu satelitów WMAP i COBE. Jest to najsilniejszy z dowodów na istnienie Wielkiego Wybuchu. Dzięki niej również wiemy o istnieniu czarnej materii.
Promieniowanie mikrofalowe tła – reliktowe promieniowanie kosmiczne, które zostało udowodnione dzięki odsłuchom z anteny Echo1.
Widoczne dla badaczy oddalanie się galaktyk – prędkość oddalania się od siebie galaktyk sięga 94% prędkości światła. Było to odkrycie Hubble’a. Wg naukowców jest to dowód na ciągłe rozszerzanie się Kosmosu zapoczątkowane Wielkim Wybuchem. Dlatego też, im bliżej znajdziemy się centrum Wszechświata, tym większe będzie zagęszczenie materii.
Istnienie kwazarów – aktywnych jąder młodych galaktyk, obiektów o wielkiej masie i ogromnym potencjale energetycznym.
II Zasada Termodynamiki.
Biblia spisana już tysiące lat temu mówi nam słowami proroka Izajasza, to co dopiero teraz rozpoznaje nauka:
“Ten, co mieszka nad kręgiem ziemi, której mieszkańcy są jak szarańcza, On rozciągnął niebiosa jak tkaninę i rozpiął je jak namiot mieszkalny. “ (Księga Izajasza 40,22)
Myślę, że powyższe punkty wyczerpująco udowadniają, że Wszechświat najwyraźniej powstał w określonym momencie w przeszłości i dzięki temu mogły zaistnieć znane nam czynniki: przestrzeń, czas, materia oraz energia.
Model rozszerzania wszechświata
Tym samym, na podstawie powyższych faktów, {odnośnie, których to można sobie poczytać nieco szerzej już w indywidualnym zakresie} ewidentnie możemy odrzucić i wykluczyć teraz tą pierwszą opcję, tzn., że: „Wszechświat istniał od zawsze” i uznać, że według naukowych argumentów Wszechświat niezaprzeczalnie miał swój początek! Pozostała nam obecnie tylko opcja: 2 i opcja 3 tzn., że Wszechświat sam się stworzył, lub, że został stworzony.
2. Czy rzeczywiście Wszechświat mógł stworzyć się sam?
Już na wstępie powinniśmy odrzucić tę teorię, gdyż jest ona tak nierealna, że zakrawa o szaleństwo. Każdy inteligentny naukowiec powie nam, że nic nie może powstać bez przyczyny. Byłoby to nielogiczne i niemożliwe, by coś mogło powstać z niczego. Wszechświat nie mógł sam siebie stworzyć, gdyż sam jeszcze wówczas nie istniał. Teoria Wielkiego Wybuchu również musiała by mieć swój początek a nic nie może stać się samoczynnie.
To oczywiste, że nic nie może być przyczyną czegoś. Żadna rzecz nie ma możliwości powstania bez istnienia pierwotnej przyczyny! Również przeciwnicy chrześcijaństwa i sceptycy wyśmiewają takie teorie.
Nie istotne jest, czy Wszechświat u swego początku był mikroskopijnym skupiskiem materii, czy może jeszcze czymś innym. Rozpatrujemy tu bowiem przyczynę i źródło powstania Wszechświata. Szukamy tej najinteligentniejszej przyczyny, która w tak genialny sposób potrafiła ułożyć prawa fizyczne i matematyczne oraz urzeczywistnić swoje dzieło.
Powstanie wszechświata jak królik z kapelusza.
Podsumowując. Z całą pewnością możemy na podstawie logicznych argumentów wykluczyć tę absurdalną możliwość, że Wszechświat utworzył się samodzielnie. W tym wypadku pozostała nam obecnie do rozpatrzenia tylko opcja:, 3 tzn., że Wszechświat został stworzony.
3. Zastanówmy się teraz, czy Wszechświat został stworzony?
Stworzenie polega na tym, że jakaś niezwykle inteligentna Siła uruchomiła pewne procesy, których efektem było powstanie Wszechświata.
Patrząc na dowolną rzeźbę, którą zobaczymy w muzeum nie sposób nie dostrzec pewnej symetrii i proporcji, czy też innych zasad geometrii. Budzi się w nas przekonanie, że ta rzeźba musi mieć jakiegoś autora, wykonawcę arcydzieła, swojego rzeźbiarza. Czyż nie?
Przecież tyle cudownych rzeźb nie mogło powstać samoistnie. Musiały mieć swojego autora.
Identycznie ma się sprawa z Kosmosem. Gdy spojrzymy w niebo i spróbujemy ogarnąć rozumem przestrzeń, panującą w niej harmonię, matematyczną precyzję oraz doskonale dobrane parametry sama pojawia się myśl, że musi istnieć jakiś autor tego dzieła, które po wielokroć przewyższa wspominane rzeźby. My tego Wielkiego Artystę nazwaliśmy Bogiem Stwórcą!
“Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę.” (Psalm 139, 14)
Dodatkowe argumenty:
Obserwując Wszechświat widzimy jak jest precyzyjny matematycznie i zorganizowany w sposób inteligentny. Jest dokładnie taki, by mogło w nim dojść do rozwoju jedynej w swoim rodzaju formy życia – człowieka! Zaobserwować w nim możemy ok. 20 stałych parametrów, które definiują jego istnienie, m. in. takie jak:
ciężar elektronu,
masa neutronu,
równowaga między materią a antymaterią,
siła łącząca protony i neutrony w atomie,
ciężar kwarka,
siła grawitacji,
ilość wymiarów przestrzennych w przestrzeni kosmicznej,
Gdyby któryś z tych parametrów uległ choćby minimalnej zmianie, zagrożone byłoby istnienie całego Wszechświata. Gdyby siła Wielkiego Wybuchu była zaledwie o 0,001 mniejsza to przestrzeń zapadła by się pod sobą uniemożliwiając powstanie gwiazd.
Równanie Einstein’a
“W 1 sekundę po Wielkim Wybuchu gęstość materii oraz tempo jej rozszerzania się musiały być precyzyjnie do siebie dopasowane, aby Wszechświat mógł znaleźć się w krytycznym punkcie do jego powstania.
Jeśli Wszechświat w momencie wybuchu rozszerzał by się odrobinę szybciej, to rozleciałby się bez szansy na powstanie galaktyk. A z kolei gdyby ekspandował trochę wolniej, to wtedy rozszerzyłby się do swoich maksymalnych rozmiarów i następnie zawalił, a my nigdy nie mielibyśmy szansy na powstanie życia.” – (Alan H. Guth, fizyk i kosmolog – Massachusetts Instytut of Technology, autor książki “Inflationary Universe”).
Widzimy w tym miejscu, jak doskonale skalibrowane są stałe parametry fizyczne Wszechświata.
Można tę precyzję zobrazować w ten sposób. Wyobraź sobie wielki arkusz papieru przykrywający plac o powierzchni ok. 1 km2. Następnie na tym arkuszu ktoś narysował cienką i krótką, 1cm linię ołówkiem. Następnie zrzucono na ten arkusz 20 ziaren piasku z dużej wysokości i przy silnym wietrze, które o dziwo, spadły idealnie, równiutko na tę linię.
To interesujące, jakie jest prawdopodobieństwo, że tak rzucone ziarenka piasku układają się w taki a nie inny sposób. Ale właśnie taka jest dokładność wszystkich stałych kosmologicznych.
Naukowcy zadali sobie trud, by obliczyć prawdopodobieństwo na przypadkowe ułożenie się stałych kosmologicznych i wyszło im, że wynosi ono 1:10229 (jeden do jednego z 229 zerami). Dla zobrazowania, jak niewielkie to prawdopodobieństwo warto zaznaczyć, że ilość atomów we wszechświecie szacuje się na 1:1080
Przy okazji – wiemy, że we Wszechświecie istnieje po równo tyle materii co antymaterii. Powinny więc się nawzajem wykluczyć, a Wszechświat nie powinien w ogóle zaistnieć. Jednak jakaś Siła spowodowała tę przewagę materii nad antymaterią, że mógł się wyłonić z tego chaosu fizyczny Kosmos.
Wiele ciekawych przykładów i dodatkowych argumentów na stworzenie Wszechświata odnaleźć można w wykładzie prof. dra Zbigniewa Jacyna-Onyszkiewicza, kierownika Zakładu Fizyki Kwantowej UAM, pt. “Wszechświat na miarę człowieka” dostępnym pod adresem: https://nauka.wiara.pl/doc/468477.Wszechswiat-na-miare-czlowieka
+ Dlaczego naukowcy nie wierzą w stworzenie Wszechświata?
Zastanawiając się nad odpowiedzią na pytanie, czemu naukowcy wciąż opierają się wierze w stworzenie Wszechświata przez Inteligentną siłę na myśl przyszło mi jedno słowo – pycha.
Wiele wieków temu Sokrates, jeden z najwybitniejszych filozofów, powiedział: “wiem, że nic nie wiem”, co też znaczyło, że im więcej wiedzy zdobywam, tym bardziej rozumiem, ile jest jeszcze do poznania. Jednak dzisiejsi naukowcy nie potrafią lub nie chcą zniżyć się do poziomu tego wybitnego filozofa i stwierdzić w duchu, że tak naprawdę nic nie wiedzą.
Trzeba wiele samozaparcia, by wyrzec się tej pychy i w pokorze przyznać Sokratesowi rację. Niech za przykład poświeci nam Isaac Newton, ten który na słowo Bóg natychmiast ściągał czapkę z głowy. Pomimo tak światłego umysłu, wielu osiągnięć i odkryć, doskonale rozumiał jak ważny i wielki jest cud stworzenia.
Wnioski:
Należy przede wszystkim pamiętać, że Uniwersum, w którym żyjemy jest tak precyzyjnie skalibrowane, by właśnie w nim miało szansę powstać inteligentne życie.
Przedstawione w tym artykule argumenty wskazują, że z pewnością nie stałe fizyczne nie powstały w sposób przypadkowy.
Dzięki logicznemu rozumowaniu jesteśmy w stanie dostrzec, że prawa obowiązujące w Kosmosie mają swój porządek. coś tak inteligentnego jak Wszechświat mogła stworzyć tylko inteligentna siła! Aby pojąć ten fakty wystarczy otwarty umysł i odrobina pokory.
Potrzeba naprawdę wiele wiary, by być niewierzącym ateistą, niż wierzącym w Boga człowiekiem!
“Im więcej posiadamy wiedzy o kosmosie i biologii ewolucyjnej, tym trudniej nam wyjaśnić je bez dostrzeżenia w nich aspektu projektu. W moim przypadku jest to bodźcem, by uwierzyć” – (Charles H. Townes, fizyk, noblista)
“Sądzę, iż konfrontując się z cudem życia i wszechświata należałoby sobie zadać pytanie “dlaczego?”, a nie po prostu “jak?”. Jedyne możliwe do uzyskania odpowiedzi są natury religijnej… Odczuwam potrzebę Boga w kosmosie i moim własnym życiu… Mamy wiele szczęścia, że mamy Pismo Święte, a wnim Nowy Testament, który takie wiele mówi nam o Bogu w tak szerokim zakresie” – Arthur L. Schawlow – fizyk, noblista
„Ja jestem Twoim kochającym Cie Tatą” (1J 3,1) „Jeśli się zgubisz, wiedz, że będę czekał na Ciebie, wypatrywał Cie, by wybiec Ci na spotkanie” (Łk 15,20)
Temat Boga jest bardzo popularny wśród nastolatków, jednak nie zawsze przekazywane sobie informacje są prawdą. Dlatego tak trudno jest dziś młodym ludziom uwierzyć Bogu i oddać mu swe życie.
Bóg wcale nie jest daleko, wcale nie lubi karać.. On zawsze jest blisko Ciebie, czeka na Twe wezwanie, zawsze Cię wysłucha i pomoże.
On jest cierpliwy, łagodny, dobry, nie szuka swego i nie pamięta złego bo cały jest Miłością. Troszczy się o Ciebie, bo to On Cię stworzył i zna Cię jak nikt inny, bo Cię kocha. Jesteś Jego wybranym i umiłowanym dzieckiem od początku i tak już pozostanie. „Bo w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy ” (Dz 17, 28) Bez Niego nie zrobisz nic. On zawsze staje na Twe wezwanie, jest u Twego boku i czeka na Twą odpowiedź.
Nigdy, Cię nie odrzuci i nie spocznie, póki Ciebie nie odnajdzie. Wybaczy Ci grzechy i nieprawości bo jest pełny miłości i przebaczenia. „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? ” (Rz 8,35). On Cię prowadzi i strzeże, los Twój zabezpiecza, bo jesteś dla Niego ważny. Pocieszy Cię i pokrzepi, uleczy Twe rany, nie pozwoli Cię zniszczyć. Zaufaj mu i nie bój się więcej. Zawsze Cię przygarnie i przytuli. „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną„ (Ps23, 4)
Szukaj Go w cichości swego serca, na modlitwie.. Mówi do Ciebie: Dałem Ci Biblię by była Ci pomocą i pociechą. Pytaj mnie o wolę, a Ja wskażę Ci drogę. Rozraduj się we mnie i bądź mi posłuszny, a dam Ci wszystko.
Kochaj swoich rodziców, tak jak ja Cie kocham, nawet jeśli czujesz się nierozumiany. Oni czasem nie wiedzą w jaki sposób okazać Ci miłość, ale Cię kochają. Przebaczaj im, nawet jeśli Cie zranili, bo ja Ci wybaczam. Nie rozpamiętuj niczego. Ja dam Ci nowe serce i nowego ducha, bo mija miłość cię umacnia i zmienia. Moja miłość Cie Zbawia. Szukaj mnie, a ja dam Ci się znaleźć. Ufaj mi.
Czy pójdziesz razem ze mną?! Pozwól się poprowadzić!
Twój Tata – Bóg Wszechmogący
Pisząc ten artykuł byłem człowiekiem sceptycznym, ściśle naukowo podchodzącym do autentyczności Całunu Turyńskiego. Moja wiedza w tym zakresie okazała się jednak mocno ograniczona. Po tych kilkunastu stronach poznałem rzeczywisty obraz największej chrześcijańskiej relikwii na świecie. Postanowiłem, w sposób krytyczny, podejść do swojego myślenia i jeszcze raz, rzetelnie i prawdziwie przeanalizować własne zdanie.
Praca nad artykułem pochłonęła nie tylko mój czas, ale i emocje czy myśli. Pozwoliła zajrzeć w głąb siebie. Polecam wszystkim wnikliwą analizę swojego sumienia. Nie warto zacietrzewiać się w posiadanych niegdyś poglądach. Tym bardziej, iż ilość obecnie potwierdzonych dowodów pozwala na całkowicie obiektywne spojrzenie na sprawę.
Pomyśl o tym, zanim następnym razem stanowczo zaprzeczysz istnieniu Boga Stwórcy. Zastanów się, czy nie warto poznać dowody. Być może odkryjesz coś, co pozwoli Ci na szczęśliwe życie. Nie tylko tu na Ziemi, ale również po swojej śmierci.
Bardzo wiele osób na całym świecie poddaje w wątpliwość obecność Całunu Turyńskiego. O ile sam fakt istnienia takiego płótna jest jeszcze rzeczywisty, o tyle dl tak zwanych „racjonalistów”, odbicie twarzy Jezusa na materiale wydaje się fikcją, stworzoną na potrzeby wierzących. Czytając poniższą analizę naukową raz na zawsze stwierdzisz, iż jest ona prawdą o Jezusie i świadectwem na Jego istnienie. A skoro już odkryjesz, iż Chrystus istniał, nie będzie niczym dziwnym, że przyznasz się także do wiary w obecność Boga.
Tym, którzy nie mają świadomości czym właściwie jest Całun Turyński należą się słowa wyjaśnienia. Otóż jest to płótno, w które Jezus Chrystus był zawinięty po śmierci na krzyżu, i na którym znajduje się odbicie Jego kształtu ciała. Choć wydaje się to nieprawdopodobne materiał ten przetrwał dwa tysięcy lat i świetnie zachowany istnieje do dziś. To jeden z największych dowodów na prawdę zawartą w Biblii. Do tej pory był już przebadany przez całe rzesze naukowców z różnych dziedzin, wśród których wymienić można:
medycynę sądowa,
fizjo-patologię kliniczną,
hematologię,
botanikę,
kryptologię,
spektroskopię,
krystalografię,
fizykę nuklearną,
fizykę cząstek elementarnych,
chemię, mikroskopię,
radiografię,
archeologię,
historię,
numizmatykę,
kryminologię,
historię sztuki,
naukę o budowie i pochodzeniu płócien,
fotografię, itp.
Sam Całun doprowadził do powstania nowej dziedziny nauki, którą jest syndologia.
Materiał ten stanowi najbardziej przebadany przedmiot na całym świecie. Naukowcy zgodnie zgadzają się co do jednego, iż nie jest to przedmiot możliwy do odtworzenia i ustalenia poprzez metody znane człowiekowi. Jak widać najnowsze badania przychylają się do wiary chrześcijańskiej, wskazując brak jakichkolwiek podstaw do tego, by można było powiedzieć, iż Całun jest dziełem człowieka.
Ciekawostką jest również fakt, iż płótno przebadane przez setki naukowców stało się dowodem, dzięki któremu wielu z nich się nawróciło do Boga. Obecnie przez większość renomowanych naukowców uznaje całun za autentyczny Całun Pochówkowy Jezusa Chrystusa, stający się jednocześnie największą i najważniejszą relikwią chrześcijańską.
Poniższe słowa będą rzetelnym opracowaniem, zarówno od strony naukowej, jak i pod względem wiary. Być może ten wywód pozwoli na potwierdzenie prawdy o istnieniu Boga i Jezusa Chrystusa. Być może właśnie Ty, po przeczytaniu tych kilkunastu stron zmienisz zdanie. Spojrzysz na Całun z zupełnie innej, lepszej strony? Może przyznasz w głębi duszy, że wierzysz i chcesz, by to właśnie Ciebie Bóg zabrał do siebie po śmierci.
2. Kilka słów o Całunie Turyńskim:
Na końcu jednego z najsłynniejszych filmów ostatnich lat – produkcji Mela Gibsona „Pasja” pojawia się oryginalne zdjęcie płótna z podobizną Chrystusa. Jest to Całun Turyński, który jak wszystkie dowody wskazują zachował się do współczesnych czasów. Najcenniejsza z relikwii Chrześcijańskich. Papież Jan Paweł II nazwał go Milczącym Świadkiem Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa.
Przytoczmy zatem Jego słowa:
Przyjmując argumenty wielu uczonych, święty Całun Turyński jest szczególnym świadkiem Paschy: Męki, Śmierci i Zmartwychwstania. Świadek milczący, lecz jednoczenie zaskakująco wymowny! (Turyn 13.04.1980). Dla człowieka wierzącego istotne jest przede wszystkim to, że Całun to zwierciadło Ewangelii. […]Każdy człowiek wrażliwy, kontemplując go, doznaje wewnętrznego poruszenia i wstrząsu. Całun jest znakiem naprawdę niezwykłym, odsyłającym do Jezusa, prawdziwego Słowa Ojca, i wzywającym człowieka, by naśladował w życiu przykład Tego, który oddał za nas samego siebie (Turyn 24.05.1998).
Badania, które są prowadzone od kilkudziesięciu lat potwierdzają autentyczność Całunu Turyńskiego. Sam materiał, wykonany z lnu posiada 4 m 36 cm długości i 1 m 10 cm szerokości. Na nim znajduje się odbicie ciała Jezusa Chrystusa, uwiecznione w postaci ciemnych plam. Co ciekawsze, krew zachowała swój naturalny kolor. Wiele badań ukazało, iż na Całunie znajduje się ok. 700 ran. Sam obraz został przedstawiony w 3D, jednak żadna współczesna technika nie jest w stanie go odtworzyć (racjonaliści próbują to pokrętnie tłumaczyć ale jest to bardziej gdybanie niż faktyczna analiza naukowa). Posiada on żółty kolor, bez barwników, pigmentów czy barw. Ten idealnie płaski obraz powstał wyłącznie na powierzchni płótna, nie da się go wywabić ani zetrzeć. Badający Całun są zgodni co do jednego, musiał on powstać na skutek uwolnienia ogromnej ilości energii. To wciąż jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk, którego współczesna nauka nie jest w stanie wytłumaczyć.
Jedynym twórcą tego niezwykłego odbicia jest człowiek o wzroście 181cm, żyjący w pierwszym wieku naszej ery. Posiadał on regularne, semickie rysy twarzy a jego ciało było proporcjonalnie zbudowane. Dokładnie tak, jak zostało to opisane w Ewangelii.
Eksperci zajmujący się medycyną sądową zgodnie twierdzą, iż ciało owinięte materiałem nie mogło w nim leżeć dłużej, niż 36 godzin, bowiem nie odnaleziono na nim żadnych śladów pierwszego rozkładu komórek. Co ważniejsze, specjaliści podkreślają, że nie ma możliwości, aby ktokolwiek wyjął ciało z materiału, gdyż znajdują się na nim zaschnięte skrzepy krwi i brak jest jakichkolwiek śladów, potwierdzających ich oderwanie. Te wszystkie, początkowe dowody świadczą o jednym, o realności Zmartwychwstania.
Zbawiciel ludzkości, Jezus Chrystus odbił na nim cała swoją mękę i cierpienie. Dlatego dla większości chrześcijan płótno jest jakby Piątą Ewangelią, napisaną przez samego Pana. Jego obecność ma przede wszystkim dać świadectwo, pozwolić na uwierzenie i sprawienie, iż wielu ludzi, którymi miotają wątpliwości, może przekonać się o prawdzie zapisanej w Piśmie Świętym.
Samo odbicie twarzy Jezusa jest wyrazem ogromnej męki, którą musiał przejść dla ludzkiego zbawienia. Uwidaczniają się bowiem ślady na prawym policzku po uderzeniach prawdopodobnie kijem, liczne obrażenia w okolicy nosa a także łuków brwiowych i powiek. Twarz tak zdeformowana musiała przechodzić prawdziwe tortury. Naukowcy dopatrzyli się również ran ociekających krwią, obecnych na czaszce, w miejscu korony cierniowej.
Odbicie twarzy Jezusa z Całunu Turyńskiego
W sumie doliczono się aż 120 ran, powstałych na skutek długiego biczowania rzemieniami, zakończonymi kawałkami metalu, które wyrywały fragmenty ciała i zawijały się również na brzuch czy golenie. Naukowcy badający Całun twierdzą, iż człowiek z wizerunku musiał nieść drewnianą belkę o długości 1,80 cm i ciężarze o masie od 30 do 50 kilogramów. Droga, którą pokonał, wynosiła blisko 500 metrów.
Dodatkowo na ciele można odnaleźć ślady mówiące o gwałtownych upadkach na ostre kamienie, kaleczące kolana. Analiza rąk na Całunie wskazuje dodatkowo, iż dłonie przebijane były gwoździami w nadgarstkach. W ten sposób miały one szansę utrzymać powieszone ciało na krzyżu. Aby można było nabrać powietrza, człowiek musiał podnosić się na rękach i nogach przybitych do krzyża. Taka męka trwała do trzech godzin, ostatecznie doprowadzając do śmierci.
Rana na prawym boku ( długość 4,5 cm oraz szerokość 1,5 cm) pozwoliła potwierdzić naukowcom, iż śmierć nastąpiła na skutek skrajnego wyczerpania, prowadzącego do pęknięcia mięśnia sercowego. W takich sytuacjach krew przedostaje się do osierdzia a następnie do opłucnej. Przypuszcza się, że była to objętość dwóch litrów. To doprowadziło bezpośrednio do rozerwania osierdzia, przepełnionego ciśnieniem krwi.
Śmierci zadanej w ten sposób towarzyszył ogromny, niemalże niewyobrażalny ból. Opisuje to Mateusz w swojej Ewangelii:
„A Jezus jeszcze raz zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha (Mt 27, 50).”
Nikt nie ma wątpliwości, że taka śmierć musiała być straszna, a co gorsza dokonywała się w pełnej, ludzkiej świadomości umysłu. Krew, zgromadzona po śmierci w osierdziu, podzieliła się na czerwone ciałka, opadające na dół oraz bezbarwne osocze, pozostające w górnej jego części. Kiedy po wyzionięciu ducha , żołnierz przebił Jezusowi włócznią bok, doszło do rozlewu płynów, znajdujących się właśnie w osierdziu. Dlatego też Jan napisał:
„Jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda (J 19, 34).”
3. Pochodzenie płótna
Najnowsze badania historyczne jasno stwierdzają, że wędrówka Całunu Turyńskiego wiedzie do czasów Starożytności. Jednym z takich miejsc jest Edessa, znajdująca się ok. 640 km od Jerozolimy, w latach 30-40 n.e., podczas panowania króla Abgara V, co zostało potwierdzone dzięki znajdującymi się na Całunie pyłkom roślij z tego regionu.
Słowa zapisane przez kronikarzy (Esebius i Evagrius) przekazują, iż niejaki uczeń, Tadeusz przywiózł ze sobą Całun właśnie do Edessy. Warto nadmienić, iż według relacji płótno było złożone na cztery części, co zdają się potwierdzać ślady składania na materiale. Bizantyjscy Grecy z kolei wspominają w swoich starożytnych przekazach o niezwykłym wizerunku na płótnie, nie będącym dziełem ludzkiej ręki.
Zaprezentowane badania zostały przeprowadzona przez ekspertów światowej sławy i są dowodem na to, iż Całun Turyński prowadzi do czasów Jerozolimy, w której żył Jezus Chrystus.
Specjalistyczne badania z dziedziny tkactwa, tekstyliów i włókiennictwa. Specjaliści w wyżej wymienionych dziedzinach poddali szczegółowym badaniom płótno. Z ich analiz jasno wynika, iż Całun Turyński jest materiałem lnianym, tkanym wzorem w jodełkę, które posiada wymiary 14 stóp i 3 cale na 3 stopy i 7 cali. Zbadane wymiary odpowiadają zwyczajom stosowanym w tamtych czasach, i również wykonane zostały metodami stosowanymi w latach życia Jezusa.
Leviticus 19:19 wspomina dodatkowo, iż w tamtych czasach istniała możliwość mieszania lnu i bawełny, ale nie dopuszczano do połączenia lnu i wełny, czy też domieszek materiałów, pochodzenia zwierzęcego i roślinnego. Dr. Gilbert Raes z Ghent Institute of Textile Technology (Instytutu Technologii Tekstylnej) w Belgii w 1969 roku ogłosił, iż na Całunie znajdują się wyłącznie ślady domieszki bawełny.
W 2002 roku rozpoczęły się prace konserwacyjne Całunu, podczas których nastąpiło rozpoznanie charakterystycznego ściegu na szwie, na zszywce wzdłuż strony Całunu. Tego odkrycia dokonała Mechthild Flury-Lemberg ze Szwajcarii, stanowiąca światowej sławy autorytet w zakresie badań starożytnych płócien oraz ich właściwej konserwacji. Kobieta podkreślała, że ścieg ten jest podobizną ściegu, innego całunu, odkrytego w grobowcach żydowskich fortec z Masady. Ich powstanie datowane jest na 40-70 r n.e. Warto nadmienić, iż ten rodzaj ściegu nie został dotąd odkryty w średniowiecznej Europie. Powyższe informacje świadczą o tym, iż Całun Turyński jest płótnem pochodzącym z czasów antycznych i w rejonie, utożsamianym z życiem Jezusa.
5. Specjaliści Hematologii / Medycyny Sądowej o Całunie:
W ostatnich latach przeprowadzano liczne badania plam, które widnieją na Całunie Turyńskim. Ich celem jest potwierdzenie bądź zaprzeczenie, jakoby ślady te stanowiły krew Jezusa Chrystusa. W ich skład wchodzą badania: fluorescencyjne, immunologiczne, ABO typujące antygeny krwi, radiograficzne, DNA, Rh.
Różnorodne testy i analizy potwierdzają, iż plamy obecne na tkaninie są prawdziwymi śladami krwi o rzadkiej grupie AB. Zawierają w sobie bowiem chromogen, odpowiedzialny za właściwy kolor krwi oraz obecność żelaza.
Dodatkowo naukowcy wykazują, iż pochodzenie pozostałości na materiale jest wynikiem zadanych ran, które w autentyczny sposób weszły w bezpośredni kontakt z tkaniną. Mowa tu o krwi z naczyń tętniczych jak i żylnych oraz cech charakterystycznych dla samego wypływu krwi, osadzającej się na ciele człowieka w czasie jego życia i momentu krwawienia. Dodatkowo zauważono i przebadano także ślady oznaczające wysięki, pojawiające się już pośmiertnie.
Doktorzy Heller i Adler zgodnie stwierdzili, że plamy wynikłe z bezbarwnych wysięków pośmiertnych są niezwykle charakterystyczne dla ran, powstających w wyniku przebicia ciała w okolicy serca. Co ciekawsze, sama krew z płótna zawiera w sobie liczne ślady barwnika żółciowego bilirubiny, zwykle nadprodukowanej w przypadku ofiar, nad którymi się znęcano. To świadczy o tym, że ciało Chrystusa było realnie zmasakrowane podczas Drogi Krzyżowej.
Przeprowadzono również badania biochemiczne na obecność protein – ich wyniki wyszły dodatnie. Co ważniejsze, były one obecne na tkaninie wyłącznie w obszarze widocznych plam. Na materiale można także zauważyć, delikatne, miodowe otoczki wokół krwi, świadczące o obecności płynu surowiczego, stanowiącego rzadszą konsystencję od samej krwi.
Aby upewnić się co do wieku powstałych plam, wykonano serię badań w State University of New York . To specjalistyczne laboratorium, które sprawdza i analizuje ślady krwi o pochodzeniu antycznym. Jego wyniki potwierdzają, że plamy zaschnięte na Całunie są bardzo stare, co można stwierdzić na podstawie rozfragmentowanego DNA.
Badania przeprowadzone w Instytucie Badań DNA w Texasie, pod kierownictwem dr. Victora Tryona potwierdzają wcześniejsze ustalenia, mówiące o pochodzeniu krwi z okresu antycznego. Co więcej, uzyskane próbki posiadają chromosomy XY, świadczące, iż krew należała do mężczyzny.
Dzięki analizie klonowanych segmentów genów ustalono z kolei, że krew obecna na płótnie należy do rzadkiej grupy AB. Według badań, zaledwie 3,2 % populacji ludzi posiada tą grupę. Warto jednak wiedzieć, iż AB jest charakterystyczna szczególnie dla populacji żydowskiej, zaludniającej przeważnie obszary Palestyny Północnej.
Wszystkie powyższe badania i wnioski zostały także potwierdzone przez światowej sławy specjalistów w zakresie medycyny sądowej i hepatologii, mi.in. przez Alana Adlera czy John’a Hellera.
Dodatkowo uzyskane i analizowane informacje uzyskały także aprobatę wybitnego specjalisty w zakresie medycyny sądowej- prof. Baima Bollome.
Wnioski:
Obecność plam, znajdujących się na Całunie Turyńskim powstała w wyniku autentycznej, męskiej krwi, która wypływała bezpośrednio z ciała ofiary. Ślady pozostawione zostały na skutek bezpośredniego kontaktu ciała z tkaniną. Dodatkowo, ilość surowiczych aureoli potwierdza obecność rzeczywistej surowicy.
Krew z rany bocznej na Całunie
Zaprezentowane powyżej wyniki badań są więc dowodem potwierdzającym autentyczność plam, stanowiących ludzką krew. Te same badania są jednocześnie zaprzeczeniem jakichkolwiek tez, według których płótno to miałoby powstać nowoczesną techniką malarską. Ponadto liczne analizy potwierdzają, iż na Całunie znajduje się ludzka krew o rzadkiej grupie AB, charakterystyczna dla populacji Żydowskiej. Jej powstanie wynika z bezpośredniego kontaktu z tkaniną płynu wyciekającego z ran męskiego ciała. Badania DNA wspominają również, iż był to mężczyzna żyjący w okresie antycznym, datowanym na zbliżony do życia Jezusa. Co ważniejsze, ślady krwi są dowodem na istnienie ran na ciele tego człowieka także w wyniku pośmiertnych obrażeń.
Należy także pamiętać, iż krew widniejąca na Całunie odpowiada grupie krwi odkrytej na Chuście Potowej , która podobnie jak Całun została wnikliwie przebadana przez światowej sławy specjalistów w wielu dziedzinach. To Chusta z Oviedo posiada udokumentowane pochodzenie, którego powstanie sięga do czasów starożytnej Jerozolimy i przychyla się do okresu Jezusa Chrystusa. Jest to ten rodzaj materiału, używany w czasach antycznych do ceremonii pochówkowych. Jego obecność wykorzystywano do nakładania chusty na twarz zmarłej osoby. Najważniejszym jest jednak fakt, że ślady krwi znajdujące się na Całunie odpowiadają rozmieszczeniu śladów plam na Chuście Potowej. Być może te dowody pozwolą Ci uwierzyć iż Zmartwychwstanie miało miejsce a wszelkie zbiegi okoliczności są wręcz niemożliwe.
6. Eksperci Botaniki o Całunie:
Warto zacząć od pytania, w jaki sposób pobrano próbki? Otóż specjaliści z zakresu Botaniki dzięki specjalnej taśmie klejącej, pobrali odpowiedni materiał potrzebny do wnikliwych badań w tej dziedzinie.
Max Frei – światowej sławy botanik i kryminolog bada Całun
Dr. Max Frei jest wybitnym botanikiem i kryminologiem. To on odkrył na Całunie 58 różnych pyłków kwiatów, których pochodzenie dotyczy rejonu Jerozolimy. Dodatkowo informacja ta została potwierdzona przez specjalistę w zakresie badania pyłków kwiatowych z rejonu Izraela, żydowskiego profesora botaniki – Dr. Avinoama Danina z Hebru Uniwersity. Jego analiza wykazała, iż owe pyłki służą jako faktyczny wskaźnik kalendarny i geograficzny ( co pozwala na umiejscowienie i określenie dokładnego czasu powstania materiału).
Ponadto, amerykański profesor Alan Whanger odkrył na Całunie odbicia aż 28 roślin kwiatowych, z których 20 porasta bezpośrednio obszar Izraela a pozostałe 8 stanowi rejon w jego najbliższej okolicy. Co ważniejsze, 14 z nich widniejących na płótnie, nigdy nie porastało ani nie porasta Europy, występują bowiem wyłączne na Bliskim Wschodzie.
Jeszcze inne badania, przeprowadzone przez doskonałego paleontologa a jednocześnie znawcę roślin z rejonu Jerozolimy wykazały, iż okres kwitnięcia 27 roślin przypada na czas wiosenny, który w religii Chrześcijańskiej utożsamiany jest z czasem ukrzyżowania i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa ( przełom marca i kwietnia).
Najciekawszym wydaje się jednak odkrycie profesora Avinoama Danina z Uniwersytetu Hebrajskiego, potwierdzającego obecność roślin oraz ich odbitek na Całunie Turyńskim (a szczególnie dwóch z nich, które porastają wyłącznie miejsca w Jerozolimie i nigdzie indziej na świecie) . To oczywisty dowód na to, że samo płótno może odnosić się do miejsca i czasu życia Jezusa Chrystusa.
Faktem potwierdzającym autentyczność Całunu jest również informacja, iż dwa z powyższej wspominanej listy pyłków roślin, zlokalizowanych w obszarze ramion Jezusa (utożsamianych jako roślina służąca do wykonania korony cierniowej) odnalezione zostały także na innej, niezwykle ważnej dla Chrześcijan relikwii- Chuście Potowej z Oviedo. To ona bowiem posiada udokumentowaną historię, sięgającą Starego Jeruzalem, a więc czasów zbliżonych do momentu przyjścia na świat i śmierci Jezusa Chrystusa.
Wnioski:
Powyższe informacje są najlepszym dowodem na autentyczność Całunu Turyńskiego. Dodatkowo każde badania zostały potwierdzone przez specjalistę w zakresie botaniki i znajomości roślin z obszaru Jerozolimy. Dla wielu ludzi niewierzących w istnienie Boga, takie dowody mogą być ostatecznie przekonujące do realnego życia Jezusa Chrystusa oraz prawdomówności samej Biblii.
Próbki botaniczne
Dokładne analizy wskazują, iż obecne na Całunie pyłki roślin muszą pochodzić z Jerozolimy i Bliskiego Wschodu, gdyż tylko tam większość z tych roślin istnieje. To niepodważalne argumenty przemawiające za tym, że relikwia chrześcijan nie jest wyłącznie ich wymysłem a dziełem, którego nie sposób podrobić czy samodzielnie wytworzyć. Co ważniejsze jego obecność zdaje się potwierdzać także Chusta Potowa, na której ( tak dla przypomnienia) odkryto podobne ślady co do ran oraz grupy krwi, a także obecności roślin porastających Palestynę. Za autentyzmem przemawia także fakt, że owa Chusta posiada udokumentowane historię i potwierdzone pochodzenie.
Tym samym ostatnie odkrycia zdają się potwierdzać i przekonywać nawet ludzi ściśle wierzących wyłącznie w naukę, iż Całun Turyński jest płótnem prawdziwym, wykonanym i zastosowanym w antycznych czasach. Jego wcześniejsze przebywanie musiało mieć miejsce w geograficznym regionie Izraela i co do tego, nie ma żadnych wątpliwości.
Spektroskopia i Krystalografia w odniesieniu do osadu na stopach Jezusa.
7. Eksperci Spektroskopii i Krystalografii o Całunie Turyńskim:
W pracach nad Całunem przeprowadzone zostały także badania spektroskopijne, zorganizowane przez znane w kręgach naukowych, małżeństwo Rogera i Marty Gilbertów. Wykazały one szczególne zabrudzenia na płótnie, znajdujące się w obszarze nóg Chrystusa.
Dalsze analizy samego materiału zdały się potwierdzić, iż owy osad znajdujący się na Całunie faktycznie był zabrudzeniem stóp człowieka, który został w niego owinięty. Słowa wcześniej wspomnianego małżeństwa, zostały potwierdzone przez fizyka optycznego Sama Pellicor i Dr. Joseph Kohlbeck z Ośrodka Badawczego Hercules Aerospace w Utach w U.S.A, krystalograf optyczny ustalił również, iż cząsteczki stanowiące zabrudzenie na stopach są pochodnymi cząsteczek wapiennych, zlokalizowanych w niezwykle rzadkim Aragonicie. Samo stwierdzenie niewiele mówi przeciętnemu człowiekowi, jeśli jednak dodamy, iż taki rodzaj skał ma identyczną strukturę co osad wapienny z antycznych grobowców w Jeruzalem , wszystko staje się być jasne. Co ważniejsze, w obu przypadkach składa się on z żelaza i strontu. Dla potwierdzenia pochodzenia Całunu również istotny był fakt, iż pobrane próbki z grobowców są charakterystyczne dla obszarów Jerozolimy, bo nie występują nigdzie indziej na świecie!!
Takiego samego odkrycia, co do osadu na stopach, dokonano także w obrębie kolan Jezusa, co świadczy o faktycznych upadkach podczas Drogi Krzyżowej. Te na pozór drobne szczegóły układają się w logiczną, potwierdzoną naukowo historię, ściśle odpowiadającą tej zawartej w Biblii i licznych przekazach. Aby jednak mieć całkowitą pewność, co do pochodzenia osadu w miejscu stóp i kolan wykonano jeszcze jedno, bardzo szczegółowe badanie. Mianowicie dr. Ricardo Levi-Setti w słynnym Instytucie Badawczym Enrico Fermi w Uniwersytecie Chicagowskim udowodnił, że próbki pobrane z Całunu oraz grobowców, zlokalizowanych w obrębie miejsca pochówku Jezusa są identyczne. To koronny argument potwierdzający powyższe analizy.
Wnioski:
Specjalistyczne badania i doświadczenia, przeprowadzone z dziedziny spektroskopii i krystalografii dały jasny obraz pochodzenia Całunu Turyńskiego. Na podstawie odkrytego osadu w miejscu stóp i kolan Jezusa uznano, iż próbki pochodzące z rzadkiej odmiany skał wapiennych są charakterystyczne wyłącznie dla regionu Jerozolimy. Co ważniejsze, ich obecność i skład został porównany z innymi materiałami zebranymi w obrębie grobu Chrystusa, dzięki czemu udało się ustalić, że obie skały zawierają w sobie domieszkę żelaza i strontu, odpowiadającej wyłącznie temu regionowi. Można więc śmiało stwierdzić, iż Całun Turyński musiał przebywać na tamtejszym terenie w czasach, gdy Jezus żył w Jerozolimie. To kolejny niepodważalny, naukowy dowód, potwierdzający autentyczność tak ważnej dla Chrześcijan relikwii.
8. Biegli Patologii Medycznej / Medycyny sądowej o Całunie:
Całun Turyński był już wielokrotnie badany przez naukowców wielu dziedzin. Nie jest więc niczym dziwnym, iż zainteresowali się nim również specjaliści z zakresu patologii medycznej i medycyny sądowej. To jedne z najbardziej obszernych badań i analiz, którym zostało poddane te płótno. Wyniki, o ile oczywiste dla chrześcijan, o tyle powinny stanowić także niepodważalne dowody dla ateistów i sceptyków, którzy do tej pory powątpiewali w prawdę opisywaną w Piśmie Świętym.
Całun – ślady biczowania na plecach. Twarz oznaczona co do ran i krwi.
Jak podają słowa z opracowania „Poczta Ojca Malachiasza Znaki Czasu” (tom I, str.60): „Ze stanowiska fizjopatologii wyjątkowo dramatyczne przeżycia psychiczne {w Ogrójcu} musiały wpłynąć na okresowe rozkojarzenie systemu neuro-wegetatywnego i kilkakrotną zapaść naczyniową, wywołując przenikanie do potu.” W praktyce badania potwierdziły obecność krwi w pocie, która uwidoczniła się na próbkach badanego Całunu. Te wyraźne znaki świadczą o okropnym cierpieniu, nie tylko fizycznym, którego doświadczył Jezus Chrystus, jeszcze przed Drogą Krzyżową i własną śmiercią.
Sama twarz odbita na całunie jest świadectwem tortur i razów przyjmowanych z rąk rzymskich żołnierzy. Liczne otarcia naskórka, zdeformowanie łuków brwiowych, skóra nabrzmiała oraz podbiegająca krwią potwierdzają technikę bicia zamkniętą pięścią, stosowaną w antycznych czasach przez żołnierzy. Deformacja twarzy jest także widoczna w postaci pogruchotanej chrząstki nosa, następującej w bezpośredniej przyczynie uderzeń grubym kijem.
Jeśli te potwierdzenia nie są wystarczające, aby Cię przekonać warto zwrócić uwagę na ślady biczowania, odpowiadające sytuacji opisywanej przez Biblię. Każdy z nich posiada długość około trzech centymetrów i kształt ósemkowaty. Takie obrażenia bezspornie wywołuje stosowanie flagrum romanum, rzymskiej dyscypliny z rzemieni, dodatkowo zakończonej dwoma ołowianymi kulkami. Były one połączone poprzeczką, która spajała dwa końce. Dzięki takiemu rozwiązaniu jeden bicz posiadał cztery, wyrywające kawałki ciała, ołowiane zakończenia.
Choć brzmi to nieprawdopodobnie, kara z użyciem tego narzędzia oznaczała zwykle trwałe kalectwo bądź śmierć. Według prawa rzymskiego, osoba skazana na śmierć otrzymywała wystarczającą ilość razów, pozwalających ofierze wyłącznie dojść na miejsce ukrzyżowania. Na Całunie odkryto ponad pięćdziesiąt takich uderzeń, z których każde rozrywało mięśnie i docierało aż do samych kości. Trudno sobie zatem wyobrazić spektrum bólu, jaki musiała przeżywać wykończona ofiara, a w tym wypadku, sam Pan Jezus. Z kolei ślady na rękach mówią o sposobie wykonywania kary. Chrystus został przywiązany do słupa z unieruchomionymi rękoma w górze. To najczęstszy sposób stosowany w tamtych czasach.
Na Całunie Turyńskim znajdują się również ślady gehenny, przeżywanej podczas niesienia krzyża. Otarcia naskórka, ubytki w ciele czy też okaleczenie kolan i barku świadczą o olbrzymiej masie krzyża i wysiłku wkładanego w transport takiego przedmiotu na Golgotę. Obrażenia tłuczone na kolanach (wielokrotnie badane także przez specjalistów z innej dziedziny) nieustannie wspominają liczbę upadków pod ciężarem drzewa.
Na wielu dziełach współczesnego i nieco dawniejszego malarstwa, Jezus w trakcie drogi na Golgotę posiada „koronę” z cierni. Praktyka w tamtych czasach odnosiła się jednak do zakładania nie opaski a całej czapki, która poważnie raniła głowę skazańca. Płótno turyńskie odkryło ponad pięćdziesiąt głębokich ran, zadanych przez kolce cierniowe, co jest kolejnym i niepodważalnym dowodem na istnienie całej sytuacji ukrzyżowania, szczegółowo opisanej w Biblii.
Dla specjalistów z zakresu medycyny sądowej i patologii nieprawdopodobne okazały się rany po przebiciu gwoździami, które zostały zlokalizowane w miejscach nadgarstków, a nie, jak podaje wiele dzieł malarskich w samych dłoniach. Jest więc to zgodne z nauką, bowiem ciężar ciała nie mógłby być zostać utrzymany na samych dłoniach. Ponadto chirurgia potwierdziła, iż taki rodzaj przebicia jest zdecydowanie bardziej bolesny a dodatkowo wywołuje ból wszystkich kończyn, szyi, barków a także przykurcz kciuków, co także dało się zauważyć podczas wnikliwej analizy Całunu. Choć dla wielu ludzi te dowody są niewystarczające, wystarczy choć chwilę zastanowić się nad ich autentycznością. Średniowieczna czy też późniejsza wiedza nie pozwala bowiem na wnioski, do których dochodzą współcześni lekarze. Skąd zatem rany pojawiłyby się na nadgarstkach, jeśli Całun nie byłby autentyczny? Chwilowa dedukcja z pewnością przekona Cię do przyznania racji. Dowodom, nie sceptykom.
Szczegółowe badania zostały także przeprowadzone w obszarze nóg i rany na boku, zadanej przez długą włócznię. Oba ślady są zgodne nie tylko z zasadami ówczesnej, żołnierskiej szermierki ale również odpowiadają wymiarom rzymskich włóczni, stosowanych w tamtych czasach. Pchnięcie, które owocowało wyciekiem wody i krwi (według Pisma Świętego) było zadane przez pieszego, co również zgadza się z informacjami przekazywanymi przez Biblię. Tezy te potwierdza także współczesna medycyna, dokładnie badająca zjawisko plam wylewu krwi i płynu surowiczego.
Ostatecznymi wnioskami, do których doszli naukowcy z medycyny sądowej i patologii sądowniczej są te, dotyczące bezpośrednich śladów całego ciała. Sugerują one zmiany następujące w wyniku zdjęcia ciała z krzyża i owinięcia go płótnem. Głęboka analiza doprowadziła ekspertów także do tezy, iż bezpośrednią przyczyną śmierci było uduszenie, wynikłe na skutek porażenia układu oddechowego i wysokiej gorączki. Sama fizjonomia ciała po śmierci przypomina, w odbiorze medycznym śmierć, jaka następuje przy tężcu. Klatka piersiowa jest maksymalnie wydęta, mięsnie piersiowe mocno zaciśnięte a samo nadbrzusze wklęsłe. To także daje podgląd na stan ciała, które tuż po śmierci zostało złożone w grobie.
Wnioski:
Światowej sławy eksperci w zakresie medycyny sądowej i patologii sądowniczej stwierdzają, iż Całun jest autentyczny, gdyż ślady pozostawione na płótnie zgadzają się z tymi, opisywanymi w Biblii. Co ważniejsze, nie ma możliwości ich podrobienia. Największa relikwia chrześcijaństwa nie jest więc falsyfikatem.
9. Eksperci od Numizmatyki i Obrazów Komputerowo-Cyfrowych o Całunie Turyńskim:
Po serii badań, eksperci z kolejnych dziedzin postanowili sprawdzić autentyczność płótna. Tym bardziej, iż w 1978 roku dokonano odkrycia mówiącego, że na całunie, w miejscu śladów oczu znajdują się odbicia monet z rewersem, pochodzącym z okresu dawnej Jerozolimy, za czasów panowania Poncjusza Piłata. Odkrycie miało miejsce przez ekspertów z NASA, pracujących przy pomocy Analizatora Obrazów 3D.
Moneta z czasów Poncjusza Piłata z charakterystyczną laską.
Na kolejne potwierdzenia nie trzeba było długo czekać. Nadeszły one z Uniwersytetu w Chicago, gdzie zajmował się płótnem profesor Francis Filas. To on przeprowadził szereg badań na bardzo dużym powiększeniu, dzięki którym udało się odczytać niektóre litery, zlokalizowane w miejscu lewego oka. Oczywiście w związku z tą zaskakującą informacją pojawiło się wiele nowych spekulacji, na temat wiarygodności badań, samego Całunu czy obecności liter i monet w rzekomym grobie Jezusa. Niestety (dla sceptyków) argumenty i dowody są niepodważalne, a co ważniejsze, wciąż powstają nowe opinie, które jeszcze bardziej je potwierdzają. W 1980 roku Całun, a raczej monety, które niegdyś znajdowały się na oczach Chrystusa uzyskały kolejne potwierdzenie od eksperta w dziedzinie numizmatyki. To on ostatecznie wykazał, iż na płótnie znajdują się pewne litery i symbole, należące do monet datowanych na 29 – 32 rok n.e., wybijanych w tym czasie w Jerozolimie, szczególnie powstałych z okazji urodzin żony Cezara Tyberiusza w 29 roku n.e.
To monety, posiadające na rewersie litery z symbolem UCAI, wybijane w Łacinie. Do dzisiejszych czasów zachowały się oryginały u największych kolekcjonerów na świecie. Wykonana w 1980 roku w Laboratorium Overland Park Laboratory w Teksasie analiza elektroniczna, dodatkowo potwierdziła powyższe odkrycie. Niepodważalnym dowodem stała się również seria badań specyficznego symbolu „laski”, widniejącej zarówno na Całunie, jak i owych monetach przetrwałych do współczesnych lat.
Nie bez echa pozostały także potwierdzenia, wykonane przez dr. Alana D. Whangera z Uniwersytetu Duke. Przeprowadził on analizę, wykorzystującą technikę nałożenia polaryzowanego obrazu, nowoczesnej technologii, działającej podobnie, co współczesna identyfikacja odcisków palców. Rozwiązanie to dało bardzo wyraźny obraz, dzięki któremu można śmiało dojść do wniosków, iż Całun pochodzi właśnie z okresu Jerozolimy w tamtych latach. Wyniki tych badań nie były więc zaskoczeniem dla nikogo, kto już wcześniej miał możliwość przeprowadzenia szczegółowych badań. Dr. Whanger udowodnił aż 73, a na drugim oku 74 punkty wspólne w odniesieniu do wyglądu, wspomnianej powyżej, charakterystycznej „laski”. W jego opinii ilość dowodów ( a więc wspólnych elementów ) jest na tyle przytłaczająca, iż nie ma mowy tu o jakiejkolwiek pomyłce czy oszustwie.
Wieloletnia praktyka i doświadczenie dr. Whangera pozwoliła również na odbijanie „piłeczki” wszystkich sceptyków, którzy nie do końca wierzą w trafność tezy o monetach w grobie Jezusa. Wyjaśnia on, iż w tamtych czasach wielokrotnie zdarzało się, że na oczach zmarłych kładzione były monety. Jest to udowodnione z punktu widzenia historycznego. Zwykle praktyka miała ta na celu zapobieganie samoistnemu otwieraniu się oczu po śmierci. Takich przykładów w historii jest wiele, nie wspominając już o badaniach archeologicznych, odkrywających zwłoki żydowskiej ludności, w czaszkach której znajdowano owe monety.
“The Jewish Encyklopedia” (Vol. III, pp. 434-436, 1925 Ed.) w swoim dziale dotyczącym pochówków stwierdza, iż oczy i usta były zamykane oraz utrzymywane w pozycji na tzw. opaskę. Potwierdzenie znajduje się również bezpośrednio w Biblii, w Księdze Rodzaju, gdzie wymienionych jest kilka gestów wykonywanych bezpośrednio w trakcie trwania pochówku. Były one praktykowane aż do pierwszego wieku naszej ery w rejonie starożytnego Bliskiego Wschodu, a wiele z nich przetrwało także do dziś. Innym, realnym źródłem jest także Mishnah. Największy zbiór ustnych praw żydowskich wspomina, iż równie ważnym elementem pochówku jest podwiązywanie szczęki kawałkiem materiału, w celu zapobiegnięcia jej samoistnego opuszczenia. Prawo to mówi także o następnych czynnościach, którymi jest mycie i balsamowanie ciała, choć specjaliści zgodnie twierdzą, iż w przypadku Jezusa kolejność była odwrotna. Ślady na Całunie mówią jednak jednoznacznie, że ciało Chrystusa nie mogło być wcześniej myte, o czym mogą świadczyć pozostałości zakrzepniętej krwi oraz innych płynów. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, iż takie zjawisko dopuszczone jest przez Prawa Żydowskie, mówiące, iż osobnik może nie przechodzić oczyszczenia jeśli był on ofiarą brutalnej śmierci, a z jego ciała wypływała krew za życia lub zabity przez nie żyda.
Analizując powyższe informacje; wątpliwości, co do braku rytualnych elementów pochówku, wydają się być rozwiane. Co ważniejsze należy także pamiętać, iż Jezus był skazany jako ciężki kryminalista, jednak nie przez żydowskie, a rzymskie prawo, dlatego nie został pozbawiony możliwości, które mu ono dawało. Istnieje zatem olbrzymie prawdopodobieństwo, że w trakcie pochówku Chrystusa była zatem obecna Maryja oraz Jan.
Specjaliści od nauk komputerowych, dr Braim Bollone oraz dr Nello Balossimo odkryli dodatkowo obecność jeszcze jednego odbicia monety, zlokalizowanej w obrębie łuku brwiowego lewego oka. Pochodzi ona z czasów Poncjusza Piłata i najprawdopodobniej wybito ją na cześć żony Cezara- Julii w 29 roku n.e. Ponadto na wysokości brody, naukowcy odnaleźli ślad odbicia amuletu z hebrajskim napisem: ‘ABBA”, czyli „Ojciec”. Tu dobrze przypomnieć słowa Jezusa, który mówił, iż On i Ojciec to jedno.
Wnioski:
Prezentowane dowody są świadectwem na obecność Całunu Turyńskiego w okresie życia Jezusa Chrystusa, o czym utwierdzają w przekonaniu monety stanowiące odbicie na płótnie. Co ważniejsze, ponieważ nie miały one zbyt dużej wartości, rzadko kiedy znajdowały swoje miejsce poza Izraelem. Choć dla wielu sceptyków nie stanowią koronnych argumentów, wraz z innymi wynikami badań potwierdzają autentyczność Całunu Turyńskiego.
10. Fizyka a Całun Turyński:
Początkiem obszernych i zakrojonych na tak dużą skalę badań nad Całunem, było niewątpliwie pierwsze zdjęcie płótna, wykonane w 1898 roku przez Secundo Pia. To on bowiem stwierdził, że obraz uwidoczniony na fotografii, pomimo, iż został wykonany w negatywie wygląda tak, jak klasyczne zdjęcie (czyli pozytyw). To na pozór niewielkie odkrycie pozwoliło na zwiększenie zainteresowania relikwią także przez innych naukowców, którzy potwierdzili ową tezę.
Dr. John Jackson (uznany fizyk) badający Całun
Kolejnym krokiem były badania przeprowadzone przez fizyków: dr. Johna Jacksona, dr. Erica Jumpera, dr. Kenneth Stevensona oraz Giles Chartera i Petera Shumachera. Wykorzystali oni nowoczesną technologię Analizatora Obrazu z NASA, stosowanej zwykle w obrazach aerofotografii. Poniższego odkrycia dokonano w jednym, z najbardziej respektowanych laboratoriów w USA. Dokładne analizy wykazały, iż odbicie na Całunie, w przeciwieństwie do jakichkolwiek fotografii czy malarstwa zostało wykonane przestrzennie i w 3D, co oznacza, że wizerunek mężczyzny został uwieczniony w postaci, w jakiej człowiek widzi drugą osobę. To odbicie świetlne, choć nie jest widoczne gołym okiem. Zadziwiającym jest fakt, iż na Całunie widnieją pewne punkty, które posiadają określone odległości przestrzeni pomiędzy ciałem a płótnem.
W 1982 roku, dr John Jackson powiedział, że: ”żaden rozsądny mechanizm fizyczny nie byłby wstanie wyprodukować obrazu, który jednocześnie byłby trójwymiarowym oraz tak wysoce szczegółowym, jak wizerunek na Całunie Turyńskim, tym samym wskazując, iż jest nieprawdopodobnym, aby Całun powstał poprzez jakikolwiek naturalny proces z uwzględnieniem dyfuzji chemicznych”. Tak ważne stwierdzenie w ustach poważanego naukowca nie mogło pozostać obojętne. Stało się bowiem kolejnym i niezwykle istotnym potwierdzeniem na autentyczność Całunu Turyńskiego.
To nie są jednak ostateczne badania z dziedziny fizyki, które zostały przeprowadzone w ostatnich latach. Sue Benson, teoretyk fizyki podaje, iż płótno nie jest zwykłym obrazem trójwymiarowym i posiada cechy Hologramu Kwantowego. Choć brzmi to niezwykle poważnie, w praktyce oznacza, iż technika umożliwia zapisanie obrazu w postaci interferencji fal świetlnych, które umożliwiają następnie odtworzenie go poprzez projekcję tego obrazu. Z kolei fizyk cząstek elementarnych a także znawca malarstwa monumentalnego- Dame Isabel-Piczek uważa, iż Całun musiał ewidentnie powstać w czasach życia Jezusa Chrystusa. . To, co niezwykle istotne w przypadku analizy wykonanej przez tego naukowca to fakt, że gdy spojrzymy, w cyklu badań eksperymentalno-naukowych na postać z płótna z boku, wygląda ona tak, jakby została zawieszona w powietrzu. Taki wniosek jednoznacznie wskazuje, iż obraz na Całunie jest sprzeczny z jakimikolwiek prawami fizyki.
Zaprezentowane powyżej odkrycia, bezsprzecznie prowadzą do tzw. Horyzontu Zdarzeń, który został wytłumaczony w Wikipedii w następujący sposób: „W teorii względności sfera otaczająca czarną dziurę lub tunel czasoprzestrzenny, oddzielająca obserwatora zdarzenia od zdarzeń, o których nie może on nigdy otrzymać żadnych informacji. Innymi słowy, jest to granica w czasoprzestrzeni, po przekroczeniu której prędkość ucieczki dla dowolnego obiektu i fali przekracza prędkość światła. I żaden obiekt, nawet światło emitowane z wnętrza horyzontu, nie jest w stanie opuścić tego obszaru. Wszystko, co przenika przez horyzont zdarzeń od strony obserwatora, znika.”
Horyzont Zdarzeń wokół czarnej dziury
W tym wypadku, ciało pozostawiło aż dwa odbicia Horyzontu Zdarzeń. Tym samym, opierając się na słowach powyżej, można wytłumaczyć, dlaczego odbicie zmieniło się z pozytywnego do negatywnego wizerunku ciała, co przypomina sytuacje dziejące się w kamerze, oraz w jaki sposób zostało zapisane na płótnie.
Dodatkowo, w roku 2002 dwóch naukowców ( Gulio Fanti i Roberto Maggiollo ) , używając najnowszej technologii skanera odkryło, że na drugiej stronie Całunu znajduje się jeszcze jedno, nieco bledsze odbicie Jezusa twarzy i rąk.
Wnioski:
Przytoczone przykłady są argumentami przemawiającymi za tym, iż Całun Turyński jest niepowtarzalnym obrazem trójwymiarowym, który nigdy wcześniej nie występował w rysunku, malarstwie czy fotografii. Ponadto płótno posiada dwa odbicia twarzy i rąk Chrystusa. Dodatkowo jasno twierdzono, że powstały na płótnie obraz nie jest wynikiem unoszących się oparów. To mini-eksplozja światła w przeciwieństwie do ciepła, która najprawdopodobniej nastąpiła w chwili Zmartwychwstania Chrystusa. O podobnej sytuacji wspomina wszakże Biblia w Ewangelii mówiącej o zajściu na Górze Tabor.
Drugą stroną jest zaskakujące odkrycie wspominające o Hologramie Kwantowym mającym miejsce na skutek Horyzontu Zdarzeń, co okazuje się być olbrzymim, fizycznym dowodem na autentyczność Całunu Turyńskiego.
11. Kilka słów o matematyce i Całunie Turyńskim.
Pomimo tak licznie przeprowadzanych badań, wielu sceptyków nadal pozostaje nieprzekonanych co do autentyczności płótna i jego powiązania z rzekomym Zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. Dlatego matematycy postanowili wziąć „sprawy w swoje ręce” i zbadać, jaka istnieje szansa na obalenie chrześcijańskiej relikwii.
Profesor Bruno Barberis z Turynu, włoski naukowiec przy wsparciu innych, poważanych matematyków , obliczył na podstawie odpowiednich czynników i matematycznych wskaźników, iż szansa, jakoby Całun nie pochodził z czasów Jezusa a postać na nim odbita nie była Synem Bożym, jest jak 1 szansa do 200 miliardów. To jak widać dość niewielkie prawdopodobieństwo sfałszowania czy oszukania miliardów ludzi na całym świecie.
Dedukcja Logiczna, dlaczego nie?
Istnieje wiele wnikliwych spostrzeżeń i wniosków, nasuwających się nie tylko wielkim naukowcom ale i przeciętnym ludziom. Ich zbiór może również przekonać osoby wątpiące w autentyczność Całunu Turyńskiego. Ich przeanalizowanie może ponadto przybliżyć odkrycie prawdy. Warto więc zacząć od początku.
W historii świata, nigdzie, na żadnym z kontynentów nie udało się odnaleźć płótna, podobnego do Całunu Turyńskiego, na którym zachowałby się obraz biologicznego stworzenia. Nie może być zatem mowy o przypadku powstania tego „dzieła”.
Na płótnie zostały odkryte specyficzne szczątki roślin, które występowały wyłącznie na Bliskim Wschodzie, a nigdy w Europie ( zarówno przed wiekami, jak i w czasach obecnych).
Człowiek pośmiertnie owinięty w płótno (zakładając możliwość stworzenia takiego odbicia) dałby najprawdopodobniej zniekształcony i odpowiednio poszerzony obraz, o boczne fragmenty, do których materiał by przylegał. W przypadku Całunu Turyńskiego taka sytuacja nie ma miejsca, gdyż przez tyle lat nie odkryto żadnego odbicia boków Jezusa.
Co ważniejsze, do tej pory nie udało się odkryć drugiego, takiego samego płótna ( o identycznym splocie, wzorze oraz składnikach), które pochodziłoby z czasów Starego Jeruzalem. Ponadto źródła historyczne stanowią dokładne potwierdzenie na jego wędrówkę po świecie.
Sam wizerunek postaci na Całunie jest odzwierciedleniem wyłącznie jednej osoby, która po obejrzeniu jest przez obserwującego utożsamiana z Jezusem Chrystusem.
Koronnym dowodem są też próby odtworzenia takiego obrazu na płótnie, które nawet z pomocą specjalistycznej i nowoczesnej technologii, okazały się nieudane. Nie ma więc mowy, by sam Całun został podrobiony i to jeszcze w czasach starożytnych (wiek materiału również został potwierdzony naukowo). Tym bardziej, iż płótno posiada te same cechy, które zostały zaobserwowane na innych, niezwykle ważnych dla chrześcijaństwa relikwiach, jak chociażby wizerunek Jezusa z Manopello.
Kolejnym argumentem przemawiającym na korzyść autentyczności Całunu jest fakt, że każde ciało zawinięte w materiał pozostawiłoby nawet niewielkie ślady rozkładu szczątek, następujących już po kilkunastu godzinach od śmierci. Całun, pomimo dokładnych analiz płótna nie posiada takich śladów.
Zakładając jednak próbę fałszerstwa owego materiału, należy sobie uzmysłowić, że nikt na całej ziemi, w czasach starożytnych nie byłby w stanie sfałszować dowodów w tak precyzyjny i dokładny sposób, aby po kilku tysiącach lat, nowoczesna technologia mogła to odkryć dopiero teraz. Skoro naukowcy od niedawna posiadają odpowiednią wiedzą, nie ma realnej możliwości, aby takie informacje mógł posiadać ktoś sprzed wieków.
Zwolennikom teorii o nieprawdziwości Całunu, opartej na badaniach przeprowadzonych przy pomocy metody węglem C-14 należy jasno zakomunikować, iż obszar badany w tamtych latach dotyczył skrawka materiału, doszytego w średniowieczu przez siostry zakonne, które próbowały naprawić Całun. Dla tych, których powyższy argument nie przekonuje warto także wspomnieć, iż wcześniejsze badania nie mogły dawać adekwatnych i realnych wyników, chociażby ze względu na możliwość wystawienia płótna na oddziaływanie pierwiastków (przechowywanie w srebrnej szkatule) , czy ekspozycja na węgiel, mająca miejsce podczas pożaru. Te i wiele innych, mniej znaczących ale jednak obecnych czynników przyczyniły się do pomyłki podczas badania Carbo-14.
Logicznym wnioskiem jest również to, że wszelkie eksperymenty z owijaniem zabrudzonej krwią, czy też innymi płynami skóry w płótno, kończą się zawsze przesiąkaniem na drugą stronę materiału. Ciężko jest wobec tego wytłumaczyć fakt, że w przypadku Całunu takie zjawisko nie występuje.
Czy można jeszcze coś dodać, do logicznych rozważań, które dałby możliwość wiary w autentyczność Całunu Turyńskiego? Może fakt, iż wielu specjalistów światowej sławy, zwłaszcza z dziedziny medycyny sądowej zgodnie stwierdziło, iż twarz odbita na płótnie jest za… spokojna. Brzmi dziwacznie? W medycynie sądowej występuje zjawisko patologicznego przerażenia, które odznacza się określonym wyrazem twarzy na ofierze, doświadczającej olbrzymiego cierpienia i bólu. Jest to zacisk mięśni oraz napięcie twarzy, występujące samoczynnie bez wiedzy świadomości ofiary. I tu naukowcy zgadzają się do jednego, żaden człowiek, którego katorga trwała przez taki czas i była tak mocno nasilona i przepełniona torturami, po śmierci nie miałby tak spokojnej, łagodnej i opanowanej twarzy. W takim razie tutaj wniosek nasuwa się sam, taki wyraz twarzy może pozostawić po sobie jedynie Osoba Boska.
Sama analiza ran i płynów, które znajdują się na Całunie potwierdza, iż osoba zawinięta w płótno zginęła w skutek ukrzyżowania. Czy zatem mógł być ktoś inny, ukrzyżowany w tym samym czasie, gdzie ilość śladów i ran, opisywanych przez Biblię pasowałaby do tych z płótna? Mało prawdopodobne.
Odczytane przez naukowców niesamowite zjawisko trójwymiaru wizerunku na Całunie Turyńskim
Sam wizerunek, jest stworzony w sposób trójwymiarowy, na co znaleźli potwierdzenie naukowcy pracujący na nowoczesnym sprzęcie NASA. Co ważniejsze, powstałe odbicie wizerunku na Całunie, w normalnej sytuacji byłoby płaskie a nie trójwymiarowe. Czy to świadczy o boskości osoby, która została pochowana? Bezapelacyjnie tak.
Pismo Święte wspomina o Drodze Krzyżowej, licznej męce, bolesnym ukrzyżowaniu i pochówku w grobie. Na Całunie Turyńskim znajdują się ślady, odpowiadające tym opisywanym w Biblii. Zostały odkryte rany o rozmiarze identycznym jak wielkość gwoździ, stosowanych przez rzymskich żołnierzy w tamtym czasie. Dodatkowo nie odnaleziono śladów łamania goleni, co w przypadkach ukrzyżowań w Starej Jerozolimie także było rytuałem. Jak podaje Pismo Święte, Jezusowi także nie połamano goleni ale w zamian za to przebito Mu bok włócznią. Jej ślady, a raczej wyrządzoną raną również odkryli naukowcy badający płótno. Co więcej, byli w stanie potwierdzić szerokość grota, jak i jasno powiedzieć, iż zadane obrażenie powstało na skutek pchnięcia żołnierza pieszego. Czy może być zatem więcej „zbiegów okoliczności”, w które nie warto wierzyć?
Powyższe rozważania są tylko niewielkim wycinkiem dowodów zebranych przez długie lata, przez naukowców wielu dziedzin. Logiczne myślenie, to poza słuchaniem serca ważna umiejętność, pozwalająca na weryfikację rzeczy prawdziwych i fikcyjnych. Trzeba więc jasno powiedzieć, iż Całun Turyński – największa, chrześcijańska relikwia, jest z pewnością autentyczny.
Aby dodatkowo potwierdzić istotę odkryć naukowych, dotyczących Całunu Turyńskiego, warto przybliżyć również inne relikwie chrześcijańskie, wykazujące podobieństwa cech do wspomnianego powyżej płótna z pochówku Jezusa Chrystusa.
12. Chusta z Oviedo:
Liczne analizy, przeprowadzone na chuście potowej Chrystusa, przechowywanej w północnej Hiszpanii (Oviedo) potwierdzają zadziwiającą zbieżność ran, widniejących również na Całunie Turyńskim. Od IX wieku naszej ery, materiał ten przechowywany jest w skarbcu katedry. Jak mówi tradycja, chustą otarto twarz Jezusa po śmierci a następnie, po zawinięciu ciała w całun i złożeniu w grobie, położono ją na twarzy zmarłego. Czym jest?
To prostokątny kawałek materiału o wymiarach 855 na 525 mm. Wykonany z lnianego płótna, rozpoczynając od roku 1955 stał się przedmiotem szczegółowych badań i analiz ludzi z całego świata. Ich wyniki ukazują zbieżność, pomiędzy śladami krwi i innych płynów znajdujących się na twarzy Jezusa a ranami odkrytymi na Całunie Turyńskim.
Skutkiem wielogodzinnej agonii Pana Jezusa, w Jego osierdziu zebrała się duża ilość krwi. Po śmierci nastąpił jej rozkład na czerwone ciałka i bezbarwne osocze. W momencie przebicia boku włócznią, z powstałej rany wypłynęła krew i woda, co zostało zapisane w Ewangelii św. Jana. Dokładne badania potwierdziły, iż ta sama krew pojawiła się także na twarzy Człowieka owiniętego w całun, na skutek jej upływu z nosa. Podobnie, jak w przypadku Całunu Turyńskiego, tak i na Chuście z Oviedo stwierdzono, iż owa krew jest niezwykle rzadką grupą AB, charakterystyczną dla żydowskiej ludności. Wyniki specjalistycznych analiz, zostały ogłoszone w 1994 roku, na międzynarodowym kongresie w Oviedo. Jak podają naukowcy, przedmiotem badań była tzw. Chusta Potowa, czyli sudarion, służąca według żydowskiej tradycji do ocierania twarzy osoby konającej. Lniany materiał został stworzony w pierwszym wieku naszej ery, w tym samym warsztacie, co najważniejsza relikwia chrześcijańska- Całun Turyński. Dodatkowym dowodem jest bezsprzeczne stwierdzenie jednego z najlepszych specjalistów od pyłków kwiatowych, szwajcarskiego profesora kryminalistyki, potwierdzającego, że owa Chusta posiada ślady roślin występujące w czasach Chrystusa, w Palestynie.
Dowodów na obecność tego samego wizerunku na obu relikwiach jest więcej. Badania dotyczące plam krwi jednoznacznie potwierdzają, iż oba materiały znajdowały się na twarzy zmarłego mężczyzny, posiadającego wąsy, brodę i długie włosy. Dodatkowo , dzięki nowoczesnej technice polaryzacji zwrócono uwagę, że zarówno na chuście, jak i całunie znajduje się blisko 70 punktów wspólnych na czole i ponad 50 na obu policzkach. Różni specjaliści postanowili zbadać także długość nosa na obu płótnach, dzięki czemu udało się potwierdzić także ich identyczny rozmiar.
Żydowska tradycja mówi, iż po śmierci ciało ukrzyżowanego zostało owinięte blisko czterometrowym płótnem a następnie związane aż do samej szyi. Na twarzy kładziono ten sam kawałek materiału, którym ocierana była twarz za życia, gdyż, jak podawało prawo, każdy przedmiot mający bezpośredni kontakt z krwią zabitego, musiał zostać wraz z nim złożony do grobu. Zaprezentowane powyżej dowody świadczą o autentyczności Chusty z Oviedo, jako rzeczywistego płótna mającego kontakt z Jezusem Chrystusem.
Sanktuarium Bra
Sanktuarium Bra jest wyjątkowym, z punktu widzenia religii chrześcijańskiej miejscem, stanowiącym sanktuarium Matki Bożej. Znajduje się ono w diecezji turyńskiej, jednak jego „sława” dotarła już do najbardziej odległych zakątków współczesnego świata. Wszystko za sprawą, na pozór przyrodniczego fenomenu, mającego tu miejsce od blisko 680 lat.
Choć w czasie zimy, tutejsza temperatura jest minusowa, a dokuczliwy mróz potrafi doskwierać nie tylko ludziom ale i roślinom, od początku istnienia budowli, występuje tu zjawisko kwitnięcia drzew dzikich śliwek, pojawiające się rok do roku w grudniu. To jedno z niewytłumaczalnych zjawisk dla współczesnej nauki. Drzewa „prunus spinoza”, posiadające kolczaste gałęzie, zwykle kwitną w marcu, a przy ostrzejszych temperaturach także w kwietniu. Tak dzieje się na całym świecie za wyjątkiem roślin, zlokalizowanych w obrębie Sanktuarium Bra.
Sytuacja „przyrodniczego fenomenu” badana jest od XVI wieku przez naukowców z Uniwersytetu Turyńskiego, jednak do dnia dzisiejszego nie udało się jej wytłumaczyć. Co ciekawsze, liczne analizy potwierdzają, iż drzewka „prunus spinoza” są identyczne, jak pozostałe rośliny tego gatunku, porastające najbliższą okolicę. Nie ma więc zatem wytłumaczenia w postaci przyczyn geofizycznych, czy też niezwykłych prądów elektromagnetycznych, którymi można by było wyjaśnić zjawisko zagadkowego kwitnięcia w środku zimy. Przez wiele lat badano tu glebę by w ostateczności przekonać się, że nie różni się niczym od tej, zlokalizowanej w całej miejscowości. Dla większości chrześcijan, jest to niepodważalny dowód, na autentyczność objawienia Matki Bożej, mającego tu miejsce 29 grudnia 1339 roku.
Wówczas młoda Egidia Mathis, kobieta w zaawansowanej ciąży przebywała na peryferiach Bra. Gdy podczas codziennego spaceru, przechodziła obok Kapliczki Matki Bożej, napadło ją dwóch żołnierzy z zamiarem dokonania gwałtu. W akcie totalnej desperacji dziewczyna, objęła mocno figurkę Matki Bożej, błagając Ją o ratunek. W tej samej chwili nastąpiło oślepiające, jasne światło, które było na tyle silne, że spłoszyło żołnierzy. Według opowieści, to właśnie w tym momencie Matka Boża objawiła się Egidii, przekonując ją o przeminięciu zagrożenia. Sama sytuacja trwała kilka minut. Na skutek ogromnego szoku i silnych przeżyć, młoda dziewczyna tuż po zakończeniu Objawienia urodziła pod kapliczką dziecko. Wycieńczona, owinęła niemowlę własną chustą i udała się do najbliższego domostwa. Przeżyte wydarzenia od razu opowiedziała gospodarzom, a całe historia rozniosła się w błyskawicznym tempie. Pomimo późnej godziny, ludzie nadciągali z całej okolicy by odprawić modlitwę do Matki Bożej. Tego dnia, 29 grudnia zakwitły drzewa dzikiej śliwki, które od wspomnianego momentu kwitną co roku w tym samym czasie. Po wielu latach, na miejscu magicznej kapliczki wybudowane zostało sanktuarium.
Z opisywaną historią wiąże się kilka interesujących faktów. Mianowicie, jak podają kroniki, w 1877 roku drzewa nie zakwitły pod koniec grudnia, a kwiaty pojawiły się dopiero 20 lutego następnego roku. Data ta nie była przypadkowa, gdyż w tym dniu nastąpił wybór następcy Papieża Piusa IX Vincenzo Gioachino Pecchi (Leona XIII).
Ktoś zapyta: jaki związek ma opowiedziana historia z Całunem Turyńskim? Wbrew pozorom olbrzymi. Czas kwitnięcia dzikiej śliwki w tym miejscu trwa 10 dni. Natomiast w 1898 roku okres ten wydłużył się na całe trzy miesiące. Było to związane z wystawieniem Całunu Turyńskiego na publiczny widok, trwającym dokładnie tyle czasu. Należy także nadmienić, że najważniejsza relikwia chrześcijaństwa jest przechowywana w tej samej, turyńskiej diecezji. Również w tym czasie powstała pierwsza fotografia Całunu, wykonana przez wspomnianego wyżej Secondo Pia.
Ponowna sytuacja miała miejsce 23 listopada 1973 roku, kiedy to Całun był po raz pierwszy prezentowany w telewizji. Wówczas dzikie śliwy zakwitły a ich kwiaty utrzymały się do końca zimy. Pięć lat później, podczas kolejnego, publicznego wystawienia Całunu kwiaty ponownie pojawiły się wcześniej i także utrzymywały się aż do wiosny. Co ważniejsze, w tamtym czasie, wśród miliona turystów zmierzających do Sanktuarium Bra znalazł się także Karol Wojtyła.
Czym są zatem kwiaty śliwy? Przede wszystkim to znak dany od Boga, potwierdzającego swoją obecność. Już prorok Izaak wspominał o roślinach, ściśle powiązanych z Matką Bożą: ”A wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzenia”. Symbolika Maryi, czyli delikatne kwiaty pojawiają się również w średniowiecznej ikonografii, w największych i najsłynniejszych katedrach na świecie. To jasny i niezwykle widoczny znak obecności Matki Bożej, o czym wspomina w swoich słowach Grignion de Montfort: „ […] jest Rajem ziemskim nowego Adama (Chrystusa), który wcielił się tam za pomocą Ducha świętego by działać w Nim niepojęte cuda. Maryja jest owym wielkim i cudownym światem Boga, pełnym niewypowiedzianych piękności i skarbów; jest wspaniałością, w której Najwyższy ukrył, jakby we własnym łonie, Syna Swego Jedynego, a w Nim wszystko,
co najdoskonalsze i najkosztowniejsze.”
To ona, matka naszego Pana- Jezusa Chrystusa, daje ludziom znaki aby uwierzyli i zaufali w Nim. Jest naszą opiekunką i troszczy się o każdego człowieka. Dlatego też dała się zauważyć podczas cudownego Objawienia i towarzyszy ludzkości na każdym kroku. Obecność Sanktuarium Bra i kwitnących w grudniu śliwek zdecydowanie potwierdza powyższe słowa.
13. Jezus z Manoppello:
Niech najlepszym wstępem do tego rozdziału staną się słowa z Ewangelii Świętego Jana: „Piotr wszedł do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na głowie Jezusa, lecz nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwinięte na jednym miejscu.”
Manoppello jest niewielką miejscowością we Włoszech, gdzie od ponad 500 lat przebywa tajemnicza chusta, utożsamiana przez naukowców z Chustą świętej Weroniki. Niektórzy znawcy uważają, iż imię Weronika jest zlepkiem dwóch, łacińsko-greckich słów: „vera, eikon” oznaczających „prawdziwy obraz”, czyli nazwa stworzona na potrzeby chrześcijańskiej wiary. Badaczy zainteresowanych tym płótnem było jednak tak wielu, iż przez długie lata obiekt stanowił podstawę różnorodnych analiz i eksperymentów, włączając w to nowoczesne techniki komputerowe. Działania te potwierdziły w sposób niezaprzeczalny podobieństwa do dwóch innych relikwii – a mianowicie Całunu Turyńskiego oraz Chusty z Oviedo. Ta sama twarz o spokojnym wyrazie, ta sama grupa krwi oraz rany powstałe w wyniku wielogodzinnej męki Pana Jezusa.
Wizerunek Chrystusa, który widoczny jest na Chuście św. Weroniki nie został namalowany ludzką ręką, co do tego naukowcy nie mają żadnych wątpliwości. Ponadto wykorzystanie promieni ultrafioletowych, podczerwieni czy też skanera satelitarnego wskazało, iż na żadnym, z wyżej wymienionych płócien nie widnieją ślady farby. Donato Vitore z uniwersytetu w Bari oraz Giulio Fanti z uniwersytetu w Padwie zgodnie potwierdzili, że nie znaleźli jakichkolwiek śladów pigmentów na relikwiach chrześcijańskich. Nastąpiło jednak kolejne odkrycie, potwierdzające obecność spalonych włókien ulokowanych w okolicach oczu. Najprawdopodobniej takie zjawisko nastąpiło na skutek wysokiej temperatury w oczodołach, która poprzepalała nici płótna. Ciekawym wydaje się fakt, iż wizerunek różni się w zależności od konta patrzenia na niego. Tak więc kilka osób, spoglądających na Chustę z odmiennych miejsc może zobaczyć różniący się w niewielkim stopniu obraz Pana Jezusa. Oświetlenie materiału powoduje zanik wizerunku i sprawienie, iż Chusta staje się przeźroczysta. Istotną informacją jest także to, że wizerunek Chrystusa na Chuście św. Weroniki w zupełności odpowiada opisowi trzynastowiecznej mistyczki, Gertrudy z Helfy. To On, jak podaje profesor Heinrich Pfeiffer, stał się wzorcem do wszelkiego rodzaju malowideł i rysunków Pana Jezusa w późniejszych czasach.
Dowodem potwierdzającym antyczność Chusty jest fakt, że została ona wykonana z drogocennego materiału jakim jest bisior (potocznie nazywany również jedwabiem morskim). Ową szlachetność materiałowi nadaje to, że był on tkany z jednego z rzadkich gatunków 90 centymetrowej małży. Ten starożytny i niezwykle delikatny jedwab nie jest produkowany ani wytwarzany od setek lat, co tylko potwierdza autentyczność opisywanej relikwii. W starożytnych czasach bisior ten należał do najdroższych materiałów dostępnych dla ludzi. Jeżeli popatrzeć na wizerunek Chrystusa podniesiony w górze, wówczas z łatwością można dostrzec przedmioty znajdujące się za nim. To niezwykle wytrzymała tkanina, zbudowana z protein i odporna na działanie kwasów, ognia i wody. Na temat samej Chusty krąży podanie, że w XIX wieku postanowiono zmienić ramy relikwii na bardziej szlachetne. Podczas całego procesu wizerunek Jezusa zniknął i pojawił się dopiero wtedy, gdy płótno wróciło w pierwotne ramy.
Chusta św. Weroniki jest obecnie znana i popularna na całym świecie. Wiedzą o niej niemalże wszyscy wierni, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa. Ponoć sam jej widok sprawia, że obrazu naszego Zbawiciela nie da się zapomnieć. Obecny rozgłos płótno uzyskało dzięki szerokim badaniom, wykonywanym przez niemieckich naukowców. Na jego temat powstała także książka a sam papież- Benedykt XVI udał się do Manoppello, by ujrzeć go na własne oczy. Literatury na temat Chusty św. Weroniki jest znacznie więcej. Paul Badde właśnie w takich słowach opisał wizerunek relikwii: „Obraz blaknie w świetle i ciemnieje w mroku, lecz mimo upływu lat nie zaciera się ani nie znika. Portret ukazuje brodatego mężczyznę z lokami na skroniach, którego złamany nos przypomina
zdjęcia zakładników przetrzymywanych w jakiejś ciemnej piwnicy przez bojowników Boga albo więźnia z Abu Ghraib. Prawy policzek jest spuchnięty, broda częściowo wyrwana. Na czole i wargach, jeśli się bliżej przyjrzymy widać zaróżowienie świeżo zadanych ran. Spojrzenie
szeroko otwartych oczu emanuje niewytłumaczalnym spokojem. W rysach twarzy kryje się zaskoczenie, zdziwienie, zdumienie i łagodne miłosierdzie. Nie ma w nich rozpaczy, nie ma gniewu. Przypomina dziecko, które budzi się ze snu i widzi wschodzącą jutrzenkę. Usta są na wpół otwarte, widać końcówki zębów. Słychać niemal, jak z ust dobiega ciche.. a”. Nieprawdopodobnie przejmujący i prawdziwy opis jest dowodem na to, jak wielkie emocje wzbudza w tysiącach wiernych, którzy mają okazję widzieć go na własne oczy.
Wizerunkiem znajdującym się na Chuście św. Weroniki zachwycił się niegdyś Ojciec Pio, wykrzykując, iż jest to największy cud, jaki posiada ludzkość. Oba płótna- także Całun Turyński są więc pewnego rodzaju Ewangelią, początkiem i końcem całej historii, która zmieniła ludzkość i trwa do dziś. Włoska mistyczka, niegdyś dostąpiła cudownego objawienia, w swoim dzienniku, pod datą 22 lutego 1944 napisała: „Chusta Weroniki jest cierniem tkwiącym w duszy sceptycznej. Wy, letni i chwiejni w wierze, którzy kroczycie naprzód dzięki swym ścisłym badaniom, wy, racjonaliści – porównajcie Chustę z Całunem. Na pierwszej widnieje Oblicze żyjącego, na drugim – Zmarłego. Lecz długość, szerokość, cechy somatyczne, kształt, właściwości – są takie same. Połóżcie płótna jedno na drugim, a zobaczycie, że się pokrywają. – To ja jestem. Ja, który wam chciałem pokazać, kim byłem i czym dla was z miłości się stałem. Gdybyście nie należeli do zatraconych, do ślepych, te dwa płótna wystarczyłyby wam, by przywieść was do miłości, do żalu, do Boga.” Cytat ten mówi sam za siebie. Chusta św. Weroniki i Całun Turyński są niezaprzeczalnym znakiem od Boga, wyciągniętą ręką, którą musimy tylko pochwycić by uzyskać życie wieczne. Ludzkość musi zaufać i ofiarować się Bogu.
14. Cud w Lanciano a Całun Turyński:
Pomimo tak wielu znaków, nadal ogromna rzesza ludności nie wierzy bądź wątpi w obecność Jezusa Chrystusa. Sama Eucharystia jest dla nich tylko pewnym rytuałem, wymyślonym na potrzeby chrześcijaństwa. Jednak wielu z nich przekonuje zdarzenie, mające miejsce w małej miejscowości Lanciano. O ile sama historia jest dla sceptyków mało wiarygodna, o tyle ujawnione w marcu 1971 roku wyniki wielomiesięcznych badań i ekspertyz nie pozostawiają żadnych złudzeń. Dotyczą one Ciała i Krwi, przechowywanej od połowy VIII wieku we włoskim mieście. To tu też, w niewielkim, przyklasztornym kościele św. Longina miało miejsce zaskakujące wydarzenie.
Cud Eucharystyczny w Lanciano
Pewien zakonnik, na stałe mieszkający w tamtym rejonie miał wiele dylematów. Wątpliwości, które nim targały były do tego stopnia silne, iż raz, podczas porannej mszy poczuł nieopisane dotąd zwątpienie w wypowiadane do wiernych słowa. Wątpliwości nastąpiły w momencie konsekracji, kiedy to chleb miał zamienić się w Ciało Chrystusa a wino w Jego krew. Podczas wypowiadania słów „To jest Ciało Moje… To jest Krew Moja” zakonnik zauważył wypływającą z Hostii krew. Oszołomiony i zdziwiony trwał tak dłuższą chwilę wpatrując się w cud, który miał we własnych rękach. Dopiero po jakimś czasie, ocknął się, i ze łzami w oczach powiedział do zgromadzonych wiernych: „Patrzcie, oto prawdziwe Ciało i Krew Pana naszego Jezusa Chrystusa, które uczynił widzialne dla mnie w tym celu, abym nie był już niedowiarkiem, lecz wierzącym.” Wieść o zaistniałej sytuacji bardzo szybko rozprzestrzeniła się na okoliczne miejscowości, i w ciągu następnych dni pojawiły się tłumy wiernych, którzy chcieli odwiedzić „to miejsce”. Sanktuarium stało się lokalizacją spotkań i modlitw ludzi z całego świata. Święte postacie Ciała i Krwi były przechowywane w specjalnym relikwiarzu. W ciągu następnych lat powstało o nich wiele legend i opowieści. Dlatego też 18 listopada 1970 roku Ojcowie Franciszkanie postanowili sprawdzić wiarygodność i kult Ciała i Krwi. Zlecili zatem przeprowadzenie bardzo szczegółowych badań i analiz, które zostały przeprowadzone pod nadzorem prof. Odoardo Linoli z Arezzo. Ich wyniki ogłoszono po kilku miesiącach nieustannych i bardzo rzetelnych działań, w marcu 1971 roku. To, do jakich wniosków doszli eksperci wstrząsnęło całym światem. Informacje o wynikach badań znajdowały się w lokalnych i krajowych, włoskich gazetach. Co zatem odkryto?
Otóż Hostia stanowiąca cud w Lanciano jest w rzeczywistości fragmentem mięśnia sercowego, na którym nie znaleziono śladów cięcia. Taki wniosek obala tezy, jakoby był to mięsień wycięty jakiemuś człowiekowi. Ponadto stwierdzono, że badane fragmenty z pewnością stanowią komórki mięśnia sercowego oraz wsierdzia i osierdzia, a dodatkowo znajduje się na nich pięć niewielkich bryłek zakrzepniętej krwi. Szczegółowe badania potwierdziły również, iż jest to rzadka grupa krwi AB , która, gwoli przypomnienia, została odkryta także na Całunie Turyńskim i Chuście z Oviedo. Do tej pory naukowcom nie udało się jednak wyjaśnić, w jaki sposób Ciało i Krew przez ponad dwanaście wieków nie uległo jakiemukolwiek rozkładowi i dlaczego zachowało się w tak doskonałym stanie do dnia dzisiejszego. W Lanciano pojawił się niegdyś również kardynał Karol Wojtyła, spędzający noc na modlitwie w tym jakże wyjątkowym miejscu.
Niezwykła moc Ciała i Krwi jest jedyna w swoim rodzaju, podobnie zresztą jak Całun Turyński. Trzeba przyznać, że dzięki niezbitym dowodom w olbrzymiej ilości nawet zatwardziali ateiści uwairzyli. To znak od Boga dla wszystkich ludzi- nie tylko tych gorliwie wierzących, że Pan Jezus obecny jest w Eucharystii. Nie możliwy jest bowiem aż tak duży zbieg okoliczności w odniesieniu do wszystkich, wyżej wspomnianych matgeriałów. Ci, którzy nie do końca chcą jeszcze uwierzyć powinni jeszcze raz dokładnie przeanalizować powyższe dowody i z czystym sumieniem potwierdzić ich autentyczność. Warto tu nadmienić, iż Całun Turyński, zawierający na swoim płótnie również rzadką krew typu AB jest jedynym w świecie takim odkryciem. Zbyt wielu naukowców przez tyle lat go badało, aby ewentualne oszustwo nie wyszło na jaw. To autentyczny materiał pochodzący z pochówku Jezusa Chrystusa, będący splotem roślin i lnu z czasów antycznych, nie porastających żadnej ziemi poza Starożytną Palestyną. Czy tak naprawdę ciężko jest uwierzyć, że współczesna technika i zaawansowana wiedza nie jest w stanie wytłumaczyć skąd wizerunek wysokiego mężczyzny o długich włosach znalazł się na płótnie? Aż w końcu czy tak trudno uwierzyć w historię opisywaną w Piśmie Świętym, stającą się odzwierciedleniem wydarzeń zapisanych na Całunie?
To niesamowite, że w jednej chwili z martwego ciała narodziło się znów życie, które na sekundę wcześniej eksplodowało olbrzymią, wewnętrzną energią, zostawiającą ślad na Całunie. Co ważniejsze, zdecydowanie łatwiej uwierzyć w ten nieprawdopodobny wybuch niż znaleźć człowieka, który w tamtych czasach byłby w stanie wyprzedzić naukę i technologię o tysiące lat a tym samym oszukać kilka miliardów ludzi. Pierluigi Bollone, profesor medycyny sądowej z Turynu stwierdził, że Ewangeliści mieli rację. To jeden z wielu przypadków, gdzie wybitny znawca w swojej dziedzinie, autorytet w skali międzynarodowej zaczyna wierzyć podczas przeprowadzania badań nad Całunem. Jest tylko kolejnym dowodem na to, jak wielkie znaczenie dla współczesnych ludzi ma to płótno. Jak podaje jedna z Ewangelii, Jezus jest kimś, komu i tak ludzie będą się sprzeciwiać. Profesor Bollone twierdzi, iż gdyby takie odbicie było obrazem Juliusza Cezara bądź jakiegokolwiek wielkiego władcy, nikt nie ośmieliłby się w nie wątpić. Sporo jest w tym prawdy, choć zapiski mówiące o życiu cesarza w niczym nie są lepsze czy bardziej wiarygodne od tych dotyczących Jezusa Chrystusa. Skoro zatem naukowcy zaczynają wierzyć Ewangelistom w prawdę dotyczącą śmierci Pana to dlaczego nie wierzyć w ich inne słowa? Jak podaje prof. Bollone wiara w Całun na podstawie przedstawionych dowodów jest niepodważalna. Jeśli zatem ktoś, pomimo tak licznych ekspertyz nadal wątpi w autentyczność płótna, prawdopodobnym jest, że postanowił w nie nie wierzyć od początku.
15. Jeden z najnowszych raportów dotyczących Całunu Turyńskiego.
Kilka lat temu włoska Agencja Naukowa (ENEA) postanowiła opublikować własny raport, sporządzony po prawie pięciu latach badania Całunu Turyńskiego. Jak wskazali naukowcy, miało to miejsce aby ostatecznie poznać pochodzenie i sposób, w jaki wizerunek został utrwalony na płótnie. Raport ten powstał w grudniu 2011 roku i został opublikowany w Watykańskiej Gazecie „Vatican Insider”. Wnioski ostatecznie potwierdziły, jakoby nie było żadnego wyjaśnienia naukowego na powstanie wyjątkowego obrazu Jezusa, co świadczy o tym, iż Całun nie może być zfałszowany. To jeden z bardziej niezależnych raportów, gdzie najwięksi eksperci odrzucili własne przekonania i skupili się na stricte naukowych dowodach i analizach. Oznajmili oni: „Podwójny wizerunek (przód i tył) ubiczowanego i ukrzyżowanego mężczyzny, z ledwością widzialny na lnianym płótnie Całunu Turyńskiego posiada wiele fizycznych i chemicznych oznak, które są tak szczególne, że zafarbowanie, będącego identycznym w całości, wizerunku, byłoby niemożliwe do wykonania w dzisiejszych laboratoriach…
”Nauka wciąż nie jest wstanie odpowiedzieć jak powstał ten wizerunek pomimo użycia do badań najnowocześniejszej i bardzo drogiej aparatury oraz metod naukowych jak: spektroskopii podczerwieni, rentgena fluorescencyjnego, termografii, spektroskopii masy, spektroskopii Romana, pyrolizy, fotografii transmisyjnej, mikroskopii oraz szereg różnych nowoczesnych, chemicznych i innych metod zastosowanych do badania włókien. Od lat trwające badania niezbicie wykazały, że kolor wizerunku na Całunie powstał na samej górnej powierzchni tego obrazu w wymiarze głębokości zaledwie 200 nanometra, nm=200 miliardów metra lub podając inaczej: jednej piątej z tysięcznej milimetra, a co porównywalne jest z grubością błony komórkowej pojedynczego włókna lnu”
Biorąc pod uwagę, iż krew odnaleziona na Całunie z całą pewnością jest ludzką o grupie AB, oraz, że sam wizerunek jest wykonany w trójwymiarowym aspekcie nie ma więc możliwości, aby ktokolwiek potrafił go podrobić. Tym bardziej, iż wielokrotnie naukowcy decydowali się na podjęcie próby odtworzenia takiego samego obrazu przy pomocy współczesnych metod. Każdy eksperyment kończył się jednak niepowodzeniem. Dodatkowo istnieją tylko dwa rozwiązania, sugerujące powstanie owego obrazu. Mianowicie płótno musiało przykrywać ciało mężczyzny bądź też zostało położone nad i pod ciałem, bez jego szczególnego kontaktu. Już na wstępie pierwsza teza zostało odrzucona, ponieważ w momencie okrycia ciała płótnem, pozostałyby na nim ślady boków Jezusa (których nie odnaleziono na Całunie Turyńskim).
„Z drugiej strony plamy krwi na Całunie posiadają wyraźnie zaznaczone brzegi bez rozmazów dając do zrozumienia, że ciało to nie było wyjmowane z Całunu. Na płótnie nie ma również oznak rozkładu ciała pozostawiającego widoczne ślady już ok. 40 godzin po śmierci człowieka. To znów wskazuje, według badaczy, iż gazy rozkładowe ciała (w jakikolwiek niepojęty sposób) nie miały udziału w powstaniu tego wizerunku, a samo ciało nie pozostawało w płótnie przez więcej niż dwa dni.”
W 2011 nastąpiła także próba odtworzenia wizerunku przy pomocy energii elektromagnetycznej, co udało się jednak zaledwie w części. Taki eksperyment był kolejnym dowodem na niemożność podrobienia Całunu Turyńskiego. Tym bardziej, iż stworzony obraz znajdował się zbyt głęboko we włóknach.
Po wielu próbach zdecydowano się na wykorzystanie techniki laserowej, która przyniosła dość zadowalające rezultaty, pod względem odpowiedniego zabarwienia w znacznych szczegółach, czy też zachowania właściwych cieni. Pomimo pozytywnych wyników naukowcy ogłosili, że „całkowita moc promieniowania VUV potrzebna do wyprodukowania całego wizerunku mężczyzny o przeciętnej wadze, jak na Całunie, wynosi 2000MW/cm2 17000 cm2 = 34 tysiące miliardów watów i uniemożliwia dzisiejszej nauce wyprodukowanie takiego wizerunku, gdyż taka moc nie może być dzisiaj osiągnięta przez człowieka, poprzez jakiekolwiek źródło światła VUV. Maksymalnie osiągana dzisiaj moc to zaledwie parę miliardów watów. Badacze przyznali też, że na Całunie Turyńskim widoczne są i inne cechy, których oni w ogóle nie potrafią odtworzyć w dzisiejszych czasach”. Wniosek ten nasuwa całkiem logiczne myślenie, że skoro współczesna nauka nie ma możliwości stworzenia takiego wizerunku, to w jaki sposób miał on być stworzony przez antycznego czy średniowiecznego fałszerza? To całkowicie niemożliwe i pomimo wielu przeciwieństw, logicznie wytłumaczone. Argument ten powinien więc dotrzeć do największych sceptyków, którzy obecność Całunu Turyńskiego traktują w kategoriach największego na świecie oszustwa.
Wszystkie wydarzenia, debaty i badania dotyczące Całunu Turyńskiego są nieprawdopodobne ale pokazują, jak wielkie emocje towarzyszą mu od samego początku. Wystarczy również poczytać wspomnienia, czy też porozmawiać z osobami, które miały bezpośredni kontakt z Całunem by uświadomić sobie jego wielką moc. Moc, która pokazuje potęgę naszego Boga Ojca.
Wniosek?
Jeśli tak poważny raport, jak ten opisywany powyżej, potwierdza autentyczność Całunu, nie ma żadnych podstaw by nie wierzyć licznej grupie specjalistów, żeby nie powiedzieć ekspertów, którzy przez pięć długich lat badali płótno najnowszymi technikami. Jak już zostało to wspomniane wcześniej, gdyby chodziło o wielkiego władcę, wystarczyła by jedna setna wszystkich zgromadzonych dowodów. Nie wiadomo dlaczego fakt, iż Całun jest odbiciem Jezusa Chrystusa powoduje taką niewiarę. Jednak należy powiedzieć to głośno drodzy sceptycy- Całun Turyński jest jednym z najbardziej szczegółowo przebadanych przedmiotów na całym świecie. Pomimo ogromnego rozwoju technologii i wiedzy z zakresu różnych dziedzin, jego powstanie wciąż jest tajemnicą, godną największego Boga. Nie ma co zatem powątpiewać, aż tak liczne grono naukowców nie może się mylić. Płotno jest jednym z najważniejszych znaków danych od Pana Jezusa dla wszystkich- wierzących i nie, aby mogli przekonać się o Jego boskości.
Jan Paweł II w 1998 roku powiedział: ” Całun pozwala nam odkryć tajemnicę cierpienia uświęconego przez ofiarę Chrystusa, które stało się źródłem zbawienia dla całej ludzkości. […]Całun jest także obrazem miłości Boga, a zarazem grzechu człowieka. Wzywa do odkrycia najgłębszej przyczyny odkupieńczej śmierci Jezusa. […] W obliczu takiego cierpienia człowiek wierzący musi zawołać z głębokim przekonaniem: Panie, nie mogłeś mnie umiłować bardziej, a zarazem uświadomić sobie, że przyczyną tego cierpienia jest grzech: grzech każdego człowieka. Całun wzywa nas wszystkich, byśmy wyryli w naszych sercach wizerunek Bożej miłości i usunęli z nich straszną rzeczywistość grzechu. […] W cichym przesłaniu Całunu człowiek słyszy echo Bożych słów i wielowiekowego doświadczenia chrześcijańskiego: uwierz w miłość Boga, największy skarb ofiarowany ludzkości, i broń się przed grzechem, największym nieszczęściem ludzkich dziejów”. (Jan Paweł II, Turyn 24.05.1998 r.). To najpiękniejsze a zarazem najbliższe nam, Polakom podsumowanie naszego Rodaka, który całe swoje życie zawierzył Bogu.
Ostateczne podsumowanie powyższych rozważań na temat Całunu Turyńskiego.
Jeszcze na długo przed narodzinami Chrystusa prorok Izajasz powiedział:
„On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie.” (Iz 53, 2-5)
Bóg Jezus jest wyjątkowy. Potrafił bowiem umrzeć za ludzkie grzechy. Skazany przez ludzi, których umiłował. Cierpiał olbrzymie katusze. Ich wyraz został uwieczniony na Całunie Turyńskim, jedynym takim przedmiocie na całym świecie. Wyjątkowym płótnie, stanowiącym najważniejszą relikwię chrześcijańską. Warto zatem zrobić szczegółowe podsumowanie, pozwalające na zebranie najważniejszych informacji dotyczących wizerunku Jezusa, zapisanego w turynie.
Co wiemy?
Całun Turyński to przedmiot posiadający odległą historię, udokumentowaną chociażby informacjami dotyczącymi Chusty z Oviedo. Oba materiały bowiem posiadają tą samą, rzadką grupę krwi AB, potwierdzoną przez wielu naukowców różnych dziedzin. To jej historia przenosi nas do Jerozolimy, do czasów życia Jezusa. Dodatkowo płótno z pewnością pochodzi z czasów antycznych, co także zostało udokumentowane całą serią badań i analiz. Specyficzny wzór w jodełkę, skład samego płótna powoduje, iż specjaliści nie mają wątpliwości: ten rodzaj materiału wykonywany był w starożytnej Jerozolimie. Co ważniejsze, zarówno Całun, jak i Chusta Oviedo pochodzą z tego samego warsztatu krawieckiego.
Sam materiał to zbiór licznych dowodów, potwierdzających, iż w całun był owinięty zmarły, a raczej skatowany wysoki mężczyzna o długich włosach, brodzie i wąsach. Posiadał on rzadką grupę krwi AB, charakterystyczną dla ludności Żydowskiej. Ponadto na płótnie odkryto również widoczne ślady wycieków surowiczych, o których jest mowa w Ewangelii (Krew i Woda wyciekająca z boku Chrystusa).
Porównanie Pisma Świętego z obrażeniami widocznymi na materiale się zgadza. Podobnie jak w Ewangelii, także na Całunie odkryto dużą ilość ran zadanych na skutek biczowania mężczyzny specjalnym rzemieniem, stosowanym w czasach Starożytności przez rzymskich żołnierzy.
Dowodem koronnym są również badania z zakresu botaniki, potwierdzające obecność szczątków roślin, występujących wyłącznie na obszarze dawnej Palestyny. Gatunki te nigdy nie występowały ani nie występują na terenach Europy. Niektóre z odkrytych roślin kwitną wyłącznie w okresie wiosennym, co jak wiadomo pokrywa się z czasem ukrzyżowania i śmierci Pana Jezusa.
Całun ukrył też próbki niezwykle rzadkich minerałów Aragonitu, z domieszką żelaza, występujących wyłącznie na obszarze Starożytnej Jerozolimy, których szczątki odnalezione były w obszarze bliskim miejsca pochówku Chrystusa. Naukowcy są zgodni co do twierdzenia, że w ciągu kilku tysięcy lat nie odkryto takich sam skał na terenie Europy.
Dowodem potwierdzającym wyjątkowość płótna jest fakt wykonania niezwykle nowoczesnych badań z użyciem sprzętu z NASA. Ich wyniki potwierdzają jednogłośnie, iż na świecie nie ma takiej maszyny czy umiejętności ludzkich, pozwalających na stworzenie tak idealnego i precyzyjnego obrazu trójwymiaru, jaki znajduje się na Całunie Turyńskim. Nie jest to bowiem ani wzór namalowany ani wytworzony inną, znaną współcześnie techniką artystyczną.
Dodatkowo, wizerunek na płótnie turyńskim jest stworzony wyłącznie na powierzchni, co oznacza, że plamy krwi nie przesiąkły na drugą stronę materiału. Z naukowego punktu widzenia takie zjawisko jest niemalże niemożliwe, gdyż jakikolwiek kontakt krwi z materiałem, pozostawiłby odzwierciedlenie także na drugiej stronie płótna. Argumentem uzupełniającym jest również dokładna analiza ekspertów, stwierdzających obecność rewersów monet, umiejscowionych na oczach i czole mężczyzny, których datowanie określa się na czas panowania Poncjusza Piłata.
Warto też nadmienić, że eksperci z zakresu medycyny sądowej nie odnaleźli na Całunie Turyńskim żadnych śladów oderwania materiału od ciała umarłego. Oznacza to, iż niemożliwością jest (z punktu widzenia nauki) aby zakrwawione zwłoki mogły pozostać wyjęte z płótna w sposób nieuszkadzający materiału ani też śladów zakrzepniętej krwi. To niepodważalny dowód na działanie Boga w Zmartwychwstaniu Jezusa. Nie ma również śladów rozkładu zwłok, co świadczy, że ciało zmarłego mężczyzny przebywało nie więcej niż 40 godzin, co również potwierdzone jest w Ewangelii.
Analizując wszystkie dowody należy wspomnieć, że wszelkie ślady odkryte na Całunie zgadzają się z niezwykle obrazowo opisaną śmiercią oraz katuszami, przeżywanymi przez Jezusa przed zgonem. Każda rana, jak i ślady krwi zgadzają się ze słowami Ewangelistów.
Najnowsze analizy wizerunku znajdującego się na płótnie turyńskim wskazują na łagodny wyraz twarzy człowieka pochowanego w Jerozolimie. Patolodzy sądowi zgodnie potwierdzają, iż w przypadku tak drastycznej śmierci i ogromnego bólu zadawanego przed zakończeniem życia niemożliwością jest, aby z punktu widzenia medycznego, twarz pozostawiła taki spokój i łagodność. Zwykle, w przypadkach ofiar brutalnie zakatowanych, pojawia się tzw. zjawisko patologicznego strachu, czegoś występującego poza świadomością człowieka.
Wizerunek twarzy Jezusa na Całunie, podobnie jak na Chuście z Oviedo czy też Chuście św. Weroniki nie posiada żadnych śladów pigmentów ani barwników, przez co potwierdza cudowne jego powstanie. Nie ma bowiem obecnie techniki, pozwalającej na odtworzenie takiego obrazu w formie, w jakiej znajduje się ona na Całunie.
Ostatnim, niezwykle ważnym punktem rozważań na temat cudownej relikwii chrześcijańskiej jest fakt towarzyszenia kwitnięcia śliwy w Bra podczas wystawienia Całunu na widok publiczny. Wszelkie zbieżności pomiędzy płótnem turyńskim a Chustą z Oviedo wydają się nieprawdopodobne do uzyskania w próbie sfałszowania. Tym bardziej,że obecna nauka nie jest w stanie wytłumaczyć wielu fragmentów i wyników badań, przez co Całun Turyński niewątpliwie jest autentycznym płótnem pochówkowym, pochodzącym z czasów życia Jezusa Chrystusa.
Każdy zdroworozsądkowo myślący człowiek, nie powinien mieć wątpliwości, co do autentyczności Całunu Turyńskiego. Tym bardziej, iż ilość dowodów z różnych dziedzin naukowych jest tak zatrważająca, że nie ma na świecie człowieka ( i nigdy nie było) potrafiącego dokonać tak olbrzymiej i profesjonalnej a przede wszystkim szczegółowej mistyfikacji.
Podsumowując cały cykl rozważań, nasuwają się słowa profesora Bollone (człowieka światowej sławy, naukowca, który po początkowym sceptyźmie uwierzył w Moc Całunu Turyńskiego). Powiedział on, że : „Argumenty przeciwników Całunu nigdy nie są oparte na obiektywnych naukowych badaniach, tylko pochodzą z założeń ideologicznych. Gdyby to był Całun przypisywany np. Juliuszowi Cezarowi, a nie Jezusowi, nie byłoby już nikogo, kto ośmieliłby się w to wątpić.” Są to słowa potwierdzające niezwykłą boskość samego płótna, tym bardziej, iż pomimo tylu potwierdzeń z różnych stron świata wciąż znajdują się wątpiący w autentyczność Całunu. Zatem: ”[…] jeżeli ktoś, znając wyniki badań naukowych, twierdzi, że nie wierzy w autentyczność Całunu, to świadczy to o tym, że od początku postanowił w nią nie wierzyć”
Wśród ludzi na całym świecie, istnieją i teoretycy, uważający, iż na Całunie Turyńskim znajduje się odbicie przypadkowego człowieka. Czy jednak można wierzyć w tą tezę, biorąc pod uwagę, że na płótnie nie znaleziono śladów odbicia bocznych części ciała? Czy przy zdrowym rozumowaniu można stwierdzić, iż jest to możliwe, aby owinięte ciało, nie pozostawiło najmniejszych śladów styku z bokiem ofiary? A czy w końcu możliwe jest odbicie jakiegokolwiek człowieka, które znajdowałoby się wyłącznie na 1/5 grubości włókien? Przecież kontakt zakrwawionego ciała z materiałem oznaczałby jego przesiąknięcie… Czy naprawdę potrzebujemy jeszcze większej ilości dowodów, by poczuć, iż Całun Turyński jest prawdziwym dowodem na istnienie Boga i Zmartwychwstania, które dokonało się poprzez Jezusa Chrystusa?
Kończąc cały wywód my, wątpiący i wierzący zastanówmy się jeszcze raz…
Czy przy obecności wszystkich dowodów, zebranych na całym świecie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat mamy jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do autentyczności czy pochodzenia Całunu Turyńskiego? Czy botanika, medycyna sądowa, fizyka, patologia sądowa, matematyka aż w końcu logika i świeży umysł mogą aż tak bardzo się mylić? Czy słowa największych autorytetów na całym świecie są nieprawdziwe?
Decydując się na własne rozważania nie bójmy się pozostać obiektywni. Tylko wtedy, będziemy w stanie odkryć prawdę o tym, co dokonało się przed tysiącami lat w Jerozolimie. W końcu nasz największy sceptycyzm kiedyś musi się skończyć, a obecność dowodów tak różnorodnych i szczegółowo przeprowadzonych powinna wystarczyć. Zastanówmy się więc, na ile nie chcemy wierzyć w jasno postawione argumenty i dlaczego jesteśmy tak mocno zacietrzewieni we własnych poglądach, że nie dostrzegamy nauki, która towarzyszy na od pokoleń? Skoro więc ufamy komputerom (pozostawiając w nich najważniejsze dane), lekarzom (korzystającym z nowoczesnej technologii w walce z różnymi chorobami) czy astronomom (wykorzystującym nowoczesne metody do badania kosmosu), dlaczego nie możemy zaufać tym dziedzinom także w kwestii Całunu Turyńskiego?
Zastanów się czy ktoś kto poświęcił się za Ciebie na takie katusze może być kłamcą?
Jak przypomniał kiedyś ksiądz Jose Luis Guerrero: „Kiedy Bóg przemienił wodę w wino i rozmnożył ryby i chleb, wydawały się tym samym zwykłym chlebem i winem. […]Pomimo, że były cudowne, wyglądały, podobnie do rzeczy zwyczajnych”. To w jaki sposób powstał wizerunek na Całunie Turyńskim to niezwykła energia, moc i natura. Nie ma w tym nic dziwnego, że takie działanie wybrał Bóg. W końcu cały świat, wszystkie stworzenia, znane i nieznane jeszcze zjawiska czy energie pochodzą od Stwórcy i są Jego dziełem. Nie powinno nas zatem dziwić, iż wykorzystał On swoją moc do stworzenia NIEPODWAŻALNEGO dowodu, dla tych najbardziej wątpiących, aby w końcu zawierzyli własne życie Bogu i zaufali Mu w całości.
Wszak Ewangelia Jana mówi: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (Ew. J 15,13). Niech te słowa Jezusa staną się myślą przewodnią wszystkich ludzi. Powyższy artykuł utwierdza w przekonaniu, iż Całun Turyński jest „piątą Ewangelią”, milczącym świadectwem niewyobrażalnej męki ale i miłości Jezusa Chrystusa do wszystkich ludzi. Po przeczytaniu powyższych analiz, dowodów i konkluzji nie miejmy wątpliwości. Dostaliśmy życie od Pana Jezusa, warto więc zaufać Mu w 100%.
“Prawdopodobieństwo utworzenia życia z materii nieożywionej jest liczbą z 40 tysiącami zer po niej. To wystarczy, by pogrzebać Darwina i całą teorię ewolucji. Nie było żadnej zupy kwantowej, ani na tej planecie, ani na żadnej innej, a skoro początki życia nie były przypadkowe to musiały być produktem celowo działającej inteligencji.” – Fred Hoyle – matematyk, astrofizyk i kosmolog (zob. Nature, vol. 294:105)
Opracowanie matematyczne
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie trzeba się bać wszystkich liczb wymienionych w tym artykule. Są one wyjaśnione w bardzo prosty i przystępny sposób.
Rzesza naukowców na całym świecie, w tym wielu wybitnych badaczy z dziedziny matematyki, biologii i astrofizyki wyliczało w swych pracach (niezależnie od siebie), że szanse na powstanie we Wszechświecie w przypadkowy sposób żywej komórki jest zupełnie niemożliwe, niezależnie od panujących czynników.
Ci naukowcy to m.in. dr Emile Borel – twórca rachunku prawdopodobieństwa, dr William Dembski – znany i szanowany statystyk, prof. dr Murray Eden z MIT – biofizyk, specjalista Teorii Informacji i Inżynierii Biomedycznej oraz Programów Instrumentalnych, czy prof. Chandra Wickramasinghe – specjalista matematyki stosowanej i astronomii, były ateista.
Wszyscy ci naukowcy zgodnie szacują, że prawdopodobieństwo przypadkowego powstania jednej komórki wynosi 1 do 104 478 296(tzn. ponad cztery miliony zer po jedynce w ułamku dziesiętnym).
Z kolei znany fizyk i biochemik prof. Harold Morowitz z Uniwesytetu Yale twierdzi, iż możliwość postania najprostszej formy całego żyjącego organizmu w przypadkowy sposób wynosiłaby 1 do 10340000000 (340 milionów zer po przecinku).
Żeby pomóc w zrozumieniu, jak niewyobrażalnie małe są to szanse, weźmy za przykład liczbę sekund, w których istnieje Wszechświat wg teorii Wielkiego Wybuchu. Wynosi ona:
15 miliardów lat = 15000000000 * 365 * 24 * 60 * 60 * = 1018 (a to tylko 18 zer)
Z kolei wyliczona przybliżona ilość wszystkich istniejących we Wszechświecie atomów wynosi zaledwie: 1080 (dziesięć z 80 zerami).
Znajdźmy inne porównania, które nam ułatwią ogarnięcie umysłem tych liczb. Alan Harris, astronom z niemieckiej Agencji Kosmicznej, wyliczył szanse na przypadkową utratę życia dowolnej osoby w ciągu całego jej życia na skutek uderzenia asteroidy. Szanse te wynoszą 1:700000 (jeden do siedmiuset tysięcy).
Prawdopodobieństwo wytypowania w sposób przypadkowy spośród wszystkich sekund, które upłynęły od początku Wszechświata jednej konkretnej sekundy wynosi 1:1018, czyli 1 do 1000000000000000000
Z kolei możliwość złapania jednego oznaczonego atomu z wszystkich istniejących w kosmosie ma szanse jak 1:1080, czyli 1 do 100000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000.
Cytowany na wstępie Fred Hoyle wraz z kolegami przy użyciu zaawansowanych programów komputerowych wyliczył, że samo prawdopodobieństwo powstania 2000 protein koniecznych do życia Ameby wynosi 1:1040000 (1 i ok. 16 kartek z zerami).
No i przypomnijmy raz jeszcze, że możliwość przypadkowego powstania pojedynczej żywej komórki we Wszechświecie wynosi 1 do 104 478 296 (ponad 1800 kartek z zerami). A możliwość utworzenia się całego organizmu, w którym komórki współpracują ze sobą to 1:10340 000 000.
Gdybyśmy wzięli pod rozwagę cały organizm żyjącego człowieka, jak zrobili to ewolucjoniści tj. Francis Crick, Carl Sagan i L.M. Murkhin, otrzymalibyśmy prawdopodobieństwo zaistnienia tego zdarzenia na poziomie 1:102 000 000 000 (jeden do 10 do potęgi dwóch miliardów).Prawdopodobieństwo wyrażone tak małym ułamkiem mówi nam wyraźnie – to się nie mogło wydarzyć.
Zastanówmy się teraz nad kwestią prawdopodobieństwa ewolucji oraz stworzenia.
Zakładając, że szanse na zajście ewolucji wynoszą zaledwie 1:101000 (0,0000000000000…01%) to szanse na zaistnienie stworzenia są przeciwieństwem tej liczby i wynoszą 99,999…% (1000 dziewiątek po przecinku).
George Wald, znany w świecie ewolucjonista z Harvardu stwierdził, iż liczba 99,995% sprawia, że takie prawdopodobieństwo można przyjąć za pewniak wydarzenia. Z tego też powody dr Francis Crick, współodkrywca molekularnej struktury DNA i noblista pisał:
“Człowiek, który szanuje prawdę, mając dostęp do całej obecnej wiedzy ludzkości może jedynie stwierdzić, że pochodzenie życia jest niczym innym, jak cudem, ponieważ tak niezliczona ilość czynników musiałaby zajść, aby nastąpiło to samoistnie”
Ewolucyjny obóz naukowy wciąż próbuje w jakiś sposób tłumaczyć prawdziwość ewolucji chemicznej, która opiera się na ślepym doborze naturalnym oraz przypadkowych mutacjach genetycznych.
Spróbujmy przeprowadzić niewielki eksperyment. – Do pudełka powkładajmy wszystkie malutkie części zegarka jak: śrubki, sprężynki, trybiki, wskazówki, itp., a następnie zacznijmy potrząsać tym pudelkiem, choćby i nieskończoną ilość razy, nawet przez wielce ogromny czas i ciekawe czy kiedykolwiek te małe części, same, przypadkowo połączą się w cały, kompletny zegarek, który jeszcze do tego sam też by się nakręcił? A pamiętać musimy przy tym również i to, że każdy ruch w trwającym już czasie doprowadzałby również do możliwości rozszczepiania się tych wielce przypadkowych i jakichś tam ewentualnych połączeń pojedynczych cząstek zegarka, (co w nauce określamy prawem Entropii).
Ważną rzeczą, na którą należy zwrócić uwagę rozważając prawdopodobieństwo jest norma fizyczna, którą wprowadził dr Emile Borel. Otóż jeżeli jakieś zdarzenie ma prawdopodobieństwo mniejsze niż 1:1050 to takie zdarzenie możemy uznać za niemożliwe do zajścia.
I jeszcze jeden przykład, aby ugruntować naszą wiedzę. Jak wskazują matematycy i fizycy w jednym z filmów popularnonaukowych – prawdopodobieństwo, że tylko jedna proteina z ludzkiego ciała składająca się ze 100 aminokwasów miałaby powstać przypadkowo wynosi 1:1065. To mniej więcej tak, jakbyśmy znaleźli przypadkiem na ulicy zwycięski kupon lotto… i na dodatek znajdowalibyśmy taki sam kupon przez kolejne 1000 lat dzień w dzień. Jak myślisz, czy to możliwe?
Jeden z bardziej szanowanych obecnie biochemików, dr. Michael J. Beche, w jednym ze swych artykułów o mechanizmach molekularnych w biologii przyrównywał szanse przypadkowego znalezienia tylko jednej nowej funkcjonalnej struktury białka do szansy na znalezienie ziarenka piasku z wyrytym kształtem krzyżyka i ukrytego gdzieś na Saharze. Po trzykrotnym schowaniu i odnalezieniu. Jak myślisz, czy to możliwe?
“Prawdopodobieństwo przypadkowego powstania życia jest równe prawdopodobieństwu powstania kompletnego słownika w wyniku eksplozji w drukarni” (prof. Edwin Conlin, biolog) Jak myślisz, czy to możliwe?
Jeden z najwybitniejszych naukowców XX wieku, sir Fred Hoyle i jeden z pierwszych badaczy, który publicznie odrzucił teorię ewolucji chemicznej z przypadku, w ten sposób argumentował przeciwko możliwości samodzielnego powstania życia:
“Na wysypisku śmieci są porozkręcane i rozrzucone wszystkie fragmenty i części Boeinga 747. Przez wysypisko przypadkowo przechodzi tornado. Jakie są szanse na to, że po przejściu tornada znajdziemy tam kompletny i złożony, gotowy do lotu samolot?”
“Szanse na powstanie choćby jednego z polimerów żywego organizmu są równe szansie na to, iż niewidomi w licznie wypełniającej Układ Słoneczny równocześnie ułożą kostkę Rubika.”
“Niezależnie od wielkości branego pod uwagę środowiska, życie nie mogło mieć przypadkowego początku. Posadzenie do napisania dzieł Szekspira stada małp nie byłoby dobrym pomysłem, gdyż nie starczyłoby dla nich miejsca w całym Wszechświecie. A tym bardziej na śmietniki, które musiałyby pomieścić kartki z nieudanymi próbami.”
Jak myślisz, czy to możliwe?
Nie zważając na tak liczne i oczywiste dowody, ewolucjoniści wciąż próbują przeciągać na swoją stronę renomowanych matematyków z dodatkową wiedzą z zakresu biologii i biochemii. Dzięki przemyśleniom zawartym w opracowaniu dr Kazimierza Jodkowskiego na temat metodologicznych aspektów kontrowersji na linii ewolcjonizm-kreacjonizm możemy podsumować nasz artykuł.
Na jednej z takich debat ewolucjonistów m.in. z matematykami negującymi możliwość powstania życia w drodze ślepego doboru naturalnego i przypadkowych mutacji, uznany biofizyk, specjalista teorii informacji i inżynierii biomedycznej oraz programów instrumentalnych z ze słynnego Massachesetts Institute of Technology w U.S.A., który dokonał odpowiednich, szczegółowych badań z wykorzystaniem systemów komputerowych, postawił następującą konkluzję:
– geny człowieka zawieraj w sobie prawie miliard nukleotydów i bez znaczenia jak dokonywano owych obliczeń, zawsze otrzymywano podobną konkluzję, wskazującą na to, że okres trwania życia na ziemi w ogóle nie jest wystarczający, aby wszystkie owe nukleotydy i zawarta w nich informacja zaistniały przez przypadkowe mutacje.
Z kolei inni naukowiec stwierdził:
“Zarówno cząsteczki RNA jak i DNA nie mogą zachować zapisanych w nich informacji przez dłuższy okres czasu, gdyż cząsteczki kwasów nukleinowych z upływem czasu rozpadają się na fragmenty. Żeby zachować w nich informację na dłużej, muszą być oczyszczane. Jednak ten proces zachodzi tylko w organizmach żywych.” – * źródło: Informacja opracowana/ przytoczona na podłożu źródłowym i w oparciu o: Kazimierz Jodkowski, Metodologiczne aspekty kontrowersji ewolucjonizm-kreacjonizm, „Realizm. Racjonalność. Relatywizm”, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1998, s. 121-177. Rozdział 2 pt. „Ewolucjonizm bez Darwina?”
Myślę że warto też przytoczyć tutaj twierdzenia dra Hubert Yockey, fizyka i teoretyka informacji:
“Zakładając, że w danej cząsteczce białka co sekundę zachodziłaby mutacji, wówczas ta jedna cząsteczka byłaby obecnie w zaledwie 43% utworzona z powodu braku czasu, który upłynął od początku Wszechświata.”
“Istnienie pierwotnej zupy, w której miało powstać życie jest równie nieprawdopodobne, co istnienie perpetuum mobile.”
A więc, czy wciąż jeszcze uważasz (patrząc całkiem logicznie), że możliwość przypadkowego powstania życia w drodze ślepego doboru naturalnego ewolucji chemicznej, czy też przypadkowych przeistoczeń mutacji w jej obrębie,jest wciąż do przyjęcia? – Wskazani tu matematycy i naukowcy bynajmniej niewidzą takich szans!
A więc, czy wciąż jeszcze uważasz (patrzc całkiem logicznie), że możliwość przypadkowego powstania życia w drodze ślepego doboru naturalnego
ewolucji chemicznej, czy też przypadkowych przeistoczeń mutacji w jej obrębie, jest wciąż do przyjęcia? – Wskazani tu matematycy i naukowcy bynajmniej nie
widzą takich szans!Zakończmy, więc to nasze opracowanie tym samym argumentem przytoczonym tu już wcześniej na początku tego opracowania, a mianowicie – przedstawiony tu powyżej naukowiec o międzynarodowej reputacji, jeden z najbardziej uznanych i nagradzanych naukowców na świecie (patrz biografia powyżej), były agnostyk astrofizyk, astronom, kosmolog i matematyk w jednej osobie, Fred Hoyle, powiedział:
„Prawdopodobieństwo utworzenia życia z materii nieożywionej jest liczbą z 40 tysiącami zer po niej. To wystarczy, by pogrzebać Darwina i całą teorię ewolucji. Nie było żadnej zupy kwantowej, ani na tej planecie, ani na żadnej innej, a skoro początki życia nie były przypadkowe to musiały być produktem celowo działającej
inteligencji.” -Fred Hoyle.
źródło: opracowane na podstawie informacji zawartych w “What is the Probability of Evolution Occurring Solely by Natural Means? by Dr. John Ankerberg and Dr. John Weldon (Jakie Jest Prawdopodobieństw Zajścia Ewolucji Jedynie za Pomocą Możliwości Naturalnych) oraz informacji zawartych w opracowaniu z Ankenberg Theological Research Institute / i w oparciu o dodatkowe wskaz. w pow. informacje źródłowe oraz inne źródła.
źródło: Informacja opracowana/ przytoczona na podłożu źródłowym i w oparciu o: Kazimierz Jodkowski, Metodologiczne aspekty kontrowersji ewolucjonizm-kreacjonizm, „Realizm. Racjonalność. Relatywizm”, Wydawnictwo UMCS, Lublin 1998, s. 121-177. Rozdział 2 pt. „Ewolucjonizm bez Darwina?”
Istnienie Jezusa z Nazaretu jest niepodważalne. I to nie tylko ze względu na ilość osób wierzących, ale przede wszystkim ze względu na fakty historyczne, które mówią same za siebie. Choć w 70 roku naszej ery doszło do zniszczenia niemalże wszystkich źródeł historycznych, na skutek najazdu Rzymian na Jeruzalem, część z nich pozostało nietkniętych. Niestety, jak przypuszczają historycy i badacze wielu dziedzin, spora część informacji uległa zniszczeniu. Co gorsza, tamto wydarzenie doprowadziło do śmierci tysięcy, jak by się mogło wydawać, naocznych świadków życia i nauczania Chrystusa.
Jezus Chrystus jest nie tylko uznaną postacią religijną, ale Jest on również rzeczywistą i uznaną postacią historyczną.
Dobrze jest pamiętać o tym, iż w czasach antycznych historyczność Jezusa nigdy nie była podważana. Nawet sceptycy, czy osoby nie wierzące, nie miały wątpliwości, co do Jego obecności. Wszystko zmieniło się dopiero w połowie XVIII wieku, kiedy to do głosu doszli zagorzali ateiści. Od tego momentu, coraz częściej pojawiały się pogłoski, o rzekomej mistyfikacji i olbrzymiej wyobraźni chrześcijan.
Ewangelia według św. Łukasza jasno podaje, że Jezus jest znakiem, „któremu sprzeciwiać się będą”. (Łk 2, 34). Już te słowa wskazują, iż Biblia ma mnóstwo racji i jest dodatkowym źródłem, potwierdzającym realność istnienia Bożego Syna.
Prawdą jest również to, że nawet historycy żyjący w tamtych czasach niespecjalnie interesowali się działalnością Jezusa. Tym bardziej, jeśli należeli do grona świeckich ludzi. W ich kręgu zainteresowań pojawiały się wydarzenia – z punktu widzenia ówczesnej historii – ważniejsze, niż życie Jezusa. Pewien autor książki pt. „Poczta Ojca Malachiasza” napisał bardzo mądre, i jakże realne słowa: ” Generalnie, postacie podległej, prowincjonalnej i mało liczącej się prowincji Judei i kwestie podbitych Żydów, dla kronikarzy rzymskich nie były specjalnie interesujące. Nie byli oni nawet zapoznani z wieloma istotnymi elementami biografii uwielbianych filozofów greckich, a nie mówiąc już o postaciach zniewolonej i podległej wówczas Judei”.
Warto również uzmysłowić sobie, że tamtejsze czasy zdecydowanie różniły się od naszych obecnych. Przede wszystkim, przepływ informacji nie miał miejsca, jak teraz, w czasie rzeczywistym dzięki internetowi i telewizji. Wszystko odbywało się zdecydowanie dłużej. Jeszcze inną kwestią jest fakt, że Pan Jezus nie szukał rozgłosu. Nie marzył o byciu sławnym, koncentrował się bowiem na swojej misji powierzonej od Boga Ojca. Często też, Jego działania miały miejsce w odosobnionych gospodach, gdzie poza naocznymi świadkami, ciężko było o większą „publikę”.
Kolejną sprawą, która jasno wyjaśnia dlaczego do naszych czasów nie zachowało się aż tak dużo historycznych przekazów jest fakt, że w tamtych latach antyczni historycy pisali o tym, o czym chcieli, albo co im dyktowała władza. Dla nich zwykły, biedny „Mesjasz”, urodzony gdzieś w stajence i przez całe życie wiodący żywot osoby ubogiej i skromnej, był mało interesującą postacią. Zdecydowanie kłócił się ze wszelkimi wyobrażeniami człowieka wykształconego, potężnego i silnego. Był przecież tylko „zwykłym” nauczycielem, zaliczanym do biedoty, którą skutecznie pogardzano. To zaplanowała próba ludzkości, nałożona przez samego Boga. Wielokrotnie Jezus wspomina o niej, w swoich słowach: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”.
Pomimo wielu trudności, prób i działań zmierzających do zniszczenia ważnych przekazów pisemnych, pozostały pewne akty i dokumenty, pozwalające na udowodnienie obecności Jezusa Chrystusa i przedstawienie Jego życia w dość szczegółowy sposób. Źródła te, można podzielić na cztery, różne kategorie. Należą do nich:
źródła Rzymsko- Greckie (te w oczach ateistów i sceptyków są najbardziej wiarygodne),
źródła Żydowskie,
źródła Wczesnochrześcijańskie,
źródła Biblijne.
Jak powiedział niegdyś pewien historyk i Klasyk – E.M. Blaiklock : „Uznaję siebie za historyka. Moje podejście do Klasyki jest historyczne. I oznajmiam wam, że dowody, co do życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa są lepiej udokumentowane niż większość faktów ze starożytnej historii”. Dlatego też warto poznać wszystkie możliwości, aby przekonać się, że uznanie Prawdy nie jest czymś skomplikowanym i niemożliwym, a jedynie wyborem pomiędzy wieloma lekturami. Przyda się to głównie wątpiącym, nie do końca umiejącym poznać siebie i właściwą drogę.
Źródła Rzymsko – Greckie (pozabiblijne).
Jozef Flawiusz.
Poznając historię Jezusa i Jego wiarygodność, nie można pominąć dzieł, które zostały napisane przez Józefa Flawiusza, syna Mattiasza, żyjącego około 37 lat po narodzeniu Syna Bożego w Betlejem. To człowiek niegdyś należący do grupy kapłanów rzymskich, z czasem awansujący na głównego historyka domu cezara Wespazjana i jego syna- Tytusa. Autor ciekawych dzieł o historii i codziennym życiu populacji żydowskiej. To w nich właśnie odnaleźć można wiele postaci biblijnych, które powtarzają się często w różnych dziełach. W Antiquitates” ( XVIII, 116-119) wspomina z ogromnym szacunkiem o chrzcie św. Jana. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż wszystkie zapiski i źródła stworzone przez Flawiusza, uznawane są przez historyków za prawdziwe i niepodważalne.
Jedna z zapisków Flawiusza brzmi tak:
„W owym czasie był tam mądry człowiek, który nazywał się Jezus. Jego postępowanie było dobre i był on człowiekiem cnotliwym. Wielu ludzi spośród Żydów i innych narodów zostało jego uczniami. Piłat skazał go na ukrzyżowanie i śmierć. Ale, ci, którzy stali się jego uczniami, nie odpuścili jego nauczania. Twierdzili oni, że ukazał im się po trzech dniach od ukrzyżowania i że był on żywym; tak więc być może był on Mesjaszem, odnośnie, którego to prorocy głosili, że czynił cuda”.
To, co warto nadmienić przy cytowaniu Flawiusza to fakt, że ów historyk nie był osobą sprzyjającą Jezusowi. To neutralny, obiektywny obserwator, który w swoich pismach zawarł wiele opisów postaci biblijnych- nie ze względu na swoją wiarę czy przekonanie, ale przede wszystkim z powodu relacjonowania wydarzeń mających miejsce w najbliższym otoczeniu. Dlaczego zatem pisma sporządzone przez Żyda, zaliczyć można do grupy Rzymsko- Greckich? Powód jest oczywisty. Flawiusz, jako nadworny historyk cezara obracał się w rzymskim towarzystwie. Musiał więc przyjąć pewne nawyki i zwyczaje, i chcąc, nie chcąc, przejąć pewien tok obserwacji i rozumowania.
Cornelius Tacyt
Innym, doskonałym historykiem rzymskim, wspominającym również o obecności na świecie Jezusa Chrystusa był, bez wątpienia, Cornelius Tacyt, żyjący w latach 56-117 n.e). W większości dzienników i historii, opisywał on panowanie cezara Nerona, jak również samo spalenie Rzymu, mające miejsce w 64 roku. W jego wspomnieniach, można odczytać, że Cezar: „podstawił winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gmin chrześcijanami nazwał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za Tyberiusza skazany był na śmierć przez prokuratora Poncjusza Piłata a przytłumiony na razie zgubny zabobon znowu wybuchnął, nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy, dokąd wszystko, co potworne albo sromotne, zewsząd napływa i znajduje licznych zwolenników.”
Dlaczego słowa te są tak istotne? Bowiem Tacyt jest jednym z najbardziej wiarygodnych i rzetelnych historyków, żyjących w tamtym czasie. I to on, nikt inny, wskazuje na obecność istnienia gmin Chrześcijan, na Jezusa stanowiącego założyciela tychże gmin, jak również wyroku wydane przez Poncjusza Piłata (prokuratora), skazującego Chrystusa na śmierć. Jako rzymski senator mógł być bowiem na bieżąco we wszystkich sprawach, zapadających „u góry”. Dlatego też, wśród współczesnych naukowców pada przekonanie, że Tacyt to pewne i rzetelne źródło informacji o antycznych latach.
Swetoniusz
Swetoniusz, historyk żyjący do ok. 130 roku naszej ery, napisał w 120 roku, że za Nerona „zostali poddani torturom chrześcijanie, ludzie wyznający nową i zbrodniczą wiarę”. A dalej: ”podburzani przez Chrestosa wywoływali częste zamieszki”. W ostatnim zdaniu chodzi przede wszystkim o spory, które powstawały w gminie, a które dla nie do końca zorientowanego historyka mogły oznaczać konieczność obecności owego Chrestosa w Rzymie. Nikt bowiem w tamtych czasach nawet nie przypuszczał, że zamieszki mogą występować z powodów kazań i idei przekazywanych przez Jezusa. Należy jednak nadmienić, że Swetoniusz nie był pisarzem biblijnym. To człowiek, który przez całość swojego życia zajmował się głównie biografiami 12, następujących po sobie władców. W wielu tekstach jednak pojawiają się pewne opisy Chrześcijaństwa i samego Chrystusa.
Pliniusz Młodszy
Pliniusz Młodszy, prawnik rzymski a jednocześnie magistrator uznany i szanowany w otoczeniu, także wspomina o chrześcijaństwie i Chrystusie. Jego listy do władców, czy innych ważnych historyków, współcześnie mają ogromną wartość historyczną. Nikt nie ma odwagi również powiedzieć, że jego realność jest w jakikolwiek sposób podważana. To jeden z przykładów starożytnych autorów, zawierających w swoich podaniach istotne informacje o chrześcijanach i samej osobie Jezusa Chrystusa. Około 112 roku powstał bowiem tekst, kierowany do cesarza Trajana, wspominający, że w zarządzanej Bitynii chrześcijanie byli liczni i „mieli zwyczaj w pewnych dniach zbierać się przed świtem i śpiewać pieśni Chrystusowi, jako Bogu”. Kilka słów potwierdzających obecność chrześcijańskich gmin, jak również traktowania Jezusa jako Boga. Ważne informacje, dające jasne przesłanie, co do prawdziwości postaci, tak bardzo negowanych przez ateistów i sceptyków.
Aby uzyskać dalsze potwierdzenie, warto zasięgnąć do przekazów z listów cesarza Hadriana, sięgających prawie 125 roku naszej ery, w których zawarte są informacje o normach postępowania w procesach przeciwko chrześcijanom. To kolejne pokazanie przez ówczesną postać faktu, że Jezus istniał i nauczył na terenie Palestyny. Czy potrzeba zatem więcej dowodów? Jezus historyczny jest faktem, niezaprzeczalnym, potwierdzanym przez ekspertów wielu dziedzin. Dlaczego zatem wciąż ktoś stara się podważyć jego obecność?
Być może ateiści chcą za wszelką cenę postawić na swoim, udowadniając jednocześnie wierzącym, ich ciemnotę i naiwność. Innych powodów ciężko jest bowiem się doszukiwać. Jeśli jednak ktoś uważa, że wymienionych przykładów jest zdecydowanie za mało, warto przytoczyć jeszcze inne nazwiska, do których, w razie wątpliwości, można się odnieść.
Mara Bar-Serapion, filozof, znany autor wielu tekstów, jest uważany za jednego z historyków, którzy jako pierwsi przekazywali informacje o życiu Jezusa. To, co zostanie zaprezentowane poniżej jest jednym z fragmentów jego listów, wysyłanych z więzienia do własnego syna. To one są źródłem informacji o Nazarejczyku, który nazywany jest Mądrym Królem. Żydzi Go zgładzili, a jednocześnie pytali: „- jaką korzyść odnieśli mieszkańcy Aten zabijając Sokratesa? Głód i plaga ich spotkała jako kara za ich przestępstwo. Jaką korzyść odnieśli ludzie z Samos ze spalenia Pitagorasa? W jednej chwili ich ziemia pokryła się piaskiem. Jaką korzyść odnieśli Żydzi dokonując egzekucji swojego Mądrego Króla? Po tym właśnie upadło ich królestwo. Bóg sprawiedliwie pomścił tych trzech mądrych ludzi: Ateńczycy umarli z głodu, Samosczycy zostali zmiażdżeni przez morze; Żydzi zrujnowani i wygnani ze swojej ziemi, żyją w całkowitej desperacji. Ale Sokrates całkiem nie umarł; przeżył w naukach Platona. Pitagoras całkiem nie umarł; przeżył w posągu Hery. Również Mądry Król całkiem nie umarł; przeżył w naukach, które pozostawił”. Sam oryginał listu można na żywo zobaczyć w Muzeum Brytyjskim. Nie ma wątpliwości, co do opisywanej postaci, bowiem według współczesnych naukowców, Mądrym Królem mógł być nazywany jedynie Jezus (podobnie, jak został ukrzyżowany przez Żydów). To fragment najlepiej obecnie zachowanego pisma, potwierdzającego obecność Chrystusa i Jego życie w Jerozolimie.
Co ciekawsze, autorami tekstów poza biblijnych, nawiązujących do chrześcijaństwa, są także osoby, które nie były historykami, i często piastowały funkcję satyryków albo retoryków. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku Luciana z Samosaty, piszącego w Grecji w latach 125 – 189 roku naszej ery. W jednym z poważniejszych utworów można odczytać, że:
„Chrześcijanie wciąż ubóstwiają człowieka – osobę wybitną, który przedstawił im ich osobliwe obrzędy, z powodu, czego został ukrzyżowany… że żyją i wierzą w nieśmiertelność…, że są oddanymi ludźmi… i że zostało im zaszczepione przekonanie przez ich prawodawcę, iż są braćmi od chwili nawrócenia się i odrzucenia bogów greckich…, oraz że wierzą w ukrzyżowanego mędrca żyjąc według wskazanych przez niego praw”.
Dla sceptyków, najlepszymi źródłami będą z pewnością jednak te, stworzone przez zatwardziałych oponentów chrześcijaństwa. Jednym z nich był z całym przekonaniem Celsus, żyjący w drugim wieku naszej ery. Sławny filozof grecki, stawiający na racjonalizm i naukę. Anty- chrześcijańskie teksty, które pisał, zawierają jednak sporo wzmianek o wierzących, ich religii, jak i samym Jezusie Chrystusie. Co ważniejsze, obserwator ten widzi cuda dokonane przez Syna Bożego, traktuje je jednak w kategorii czarów, nazywając Pana – „czarownikiem”.
Na jednej ze starożytnych budowli, nie tak dawno, naukowcy odnaleźli pewne graffiti- karykaturę. Prezentuje ona postać człowieka, z oślą głową, ukrzyżowanego na górze. Niewątpliwie jest to odniesienie do śmierci Jezusa, mającej miejsce na Golgocie. Choć sam rysunek dla osoby wierzącej jest mocno obraźliwy, i z satyrą ma niewiele wspólnego, sam fakt, iż w drugim wieku naszej ery, ktoś stworzył karykaturalny obraz pewnego wydarzenia, powinien być niepodważalnym dowodem, na obecność Chrystusa w Jerozolimie.
Kolejnym przykładem niech będzie kilka tekstów Thallusa, które dotrwały do współczesnych czasów. Ten grecki historyk, żył najprawdopodobniej w pierwszym wieku naszej ery. W nielicznych zapiskach można bowiem odczytać informację o ciemnościach, które zapanowały podczas śmierci Jezusa Chrystusa. Pewne cytaty i opisy zaczerpnął więc Juliusz Afrykańczyk w 221 roku n.e., cytując Thallusa w swoim dziele: „na cały świat tamże zaległa zastraszająca ciemność; i skały rozdarły się przez trzęsienie ziemi; i wiele miejsc w Judei i innych okręgach zostały zburzone. Tą ciemność Thallus, w swojej trzeciej księdze Historii, określa (jak mi się wydaje bez powodu) zaćmieniem słońca”.
Jak widać, grecki historyk skupia się na zjawisku zaćmienia słońca, mającego miejsce właśnie w czasie ukrzyżowania, rozpoczynające się od godzin popołudniowych. Co ważniejsze, taki opis sytuacje został również potwierdzony przez Phlegon’a, w 138 roku naszej ery. Nie może być to zatem zwykłym zbiegiem okoliczności.
Babiloński Talmud
Żydowskie źródła potwierdzające obecność Pana Jezusa.
Ważnym źródłem, mogącym wnieść sporo do dyskusji o realności postaci Jezusa Chrystusa, bez wątpienia jest Babiloński „Talmud”. Zapis praw i instrukcji żydowskich, postał ok.70-200 r. n. e. i kilkukrotnie wspomina imię Syna Bożego, w różnych sytuacjach. Jeden z tamtejszych opisów bezpośrednio odnosi się do sądu nad Chrystusem i Jego uczniami oraz sam moment egzekucji. „W dzień Paschy powiesili Yeshu…” (gdzie oczywistym jest zastosowanie takiego zapisu imienia Jezusa). Źródło to wspomina również, że „Jezus miał zostać zgładzony za to, że uprawiał czary i zwodził Izrael do apostazji…”. To cytat, nawiązujący do oskarżeń stawianych Jezusowi oraz Jego pięciu uczniom.
Jeszcze innym przykładem są źródła faryzejskie, gdzie odnaleźć można wzmianki bądź dłuższe opisy, mówiące o obecności Jezusa. Co ważniejsze zapisy te powstały w czasach bliskich życiu Chrystusa.
„Jezus czyli Nozri (Nazarejczyk), syn Marii i ojca o niewiadomym imieniu, nauczywszy się magii w Egipcie- zwodził ludzi i został skazany na śmierć”.
To bardzo duży skrót życia, nauczania i śmierci Nazarejczyka. Jedno poza biblijne zdanie, potwierdzające prawdziwość Syna Bożego, jako postaci historycznej. Nawet informacja o cudach, choć sprowadzona do sił magicznych, potwierdza fundamenty wiary chrześcijańskiej. Jeszcze większej wiarygodności nabierają teksty, wspominające o ukrzyżowaniu Jezusa z Nazaretu w dniu Paschy, co przez prawo Żydowskie było zabronione. Gdyby fakt ten był wymyślony i fikcyjny, z pewnością już wiele setek lat temu, zostałby usunięty z dostępnych tekstów. Nie byłoby mowy o takich wydarzeniach, jeśli ich obecność nie byłyby prawdziwe.
Przetrwanie do współczesnych lat tak wielu dowodów, nie powinno pozostawiać żadnych wątpliwości. Niestety dla wielu sceptyków, to wciąż za mało. Dlatego w artykule warto przytoczyć także kilka przykładów ze źródeł wczesnochrześcijańskich. Jest bowiem kilka znaczących postaci, akceptowanych przez naukę.
Klemens I, zwany także Klemensem rzymskim, najprawdopodobniej zmarł w okolicach setnego roku naszej ery. Nazywany Apostołem Pokoju, stał się świętym. Piastował również urząd papieża w latach 88-97. To najstarszy w historii pisarz wczesnochrześcijański, o którym wiadomo. To on, pozostawił po sobie List do Koryntian, który przez bardzo długi czas znajdował się w Nowym Testamencie i był cytowany w niemalże wszystkich kościołach katolickich na całym świecie.
Kolejną istotną, z punktu widzenia chrześcijaństwa i historii, postacią, był niewątpliwie Ignacy Antiocheński, żyjący mniej więcej w tym samym czasie, co Klemens. Zaliczany do starochrześcijańskich pisarzy, był Ojcem Kościoła. Jako trzeci z kolei, pełnił funkcję Biskupa Antiochii. Dodatkowo, według legendy, miał być dzieckiem postawionym przez Jezusa przed uczniami. Za panowania cesarza Trajana, ok. 107 roku naszej ery, Ignacy, jako głowa chrześcijan został skazany na śmierć. W wieku osiemdziesięciu lat wysłano go do Rzymu, aby stracił życie na arenie, rozszarpany przez dzikie zwierzęta. Podczas każdorazowych postojów w podróży, Ignacy wysyłał listy do kolejnych gmin chrześcijańskich, a także do samego św. Polikarpa, którego spotkał na swojej drodze w czasie ostatniej wyprawy do Rzymu.
Zbiór tych listów, stanowi ogromny dorobek dla wiary chrześcijańskiej. Człowiek ten bowiem wskazywał swoją gotowość na cierpienie, podobnie jak sam Pan Jezus Chrystus. Nie bał się śmierci, nawet tej najbardziej bolesnej. To przykład dla wszystkich ludzi, którzy wielokrotnie wyrzekają się Boga i Chrystusa, w imię wstydu czy nietolerancji innych osób.
Święty Justyn. Człowiek urodzony we Flawii, nazywany również Justynem Męczennikiem. Przyjął wiarę chrześcijańską dopiero w trzydziestym roku swojego życia. Między 163 a 167 roku ścięty mieczem w Rzymie. Święty katolik, a jednocześnie prawosławny. Filozof i apologeta, piszący w greckim języku. Szczegółowe informacje na temat samego Justyna odnaleźć można w jego pismach i tworach.
Najprawdopodobniej pochodził z Sychem w Palestynie. Choć nazywa siebie samego Samarytaninem, podkreśla, iż wychował się w pogańskiej rodzinie. Dzięki zamożności rodziców, udało mu się podjąć studia i zostać filozofem. To właśnie na wyższej uczelni poznał chrześcijaństwo, następnie przez niego przyjęte. W dziele „Dialog z Żydem Tryfonem” opisuje własne nawrócenie. W rezultacie osiada w Rzymie, gdzie podejmuje pracę w założonej przez siebie bezpłatnej szkole.
Papiasz, który był biskupem Hierapolis w Azji Mniejszej, to jeden z Ojców Apostolskich, teologów, świętych. Żył najprawdopodobniej w okresie od 60 d0 135 roku naszej ery. Przypuszcza się, że człowiek ten poniósł męczeńską śmierć wraz ze św. Polikarpem. Według innych podań (np. Ireneusza) Papiasz był uczniem Jana i słuchaczem uczniów. Wielu późniejszych autorów wykorzystuje cytaty i informacje, zebrane przez filozofa w swoich dziełach.
Kwadrat Apologeta był świętym, który żył na przełomie II/III wieku naszej ery. Był uczniem Apostołów, który jednak zasłynął z jednego dzieła. Mianowicie stworzył Apologię- książkę podarowaną cesarzowi Hadrianowi. Była to swoistego rodzaju obrona własnych poglądów i wiary, spisana na kartach przez człowieka gorliwie wierzącego.
Polikarp ze Smyrny. Wspominany już powyżej, był człowiekiem wykształconym, często cytowanym przez innych, późniejszych autorów. Zaliczany do Ojców Apostolskich swoim życiem i twórczością, zaświadczał o obecności Jezusa. Jak podaje tradycja, osobiście znał kilku uczniów Chrystusa, a co najważniejsze, był ponoć ulubieńcem Ewangelisty Jana Teologa. To właśnie przez niego, został mianowany na Biskupa Smyrny. Po męczeńskiej śmierci Polikarpa pojawił się pierwszy tak dokładny i wiarygodny opis męczeństwa dla wspólnot chrześcijańskich.
„Dnia 26 stycznia, w Smyrnie dzień śmierci św. Polikarpa. Był on uczniem św. Jana, Apostoła i przez niego wyświęcony na Biskupa tego miasta. Był także zwierzchnikiem całej prowincji kościelnej Małej Azji. Za czasów Marka Antoniusza i Lucjusza Aureliusza Kommodusa, był na rozkaz prokonsula wrzucony do ognia, gdy w amfiteatrze cały naród żądał jego śmierci. Ponieważ jednak płomienie mu nie zaszkodziły, więc go ścięto mieczem. Razem z nim tę samą śmierć męczeńską poniosło dwunastu mieszkańców Filadelfii.”
Najwybitniejszym teologiem II wieku, którego słowa są powtarzane w wielu innych dziełach, był Ireneusz z Lyonu. Pisał po grecku, stanowił bowiem jednego z najwybitniejszych pisarzy tamtego okresu. Wychowany w Smyrnie, był uczniem św. Polikarpa. Jego teksty pełne są dowodów, poświadczających obecność Jezusa Chrystusa. Jak podają różne źródła, św. Ireneusz także zginął śmiercią męczeńską. Sugeruje to więc, że podobnie jak inni Ojcowie Apostolscy, nie wyrzekł się swojej wiary i do końca życia gorliwie wierzył w Boga.
Wszyscy, wskazani powyżej Ojcowie Apostolscy świadczyli swoim pismem, a przede wszystkim życiem za Jezusa. Byli pewni swojej wiary, nie wyrzekli się jej nawet w obliczu śmierci. Stali się zatem przykładem dla innych, chcących zaufać, ale mających wątpliwości. Przekazy pozostawione po nich pozwalają na pokazanie niedowiarkom, że Chrystus istniał, był postacią historyczną, wspominaną przez ludzi nie związanych z religią.
Nie trzeba chyba zatem wspominać o źródłach Biblijnych, znanych i cytowanych na całym świecie. Zapis Nowego Testamentu – Ewangelii św. Mateusza, Jana, Marka i Łukasza. To również listy świętych Apostołów ( Pawła, Piotra, Judy, Jakuba i Jana). Ich życiorysy są historycznie potwierdzone więc nie ma powodu, by nie wierzyć w słowa zapisane przez te postacie.
Abstrahując od innych źródeł, już same Listy św. Pawła , powstałe w ok. 40 lat po śmierci Jezusa, zostały uznane przez światowych ekspertów za wiarygodne, bezstronne i ciężkie do zakwestionowania. Pierwszy wiek naszej ery był więc czasem szczególnym, gdyż to wówczas chodził po ziemi człowiek, Bóg o imieniu Jezus, o którym pamięć przetrwała do dnia dzisiejszego.
Podsumowując… Pomimo faktu, że w 70 roku naszej ery nastąpiło spalenie Rzymu, w trakcie którego większość dokumentów i pism uległo całkowitemu spaleniu, oraz, że naoczni świadkowie również zginęli w tamtym czasie, to i tak, trzeba przyznać, że ilość pozostałych źródeł jest zaskakująco duża.
Jak również i to, że Jezus Chrystus działający w niewielkim obszarze Imperium Rzymskiego, dla wybitnych historyków był postacią jeszcze wówczas nic nie znaczącą – to niewątpliwie jak widać w zaistniałych okolicznościach i tak istnieje spora i wyśmienicie wystarczająca ilość materiału dowodowego (chrześcijańskiego jak i niechrześcijańskiego) na niezaprzeczalną historyczność Jezusa, którą przedstawilimy tu jedynie w skrótowym zarysie.
Pamiętajmy przede wszystkim i to, że miliony ludzi na całym świecie i na przestrzeni czasu, tak wykształconych jak i nie wykształconych, profesorów, lekarzy, detektywów, matematyków, humanistów, filozofów, pisarzy, kronikarzy, a w tym również wielu wybitnych historyków i prawników, targani własnymi rozterkami i niepewnością również podjęło się trudu skrupulatnego dociekania, badania i analizy owych dowodów na własny użytek, – dochodząc przy tym do takich, a nie innych przekonań prowadzących ich właśnie do wiary w Jezusa. Jak widzimy ludzie oddawali nawet swoje życie za tą prawdę. A nieraz ginęli w torturach i cierpieniach, nie wyrzekając się przy tym Jeuzusa.
Gdy np. św. Polikarpowi oczekujacemu egzekucji przez wrzucenie do ognia, zaoferowano możliwość ocalenia swojego życia w zamian za wyrzeczenie się Jezusa, – odpowiedział: „Służyłem Mu otwarcie przez 86 lat i nigdy mnie nie zawiódł, czemu więc miałbym teraz zaprzeć się mego Pana i Zbawcy?”
Czy możemy określić ich wszystkich za naiwnych bezmózgowców? Gdyby nie posiadali wystarczających dowodów i podstaw, zapewne ich przekonania poszłyby w zupełnie inną stronę. Wszak nikt przecież nie lubi świadomie się oszukiwać.
Dla przypomnienia i przykładu, jak już wskazałem wcześniej w tymże opracowaniu, dr. Simon Greenleaf, były profesor prawa na Uniwersytecie Harvardu, rozpoznany wcześniej przez sąd wyższej instancji jako bodajże największy autorytet w historii w odniesieniu do badania dowodów sądowych, jak również autor głośnego podręcznika zatytułowanego: „A Treatise on the Law of Evidence” – (Traktat o Prawie Dowodowym), będącego jednym z najbardziej kompetentnych opracowań odnoszących się do dowodów wykorzystywanych w prawie sądowym, – sam dokonał niezwykle skrupulatnego badania tychże dowodów dotyczących postaci Jezusa i Jego zmartwychwstania. W swojej konkluzji wysunął on wniosek, że: „w każdym niestronniczym sądzie na świecie, istniejące dowody potwierdziłyby fakt, że Jezus Chrystus zmartwychwstał”.